"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 4 Agnieszka Turzyniecka
- Szczegóły
- Kategoria: Wasza twórczość
- Utworzono: środa, 16, październik 2013 18:43
- Autor: Katarzyna Pessel
Dziewczynka z balonikami
Rozdział 4
Nie wytrzymam. Dzisiaj będzie obchód, powiem im wszystko, powiem, że już nie mogę, że mają coś zrobić, bo zwariuję. Mają mi dać jakieś leki. Powiem, że jestem tak blisko walnięcia sobie w łeb, że nie powinni mnie zostawiać samej, do diabła, niech wreszcie zaczną coś robić! Wszystko mi obojętne, niech mi dadzą nawet coś uspakajającego, niech mnie ogłupią, ja już nie chcę nic czuć. Jaki to by był luksus, nic nie czuć... Być jak ta plastikowa lalka, sztywna i pusta. Niech coś wreszcie zabierze te demony z mojej głowy. Nie mam już siły, ile można. Ja jestem tylko człowiekiem, jestem tylko głupią Polką, która nie skończyła studiów i nie potrafi nawet prowadzić samochodu. Ja nie mogę tyle znieść, to ponad moje siły. A jak nie, jak nic nie zrobią, to będę walić głową w ścianę, tak, będę walić, rozwalę sobie ten przeklęty łeb!
Jestem otępiała i apatyczna, a jednocześnie wszystko się we mnie gotuje. Mam w sobie tyle złości, tyle nienawiści, nawet nie wiem przeciw komu lub czemu. Mogłabym wziąć kałacha i wszystkich wystrzelać jak kaczki. Jestem w stanie komuś przywalić, lepiej mnie nie wnerwiajcie. Nie odzywajcie się do mnie, bo nie dostaniecie odpowiedzi. Z moich ust popłynie czarna maź, brud i syf. Jestem brudna. I taka ciężka. Każda minuta jest walką. Walką na śmierć i życie. Ile jeszcze będę ją wygrywać? Czuję, jak moje siły nikną. Coraz mniej potrzeby życia, coraz więcej potrzeby snu. Gdybym tak mogła usnąć i przespać cały wiek. Nagle zdałam sobie sprawę, że ja wcale nie chcę umrzeć. Ja tylko chcę spać, tylko wtedy czuję się dobrze, tylko w tym stanie nic nie czuję. Ale jak na złość nie mogę spać. Jestem umęczona i to już od lat. Czy już zawsze tak będzie? Jeśli tak, to ja wysiadam, dziękuję za takie atrakcje. Wnerwiają mnie ludzie, wkurzają ich spokojne twarze, dlaczego oni mają lepiej niż ja? Czym ja sobie na to zasłużyłam? Dlaczego oni mogą być szczęśliwi, a ja dostaję tylko gówno, zawsze gówno, gdzie nie spojrzę i gdzie nie pójdę.Zamykam oczy i widzę siebie z karabinem maszynowym. Wchodzę na oddział i zaczynam strzelać do ludzi. Padają tak zabawnie jeden po drugim. Ta wizja mnie dręczy, ale jednocześnie sprawia, że czuję się lepiej. Nie chcę jej, jestem złym człowiekiem. Ale za każdym razem, gdy przymykam powieki, ona pojawia się jak zmora. Zaczynam się bać sama siebie. Ja chyba naprawdę zwariowałam.
Obchód wpada mi do pokoju i przerywa makabryczne fantazje. Schmitz, dwie pielęgniarki i Barbian. Lekarz uśmiecha się do mnie:
- Jak się czujemy pani Serafin?
- Źle – odpowiadam szybko - fatalnie. Kiedy dostanę jakieś leki? Już nie mogę, dlaczego mi nic nie dajecie? Ja wam zaufałam, przyszłam tu, żebyście mi pomogli, a wy nic nie robicie, nie wiem ile jeszcze wytrzymam – wyrzucam jednym tchem.
Schmitz przechadza się po pokoju. Podpiera brodę ręką. Nie patrzy na mnie. Za to czuję na sobie wzrok psychologa.
- Co pani ma na myśli mówiąc „Nie wiem ile jeszcze wytrzymam”? - lekarz mówi do mnie, ale patrzy w podłogę.
Zmieszałam się. Milczę zawstydzona.
- Jeśli ma pani myśli samobójcze, to proszę to powiedzieć – ciągnął – wtedy będziemy kontynuować leczenie na innym oddziale.
- Jak to, na innym oddziale? - zdziwiłam się.
- Na zamkniętym, pani Serafin. Tutaj jest miejsce dla łagodnych przypadków. Jeśli to konieczne, przeniesiemy panią na osiemnastkę.
Przestraszyłam się nie na żarty. O oddziale numer osiemnaście krążyły legendy. Pacjenci opowiadali o przywiązywaniu do łóżka, o akwarium i o tym, że trafiały tam same czubki. Spuszczam głowę i szeptem odpowiadam:
- Nie, to nie będzie konieczne.
- Na pewno? - Schmitz zbliża się do mnie – Pani Serafin, musi pani być z nami szczera. Przecież to dla własnego dobra.
- Na pewno – wszystko tylko nie przywiązywanie do łóżka, myślę.
Potrzebuję pomocy, a oni mnie chcą wsadzić do czubków. Wkurzyłam się. Lekarz widać mi uwierzył, bo zmienił temat:
- Będzie pani dostawać trevilor. To jest lek typowy dla pani przypadłości. Zaczniemy od małej dawki, będziemy ją stopniowo zwiększać. Tu jest wydruk na temat tego leku – podał mi plik kartek – niech sobie to pani poczyta i podpisze zgodę na zastosowanie. Aha i proszę się nie spodziewać cudów – leki psychotropowe zazwyczaj potrzebują co najmniej trzech tygodni, zanim zaczną działać.
- Trzy tygodnie? - odparłam rozczarowana, ale nie odpowiedział.
Jezu, ja nie wytrzymam trzy tygodnie. Wyniosą mnie stąd nogami do przodu.
- Siostry z nocnej zmiany odnotowały, że wciąż pani nie śpi – Schmitz usiadł przy stoliku. To już za długo, trzeba coś z tym jednak zrobić. Dostanie pani coś bardzo lekkiego na sen – ale tylko na jakiś czas, jest pani za młoda, żeby się przyzwyczajać do takich leków. To chyba wszystko.
- Może ja jeszcze coś dodam – psycholog zrobił krok do przodu – dzisiaj rozpoczynamy terapię indywidualną. Niech pani przyjdzie do mojego gabinetu o piętnastej, porozmawiamy sobie.
To dobry znak, pomyślałam. Przecież chcę z kimś porozmawiać. Choć tak trudno mi się otworzyć, tak trudno ubrać w słowa to, co czuję, to jednak mam potrzebę wyrzucenia tego z siebie.