Aneta Krasińska "Finezja uczuć" (Wydawnictwo Psychoskok)

Uczucia to sprawa bardzo delikatna, a jednak najczęściej nie liczymy się z nimi, odsuwamy je na bok, mniej lub bardziej ignorujemy w momentach gdy powinny być na pierwszym miejscu, bywa, że ranimy je jak najbardziej świadomie i celowo. Emocje ukrywamy przed innymi, nie zawsze umiemy się nimi dzielić lub przyznać się nawet przed sobą, że je odczuwamy. Nadchodzi jednak moment kiedy już dłużej nie da się udawać, iż nic się nie zmieniło i nic nie podąża we właściwym kierunku.

Najpierw spotkanie, nie pozostawiające po sobie większego wrażenia, potem kolejne, które nie zapowiadają tego co ma przynieść przyszłość, wprost przeciwnie. W końcu dostrzeżenie, iż ta druga osoba jest interesująca, nawet bardzo intrygująca, i nagle okazuje się, że to jakby pokrewna dusza, a na pewno człowiek w towarzystwie którego zaczyna się dostrzegać w sobie zapomniane cechy. Alicja jak do tej pory podążała ścieżką utartą i dobrze znaną, może nie była ona tą wymarzoną, lecz dawała zadowolenie, tylko od czasu do czasu zaprawioną nutką rozczarowania. Niestety codzienność nie sprzyja pielęgnowaniu uczuć, raczej już pomaga w poświęcaniu się innym wartościom, dom i rodzina są najważniejsze, to one wyznaczają życiowy azymut. Kobieta nie kwestionowała swoich wyborów i nie oddawała się rozmyślaniom, co by było gdyby... Liczył się dzień obecny, zabiegany, pełen kolejnych zadań do wypełnienia i jednocześnie ról do zagrania. Czy w takich okolicznościach można pozwolić sobie, by wreszcie pomyśleć o potrzebach swoich, a nie wyłącznie bliskich? Alicji przecież nie przeszkadzał taki stan rzeczy, lecz coś drgnęło w sercu i umyśle kobiety, coś się zaczęło, jeszcze nie do końca świadomie, przeszłość przypomniała wydarzenie, jakie miało wpływ na to co teraz ma miejsce. Niespełnione marzenia nawet po latach ranią i uświadamiają, ile zostało utracone. Emocje biorę górę, na razie tylko na moment, jeszcze nic nie wydarzyło się, ale czy na pewno? Przecież to była jedynie chwila słabości, nic nie znacząca, lecz dlaczego nie da się jej zapomnieć? Poruszyła przecież całą lawinę uczuć. Uciec, zapomnieć, nie przyznawać się przed sobą samą co właśnie się wydarzyło. Znowu wejść w swój kierat i nie myśleć o tym co zakiełkowało. Rodzina, małżeństwo, dzieci, to oni są ważni, nie chwilowa słabość, ale czas oszukiwania siebie samej już powoli kończy się. 

 

Dla postronnych obserwatorów szczęście to egzystencja jaką wiedzie Alicja, lecz ona dostrzega coraz więcej cieni w swoim życiu, jeszcze ma nadzieję, że blask powróci do jej małżeństwa, a wzajemne zainteresowanie zastąpi rutynę, zamiast oddalenia znowu zawita bliskość. Jednak tamta jedna chwila zmieniła wiele, chociaż wydaje się, że wszystko jest takie samo. Kolejne spotkanie i uczucia powracają, co z nimi zrobić? Przyznać się do nich? Zapomnieć o nich nie da się, jak fale rozbijają kawałek po kawałku wewnętrzną tamę zbudowaną z zasad i składanych przysiąg. Nie liczy się wczoraj i jutro, pozostaje tylko dzisiaj.

Uczucie jakie połączyło Alicję i Mariusza od początku wydaje się niemożliwe, przecież ona ma męża i dzieci, a on… on jest księdzem. Pomiędzy tym dwojgiem istnieje tabu, społeczne, kulturowe i duchowe. Jednak to nie kaprys, chwilowe zauroczenie, chociaż tak to mogłoby wyglądać z perspektywy kogoś, kto przygląda się temu wszystkiemu z boku. Jednak prawda jest o wiele bardziej skomplikowana, kryje się w niej cierpienie niewinnych, rany zadane nieświadomie lub niezamierzenie, morze wątpliwości i wciąż powracające pytanie o przyszłość. Czy z tej sytuacji jest wyjście nie krzywdzące kogokolwiek? Nie, jakikolwiek krok zawsze oznacza, iż ktoś zostanie zraniony. Co wybierze Alicja? 

"Finezja uczuć" to opowieść jednocześnie przedstawiająca rozpad i narodziny związku. Jedno z drugim jest ściśle powiązane, nie wynikają one bezpośrednio z siebie, lecz toczą się równolegle i chociaż wydają nierozerwalnie z sobą połączone, to historia ta mogłaby mieć więcej niż jedno zakończenie. Jednak w tym konkretnym przypadku autorka poprowadziła fabułę w jednoznacznym kierunku, odkrywając przed czytelnikami cały wachlarz dylematów z jakimi starają poradzić sobie bohaterowie oraz przede wszystkim istotę miłości, uczucia, wyglądających znajomo, ale jednocześnie przez każdego odczuwanych inaczej. Aneta Krasińska krok po kroku naszkicowała słowami jak rodzi się miłość, co jej towarzyszy oraz dlaczego bywa ona ulotna i nietrwała. Postacie stają przed trudnymi wyborami, jeżeli wybiorą nową drogę będą musiały stawić czoła światu, który kieruje się określonymi zasadami, a raczej przyzwyczajeniami oraz złamią pewne tabu, pozostające w cieniu czegoś o wiele ważniejszego - rodziny. "Finezja uczuć" to pierwszorzędna historia o emocjach spychanych gdzieś na obrzeże świadomości, jakie jednak powracają i stają się zaczątkiem czegoś nieoczekiwanego, dalekiego od utartej codzienności, dającego impuls do zmian, które wydają się czymś nieosiągalnym, ale nie niemożliwym.

 

Marek Grechuta "Pani mi mówi niemożliwe... Najpiękniejsze wiersze i piosenki" "Prószyński i S-ka"

Marek Grechuta, który nie żyje już od 9 lat, był artystą o wielu talentach. Z wykształcenia – architekt, a z duszy i serca – poeta, malarz, wokalista i kompozytor. Człowiek o niezwykłej wrażliwości, enigmatyczny, na wskroś liryczny. Nie sposób zapomnieć jego głosu. Występował z zespołem Anawa, założył grupę WIEM, współpracował z krakowską Piwnicą Pod Baranami. Mistrz poezji śpiewanej, wykonywał utwory m.in. B. Leśmiana, A. Mickiewicza, T. Nowaka, R. Krynickiego, S. I. Witkiewicza. Sam również pisał teksty. 

Jak się okazuje, dorobek poetycki Marka Grechuty jest całkiem spory, ale nie do końca znany szerokiemu gronu odbiorców. Dzięki tomikowi „Pani mi mówi niemożliwe…” poezja Grechuty ma szanse trafić pod strzechy, zaistnieć bardziej niż na poziomie najbardziej znanych piosenek, słyszanych w mediach. 

W zbiorze wyróżniono kilka części. „Będziesz się uśmiechać” zawiera sporo popularnych, lubianych tekstów, których nie sposób nie nucić podczas czytania np. „W dzikie wino zaplątani”, „Wiosna, ach, to ty”, „Świecie nasz”. „Śpiewające obrazy” to cykl utworów inspirowanych dziełami malarskimi artystów różnych epok. Z kolei „Sztandary” nawiązujące do twórczości W. Hasiora, to poetyckie opisy sztandarów postaci mitologicznych, literackich oraz uosobionych pojęć. W części „Na serca dnie” znajdziemy utwory poświęcone m.in. odwiedzanym miastom. Przeczytamy napisaną specjalnie dla Krystyny Jandy „Gumę do żucia”. Zaskoczeniem mogą okazać się wiersze o… sporcie – cykl utworów dotyczących wybranych dziedzin aktywności fizycznej jak jeździectwo, pływanie, łucznictwo, pięciobój nowoczesny. Gamę rozmaitych uczuć odzwierciedla „Krajobraz pełen nadziei”. Tomik zamykają „Teksty rozproszone”, nigdy wcześniej nie publikowane w żadnym z poprzednich wydań wierszy Grechuty, choć w niektórych przypadkach znane – poprzez śpiewane piosenki. 

Niemal każdy wiersz to materiał na piosenkę, a każda piosenka to śliczny wiersz. Grechuta dawał wyraz swoim fascynacjom i zauroczeniom, utrwalał wrażenia i przeżycia. W jego twórczości można odnaleźć nostalgię, zadumę, ale też humor i dystans do świata. Z każdej strofy emanuje ogromna wrażliwość, mają w sobie taką magię, urok niespotykany. W moim odczuciu poetyka Grechuty bliska jest Leopoldowi Staffowi, a z uwagi na cykl sportowy -  kojarzy się z K. Wierzyńskim. 

W tej poezji można się zatracić. Zachwyt budzi też eleganckie i staranne wydanie książki – w szytej oprawie, z „płóciennopodobną”, twardą okładką, z wstążeczką do zakładania stron. To taki mały skarb literacki. Zbliżają się mikołajki, potem Boże Narodzenie i gwiazdkowe prezenty, warto pomyśleć o obdarowaniu bliskich tomikiem poezji, która łagodzi obyczaje.
Na zakończenie fragment utworu M. Grechuty, prawda, że piękny?


„Jesteś zielenią mą

Jesteś błękitem mym

Dobra Poezji – sługo życia

Ponad światem złym

Kiedy przypomnę cię

Wierszu, co bronisz mnie

Bym nie zamieniał serca w kamień (…)”

Konstanty Ildefons Gałczyński "Zielona Gęś. Najmniejszy teatr świata" (Prószyński i S-ka)

Wielkiej radości dostarcza czytelnikowi obcowanie z czwartym tomem dzieł zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, zawierającym wszystkie teksty „Zielonej Gęsi”, w pełnym brzmieniu, jakie nadał im autor. Trzeba bowiem wiedzieć, że redakcja „Przekroju”, w którym ukazywały się scenki teatralne Mistrza Groteski, ingerowała w treść, dokonywała zmian i skreśleń pod wymogami ówczesnej cenzury.

„Zielona Gęś” to fenomenalne zjawisko, drugiego takiego ze świecą szukać! To kabaret literacki, oparty na czystym absurdzie, ironii, grotesce, parodii, wywracający do góry nogami wszelkie dotychczasowe formy i wartości, podejmujący grę z odbiorcą. Stanowił próbę zmiany inteligenckiej mentalności. Nawiązywał nazwą i formą do polskiej tradycji ludycznej, (tytuł odwołuje się do kabaretu Zielony Balonik oraz do renesansowego błazna Gąski) oraz literatury sowizdrzalskiej. Bliska mu była konwencja szopki satyrycznej. 

Gałczyński, jak na „szarlatana poezji” przystało, tworzył króciutkie „sztuki teatralne”, dialogi wraz didaskaliami, w których również absurdu i abstrakcji nie brakowało. Toteż zdecydowanie bardziej są to teksty do czytania niż do odtwarzania na scenie. Odnosiły się do aktualnego życia politycznego, bądź do doskonale zaobserwowanej codzienności, sięgały do motywów mitologicznych, literackich, kulturowych. Pokazywały świat na opak, demaskowały fałsz, kpiły z kanonów i utartych schematów. Rewidowały polską obyczajowość i charakter narodowy, postawy mistyczno- martyrologiczne, ideologię romantyczną.

Oto aktorzy najmniejszego teatru świata: Alojzy Gżegżółka – marzyciel, „fenomen nonsensu”; Profesor Bączyński – artysta-angelolog, Hermenegilda Kociubińska – poetka, improwizatorka, Osiołek Porfirion i Pies Fafik – zwierzęta –ekscentrycy, Piekielny Piotruś – wynalazca perlokutora, aforysta. To zbiór wyjątkowych indywidualności,  zarazem reprezentujących pewne typy. Oprócz nich pojawiają się inne postaci, np. Potworny Wujaszek. W scenach wymienione osoby wcielają się w różne role.

 Choć mijają lata, to „Zielona gęś” nadal bawi, jej purnonsens nadal pozostawia w osłupieniu i drąży szare komórki. Zacytuję kwestię ze sceny pt. „Zaręczyny prof. Bączyńskiego z Hermenegilda Kociubińską”: „Rację miał Władysław Sidorowski z Wałbrzycha, kolombinista, gdy sssssstwierdził, że nasz najmniejszy teatr świata, to teatr największego paradoksu”.
Tak właśnie jest, a mi nie pozostaje nic innego jak zaprosić czytelników na spotkanie z „Zieloną Gęsią” wydaną pod skrzydłami Prószyńskiego.

 

Dagmara Andryka "Tysiąc" (Prószyński i S-ka)

Tysiąc, obyczajowo – kryminalna powieść, którą debiutuje na polskim rynku wydawniczym Dagmara Andryka. Godne uwagi jest, że Tysiąc to kolejna polska pozycja w wydawnictwie Prószyński i S-ka o podobnym charakterze. W 2014 roku powieścią Motylek, w tym samym wydawnictwie, zadebiutowała Katarzyna Puzyńska. Oby Dagmara Andryka poszła w ślady Puzyńskiej, która ma już na swoim koncie pięć powieści i liczne czytelnicze grono. Nie bez powodu wywołana do tablicy została Puzyńska, bowiem to ona na okładce Tysiąca firmuje je własnym nazwiskiem. Nie sposób więc nie porównywać Tysiąca do Motylka, tym bardziej, iż nawet styl obu okładek został zaprojektowany podobnie.

Marta Witecka, początkująca dziennikarka, otrzymuje od naczelnego ambitne zadanie napisania reportażu. Opuszcza Warszawę i mając do dyspozycji starego peugeota udaje się w drogę. Jedzie do Żarnowca. Późnym wieczorem stare auto odmawia jej posłuszeństwa i zatrzymuje się w opustoszałym (na pierwszy rzut oka) miasteczku noszącym nazwę Mille, z łacińskiego to tytułowy Tysiąc. Witecka szuka noclegu licząc, że sprawne dłonie lokalnego mechanika załatwią naprawę peugeota następnego dnia i z samego rana będzie mogła wyruszyć w dalszą drogę. Niestety, tak się nie dzieje. Po kilku dniach obecności w mieście bohaterka wsiąknęła w gęstą atmosferę małomiasteczkowości, gdzie twarde rządy prowadzą ksiądz, burmistrz oraz właściciel lokalnego zakładu pogrzebowego.

Dagmara Andryka uplotła gęstą pajęczynę zdarzeń, w której każdy mieszkaniec Mille jest podejrzanym. Spirala wydarzeń nakręca się wokół klątwy i liczby tysiąc. Główna bohaterka wspólnie z emerytowanym milicjantem prowadzi śledztwo. Krok po kroku odkrywają prawdę, odnajdują źródło problemów, by ostatecznie uwolnić wioskę od pseudo klątwy. 

Powieść wciąga od pierwszego zdania: „Zawróć. Jeśli możesz, to zawróć!” , i wielka szkoda,  że nie trzyma takiego samego poziomu do końca. Miejscami nie dzieje się nic i niestety ma się chęć odłożenia książki na bok. Ale, nie róbcie tego! Im bliżej końca, tym fabuła Tysiąca pasjonuje i porywa. Podobnie jak samo miasteczko Mille. Na pozór normalne, jednak przy bliższym poznaniu to miejsce opanowane przez strach, gdzie gość jest mile widziany, ale tylko na jedną noc. Te niezwykłe społeczeństwo od wielu lat rządzi się prostą zasadą. Jeden przybył do Mille, jeden musi zginąć w Mille. Rzucony na miasto urok to średniowieczny zabobon, w którego tępo wierzy tysiąc mieszkańców.

Lekturę kończy dość oryginalny epilog. Spisany ręką dawnego mieszkańca Mille dziennik w szczegółowy sposób wyjaśnia, z jakiego powodu klątwa została rzucona na miasto. W 1807 roku do miasta przybywa zakochana w Osterze Katarzyna, wraz z czwórką swoich dzieci. Do złudzenia losy szalonej Kaśki przypominają losy Barbary Zdunk, ale na tym autorka nie poprzestaje. Mam wrażenie, że prawdziwe, reszelskie wydarzenia, oraz cała historia ostatniej spalonej na stosie w Polsce czarownicy i poprzedzające je sytuacje, zafascynowały autorkę tak bardzo, że dały początek jej pierwszej, udanej powieści.

Całość jest dość przewidywalna, ale jednak wciągająca i zasługująca na uwagę. Tysiąc to zdecydowanie dobry debiut dla miłośników kryminałów, zagadek oraz Puzyńskiej.