Agnieszka Tyszka "Sekretnik Zosi z ulicy Kociej. Zrób to sam" (Nasza Księgarnia)

Dla wszystkich sympatyków serii „Zosia z ulicy Kociej” świeżo wydany „Sekretnik…” to prawdziwy niezbędnik! Taki inspirujący „zeszyt ćwiczeń” pełen zabawnych zapisków, równie zabawnych rysunków Agaty Raczyńskiej, ciekawych zadań i zwariowanych, „keratywnych” pomysłów. Ołówki naostrzone? Kredki pod ręką? To zaczynamy zabawę!

Bohaterka wymyślona przez Agnieszkę Tyszkę lubi siedzieć na jabłoni i zapisywać kolejne zeszyty perypetiami swojej rodzinki, w której prym wiedzie jej młodsza siostra Mania, która ma istną manię przekręcania słów. Zawsze jest z nią sto pociech. Tym razem Zosia uzupełnia tylko poprzednie historyjki i sprawdza, ile z nich zapamiętali czytelnicy. Korzysta też z pomysłów cioci Maliny, „najtwórczejszej” artystki na świecie.
Zaczynamy od zaznaczenia najulubieńszych miejsc, na planie najbliższej okolicy, sporządzamy własne drzewo genealogiczne, wpisujemy plan lekcji – ten prawdziwy i taki wymarzony. Uwaga, żeby wam się potem nie pomyliły! Tak jak dawniej w zeszycie nazywanym „pele-mele” lub „złote myśli” wpisujecie co najbardziej lubicie, a za czym nie przepadacie, wasze ulubione piosenki, wykonawcy, tytuły filmów itp. Oprócz typowych pytań są i nietypowe np. jakich rzeczy na pewno nigdy nie zabralibyście ze sobą na bezludną wyspę, jakie było wasze najdziwniejsze usprawiedliwienie nieobecności w szkole. Jest miejsce na zaprojektowanie czapki i wymarzonego stroju na halloween, na wymyślenie przepisu na słodką mysz oraz konkurs na zupełnie nową, odlotową… kuwetę. Trzeba wymyślić „zakleństwo”, narysować komiks, ułożyć kolędę, przeprowadzić wywiad. Gdyby ktoś zastanawiał się, co można robić, by nie nudzić się podczas jazdy samochodem czy stania w korku, znajdzie tu też propozycje słownych zabaw. Na koniec może natomiast wymyślić okładkę do kolejnego tomiku przygód mieszkańców ulicy Kociej.

Zadań i pomysłów jest mnóstwo, a jeden ciekawszy od drugiego.  „Sekretnik…” przyjemnie się czyta, a jeszcze przyjemniej współtworzy. Wypełniając kolejne strony dziecko rozwija umiejętności manualne oraz ćwiczy wyobraźnię i kreatywność. Czas spędzony nad tą książką na pewno nie będzie stracony, dostarczy dużo radości i nie pozwoli się nudzić.

 

Beata Chomątowska "Pałac. Biografia intymna" (Wydawnictwo Znak)

Tak jak  trudno sobie wyobrazić Paryż bez wieży Eiffla, tak podobnie z Warszawą nierozerwalnie związany jest Pałac Kultury i Nauki. Ten wszystkim znany budynek obchodzi w tym roku jubileusz: 60–lecie swojego powstania i choć proweniencję ma niezbyt pochlebną, to nie można mu odmówić ogromnego znaczenia. Ten najwyższy „drapacz chmur” w Polsce, liczący 42 piętra, jest siedzibą wielu podmiotów instytucji użyteczności publicznej, np. teatrów, tu mieści się słynna Sala Kongresowa, gdzie grywali najwięksi muzycy. Długo by wymieniać wszystko, co działo się i nadal się dzieje w jego murach. Wpisany na listę zabytków, ma swoich przeciwników optujących za zburzeniem gmachu. Stanowi symbol pewnej epoki w polskiej historii. 

Nieczęsto dzieło architektury staje się bohaterem książki. Beata Chomątowska, dziennikarka, znana czytelnikom, np. z „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie” pochyliła się nad Pałacem Kultury i Nauki z zainteresowaniem, wnikliwością, sympatią. Poświęciła mu „biografię intymną”, zgłębiła jego tajemnice, kroniki, zakamarki. Przybliżyła czytelnikom kawałek historii Warszawy, z tytułową budowlą na czele. Opowiedziała w kilku rozdziałach, w takich jakby reportażach - artykułach, o genezie projektu, o architektach tamtych czasów (Rudiew, Karawajew, bracia Sigalin,)  o radzieckich i polskich budowniczych, o relacjach między nimi, o sukcesach i dramatach związanych z budową, o właścicielach wysiedlonych z gruntów pod Pałac nieruchomości, o rozmaitych listach adresowanych właśnie tutaj. Uwagę poświęciła pałacowym kotom, muzeum komunizmu, kolekcjonerom pocztówek z widokiem PKiN. Uwieczniła w biografii kronikarkę – Hannę Szczubełek, nieocenioną pomoc w pracach nad książką.

„Pałac. Biografia intymna” to lektura, która pozwala spojrzeć na słynny gmach z innej perspektywy. To przecież nie tylko niebosiężny budynek z betonu i stali, ale efekt tytanicznej pracy, dzieło nie tylko kielni i młotków, ale ludzkich serc, potu i łez. Dowiadujemy się tego, o czym nie wspominają przewodniki. Czyta się tę książkę niczym wciągającą powieść, tu i ówdzie zerkając na fotografie, śledząc kalendarium. Znajdziemy tu wiele ciekawostek, odkryjemy Pałac na nowo. Autorka wykonała solidną pracę zbierając materiały i udało jej się nie tylko uhonorować budowlę z okazji rocznicy, ale zapewnić czytelnikom rzetelną, bogatą merytorycznie lekturę. Warto po nią sięgnąć, niezależnie od tego, czy wybieramy się do stolicy.

 

Jolanta Kosowska "Nie ma nieba" (Novae Res)

Gdy po przeczytaniu danej powieści nabieramy ochoty na inne, sygnowane tym samym nazwiskiem, to niewątpliwie znak, że „złapaliśmy bakcyla” i odtąd będziemy pilnie śledzić wydawnicze zapowiedzi, szperać w księgarniach i bibliotekach, tudzież rozglądać się po półkach naszych znajomych, by poznać całą twórczość danego autora. Tak rozpoczynają się wspaniałe czytelnicze przygody, tak dokonujemy własnych literackich odkryć. W moim przypadku tak się stało z „Nie ma nieba” Jolanty Kosowskiej. To już czwarta powieść w literackim dorobku lekarki o trzech specjalnościach, pracującej w Dreźnie, w praktyce przyjaznej cudzoziemcom, z zamiłowania – podróżniczki, która uwielbia odwiedzać  m.in. Wenecję i Chorwację.

Moim zdaniem, autorka znakomicie zaczęła wypełniać pewną niszę na rynku wydawniczym, bo o ile seriale o tematyce medycznej cieszą się dużą popularnością, to wątków lekarskich w literaturze mamy jak na lekarstwo, nie licząc thrillerów medycznych Robina Cooka, czy Tess Gerittsen. W polskiej prozie obyczajowej natomiast wieje pustką, jeśli chodzi o tę właśnie tematykę.  Z góry jednak chciałabym zapewnić, że nie znajdziemy tu natłoku medycznego nazewnictwa i szczegółowych studium przypadku, co mogłoby odstraszać potencjalnych czytelników.  To powieść o lekarzach, ale przede wszystkim – o ludziach. 

 „Nie ma nieba” zaskakuje pozytywnie na wielu poziomach. Jolanta Kosowska świetnie opowiada oddając głos bohaterom, buduje napięcie, serwuje niespodziewane zwroty akcji, wywołuje emocje. Powoli odkrywa kolejne puzzle, pokazuje, że zawsze jest ta druga strona medalu, a czytelnik musi rewidować swoje osądy wobec postaci i zastanawiać się, jak sam postąpiłby w danej sytuacji. Czasem są to nie lada dylematy. Autorka posługuje się pięknym, literackim językiem,  zaś tam, gdzie  jest to konieczne -potocznym, „soczystym”, dostosowanym do postaci, sytuacji, emocji.

Historia Macieja, który zrezygnował w praktyki lekarskiej oraz jego ukochanej Małgorzaty, szczególnie mocno zaangażowanej w przypadek jednego z pacjentów, ukazana została w ciekawy sposób.  Autorka podzieliła ją na trzy części.
Oto niby przypadkiem były szef Maćka, który zatrzymał się u niego na noc, będąc przejazdem w drodze na konferencję, zostawił mu branżowe pismo, z którego wypadło zdjęcie trzyletniego chłopca. Wkrótce dostał wiadomość, aby pilnie skontaktował się z Karoliną, córką profesora.  Jest wobec tego sceptyczny. Wciąż rozpamiętuje swój związek z Gośką sprzed paru lat, wspólne wyjazdy w góry, wspólne noce. Wraca do bolesnego wspomnienia o ślubie. Ślubie z innym, trzeba dodać. Pozornie to wszystko zupełnie się nie klei, wygląda  jak układanka, w której jeszcze wielu elementów brakuje. Spokojnie jednak ją uzupełniamy w trakcie lektury. Środkowa, najobszerniejsza część zatytułowana „Ależ byłem idiotą… Czyli czego dowiedziałem się od Karoliny” przenosi czytelnika jak w filmie do zdarzeń związanych z Małgorzatą. I tu z zapartym tchem śledzimy historię młodej ambitnej lekarki oraz Roberta, którego szanse na wyzdrowienie zmierzają ku wartościom zerowym. Nie obędzie się bez dramatycznych dylematów, wzruszeń, rozterek i bólu. Losy bohaterów zaprowadzą aż do włoskich Dolomitów. To, co tam się wydarzyło przeszło do legendy, a Małgorzata – cóż, musiała zamknąć pewien rozdział. Czytelnik wraz z bohaterami dociera w końcu do „tu i teraz”, gdy Maciek musi stanąć na wysokości zadania. Przekonuje się, że unosząc się honorem i pochopnie postępując zmarnował trzy lata, zamiast walczyć o miłość, o rodzinę, o szczęście. W trzeciej części dowiadujemy się co spowodowało, że bohater zmienił zawód, poznajemy przypadki, których nie udźwignął, które go przytłoczyły odpowiedzialnością i sprawiły, ze odwiesił fartuch i stetoskop na kołek i zabrał się za sprzedawanie zagranicznych wycieczek. Finał tej dramatycznej i skomplikowanej historii jest jednak optymistyczny. Czytelnikom naprawdę należało się szczęśliwe zakończenie po tym emocjonalnym rollercosterze. 

Spodziewałam się, że będzie to powieść obyczajowa/romans, gdzie akcja będzie toczyć się w środowisku lekarskim. Tymczasem dostałam kawał dobrej, gęstej, psychologicznej prozy, która stawia przed czytelnikiem wiele pytań, problemów do zastanowienia się, po prostu – daje do myślenia. Zmusza do pochylenia się nad kwestiami, dotyczącymi życia i śmierci, poświęcenia, miłości, empatii, odpowiedzialności, wyborów dokonywanych przez człowieka w ekstremalnej sytuacji. 

Powieść pokazuje jak cienka i krucha bywa granica między relacjami „lekarz- pacjent” a „człowiek- człowiek”, jak łatwo poprzez pochopne sądy i decyzje zaprzepaścić uczucie i wykreślić kawałek z życiorysu, jak zbyt nadmierne zaangażowanie w sprawy innych osób  bywa destrukcyjne. To też opowieść o zwątpieniu, o odzieraniu rzeczywistości z ideałów, o dojrzewaniu wewnętrznym i zawodowym bohaterów, o miłości. 

„Love story współczesnych czasów” ? To określenie to za mało! „Nie ma nieba”? Ale jest ziemia, scena wielkich uczuć, trudnych wyborów, ciężkich decyzji. Być może najnowsza powieść Jolanty Kosowskiej pomoże nam choć troszeczkę zrozumieć pewne sprawy, a przynajmniej pozwoli spojrzeć na nie inaczej. Zdecydowanie jedna z najlepszych powieści, jakie miałam okazję czytać w tym roku. Bardzo polecam. 

Magdalena Knedler "Pan Darcy nie żyje" (Wydawnictwo IV Strona)

Nie wiem jak wy, ale uwielbiam „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen, a także jej telewizyjną i kinową adaptację. Dobór aktora do roli głównego bohatera jest niezwykle ważny i zarówno Colin Firth, jak i Matthew McFadyen idealnie się w rolę Darcy’ego wpasowali. Ale czy odbiór takiej adaptacji byłby pełen entuzjazmu, gdyby w rolę ponurego i dumnego arystokraty wcielił się aktor zupełnie do tej postaci nie pasujący? Czy to w ogóle jest możliwe? Okazuje się, że jak najbardziej. Magdalena Knedler w swoim spektakularnym debiucie o przekornym tytule „Pan Darcy nie żyje” pokazuje właśnie tragiczny w skutkach wybór niewłaściwego aktora do głównej roli w nowej adaptacji „Dumy i uprzedzenia”. Peter Murphy, blondyn z lokiem na czole, nie nadaje się do odtworzenia postaci Darcy’ego, wiedzą o tym wszyscy, tylko nie producent. A także sam bohater dramatu jest przekonany o tym, że ta rola mu się należy i za żadną cenę nie pozwoli jej sobie odebrać. Nawet za cenę istotnych informacji i małych szantaży, bo przecież zawsze ktoś coś ma na sumieniu. A już zwłaszcza ludzie szołbizu. To właśnie o tym jest ta książka. O ludziach, rzuconych gdzieś na angielską prowincję, pracujących na planie nowej adaptacji kultowej powieści Austin. O ludziach, których na pozór nic nie łączy, którzy wiedzą o sobie tylko to, co pokazują okładki tabloidów. I nagle poznajemy ich niejako z drugiej strony, okazuje się, że gra aktorska nauczyła ich odgrywać swoje role także w życiu. A przecież kiedyś w końcu trzeba być sobą. I bohaterom się to w końcu udaje. 

Autorka stworzyła opowieść pełną znakomitych smaczków, dynamicznych zwrotów akcji, z pełnokrwistymi i wyrazistymi bohaterami. Tu nie ma sztuczności (może oprócz tej na potrzeby filmu czy pozy przed innymi). Postaci ukazują się nam w pełnej krasie i poznajemy ich tajemnice, głęboko skrywane słabości i pragnienia. Bo przecież nawet gwiazdy kina chcą normalnego życia i ukochanej osoby tuż obok. Jedno ich łączy… niechęć do odtwórcy roli Pana Darcy’ego. I tutaj nasuwa się pytanie: czy ktoś z ekipy aktorów i filmowców nienawidził go tak bardzo, że postanowił pozbawić go życia? No bo przecież… Pan Darcy nie żyje!

Uwierzcie, fabuła będzie mocno zaskakująca, historie poszczególnych bohaterów bardzo wciągające i z rozmysłem przez autorkę uknute. Tak abyśmy do końca zadawali sobie pytanie: kto? I dlaczego?

„Pan Darcy nie żyje” to oryginalna i błyskotliwa opowieść, która wciąga czytelnika już od pierwszej strony. A właściwie już od tytułu. No bo jak to? Ktoś zabił ulubieńca wielbicieli prozy Austen? A może odpowiedź jest całkiem inna? Aby ją poznać, niezwłocznie sięgnijcie po debiutancką książkę Magdaleny Knedler. To uczta dla zmysłów, napisana pięknym literackim językiem, a także niezwykle realistycznym i adekwatnym do przedstawianych sytuacji. Gorąco polecam.