Iwona Banach "Lokator do wynajęcia" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 28, sierpień 2014 10:58
W mediach przeważają informacje smutne, szokujące, zatrważające, a przynajmniej niepokojące. Wokół nas rozgrywają się dramaty i tragedie. Toteż dla psychicznej równowagi potrzebujemy - jak kania dżdżu - humoru, odprężenia, śmiechu. Dobra komedia bywa nieraz na wagę złota. Rozrywki szukamy w kinie i telewizji, ale i literatura ma nam do zaoferowania ubaw po pachy. Już się przekonałam, że Iwona Banach potrafi napisać fajną komedię („Szczęśliwy pech”), więc bez wahania sięgnęłam po świeżutką książkę tej autorki. Tym razem też była to beczka śmiechu.
Miśka - pomysłowa, odważna i nieźle zakręcona dziewczyna, opiekuje się na zlecenie domami, których właściciele wyjechali. Tym razem zawitała do Zawilca koło Zakopanego. Towarzyszy jej Noldi - potężnej postury, romantyczny polonista, który boi się pająków i niemal własnego cienia. Dom okazuje się być „nawiedzony”, wyjący wisielec to pestka, w porównaniu z tym, że coś w kuchni rzuca nożami, bałagan sam się robi, a dookoła posesji powstają podejrzane podkopy i pojawiają się zwłoki. Nigdy nie wiadomo, co lub kto zza węgła wyskoczy, co się wydarzy. Oprócz zajmowania się domem, Miśce polecono „mieć oko” na dwie starsze panie, ciotki właściciela nieruchomości. Kobiety bynajmniej nie były zgrzybiałymi babciami, a skoro mowa o grzybach, to miały one po ich degustacji pewne doświadczenia z fioletowymi smokami... Wszak „wesołe jest życie staruszka”! Nina i Bella ciągle szukały urozmaicenia swej egzystencji, a przy tym były szczwane jak lisy, w ich sąsiedztwie nikt nie miał prawa się nudzić, a policja - w osobie lokalnego stróża prawa Józka i (cytuję) - „dupka z Krakowa” - miała pełne ręce roboty. Morderstwo, porwanie, próba kradzieży, podszywanie się pod kogoś, poszukiwania skarbu, a wszystko to w zwariowanym towarzystwie. Słowem - mętlik i galimatias. Do tego na dokładkę tajemnicza Witka, herszt-baba Maryśka, stolarz Andrzej (najbardziej „normalny” z całego towarzystwa) oraz dwa specyficzne psy: ogromny nowofunland, Kruszynka i piekielny york, Pańcia. Dużo się działo, gagi i dialogi sprawiały, że nie tylko często się uśmiechałam, ale i chichotałam w głos i chyba nigdy nie zapomnę „zasad” zgniłych ziemniaków w sierpniu albo „boryło”.
W serii „Babie Lato” ukazują się powieści pogodne, romantyczne, pełne ciepła, humoru, wzruszeń. Ten cykl cechuje różnorodność, posiada też wspólny mianownik Przeważają historie obyczajowe, ale i w nich nie obywa się bez śmiechu. Niektóre idą bardziej w stronę humorystyczną.
„Lokator do wynajęcia” to przezabawna komedia, tylko momentami romantyczna, ze zwariowaną akcją, happy endem i plejadą nietuzinkowych postaci. Trochę to taki „horror na żarty” w góralskiej scenerii. Świetny antydepresant! Ta powieść powinna być przepisywana zamiast „Valerin Forte”!!!
Moim zdaniem, nie ma lepszej metody na poprawę nastroju, niż powieści spod znaku „Babiego Lata” ze szczególnym uwzględnieniem pióra Iwony Banach. Poproszę o napisanie kolejnej!
Alina Krzywiec "Kolebka. Teraz. Kiedyś. Później." (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: niedziela, 24, sierpień 2014 10:58
Pod koniec ubiegłego roku Alina Krzywiec z triumfem wkroczyła na polski rynek wydawniczy swoją powieścią Długa zima w N. A Długa zima – portret współczesnej, małomiasteczkowej madame Bovary, książka kontrowersyjna, bulwersująca i prowokacyjna – stanowiła debiut tak udany, że autorka postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Ja również z niecierpliwością wyglądałam kolejnej powieści Aliny Krzywiec. I wiele sobie po niej obiecywałam. Czy Kolebka spełniła moje oczekiwania? Spełniła. Ale zupełnie nie tak, jak to sobie wyobrażałam...
Marta Żółkiewska ma dwadzieścia siedem lat, jest wykształcona, zna języki obce, pracuje w irlandzkim call center i mieszka ze swoim chłopakiem w Warszawie, w wynajętym pokoiku o klaustrofobicznej powierzchni. Dziewczyna przeżywa właśnie osobistą tragedię – jej dziecko urodziło się przedwcześnie i zmarło, a ona usiłuje postawić siebie i swoje życie z powrotem do pionu. I wtedy Marta niespodziewanie otrzymuje list od babci, której nie widziała od dobrych kilku lat. Sędziwa Flora Żółkiewska składa interesującą propozycję – przepisze na wnuczkę piękny poniemiecki dom z całym dobrodziejstwem inwentarza, jeśli ta zdecyduje się wrócić do domu. Do Starego Zamku. Do przeszłości. Do wspomnień i do swojego poplątanego, zagubionego w meandrach historii i zupełnie niepewnego dziedzictwa. Marta przełyka strach i wraz z chłopakiem, Marcinem, wyruszają na zachód, do prowincjonalnego Starego Zamku, położonego przy granicy z Niemcami. A tam ich życie wywraca się do góry nogami. Babcia Flora, emerytowana nauczycielka języka polskiego, zachowuje się jak gdyby nigdy nic, a jednak jest w niej coś tajemniczego, obcego... kontrowersyjnego? Marta zaczyna ulegać ponownej fascynacji babcią Florą, Marcin znajduje intratne zajęcie i oboje powoli wtapiają się w stare-nowe otoczenie. A jednak wycieczka do krainy dzieciństwa i błogie wspomnienia związane ze starą jabłonką, stawem pełnym ryb i ukochanym, nieżyjącym już dziadkiem to nie wszystko. Marta zaczyna na nowo drążyć historię własnej rodziny i stopniowo dowiaduje się prawdy. O sobie, o swoim pochodzeniu, o swoich genach, a przede wszystkim o babci Florze i jej tajemnicy, którą starsza kobieta ukrywała przez całe dziesięciolecia...
Alina Krzywiec swoją drugą powieścią bardzo mnie zaskoczyła. Po Długiej zimie w N. postanowiła stępić nieco pióro (a pewnie i pazury) i stworzyć ciepło-zimną, słodko-gorzką opowieść o emocjonalnym dojrzewaniu. O tym, co tak naprawdę kształtuje człowieka, co jest wypadkową genów, a co efektem wychowania i zaszczepionych wartości. Co jest efektem wspomnień, przeżytych doświadczeń, zasłyszanych słów i przetrawionych emocji. A także o tym, co człowiek może zrobić, by zwrócić własne życie na właściwe tory, napisać swoją osobistą historię tak, by każda karta warta była przeczytania. Kolebka to książka oparta na dość ryzykownym schemacie podróży w rodzinne strony, która staje się dla bohatera jednoczesną podróżą w głąb siebie, refleksyjną introspekcją, poszukiwaniem odpowiedzi na fundamentalne pytania. Dlaczego ryzykownym? Odpowiedź jest prosta. Ryzykownym, bowiem bardzo już... wytartym, żeby nie powiedzieć oklepanym. Napisano przecież dziesiątki, jeśli nie setki książek o tym, jak to ktoś bardzo zagubiony i z problemami wraca w rodzinne strony lub też ucieka z wielkiego miasta na prowincję, by tam odnaleźć sens życia. No dobrze, stwierdziłam fakt, a jednak moja wrodzona złośliwość nie dostanie dzisiaj pożywki. Nie mogę poużywać sobie na powieści Aliny Krzywiec. A wszystko dlatego, że... Jest coś w pisarstwie Krzywiec, co każe mi mieć szacunek do jej kunsztu. I do jej talentu, który niewątpliwie posiada. I tutaj, w Kolebce, po raz drugi daje popis swoich możliwości. Nawet z tak wyeksploatowanego schematu fabularnego potrafi wycisnąć nową jakość, ująć temat w sposób oryginalny, spojrzeć na niego świeżym okiem i obrobić na własną modłę. Z wielkim wdziękiem. Kolebka jest znakomicie napisana i skonstruowana, obfituje w mądre refleksje, a bohaterowie są żywi do szpiku kości. Zwłaszcza Marta. Niby zagubiona, zdruzgotana osobistą tragedią, zaplątana w historię własnej rodziny, niepewna jutra, niepewna nawet tego, czego sama chce, a jednak... w jakiś sposób silna. Zdeterminowana, by ułożyć sobie życie. Zdolna do tego, by pomimo przeciwności losu zwlec się z łóżka i usmażyć powidła śliwkowe. I przede wszystkim... z poczuciem humoru! Poczuciem humoru, które nie opuszcza jej nawet w najsmutniejszych, najdziwniejszych i najbardziej popapranych sytuacjach. Takie bohaterki mi się podobają. Takie polubiłabym zapewne w prawdziwym życiu, nawet jeśli sama dżemu za cholerę nie usmażę...
Swoją drugą powieścią – Kolebką – Alina Krzywiec udowadnia, że jest autorką wszechstronną i świetnie czuje się w różnej stylistyce. Po Długiej zimie w N. spodziewałam się, że znowu będzie kąsać, a tymczasem uraczyła mnie opowieścią krzepiącą w wymowie, wciągającą, mądrą, jednocześnie wzruszającą i skrzącą się od niebanalnego poczucia humoru. Właśnie! Wzruszającą i zabawną jednocześnie. Dzięki Kolebce ja, zimna, czepialska filolożka, do literatury podchodząca z zawodową, złośliwą wnikliwością, przypomniałam sobie po raz kolejny, po co właściwie potrzebne nam książki. Nie tylko po to przecież, by drażnić synapsy i zachwycać językową ekwilibrystyką. Również po to, by działać na emocje. By przypominać nam o podstawowych ludzkich odruchach. Takich, jak choćby śmiech i płacz. Podczas lektury Kolebki doświadczyłam jednego i drugiego. I za to autorce dziękuję.
Joanna Jax "Dziedzictwo von Becków" (Videograf)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 22, sierpień 2014 09:54
Zaczyna się zupełnie prozaicznie. Czasy obecne. Oto w opuszczonym domu zostają odnalezione zwłoki mężczyzny o nieustalonej tożsamości. Widać, że denat był zamożny, raczej nic nie wskazuje na jakieś gangsterskie porachunki, może to napad rabunkowy? Piotr "Dragon" Dragoński przyjeżdża na miejsce zabójstwa i nie wie jeszcze, że wkrótce odkryje historię mroczną, sięgającą lat trzydziestych XX wieku.