Hanna Cygler "Grecka mozaika" (Rebis)
- Szczegóły
-
Kategoria: Recenzje
-
Utworzono: wtorek, 30, wrzesień 2014 10:50
Grecka mozaika Hanny Cygler to powieść, która w sposób znaczący oddziałuje na układ nerwowy. Wstrząsa, wzrusza, bulwersuje, szokuje, intryguje, bawi, do bólu dręczy, a momentami naprawdę łamie serce. Serce, które podczas lektury bije jak szalone, tworząc swoiste tło muzyczne, oparte na niespokojnym rytmie i organicznej melodii, wygrywanej przez czysto ludzkie odruchy. Grecka mozaika jest znakomicie napisana, perfekcyjnie skonstruowana, mądra, ukazuje wyrazistych, dalekich od ideału bohaterów i do tego wszystkiego ma jeszcze wielką wartość poznawczą. Mówi o ważnych wydarzeniach na dziejowej mapie Europy. O dziwnych, splątanych losach Greków i Polaków w powojennym świecie. O historii, która faktycznie jest jak mozaika, ale jednocześnie też przypomina pajęczą sieć, utkaną przez mityczną Arachne i wyciągającą po człowieka swe drobne palce. Palce tylko na pozór kruche i delikatne, w rzeczywistości zaś mocniejsze i trwalsze od żelaznych kajdan...
Jannis Kassalis jest bogatym Grekiem. Prowadzi własną firmę, mieszka na malowniczej wyspie Korfu, ma trójkę dorosłych, dość poukładanych dzieci i... choruje na serce. Poważnie. Powinien odpoczywać, unikać sytuacji stresujących i przede wszystkim wyrazić zgodę na operację, która przywróciłaby mu zdrowie i sprawność. Jak tu jednak unikać sytuacji stresujących, kiedy na horyzoncie pojawia się ni stąd ni zowąd młoda Polka – Nina – która twierdzi, że Jannis być może jest... jej ojcem. Sztampowy początek, prawda? Od razu pomyślałam sobie, że oto Hanna Cygler jak nic zafundowała nam łzawą powtórkę z Dynastii. Czytałam jednak dalej. I szybko przekonałam się, że przyjdzie mi posypać głowę popiołem i odszczekać te słowa. Fabuła Greckiej mozaiki w niczym nie przypomina Dynastii, a historia Jannisa i jego relacji z matką Niny nie tylko nie jest łzawa, ale i nie ma w niej krztyny taniego romansidła. Ta książka w ogóle tak naprawdę o tym nie opowiada. Jest to historia rodziny Jannisa Kassalisa – starszawego biznesmena, który pod wpływem niezwykłego spotkania z Niną zaczyna snuć opowieść o losach swojej matki, swojego ojca i brata, a także i o sobie samym. Wraz z Jannisem przenosimy się do Grecji pogrążonej w chaosie drugiej wojny światowej, a później do Grecji szarpanej przez wojnę domową i działania partyzanckie. Poznajemy historię młodej i pięknej Ismeny, która marzy o tym, by się uczyć, podróżować, poznawać świat, i która przeżywa swoją pierwszą, wielką i – jak się szybko okaże – trudną miłość. Poznajemy historię Jorgosa Kassalisa, partyzanta i komunisty, zmuszonego opuścić Grecję i wraz z rodziną szukać schronienia w PRL-u. Poznajemy wreszcie historię Jannisa Kassalisa i jego brata Nastka – młodych Greków urodzonych w Polsce i pogubionych w meandrach otaczającej ich rzeczywistości. To z Jannisem – zwanym „Jankiem” – wyruszamy w dalszą podróż. Podróż po Polsce, Anglii, Grecji i... przez niespokojne morskie wody.
Uwielbiam książki, które ukazują ludzkie losy na tle historycznych zawirowań i przenoszą nas w przeszłość, oglądaną przez subiektywne oko. Jak trudno wówczas oceniać, wartościować i potępiać! Jak trudno przypisać łatkę i nazwać kogoś dobrym lub złym! To bardzo cenne doświadczenie, któremu zawsze chętnie się poddaję. Nawet jeśli poglądy bohaterów, ich postępowanie, system wartości, charaktery i cele są tak różne od moich. Po Grecką mozaikę sięgnęłam z kilku powodów. Pierwszy właśnie wymieniłam. Drugim była oczywiście pani Hanna Cygler, której nazwisko od dawna kojarzy się ze świetną prozą. Trzecim... uwielbienie, jakim darzę mozaiki... A mozaika od zawsze wydawała mi się wyjątkową formą sztuki. Aby stworzyć mozaikę, nie wystarczy po prostu mieć talent i wizję. Trzeba również wykazać się niebywałą precyzją i wrażliwością w doborze pojedynczych elementów, które później połączymy w większą całość. Technika opus barbaricum, na przykład, polegała na układaniu mozaiki z otoczaków znalezionych na brzegach rzek i mórz; technika opus segmentatum – na zastosowaniu odpadów kamiennych powstałych przy pracach rzeźbiarskich i kamieniarskich; technika opus vermiculatum – na wykorzystaniu bardzo małych kostek, poniżej 1 mm, o różnych kształtach, z zachowaniem dbałości o detal. Opus barbaricum ukazywała głównie jasne postaci na tle ciemnego tła, opus segmentatum – barwne sceny rodzajowe i dionizyjskie, opus vermiculatum – pejzaże, urokliwe obrazki gołębi pijących wodę, przedstawienia figuralne... Hanna Cygler bawi się wszystkimi tymi technikami, zestawia je ze sobą, każe im się przenikać, łączyć i tworzyć nową, niepowtarzalną całość. Mamy zatem w Greckiej mozaice w żaden sposób niepodkolorowane obrazy ludzkiej głupoty, cwaniactwa, okrucieństwa, kombinatorstwa, brutalności i chciwości. Mamy też obrazy ludzkiego współczucia, empatii, litości i bezinteresownej przyjaźni. Mamy obrazy pustych relacji, imprez zastępujących prawdziwe życie i nic nieznaczącego seksu. Mamy też obrazy prawdziwej miłości – nieznającej kompromisów, silnej, rażącej niczym piorun i trwającej aż po grób. Mamy obrazy złych i dobrych rodzin. Mamy obraz historii, która niczym pająk tka swoją sieć, by pochwycić w nią niczego nieświadome ofiary.
Historia to mozaika utworzona z różnobarwnych i różnokształtnych fragmentów, wydarzeń wielkich i małych, spektakularnych i skromnych, ale zawsze jednakowo ważnych. Rodzina to mozaika utworzona przez elementarne losy tworzących ją ludzi. Człowiek to mozaika myśli, emocji, uczuć, pragnień, ambicji i marzeń. Byt, który nigdy nie będzie zupełnie samodzielny, oddzielony od kontekstu, od rodziny, historii i miejsc, które go ukształtowały. Jannis Kassalis zawsze kroczył przez życie, prowadząc za sobą cienie przeszłości. I my wszyscy każdego dnia robimy dokładnie to samo. Tyle tylko, że nie zawsze zdajemy sobie z tego w pełni sprawę. Być może Grecka mozaika i pogmatwane losy rodziny Jannisa Kassalisa pomogą nam odkryć również kilka prawd o sobie. I dostarczą prawdziwych, silnych przeżyć. A to w literaturze zawsze jest na wagę złota.
Nike Farida "Panna młoda" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
-
Kategoria: Recenzje
-
Utworzono: środa, 24, wrzesień 2014 08:55
Opowieści, które opowiadają o losach wielu pokoleń, ukazują zmagania ze światem, innymi ludźmi, własnymi uczuciami, demonami, przekonaniami, historie, które rzucają swoich bohaterów w rozmaite zawirowania, zawsze zwracały moją szczególną uwagę. A jeśli w tych zawiłych losach czuć autentyczność, prawdziwość, nie są przerysowane, tylko takie, jakimi napisało je życie, tym bardziej okazują się być interesujące i przejmujące. Właśnie taką powieść stworzyła Nike Farida w pierwszym tomie swej libijskiej trylogii Róża Pustyni.
„Panna młoda” przedstawia wielopokoleniową historię kilku rodzin, pochodzących z różnych stron świata, wyznających różne religie, mających inne przekonania, wartości, priorytety. Jakie plany miały Mojry, tkając nici losów bohaterów książki, że ich życiowe historie okazały się być tak zaplątane, niebezpieczne i wzajemnie zależne?
Poznajemy losy bliźniaków, Jacka i Andrzeja, którzy wychowywali się w Libii, gdzie ich ojciec pracował jako lekarz, a matka Maria wykładała na uniwersytecie w Benghazi. Ważną postacią w życiu chłopców, a potem mężczyzn jest Karen, w której obaj kochają się od czasów nastoletnich. I ta miłość, a także pewne niezdecydowanie dziewczyny doprowadza do dramatycznych wydarzeń. Ale to wszystko później. Znaczące też są losy matki bliźniaków, Barbary, która pozostaje w dość zażyłych stosunkach z Faragiem, mającym olbrzymi wpływ na przyszłe losy Jacka. Inne ważne postaci, to Hassan, Jackie, Esther, John. Wraz z nimi poznajemy wszystko to, co budowało historię drugiej połowy XX wieku, będziemy świadkami wielu autentycznych wydarzeń (zamach podczas olimpiady w Monachium, dojście do władzy Kaddafiego, budowa siatki terrorystycznej).
W wieloletniej podróży po świecie, wraz z bohaterami trafimy do Libii oczywiście, do Nowego Jorku, Rzymu, Jerozolimy, Polski, na Saharę. W książce znajdziemy także kulinarne tajemnice kuchni arabskiej, włoskiej, przepisy, które nienachalnie wkomponowane w fabułę wspomagają odbiór tej egzotycznej historii.
Ta książka to także kopalnia symboli. Począwszy od nazewnictwa poszczególnych rozdziałów, które odnoszą się do tytułów znanych dzieł, filmowych czy to literackich. „Piknik nad wiszącą skałą”, „Miłość w czasach zarazy”, „Orzeł wylądował’, to tylko niektóre z nich, idealnie oddające to, co znajdujemy w kolejnych rozdziałach powieści. Poza tym daty użyte w książce jednoznacznie zapowiadają to, co dopiero się pojawi, zapewne w drugim tomie, a co już pokazuje, że będzie jeszcze bardziej dramatycznie i tragicznie. Wystarczy dodać, że pierwszy tom nosi tytuł „Kronika zapowiedzianej śmierci” Giza-Nowy Jork, 11 września 1971 rok. Bardzo podobały mi się te symboliczne nawiązania do innych dzieł i subtelne, nienachalne zapowiedzi przyszłych wydarzeń, dające do zrozumienia, że to dopiero początek.
Książka jest autentyczna i widać, że autorka wie o czym pisze, a wie o tym z autopsji. Nike Farida to Polka, która wychowywała się w Libii i arabski świat nie stanowi dla niej wielkiej tajemnicy i nie jest także papierowym opisem w ilustrowanej książce, ale żywym organizmem, który poznała i z którym żyła. Po lekturze pozostaje się tylko zastanowić ile Nike jest w tej książce i w której bohaterce. A może to miks odczuć i przeżyć, ułożony w historię wielu ludzi, których przeznaczenie postanowiło złączyć?
Gorąco polecam „Pannę młodą”, niepowtarzalna atmosfera krajów islamskich, bliskowschodni klimat, otoczka społeczno-polityczna z domieszką historii i zapowiedź tego, co dopiero ma nadejść. Nie na darmo, w ostatnich scenach książki Karen dostaje pracę w Twin Towers w Nowym Jorku. To jak cliffhanger w serialach. Wiemy, że dramat dopiero zbierze kolejne żniwo, a jaki w tym udział będą mieć bracia bliźniacy dowiemy się zapewne w II tomie.
Anna Klejzerowicz "Sekret czarownicy" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
-
Kategoria: Recenzje
-
Utworzono: wtorek, 23, wrzesień 2014 08:42
-
Autor: Katarzyna Pessel
Nie za siedmioma górami, nie za siedmioma lasami i wcale nie dawno temu pewna chatka zyskała nową lokatorkę. Od tego czasu wiele czarów zadziałało, a może to wcale nie one, a uczynki płynące z serca? Jednak jakiś urok musiał być rzucony, jeżeli nie przez ludzi to przez los. Smutek pozostał jedynie rzadko powracającym wspomnieniem, za to z dobrych chwil, tych krótszych i dłuższych, została zbudowana rodzina. Jej członkowie połączeni magiczną siłą uczuć wciąż wspierają się nawzajem i jednego od zawsze byli pewni - miłość zawsze zwycięża.
Uroki kryją wiele tajemnic, na pierwszy i drugi rzut oka wydają się całkiem zwyczajne, ot kolejna wioska oddalona od dużego miasta, zagubiona między polami i lasami. Małgosia ma całkiem inne zdanie na ten temat, dostrzega wokół siebie piękno natury, sekrety ukryte w najmniej spodziewanych miejscach i niezwykłych ludzi, którzy przechowują w swej pamięci historię tych ziem. Przypadkowe odkrycie krypty w pobliskim kościele splata się z życiem młodej pani weterynarz. Chociaż jedno z drugim wydaje się całkowicie ze sobą niezwiązane, to łączy je ktoś, kto pojawia się w snach Małgorzaty. Przeszłość okazuje się nad wyraz ciekawa, wręcz intrygująca i przyciąga jak magnes mieszkańców Uroków. Wielu widzi w znalezisku zapowiedź skarbu, nieliczni dostrzegają w nim tajemnicę sprzed wieków, a tylko jedna osoba wie, że krypta skrywa więcej niż grób tajemniczego rycerza. Dawne legendy wydają się odpowiadać na pytania zadawane przez badaczy, lecz czy można wierzyć ludowym bajaniom i pamięci starych ludzi? W dzisiejszym świecie liczą się przede wszystkim fakty i namacalne dowody, nie ma w nim miejsca na intuicję, sny, wiarę, że prawdziwa miłość przetrwa wieki. Nie można żyć w oderwaniu od rzeczywistości, nawet jeżeli chciałoby się, Małgosia zdaję sobie sprawę, iż właśnie znajduje się na rozdrożu. Kusi ją to, co nieodkryte, nowe i tajemnicze, tak różne od przewidywalnej codzienności. Czy trzeba podążać utartymi ścieżkami i spełniać oczekiwania innych? Co z marzeniami i przyszłością, która miała być całkiem inna? Walka o to, co dopiero ma być jest trudna, to, co już było jest bardziej atrakcyjne i zdaje się rzucać czar na panią weterynarz. Magia? Być może. Ale ktoś doszukuje się czegoś, co nie miało jeszcze miejsca. Wystarczy niewiele, by utracić coś ważnego, pogubić się jest łatwo, jak odnaleźć prawidłową drogę? Co wybierze Małgosia? Chociaż czy w ogóle musi dokonać wyboru?
"Sekret czarownicy" to już trzecie spotkanie z mieszkańcami Uroków, równie ciekawe jak wcześniejsze i niosące nową porcję sekretów. Czas płynie nieubłaganie, bohaterowie dojrzewają, zmieniają się, lecz najważniejsza jest wciąż magiczna siła więzi rodzinnych, zrodzonych nie z krwi, lecz z potrzeby serca. Główna bohaterka nie jest już małą dziewczynką, ale wciąż ma w sobie dawny czar, podobnie jak jej najbliżsi. Czytelnicy tym razem zgłębiają tajemniczą przeszłość i obfitującą w niespodzianki teraźniejszość. Anna Klejzerowicz czaruje czytelnika opowieścią wielowątkową, w jakiej splata się to, co już było, jest i być może dopiero będzie. "Sekret czarownicy" jest historią, która pod warstwą zwyczajności kryje pełną emocji i refleksji fabułę. Podczas lektury czytający spotykają fikcję opartą na legendach, skarb, będący blisko, lecz dostrzegany dopiero w momencie, kiedy do głosu dochodzi serce i czarownice, jakie, jeżeli ma się szczęście, można napotkać we własnym otoczeniu. Kolejne spotkanie z Małgosią było równie wspaniałe jak dwa wcześniejsze, bohaterka nie jest jedynie postacią z książki, ale człowiekiem z krwi i kości. Jeszcze nie tak dawno dziewczynka, potem nastolatka, a teraz młoda kobieta, dokonująca życiowych wyborów i szukająca swego miejsca na ziemi, będącej częścią niej samej.
Beata Ostrowicka "Zła dziewczyna" (Wydawnictwo Literatura)
- Szczegóły
-
Kategoria: Recenzje
-
Utworzono: niedziela, 21, wrzesień 2014 09:11
Beata Ostrowicka razem ze swoją Złą dziewczyną wychodzi na przeciw temu, co tak ostatnio modne w literaturze typu „young-adult”. No bo o czym pisze się teraz książki dla młodzieży? Po Harrym Potterze przyszła kolej na wampiry, smoki i Monster High... Nie mam nic przeciwko takim pozycjom, bynajmniej! A już zwłaszcza nie dam złego słowa powiedzieć o Harrym Potterze. Rozumiem modę, zmieniające się gusta i różnice pokoleniowe. Mało tego! Sama chętnie sięgam po „young-adult”, bo wiele pozycji w tym nurcie stanowi naprawdę świetną literaturę. Cieszy mnie jednak fakt, iż są jeszcze tacy autorzy, którzy potrafią odłożyć na bok latające miotły, schować wampirze kiełki i... napisać kilka słów o prawdziwym życiu. O tym, że młodość jest nie tylko piękna i beztroska, ale też bardzo skomplikowana. Że patrzenie na życie nastoletnim okiem często przypomina film kręcony „z ręki”. A ręka? Wiadomo... Bywa, że jest niepewna, trzęsie się i czyni rzeczywistość mocno rozedrganą. Beata Ostrowicka, autorka Złej dziewczyny, zdaje się znakomicie to wszystko rozumieć.
Marcyśka nie ma lekkiego życia. Urodziła się na wsi, w jej domu nigdy się nie przelewało, a ojciec często zaglądał do kieliszka, po czym robił się agresywny. Marcyśka nie czuła w dodatku z tą wsią żadnej głębszej więzi. Była inna niż jej rówieśnicy, inna niż jej rodzeństwo... Inna niż wszyscy. Miała też inne marzenia. Była ambitna. I pewnego dnia wcieliła w życie swój wielki plan, który pozwolił jej wyjechać z Miąsowej i rozpocząć naukę w prestiżowym krakowskim liceum. Jak to jednak w życiu bywa, wszystko ma swoją cenę. Marcyśka wprowadziła się do swojej dalekiej ciotki – zrzędliwej starej panny, hipochondryczki, egocentryczki i ogólnie... okropnie wrednej baby. Wrednej baby, która od razu uczyniła z Marcyśki swoją służącą. Pranie, gotowanie, sprzątanie, zakupy, przygotowywanie leków, spełnianie zachcianek – oto nowa rzeczywistość dziewczyny. Marcyśka jednak każdego dnia powtarza sobie, że jeszcze tylko trochę. Byle do studiów. A później akademik i upragniona wolność. Los ma jednak wobec niej inne plany. Oto pewnego dnia wredna ciotka umiera, a mieszkanie zapisuje w spadku właśnie... Marcyśce. Wbrew „dobrym radom” jej ojca dziewczyna decyduje się zamieszkać sama i dalej konsekwentnie realizować swój plan. Wie bowiem, co się stanie, kiedy ulegnie namowom rodziny i pozwoli sprzedać lokal, a pieniądze przeznaczyć na założenie sklepu w Miąsowej. Zbyt dobrze zna swojego agresywnego ojca, który zawsze uważał jej ambicje za głupie. Zbyt dobrze zna swoją zastraszoną matkę. Zbyt dobrze zna rzeczywistość... Marcyśka zostaje zatem w Krakowie, a jej życie wkracza na nowe tory. W ogóle wszystko wydaje się nagle nowe i obleczone w nieznane barwy. Nowa jest przyjaciółka – Anka. Nowi są kumple – Bebeś i Iz. Nowy jest również „prawie-chłopak” Olaf – porządny i odrobinę nudny student. Nowa jest też ta dorosłość, która tak nagle na nią spadła. Czy Marcyśka weźmie się za bary z życiem? Czy będzie potrafiła poukładać swoje sprawy i osiągnąć wymarzony spokój wewnętrzny? I czy przekona się wreszcie, jak to naprawdę jest z tymi... złymi dziewczynami?
Beata Ostrowicka pisze o dorastaniu z wielkim wdziękiem, a jednocześnie nie stara się w żaden sposób kolorować rzeczywistości. Nie ukazuje grzecznych dziewczynek, które prosto po szkole gnają do domu, żeby odrobić lekcje, nie znają smaku alkoholu i nigdy w życiu nie miały w ustach papierosa. A z seksem czekają do ślubu... Ani Marcyśka, ani Anka nie są grzecznymi dziewczynkami. Popełniają błędy, robią głupoty, ulegają negatywnym emocjom, chodzą na wagary, źle mówią o swoich rodzicach... Zdarza im się pić alkohol. Zdarza im się uprawiać seks. Zdarza im się wyrzucać z siebie ostre, krzywdzące słowa. Mimo to próbują walczyć. Chcą wyjść na ludzi. Usiłują nauczyć się odpowiedzialności, podejmowania właściwych decyzji, a także... rozpoznawania dobra i zła. Nikt nie podaje im na tacy gotowych rozwiązań. Obie napatrzyły się również na nieciekawe wzorce w swoich rodzinnych domach. I tym sposobem opowieść o młodych licealistkach staje się również po części opowieścią o złych rodzicach, którzy – choć zawsze pozostają gdzieś na offie – także są niedojrzali, nieodpowiedzialni i mają siano w głowie. Dziewczyny zatem smakują rzeczywistości metodą prób i błędów. Zawsze jednak dużo myślą. Nie są bezrefleksyjne, nie są też głupie. I mają prawdziwe, z życia wzięte problemy, z którymi mierzą się każdego dnia. A rodzinny ostracyzm, niskie poczucie własnej wartości, nadmierny indywidualizm, wykluczenie, samotność, niesprawiedliwe oceny czy wyrzuty sumienia to niekiedy zbyt wiele, jak na młode, nie do końca jeszcze silne i wyrobione barki.
Zła dziewczyna to powieść, po którą powinien sięgnąć każdy, niezależnie od tego, na jakim etapie życia obecnie się znajduje. Z odrobiną przekory powiem nawet, że powinni ją przeczytać zwłaszcza rodzice. Nie po to, by się edukować i szukać rad, jak postępować ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Powinni ją przeczytać po to, by lepiej poznać ich sposób myślenia, ich dylematy i problemy. By przypomnieć sobie, że w szkole też trzeba umieć przetrwać. By na nowo pojąć, jak to jest, kiedy ogląda się rzeczywistość przez rozedrgany filtr, kiedy wszelkie pojęcia dobra, zła, moralności, odpowiedzialności dopiero krystalizują się w głowie. Beata Ostrowicka potraktowała temat z ogromnym wyczuciem i wrażliwością. Zła dziewczyna to naprawdę znakomita powieść. Napisana żywym, przepysznie kolokwialnym językiem, poruszająca, wciągająca, mądra i autentyczna. Jak już wspomniałam – dla każdego. Absolutnie dla każdego!