Wasza twórczość
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 6 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: poniedziałek, 28, październik 2013 15:03
- Autor: Katarzyna Pessel
Dziewczynka z balonikami
Rozdział 6
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 5 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: piątek, 18, październik 2013 18:41
- Autor: Katarzyna Pessel
Dziewczynka z balonikami
Rozdział 5
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 4 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: środa, 16, październik 2013 18:43
- Autor: Katarzyna Pessel
Dziewczynka z balonikami
Rozdział 4
Nie wytrzymam. Dzisiaj będzie obchód, powiem im wszystko, powiem, że już nie mogę, że mają coś zrobić, bo zwariuję. Mają mi dać jakieś leki. Powiem, że jestem tak blisko walnięcia sobie w łeb, że nie powinni mnie zostawiać samej, do diabła, niech wreszcie zaczną coś robić! Wszystko mi obojętne, niech mi dadzą nawet coś uspakajającego, niech mnie ogłupią, ja już nie chcę nic czuć. Jaki to by był luksus, nic nie czuć... Być jak ta plastikowa lalka, sztywna i pusta. Niech coś wreszcie zabierze te demony z mojej głowy. Nie mam już siły, ile można. Ja jestem tylko człowiekiem, jestem tylko głupią Polką, która nie skończyła studiów i nie potrafi nawet prowadzić samochodu. Ja nie mogę tyle znieść, to ponad moje siły. A jak nie, jak nic nie zrobią, to będę walić głową w ścianę, tak, będę walić, rozwalę sobie ten przeklęty łeb!
Jestem otępiała i apatyczna, a jednocześnie wszystko się we mnie gotuje. Mam w sobie tyle złości, tyle nienawiści, nawet nie wiem przeciw komu lub czemu. Mogłabym wziąć kałacha i wszystkich wystrzelać jak kaczki. Jestem w stanie komuś przywalić, lepiej mnie nie wnerwiajcie. Nie odzywajcie się do mnie, bo nie dostaniecie odpowiedzi. Z moich ust popłynie czarna maź, brud i syf. Jestem brudna. I taka ciężka. Każda minuta jest walką. Walką na śmierć i życie. Ile jeszcze będę ją wygrywać? Czuję, jak moje siły nikną. Coraz mniej potrzeby życia, coraz więcej potrzeby snu. Gdybym tak mogła usnąć i przespać cały wiek. Nagle zdałam sobie sprawę, że ja wcale nie chcę umrzeć. Ja tylko chcę spać, tylko wtedy czuję się dobrze, tylko w tym stanie nic nie czuję. Ale jak na złość nie mogę spać. Jestem umęczona i to już od lat. Czy już zawsze tak będzie? Jeśli tak, to ja wysiadam, dziękuję za takie atrakcje. Wnerwiają mnie ludzie, wkurzają ich spokojne twarze, dlaczego oni mają lepiej niż ja? Czym ja sobie na to zasłużyłam? Dlaczego oni mogą być szczęśliwi, a ja dostaję tylko gówno, zawsze gówno, gdzie nie spojrzę i gdzie nie pójdę.Zamykam oczy i widzę siebie z karabinem maszynowym. Wchodzę na oddział i zaczynam strzelać do ludzi. Padają tak zabawnie jeden po drugim. Ta wizja mnie dręczy, ale jednocześnie sprawia, że czuję się lepiej. Nie chcę jej, jestem złym człowiekiem. Ale za każdym razem, gdy przymykam powieki, ona pojawia się jak zmora. Zaczynam się bać sama siebie. Ja chyba naprawdę zwariowałam.
Obchód wpada mi do pokoju i przerywa makabryczne fantazje. Schmitz, dwie pielęgniarki i Barbian. Lekarz uśmiecha się do mnie:
- Jak się czujemy pani Serafin?
- Źle – odpowiadam szybko - fatalnie. Kiedy dostanę jakieś leki? Już nie mogę, dlaczego mi nic nie dajecie? Ja wam zaufałam, przyszłam tu, żebyście mi pomogli, a wy nic nie robicie, nie wiem ile jeszcze wytrzymam – wyrzucam jednym tchem.
Schmitz przechadza się po pokoju. Podpiera brodę ręką. Nie patrzy na mnie. Za to czuję na sobie wzrok psychologa.
- Co pani ma na myśli mówiąc „Nie wiem ile jeszcze wytrzymam”? - lekarz mówi do mnie, ale patrzy w podłogę.
Zmieszałam się. Milczę zawstydzona.
- Jeśli ma pani myśli samobójcze, to proszę to powiedzieć – ciągnął – wtedy będziemy kontynuować leczenie na innym oddziale.
- Jak to, na innym oddziale? - zdziwiłam się.
- Na zamkniętym, pani Serafin. Tutaj jest miejsce dla łagodnych przypadków. Jeśli to konieczne, przeniesiemy panią na osiemnastkę.
Przestraszyłam się nie na żarty. O oddziale numer osiemnaście krążyły legendy. Pacjenci opowiadali o przywiązywaniu do łóżka, o akwarium i o tym, że trafiały tam same czubki. Spuszczam głowę i szeptem odpowiadam:
- Nie, to nie będzie konieczne.
- Na pewno? - Schmitz zbliża się do mnie – Pani Serafin, musi pani być z nami szczera. Przecież to dla własnego dobra.
- Na pewno – wszystko tylko nie przywiązywanie do łóżka, myślę.
Potrzebuję pomocy, a oni mnie chcą wsadzić do czubków. Wkurzyłam się. Lekarz widać mi uwierzył, bo zmienił temat:
- Będzie pani dostawać trevilor. To jest lek typowy dla pani przypadłości. Zaczniemy od małej dawki, będziemy ją stopniowo zwiększać. Tu jest wydruk na temat tego leku – podał mi plik kartek – niech sobie to pani poczyta i podpisze zgodę na zastosowanie. Aha i proszę się nie spodziewać cudów – leki psychotropowe zazwyczaj potrzebują co najmniej trzech tygodni, zanim zaczną działać.
- Trzy tygodnie? - odparłam rozczarowana, ale nie odpowiedział.
Jezu, ja nie wytrzymam trzy tygodnie. Wyniosą mnie stąd nogami do przodu.
- Siostry z nocnej zmiany odnotowały, że wciąż pani nie śpi – Schmitz usiadł przy stoliku. To już za długo, trzeba coś z tym jednak zrobić. Dostanie pani coś bardzo lekkiego na sen – ale tylko na jakiś czas, jest pani za młoda, żeby się przyzwyczajać do takich leków. To chyba wszystko.
- Może ja jeszcze coś dodam – psycholog zrobił krok do przodu – dzisiaj rozpoczynamy terapię indywidualną. Niech pani przyjdzie do mojego gabinetu o piętnastej, porozmawiamy sobie.
To dobry znak, pomyślałam. Przecież chcę z kimś porozmawiać. Choć tak trudno mi się otworzyć, tak trudno ubrać w słowa to, co czuję, to jednak mam potrzebę wyrzucenia tego z siebie.
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 3 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: piątek, 04, październik 2013 20:11
- Autor: Katarzyna Pessel
Jestem tu już tydzień. Nie śpię, całe noce wędruję po ciemnych korytarzach. Lekarz mówi, że nie da mi tabletek nasennych, bo jestem za młoda. Dnie schodzą mi na terapiach, wieczorami leżę na łóżku i słucham Elvisa. Dzielę pokój ze starszą kobietą, która ciągle płacze. Słyszałam, jak opowiadała lekarzowi, że całe życie zajmowała się kalekim bratem. Zmarł, a ona nagle stanęła przed pytaniem, co dalej. Nie potrafiła znaleźć sensu w życiu, on był jej sensem. Była już pewnie po siedemdziesiątce. Wstawała tylko na posiłki i do ubikacji. Mówiła, że jak słucham muzyki na mp3, to mruczę. Twierdziła, że to ją uspokaja. Nie rozmawiałyśmy, to było jedyne, co do mnie powiedziała w ciągu całego tygodnia. Raz przyszedł do niej jakiś gość i zaczął gadkę. "Tak nie można, depresja to nie choroba, wstań, nie użalaj się nad sobą. Musisz wierzyć. Musisz się mobilizować. Jesteś słaba". Czuję, jakby mówił do mnie. Ty skurwielu - myślę - jak śmiesz tu przychodzić i wygadywać takie rzeczy? Hanna - bo tak nazywa się moja staruszka, nie odpowiada. Kiedy facet wychodzi, kobieta wybucha płaczem. Właściwie większość czasu śpi i zazdroszczę jej tego. Wydaje mi się, że jest w gorszym stanie niż ja. Ja przynajmniej wstaję i wędruję po oddziale.
Chodzę też na terapie. Praktycznie codziennie od ósmej do siedemnastej wypełniają mi czas. Najbardziej podoba mi się trening intelektualny. Dostajemy tam różne zadania do rozwiązania i zawsze jestem najlepsza. Nie, nie chodzi o to, kto lepiej albo szybciej. Ale ostatecznie to ja zawsze jestem pierwsza gotowa i mam wszystko poprawnie, więc czuję się dobrze. Dawno już nie miałam tego uczucia. Przypomina mi to śmieszne szczęście, jakie się czuło w szkole po dostaniu piątki. W moim życiu dawno już nic nie idzie tak, jak powinno. Dawno już nie dostałam za nic piątki, więc dobrze jest przez chwilę poczuć się wielkim.
Na majsterkowaniu otwiera się przede mną wiele możliwości. Mogę rzeźbić, łupać w kamieniu, ciąć dziwne rzeczy z drewna, sklejać samoloty i robić na drutach. Wybieram to ostatnie. Ktoś daje mi narzędzia, ktoś podrzuca wełnę. Po kilku dniach nie rozstaję się już z tym ekwipunkiem. Idzie mi tak dobrze i szybko, że po tygodniu mam już szal i zabieram się za narzutę na łóżko. Ma być kolorowa i ma się nazywać szaleńczą narzutą, ze względu na miejsce, w którym ją robię.
Jest też terapia literacka. Zbieramy się w parę osób i terapeutka czyta nam bajki dla dorosłych. Te zajęcia mnie irytują. Teksty są beznadziejne, co gorsza, prowadząca zmusza nas do dyskusji na temat morału bajki. I zawsze pojawia się pytanie, które przyprawiało mnie o drwiący śmiech - co autor miał na myśli? Na szczęście zawsze mam ze sobą druty i wełnę, inaczej umarłabym z nudów.
Bardzo podoba mi się terapia sztuką. Można tu wybrać sobie dowolny rodzaj "sztuki". Ja wciąż rysuję komiksy. Zajęcia te są tematyczne, mamy coś stworzyć pod dyktando terapeutki. Jest to mała kobietka, o bardzo łagodnym usposobieniu. Na pierwszych zajęciach temat brzmi: "Co nam w duszy gra". Gość koło mnie maluje grób ze swoim imieniem. Nie wróci już na oddział sam, przyślą mu eskortę i umieszczą w akwarium - miejscu dla osób wysoko zagrożonych. Ja, jak na złość rysuję uśmiechniętą buźkę. Nie mam ochoty patrzeć na to, co czuję, wystarczy, że to siedzi we mnie. Terapeutka kilka razy w ciągu zajęć próbuje nawiązać ze mną kontakt. Jestem wciąż przerażona, chociaż już nie tak bardzo jak na początku. Mówi, że jestem nerwowa, powinnam wyluzować. Najgorsza jest muzykoterapia. Choć samo pomieszczenie jest świetne - stoi w nim chyba ze dwieście instrumentów, małych, dużych, znanych i nieznanych i tych całkiem dziwacznych. Każdy wybiera sobie coś dla siebie, siadamy w kółko i na znak prowadzącego (który chyba jest głuchy) wszyscy mamy jednocześnie walić w swój instrument. Jest to jedno wielkie rzępolenie, każdy sobie, każdy głośno i bez zahamowań. Głowa chce pęknąć. Niektórzy się przy tym śmieją, inni zakrywają uszy, a natchniony terapeuta patrzy cielęcym wzrokiem, jakby grał sam Bach. Sport. Co prawda nie chodzę na poranne spacery nad rzekę, ale w piwnicy jest wielka sala gimnastyczna, kolejne zaskoczenie. Gramy w ping-ponga, w zbijanego i w kosza. Dużo jest przy tym śmiechu - jakby ktoś na nas popatrzył z boku, nie uwierzyłby, że co najmniej połowa tych ludzi ma ciężką depresję. Po sporcie zawsze czuję się lepiej. Jednak ruch czyni cuda.
Niektóre zajęcia prowadzą psychiatrzy. Opowiadają nam o różnych chorobach psychicznych, o lekach i widokach na przyszłość. Mój lekarz prowadzący jest ordynatorem. Doktor Schmitz ma świetną opinię, wszyscy mi powtarzają, że dobrze trafiłam. Jest to człowiek po pięćdziesiątce, elegancko ubrany (personel nie nosi szpitalnego odzienia), wypowiada się powoli, ale nie flegmatycznie. Każde jego słowo jest wyważone, nic nie jest przypadkiem. Mówi, że muszą mnie obserwować, a dopiero potem zaczną mi podawać leki. Denerwuję się. Jestem tu już tydzień i nie dostaję nawet złamanej tabletki. Mój stan nie polepsza się. Jestem bardzo powściągliwa w rozmowach z personelem. Nie potrafię mówić o uczuciach. Może nie chcę. Mam poczucie słabości. Czuję, że nie powinnam nikomu pokazywać mojej marności. Pytają wciąż o myśli samobójcze. Odpowiadam wymijająco. Nie pilnują mnie, mogę robić, co chcę, wychodzić gdzie chcę (choć tego nie robię). Wzmaga się we mnie uczucie, że nie jestem traktowana poważnie. We mnie się gotuje, a oni wysyłają mnie na terapię rzępolenia, wciąż walczę z chęcią walnięcia sobie w łeb, a oni otwierają przede mną drzwi na miasto...
Najgorzej jest w weekend. W sobotę po śniadaniu oddział pustoszeje. Pacjenci jadą na przepustkę, nazywa się to treningiem obciążenia. Wracają w niedzielę wieczorem, przez ten czas mają zobaczyć, czy już dają sobie radę w domu. Zostaje garstka osób. Nie ma też terapii. Upiorna pustka oddziałowego korytarza robi się jeszcze bardziej odstraszająca.
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 2 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: czwartek, 26, wrzesień 2013 20:33
- Autor: Katarzyna Pessel
"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 1 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: piątek, 20, wrzesień 2013 13:07
- Autor: Katarzyna Pessel
Dziewczynka z balonikami
Rozdział 1