Marta Galewska-Kustra "Zeszytowy trening mowy" (Nasza Księgarnia)

Troska o poprawną wymowę i staranną polszczyznę dziecka spędza sen z oczu niejednemu rodzicowi, opiekunowi. Już w przedszkolach odbywają się zajęcia logopedyczne, prowadzone są konsultacje ze specjalistą od „gimnastyki buzi i języka”. Nie tylko jednak w placówkach oświatowych i fachowych poradniach można pracować nad logopedycznymi problemami. Na rynku ukazują się pomoce, które znakomicie posłużą do ćwiczeń w domowych pieleszach. Nowością jest „Zeszytowy trening mowy” przygotowany przez doktor nauk humanistycznych, Martę Galewską-Kustrę, logopedę, pedagoga dziecięcego, autorkę książek „Z muchą na luzie ćwiczymy buzie” oraz „Wierszyków ćwiczących języki”. Należy do serii „Uczę się wymawiać”, opracowany graficznie został przez Joannę Kłos.

Na pierwszej stronie wita dzieci trener Leszek i zaprasza je na trening, podczas którego będą wycinać, rysować, pisać i dużo mówić. A wszystko po to, aby ćwiczyć artykulację, słuch fonemowy, sprawność grafomotoryczną oraz rozwijać wyobraźnię. Kolejne strony zawierają zadania opatrzone instrukcjami dla rodziców, poświęcone poszczególnym głoskom, sprawiającym dzieciom trudność (k, g, l, j, ś, ć, ż, dz, sz, cz, dż, r), przy czym podany jest wiek dziecka, w którym powinno już mieć daną umiejętność opanowaną i wskazówki, w jakim przypadku trzeba udać się do logopedy (np. jeśli dziecko zamienia dane głoski).

Możemy zagrać w grę planszową „Wyścig Asi i Jaśka”, narysować prezent dla cioci, rozwiązać zagadki Agatki, wkleić brakujące elementy, odszukać drogę, opowiedzieć historyjkę do obrazków, poprawić błędne wyrazy. Mnóstwo przy tym mówienia, opowiadania, nazywania, z naciskiem na różne głoski. Dzięki tym zabawnym ćwiczeniom rodzic/opiekun może zaobserwować „poziom” wymowy własnego potomka, wychwycić niepokojące oznaki i w porę zadziałać. Dodatkowo wspólnie wykonywane zadania zacieśniają więzi rodzinne. Na końcu umieszczono rubryki do wpisania osiągnięć i trudności, a także wyrazów, przy których wszystkim „plącze się” język. Nagrodą na zakończenie treningu jest „Dyplom dla mistrza pięknej wymowy”.

 „Zeszytowy trening mowy, czyli ćwiczenia logopedyczne dla dzieci” Marty Galewskiej-Kustry to publikacja ciekawa i przydatna. Taka domowa ćwiczeniówka, pomagająca rozpoznać i potrenować artykulacyjne problemy. Format A4 sprzyja wygodnemu opracowywaniu zadań przez dziecko. Nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć dobrej zabawy i doskonałych efektów ćwiczeń.

 

Anna Grzyb "Życie z drugiej ręki" (Szara Godzina)

Jeździmy używanymi samochodami, odgrzewamy w mikrofalówce gotowe dania ze sklepu, kupujemy ubrania w „ciucholandach”, dokonujemy recyklingu, słuchamy coverów, oglądamy programy oparte na zagranicznych formatach, a w internetowym świecie nagminnie używamy opcji „kopiuj wklej”. Tymczasem  życie… otóż: „Życie powinno być odręczne, autentyczne - żadną fotokopią cudzych marzeń” (cyt. M. Gretkowska „Namiętnik”). Rzeczywistość jednak brutalnie weryfikuje nasze pragnienia i zamiary. Nie zawsze możemy żyć po swojemu, jesteśmy wtłoczeni w pewne „ramki”, zależni od innych osób, od szeregu czynników zewnętrznych. Warto jednak próbować.

Bohaterkę „Życia z drugiej ręki” poznajemy tuż po wyjściu z kliniki. W jej odczuciu zawalił jej się świat, ale przecież jeszcze nic nie jest przesądzone… Trzydziestoletnia Anita dokonuje retrospekcji własnego życia, próbuje lepiej zrozumieć siebie i sytuację, w jakiej się znalazła: „Miała to być moja spowiedź. Wyznanie kobiety normalnej, zwyczajnej, bez górnolotnych słów i bez zbędnych przekłamań. Chciałam szczerze i otwarcie opowiedzieć o sobie, o tym, co myślałam, co mnie martwiło i smuciło. Czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie, jakbym oglądała film, w którym grałam główną rolę”. (s.9)

 Anita wiedzie monotonną egzystencję, wypełnioną domowymi obowiązkami i rodzinnymi sprawami, wychowuje dwie córki, pomaga w fundacji. Zawsze dla innych, nigdy dla siebie. Może z wyjątkiem chwil spędzanych nad książkami, które ukazując wyidealizowany świat przynoszą ukojenie, stanowią odskocznię od codziennego kieratu na wcale nie sielankowej prowincji. Bohaterka zdaje sobie sprawę, że sama często chowa głowę w piasek. Czasem wystarczy jeden impuls, by pójść w stronę zmian. Założenie wspólnie z koleżanką własnego biznesu to krok ku lepszemu. Pojawiają się nowe znajomości, nowe perspektywy i wyzwania. Czasem można jednak „przekombinować”, a wystarczyłaby szczera rozmowa i więcej empatii. Postawienie się w położeniu drugiej osoby, dostrzeżenie jej starań, porzucenie domysłów na rzecz prawdy. Docenienie tego, co się ma, bo tak naprawdę, niewiele potrzeba do szczęścia. A tak często sami nie wiemy, czego chcemy i nie dostrzegamy tego, co najważniejsze, tego, co mamy tuż przed oczami.

Niespełna 200 stron to za mało, aby zbudować wielowątkową powieść z pogłębionymi psychologicznie postaciami, plastycznymi opisami, toteż mamy tu tylko taki jakby „obrazek” ze zwyczajnego życia, prostą historię, opowiedzianą prostym językiem, ujętą w formie monologu bohaterki, wspominającej własne losy. Jest w tym wszystkim chaos, ale czyż nie tak płyną nasze myśli? Czy nie przypominamy sobie czegoś, by za chwilę zadumać się nad czymś zupełnie innym? Paradoksalnie, uporządkowanie tej opowieści oraz pozbawienie jej dygresji, refleksji, wniosków z obserwacji otoczenia nie byłoby dobrym pomysłem. Chaotyczność czy niespójność dla dyktowanego emocjami wyznania są typowe, toteż nie można z tego powodu czynić wymówek. 

Można było tę historię napisać inaczej, lepiej, gorzej, krócej, dłużej. Ale nie o to tak naprawdę tu chodzi, bo ilu autorów tyle sposobów, a każdy odbiorca ma inne oczekiwania, inne wynosi wrażenia. Nie chodzi tu o schematy powieści obyczajowej nurtu „babskiej” literatury. „Życie z drugiej ręki” to opowieść prosta i zwyczajna, odbiegająca na przykład od tych, których bohaterki, supersingielki, pracują w agencjach reklamowych i bywają na salonach, czy budują dom nad malowniczym jeziorem. Pokazuje słono-gorzką egzystencję mieszkańców małych miasteczek, takich o których Andrzej Bursa pisał, że ma je wiecie gdzie… Niektóre czytelniczki znajdą w tej historii coś „swojego” a nawet i „siebie” w postaci Anity, Joanny, czy Moniki, znają „z własnego podwórka” wspomniane sytuacje, mają swoje lokalne plotkary Dominikowe, czy pomocne panie Basie, a także Tych Mężów, którzy często oceniani są  zbyt pochopnie i niesłusznie.

Na dobrą sprawę o perypetiach Anity można szybko zapomnieć, w sumie nie dzieje się tu nic szczególnego, ot, po prostu życie… Tylko nauczmy się wreszcie je doceniać! I siebie samych też. Nie bójmy się ze sobą rozmawiać, dbajmy o związki, o rodziny, szanujmy się wzajemnie. Taką lekcję przyjmijmy od Anny Grzyb, prowadzącej popularny blog z opiniami o książkach „Pisaninka”, debiutującej na książkowym poletku.

 

Agnieszka Lingas-Łoniewska "Skazani na ból" (Novae Res)

On i ona. Pochodzą z zupełnie innych światów i wszystko ich dzieli. Doświadczenia, przekonania, wartości, sytuacja rodzinna. Nawet plany na przyszłość. Łączy ich tylko miłość. Spotykają się przypadkiem. On staje w jej obronie. Ona jest mu wdzięczna. Brzmi banalnie? Już gdzieś to wcześniej grali? Sparafrazuję wypowiedź jednej z bohaterek sagi „Pieśń Lodu i Ognia”: „Nic nie wiesz, Drogi Czytelniku”... A jeśli trzymasz w dłoni „Skazanych na ból”, to jesteś skazany na tę książkę, dopóki nie przewrócisz ostatniej strony. I jeszcze później.

 

Aleks Pański ma dwadzieścia lat i jest skinheadem. Wierzy w czystość białej rasy i wyższość wyznawanej przez siebie ideologii nad innymi. Przyjaźni się z członkami swojego bractwa, w towarzystwie których lubi czasem zrobić porządek z „lewakami”, „brudasami”, „miękkimi kutasami” i „pomyłkami genetycznymi”. A jednak Aleks i jego kompania nie żyją od jednej rozróby do drugiej. Łączą ich silne więzi, są ze sobą blisko jak rodzina i zawsze mogą na siebie liczyć. Sam Aleks uważa, że innej rodziny nie ma. Matka chłopaka, która dawniej cierpiała na wieczną depresję, a jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie, zniszczyła mu dzieciństwo zimną obojętnością i brakiem miłości. Ojciec – odszedł, kiedy syn miał kilka lat, a teraz usiłuje nadrobić stracony czas.  Aleks nigdy nie czuł się kochany i sam nie potrafi kochać. Jego codzienność rozciąga się między pracą w fabryce syropów, spotkaniami z przyjaciółmi z bractwa i sklejaniem modeli samolotów w starym garażu.

Amelia Ligacka ma osiemnaście lat i niebawem zdaje maturę. Marzy o studiach. Pochodzi z dobrego, zamożnego domu, i ma troskliwych rodziców. A jednak nie jest do końca szczęśliwa – kilka lat wcześniej przeżyła osobistą tragedię, za którą wciąż obwinia... siebie. Kiedy pewnego dnia zostaje zaatakowana przez grupkę cyganów i Aleks przychodzi jej z pomocą, Amelia odradza się na nowo. Od pierwszej chwili wie, że są sobie przeznaczeni. Jej postawa wyraża wszystko, co stanowi kwintesencję młodości: radość, spontaniczność i... odrobinę naiwną wiarę w to, że miłość może pokonać każdą barierę. I nieważna jest ideologia, wartości, poglądy, bractwa, a nawet... pochodzenie. Amelia ma bowiem pewien sekret, który skrzętnie przed Aleksem ukrywa. A on dzięki niej wreszcie uczy się kochać. W młodym chłopaku ze starą jak świat duszą budzi się życie. Tylko czy ta miłość ma szansę przetrwać?

 

Nie będę chyba oryginalna, jeśli powiem, że „Skazani na ból” to najlepsza powieść w dorobku Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Takie opinie już się pojawiły, a z pewnością będzie ich jeszcze więcej. Moja dotychczasowa ulubiona pozycja tej autorki – „Brudny świat” – już kilka razy spektakularnie spadła z półki, ale nic nie mogę na to poradzić – detronizacja stała się faktem. Powieść „Skazani na ból”, mimo iż klasyfikowana jako „new adult”, uderza dojrzałością na każdej twórczej płaszczyźnie. Jest przede wszystkim dopracowana pod względem stylistycznym i zindywidualizowana językowo. Warto zwrócić szczególną uwagę na sposób prowadzenia narracji z punktu widzenia Aleksa – na doskonale odwzorowany socjolekt subkultury, do której należy ta postać. Lingas-Łoniewska nie jest jednak w tym socjolekcie nachalna, nie popisuje się swoją wiedzą. Specyficzne słownictwo, nazwy i określenia brzmią w ustach Aleksa bardzo naturalnie i wyraźnie wskazują na wyznawaną przez niego ideologię. Język jest również w „Skazanych na ból” typowy dla ludzi młodych, potoczny (choć w dramatycznych momentach ustępujący miejsca opisom bardziej poetyckim) i świadczy o znakomitym słuchu autorki. Sprawia też, że ta powieść czyta się „sama”. I jest klasycznym page-turnerem.

 

Fabuła ogniskuje się wokół kilku wątków, ale skupia na dwójce bohaterów i ich relacji – trudnej, a jednocześnie pięknej. Widać, że Agnieszka Lingas-Łoniewska wykonała ogromną pracę, zbierając materiał do tej powieści i poznała temat od podszewki. Na tyle, by nabrać... dystansu i nie oceniać. Bo jeśli myślicie, że w „Skazanych na ból” znajdziecie tanią pedagogikę i ckliwy morał, jesteście w błędzie. Ja również byłam. Kiedy przeczytałam motto: „Czasami trzeba pokochać kogoś, kto na to nie zasługuje, aby potem trafić na tę właściwą osobę”, przyszło mi do głowy, że pewnie skin okaże się tym złym, a dziewczyna przejrzy na oczy i znajdzie sobie „normalnego” faceta. No! Jak ja lubię, kiedy autor udowadnia mi, że nic nie wiem! Najbardziej w tej powieści uderzyło mnie właśnie użycie słowa „normalny” w różnych kontekstach. Zawsze wydawało mi się, że „normalny” to pojęcie względne i punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I autorka najwidoczniej podziela moje zdanie. W „Skazanych na ból” słowo „normalny” dla każdego oznacza coś zupełnie innego. Dla skinów i nie-skinów, dla tych, którzy grają na gitarze, chodzą do szkoły, zażywają narkotyki, chodzą na imprezy, piją i nie-piją, tańczą i nie-tańczą, słuchają Honoru i Konkwisty 88 albo Rihanny i Red Hot Chili Peppers. Kto jest „normalny”? Aleks-skin, Pasiak-cygan, Amelia, która ma pewien sekret? Czy w ogóle ktoś jest? A może chodzi o to, by znaleźć jakieś wyjście? Wypracować kompromis? Czy to możliwe? Nie znajdziemy w „Skazanych na ból” jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Choć dramatyczne zakończenie może sugerować, że szansę są niestety niewielkie...

 

Najważniejsze w „Skazanych na ból” są emocje. Sposób, w jaki przeżywają je bohaterowie – niby młodzi, ale już doświadczeni, już nadgryzieni zębem cynizmu. I bólem, na który są skazani. Przepiękna, wzruszająca, mądra książka. Przekazująca ważną treść i skłaniająca do myślenia. Mam cichą nadzieję, że przeczytają ją także ludzie młodzi, a nie tylko emeryci po trzydziestce, jak ja... Bardzo bym tego chciała. Warto również zaopatrzyć się w chusteczki. Ja oczywiście obiecałam sobie, że już będę twarda, profesjonalna i nie zapłaczę więcej nad żadną książką. Postawię na chłodny osąd i merytoryczną analizę. No cóż, przy „Skazanych na ból” poległam na całej linii. Ale przecież o to chyba chodzi w obcowaniu z literaturą. By coś przeżyć.

 

   

 

 

Laila Shukri "Byłam służącą w arabskich pałacach" (Prószyński i S-ka)

Arabski świat, dla nas, wychowanych w kulturze Zachodu jest fascynujący, przerażający i niezrozumiały. W literaturze na temat sytuacji kobiet żyjących na Bliskim Wschodzie zostało powiedziane już dużo, ale niewielu autorów odważyło się podjąć temat służących zatrudnianych przez bogatych mieszkańców tamtego regionu. Zagadnienia tak kontrowersyjnego, że autorka powieści „Byłam służącą w arabskich pałacach” nie zdecydowała się na wydanie jej pod własnym nazwiskiem, i nie przyznała się mężowi do jej napisania.

 

Laila Shukri to ukrywająca się pod pseudonim polska pisarka, mieszkająca i podróżująca po krajach arabskich. Od wielu lat interesująca się motywami skłaniającymi ludzi do porzucenia swojego kraju  i umiejąca dotrzeć do najgłębszych sekretów bliskowschodniego świata. Dlatego, kiedy w domu koleżanki mieszkającej w Zjednoczonych Emiratach poznała hinduską służącą, poprosiła ją o podzielenie się historią, która doprowadziła ją na Bliski Wschód. Ale wtedy nie wiedziała, że już pierwsze słowa opowieści będą wstrząsające.

Bibi w wieku dziesięciu lat została wepchnięta w machinę współczesnego niewolnictwa – trudna sytuacja w domu rodzinnym i choroba matki spowodowały, że została wysłana na służbę do Kuwejtu – „ziemi obiecanej” dla siły roboczej z Indii, Filipin, Sir Lanki, Egiptu, Palestyny czy Iranu. Musiała błyskawicznie dorosnąć i nauczyć się służyć tak, aby pracodawcy byli z niej zadowoleni. Z czasem odkrywa, że jest od nich całkowicie zależna, ale też przekonuje się, że powrót do rodzinnego domu wcale nie oznacza lepszego życia. Ale czy urodzona w latach osiemdziesiątych XX-wieku Hinduska, ma szansę na zmianę własnego przeznaczenia, którego kierunek wyznaczają bieda, kultura i powszechnie panujące obyczaje?

W powieści „Byłam służącą w arabskich pałacach” autorka dotyka bardzo delikatnej materii – systemu zależności służąca – sponsor, niewolniczej pracy, często w warunkach urągających godności ludzkiej, a także przedmiotowego traktowania kobiet. Pokazuje blaski i cienie wyruszenia z rodzinnego domu za chlebem, a także motywy zmuszające matki, ojców do podejmowania jednych z najtrudniejszych decyzji. Nie zapomina również o tle przedstawionych wydarzeń i społeczno – kulturowym kontekście, który w większym lub mniejszym stopniu determinuje życie i los głównej bohaterki.

I choć w głównej mierze autorka skupia się na temacie współczesnego niewolnictwa i kreacji sylwetek służących oraz ich sponsorów, to pozwala też czytelnikowi zajrzeć za kulisy świata, w którym  granice bogactwa zostają w pewien sposób przekroczone, a seks stał się wyjątkowo chodliwym towarem. Mamy kobiety uwięzione w abajach i kobiety, które z radością zrzucają je nocą dla swoich kochanków, prostytutki i ofiary handlu ludźmi. Mężczyzn potrafiących wykorzystać swoją pozycję, wpływy czy siłę aby zaspokoić potrzeby seksualne czy zabawić się. Matki nie mające czasu dla własnych dzieci oraz rozwydrzone pociechy i młodzież, którym wydaje się, że świat leży u ich stóp.

Historia Bibi niewątpliwie jest przejmująca i wstrząsająca. Mnie najbardziej poruszył moment, w którym główna bohaterka stwierdza, że najszczęśliwszy okres w jej młodości był wtedy, kiedy przebywała w szpitalu wycieńczona śmiertelną chorobą. Ile trzeba więc doświadczyć, żeby mając naście lat dojść do takich wniosków? 

Autorka nie oszczędza czytelnika i pokazuje mu brutalną prawdę. Kreśli dylematy i zagrożenia, z jakimi muszą zmagać się ludzie nie mający zaplecza finansowego, niezbędnego do egzystencji. Przelała na papier prawdziwą historię, wywołującą skrajne odczucia, które dodatkowo potęguje świadomość jej autentyczności. Trochę szkoda, że nie zdecydowała się na bardziej emocjonalne podejście do tematu i skupiła się wyłącznie na przedstawieniu opowieści, a nie pokusiła się o wykorzystanie jej potencjału do mocniejszego uderzenia we wrażliwość odbiorcy.

 

„Byłam służącą w arabskich pałacach” nie należy do książek lekkich i przyjemnych, pozwalających miło i przyjemnie spędzić czas. To przerażający obraz wywołujący falę negatywnych emocji i pobudzający do refleksji oraz przemyśleń. Literatura faktu w ciekawym wydaniu dla każdego, kto ma odwagę zajrzeć za kulisy odległego i rządzącego się swoimi prawami świata, w którym nie wszystkie prawa człowieka są respektowane. Polecam.