Maria Krzak "Nie taki diabeł" (Novae Res)

Ostatnio, dziełem przypadku lub może jakaś inna siła macza w tym swe palce, moje lektury mają dużo wspólnego z magią, czarami bądź bajkami. Muszę przyznać, że z nimi jak najbardziej po drodze, pasują do każdej pogody i nastroju, bawią, przypominają stare prawdy życiowe, no i co najważniejsze po prostu ciekawią mnie. Nic więc dziwnego, iż tytuł "Nie taki diabeł" wzbudził moje zainteresowania, a potem... potem było już z górki czyli poznawanie zmagań pewnego czorta z babą!

 

Człowiek czasem ma wszystkiego dość, a gdy jest się w skórze Jagody Bielińskiej-Ptyś to nikt nie powinien dziwić jej frustracji i zniechęceniu. Kiedyś duma i nadzieja wielu, a teraz? No jakby to powiedzieć proza życia dokopała Jagódce na całej linii, chociaż prawdę mówiąc duży to i ona miała w tym udział. Niestety świadomość tego faktu na pewno nie poprawia jej humoru, wręcz przeciwnie, do tego jeszcze wychodzi na jaw coś, co przepełnia czarę goryczy i... pojawia się przedstawiciel diabelskiego rodu. Trzeba przyznać, że od początku nie ukrywa swych intencji, nie mataczy, nie knuje, jedynie chce "służyć" pomocą kobiecie na skraju załamania nerwowego. Problem w tym, iż Jaga ma całkiem inne zdanie w tym temacie niż czart Vacullus, jego scenariusze co do jej przyszłości, tej najbliższej, w ogóle nie trafiają na podatny grunt. Jaga wie czego do szczęścia oraz odmiany losu potrzebuje, zamierza wykorzystać szansę, jaka właśnie pojawiła się na horyzoncie. Oczywiście nie jest pierwszą naiwną i wie, że nic nie ma za darmo, lecz nie takie interesy ubijała Jagoda przez ostatnie dwadzieścia lat. Ale nie ma lekko nawet z diabelską pomocą, wiadomo chłop to chłop, nawet gdy jest diabłem, i nigdy nie zrozumie przedstawicielki płci pięknej lub raczej tego, czego ona oczekuje od niego.

Zawsze to kobieta musi wszystkim się zająć! Na szczęście nie trafiło przecież na nieporadną kobietkę, wprost przeciwnie, wbrew wszelkim trudnościom, a tych co od groma pojawia się na każdym  kroku, Jagódka uparcie dąży do celu. Nic nie powstrzyma kogoś takiego jak ona, szczególnie kiedy spełnienie marzeń jest na wyciągnięcie ręki, trzeba jedynie wypełnić podpisany cyrograf, potem to już będzie z górki. Rzecz jasna, że czort Vacullus vel Wacuś ma także udział w tych działaniach, trzeba mu przyznać, że wykazuje wprost anielską cierpliwość do pyskatej oraz klnącej zawsze i wszędzie Jagi, a ona do niego. Mają także pomocnika w osobie kota Gacka, równie wygadanego jak wcześniejsza dwójka, ale myślącego, o niebo, logiczniej i będącego tak w ogóle stoikiem. Niestety kto by słuchał gadającego kocura? Czy Warszawa będzie jeszcze taka sama po tym jak kolejne plany Jagódki i Vacusia zostaną wcielone w życie? Trzeba im przyznać, iż są niezmordowani i łatwo nie dają się zniechęcić. Nic i nikt ich nie może powstrzymać, nie żeby ktoś nie próbował, lecz ta para ma doświadczenie i przede wszystkim determinację. Jak może skończyć się historia Jagody Bielińskiej-Ptyś i Wacusia? Na pewno nie tak jak wszyscy myślą.

Komedia z wieloma celnymi spostrzeżeniami co do naszej rzeczywistości, napisana językiem dość niestandardowym, zresztą nieschematyczność dotyczy również postaci. "Nie taki diabeł" to książka, w której pierwsze skrzypce gra niecodzienny duet - kobieta oraz diabeł i szybko czytelnik przekonuje się kto jest diabelskim nasieniem w tej parze. Marta Krzak nie bawi się w aluzje, chyba, że nawiązują do Bułhakowa, jej bohaterowie w pierwszej chwili mogą budzić zdziwienie i jeszcze kilka innych uczuć. Jak się okazuje ich emploi wcale nie razi, wprost przeciwnie, a dodatkowo jest uzupełnione zimowym tłem w wielkim mieście i przedświąteczną gorączką lub jak kto woli horrorem. "Nie taki diabeł" to lektura z ogromną dawką czarnego humoru, raczej dla zaprawionych w bojach z życiowymi realiami osób, umiejących śmiać się z siebie i lubiących wygadane zwierzęta, osobników o diabelskim rodowodzie, a zwłaszcza kobiety, które nie boją się wyzwań!

 

Wojciech Pokora w rozmowie z Krzysztofem Pyzią "Z Pokorą przez życie" (Prószyński i S-ka)

Pokora to cecha bardzo przydatna w zawodzie aktora, jak zresztą w każdym innym. Dzięki niej woda sodowa nie uderza do głowy, krytyka nie stanowi powodu do obrazy lecz przekuwana jest w pracę nad poprawieniem błędów i ulepszeniem efektów, a wiedza oraz doświadczenie innych stają się cenną lekcją. Ta zaleta nieobca jest Wojciechowi Pokorze, o którym można powiedzieć, tak jak o bohaterze literackim, że ma „mówiące” nazwisko. Pokorny, skromny, pracowity, solidny w każdym aspekcie. Znakomity aktor o fenomenalnym talencie, szerszej publiczności znany przeważnie z ról komediowych, mistrz teatralnych scen, niezapomniana gwiazda Kabaretu Olgi Lipińskiej.

Nie jest, i całe szczęście, bohaterem kolorowych czasopism, nie otacza go atmosfera skandalu, ani plotek.  Znamy go z ekranu i lubimy, ale w sumie niewiele o nim wiemy. A to naprawdę fantastyczna osobowość, którą możemy bliżej poznać dzięki wywiadowi-rzece, przeprowadzonemu przez Krzysztofa Pyzię. Dziennikarz („Radio Zet”, „Agora”) przygotował się do tych rozmów rzetelnie, przeczesał archiwa prasowe, zebrał informacje, anegdoty, nieraz zaskakując samego Pana Wojciecha. Musiał cierpliwie słuchać, czasem o czymś przypominać, interlokutor potrafił wymykać się pytaniom. Trudy jednak opłacały się, bo powstała świetna publikacja, a ile przy tym serniczka zjedzono i kawy wypito to już pozostanie słodką tajemnicą.

Podczas szeregu spotkań z dziennikarzem Wojciech Pokora podzielił się swoimi wspomnieniami, refleksjami, przy okazji parę rzeczy sprostował. Szczerze, ale cały czas z taktem i klasą opowiadał o kulisach swojej pracy, o kolegach z teatru, filmowego planu i estrady. Zdradził też co nieco z prywatnego życia. Przeciętny telewidz być może nie miał zielonego pojęcia, że hrabia Żorż Ponimirski z „Kariery Nikodema Dyzmy”, docent z „Alternatyw 4” i Stanisław Maria Rochowicz vel Marysia z ‘kultowego’ filmu „Poszukiwany, poszukiwana” ukończył technikum budowy silników samolotowych, pracował w FSO, przyjaźnił się z Jerzym Turkiem, pali jak smok, występował w kabarecie „Owca”, a jego pasją od wielu lat jest działka. 

Nieocenioną pomocą, współrozmówczynią, była żona pana Wojciecha, Hanna. Ta sama niezmiennie od lat, strażniczka domowego ogniska, zawodowo była aktorką, asystentką reżysera (m.in. Olgi Lipińskiej), pracowała w Ministerstwie Kultury. Zajmowała się ezoteryką, zbiera kamienie. Małżonkowie stanowią duet niesamowity, są wręcz nierozłączni, wobec siebie kochający, serdeczni, pełni poczucia humoru, przekomarzali się próbując „ustalić prawdziwą wersję wydarzeń”, licytowali się, kto lepiej pamięta daną sprawę. Nie omijały ich oczywiście trudności i poważne problemy ze zdrowiem, a nawet zagrażające życiu. Nie pozbawiło ich to pogody ducha. Oboje mogą stanowić przykład do naśladowania.

„Z Pokorą przez życie” to portret człowieka spełnionego, cieszącego się życiem, rodziną, poprzestającego na niezbędnym do życia minimum, mimo osiemdziesiątki na karku wciąż młodego duchem. Rozmowy zostały ułożone w tematyczne rozdziały, uzupełnione wypowiedziami innych aktorów. O swoim koledze po fachu opowiadają Krystyna Janda, Maria Czubaszek, Jan Kobuszewski, Cezary Żak, Artur Barciś. Na końcu zaś znajdziemy obszerny spis ról aktorskich Wojciecha Pokory. 

Z książki tchnie przemiła, serdeczna atmosfera spotkań, z ciekawością i przyjemnością przewraca się kolejne karty, żałując, że po trzystu stronicach ta podróż się kończy. Sto lat dla Pana Wojciecha! Ta publikacja jest wspaniałym prezentem i dla niego i dla jego sympatyków. Natomiast Pan Krzysztof spisał się na medal i powinien pomyśleć o kolejnym wywiadzie-rzece/biografii, wszak jeszcze parę osobowości godnych przypomnienia i uwiecznienia by się znalazło.

 

Łukasz Piotr Kotwicki "Pamiętnik" (Nowy Świat)

„Pamiętnik” to druga powieść Łukasza Piotra Kotwickiego. Autor bez wątpienia miał dobry pomysł na fabułę tej powieści. Niestety, to zbyt mało. I nie przypadkowo zostało użyte słowo „zbyt”.

Roman, emerytowany policjant, ojciec Zuzanny, po bolesnym rozwodzie kupuje kampera i wyjeżdża z Polski. Przez pewien czas mieszka na podupadającym niemieckim kempingu, z sukcesem prowadzi jedną sprawę detektywistyczną, a po jej zakończeniu planuje wyjazd do Francji. Krystian, przyjaciel Zuzanny, mieszka w małej, niezbyt urokliwej kawalerce w jednej z poznańskich kamienic. Jest absolwentem wyższej uczelni, a mimo tego żyje na garnuszku rodziców, co w mojej ocenie, nie dodaje mu sympatii. Zakochany po uszy w Zuzannie, z którą od dłuższego czasu się spotyka. Zuzanna zaś zakochana jest w chorwackich zabytkach. Dość nieoczekiwanie, nie informując nikogo z bliskich zwalnia się z pracy i wyrusza do ulubionego kraju. Ale nie jedzie tam sama. Wiezie ze sobą pewną książkę. To stary, znaleziony w antykwariacie przez jej dziadka, pamiętnik. Po nieskutecznych próbach skontaktowania się z Zuzanną, obaj panowie łączą siły i zaczynają prywatne śledztwo. Śladami dziewczyny jadą do Chorwacji, gdzie dzięki tytułowemu „Pamiętnikowi” rozwiązują zagadki, dzięki którym trafiają na tajemnicze kręgi.

Akcja zaczyna się po zdecydowanie zbyt długi wstępie. Autor, już od samego początku, serwuje nam zupełnie nieistotne opisy i niestety, trwa w tym do końca powieści. Przez co nie wiadomo, która scena, czy wątek jest ważny, na którym się skupić, który ominąć, a który może prowadzić do rozwiązania tajemnic. Dodatkowo powoduje, że cała fabuła rozwija się w ślimaczym tempie i zupełnie nie wciąga.

W tekście rażąco kłują w oczy rzeczy, którym autor przyporządkował nazwy. Czytelnik nie może samodzielnie rozwinąć wodzy fantazji, gdyż musi dostosować się do wizji serwowanej przez autora. I tak: napój gazowany to nie zwykły napój gazowany, a Coca – Cola, sklep odzieżowy to nie zwykły sklep odzieżowy, a sieciówki typu H&M, Mohito czy Reserved, suszarka koniecznie Philips, sklep spożywczy Lidl, plecak i kurtka Hi-tec, drukarka Epson, nawet ołówek nie może być zwykłym ołówkiem, tylko jest big ball pencil. Takich przykładów można znaleźć zdecydowanie więcej, zbyt dużo.

 „Pamiętnik” można polecić osobom, które nie lubią szybkiego tempa, ale uwielbiają odkrywać tajemnice. W pomieści znajdziemy dużą ilość detektywistycznej zabawy, wątek kryminalny i trochę romantycznej miłości. Na rewersie okładki autor podaje, że w jego prozie spotkamy się również z komedią oraz dramatem. O ile pod dramat można podciągnąć rozpad małżeństwa, o tyle z komedii nie odnalazłam nic. Żaden wątek w niezwykle grubej książce (czterysta pięćdziesiąt trzy strony), mnie nie rozbawił. Bo do śmiesznych scen na pewno nie można zaliczyć opisanie wypuszczanego, głośnego bąka przez jednego z bohaterów, czy opluwającą policjanta flegmą (koniecznie zieloną) chorwacką staruszkę. Jakkolwiek zabawnie to brzmi nie powinno mieć miejsca i znaleźć się na kartach powieści.

Jednakże sam pomysł na fabułę „Pamiętnika” Łukasza Piotra Kotwickiego jest jak najbardziej na plus. Zgrabnie udało się autorowi wpleść w zaginięcie dziewczyny poszukiwania skarbu, morderstwa i gwałty chorwackich dziewcząt oraz piękne śródziemnomorskie krajobrazy. Zagadka rodem z Indiana Jones została ciekawie skonstruowana, szkoda tylko, że jest bardzo przewidywalna i okraszona ogromną ilością bez większego znaczenia słów.

Zaletą „Pamiętnika” jest również okładka, chociaż niewiele ma wspólnego z ciepłą Chorwacją, w której w większości fabuła została osadzona, a bardziej z miejscem, gdzie akcja powieści finiszuje. I tu kolejna niespodzianka na plus dla autora. Zawarł tam przysłowiową wisienkę na torcie, bowiem rozwiązanie zagadki jest zaskakujące. Ale nie sposób nie wspomnieć i przejść obojętnie nad sprawą małej czcionki w tekście, jakby ktoś na siłę z tymi wszystkimi niepotrzebnymi opisami, upchał to wszystko w jedną, małą książkę. Dlatego też, reasumując i licząc te wszystkie „zbyt”, powieści nie polecam. Po literaturę trzeba sięgać z przyjemnością. Do „Pamiętnika” wraca się z determinacją i zaparciem aby go ukończyć, a nie na tym to polega.

Grażyna Bąkiewicz "Mieszko, ty wikingu!" (Nasza Księgarnia)

Czy Mieszko I był wikingiem? Pierwsze słyszę! Skąd jednak zaczerpnąć wiedzy, czy ta hipoteza jest prawdziwa? Jaką pewność mamy odnośnie faktów sprzed wieków? Znamy je dzięki przekazom, kronikom, ale nie wiemy, czy przypadkiem skryba przepisujący księgę czegoś nie zmienił, nie przekręcił, nie ominął, nie skrócił i niczego nie dodał? A może myszy wygryzły kawałek pergaminu i naprędce wymyślono, co tam mogło być napisane?
Wyobraźnia zaczyna pracować. I nie spocznie nawet na moment podczas lektury „wypasionej” powieści dla dzieci zatytułowanej „Mieszko, ty wikingu!”. 

Bohaterem jest dwunastoletni Aleks, który ma tendencje do gubienia się i ogólnie do wpadania w tarapaty. Żyje w przyszłości, kiedy podróże w czasie są czymś zwyczajnym i służą nawet do przeprowadzania testów na lekcjach historii. Właśnie zadanie zlecone grupie uczniów przez nauczyciela Cebulę staje się punktem zapalnym całej akcji – wyprawy w X wiek. Aleks, Gruby, Słoniu, Ola, Zuzka i Witek za pomocą specjalnych ławek przenoszą się do roku 990 i muszą dowiedzieć się jak to z tym Mieszkiem i wikingami było... Korzystają z komunikatorów, dzięki którym całą wiedzę encyklopedyczną mają w małym palcu, i to dosłownie! Rezygnują z ochronnego pola gamma zapewniającego przybyszom z przyszłości niewidzialność. Wpadają w łapy…. handlarzy niewolników. Aleksowi udaje się wywinąć. Poznaje „tubylca”, swojego rówieśnika o imieniu Łuczek, który pomaga mu nie tylko poznać bliżej otaczającą rzeczywistość, ale także zorganizować akcję ratunkową dla kolegów z klasy.
Wyprawa kończy się sukcesem, a czytelnik wychodzi ubawiony po pachy, w dodatku z pełną głową wiedzy i poczuciem inspiracji do „grzebania” w przeszłości, zgłębiania historii. 

Autorce, będącej historykiem, nauczycielką i pisarką w jednej osobie, udało się znakomicie połączyć fantastykę i historię, a przygody okrasić humorem. Całkiem niepostrzeżenie, śledząc perypetie bohaterów, czytelnik przyswaja historyczne treści, poznaje ówczesne realia i co najważniejsze, nie dostaje porcji suchych faktów, a fajną opowieść, która „ucząc bawi, bawiąc uczy”. Atrakcyjności dodają także świetne komiksowe wstawki, które narysował Artur Nowicki, doświadczony ilustrator książek dla dzieci. Będzie to zatem gratka dla miłośników komiksów.

Książka rozpoczyna serię „Ale historia…”. Pomysł jej wydania zasługuje na brawa. Taka forma przekazywania wiedzy, zaprzyjaźniania dzieci z historią jest bardzo przystępna, nowoczesna, dającą przy tym ogromną radość. „Mieszko, ty wikingu” powinno znaleźć się w każdej szkolnej bibliotece, stać się pozycją zalecaną i wspomagającą edukację historyczną młodego pokolenia.