Iwona Skrzypczak "Bo we mnie jest ex" (ZYSK)

Współczesne kobiety coraz bardziej różnią się od swoich babek i prababek. Kury domowe przekształciły się w house managerów, a stare panny w singielki. Zmieniło się ich podejście do życia i stosunek do odwiecznych stereotypów. Dziś kobieta już nie potrzebuje silnego ramienia mężczyzny by egzystować, a ta niezależność sprawia, że w niektórych aspektach życia panie nie tylko dorównują mężczyznom, ale nawet ich prześcigają. 

„Bo we mnie jest ex” to historia dwudziestodziewięcioletniej „bezimiennej” kobiety, której dwuletni związek zakończył się w dość drastyczny sposób i wywołał mocne postanowienie „kończę z facetami”. Jednak jak to w życiu bywa los wobec bohaterki ma inne plany i pcha ją w ramiona drugiego mężczyzny. Ale czy maksyma „czym się strułeś, tym się lecz” jest odpowiednia w przypadku miłości i związków międzyludzkich?

Iwona Skrzypczak zabiera czytelnika do świata, w którego codzienność wpisana jest moda, show-biznes, gwiazdy, znane marki i suto zakrapiane imprezy. Bohaterowie żyją pełną piersią i są częstymi bywalcami warszawskich lokali i salonów. Piękni, młodzi, robią kariery zawodowe, nie mają zobowiązań, więc trudno się dziwić, że zabawa i wspólne spotkania są nieodzownym elementem ich życia. 

Autorka wykreowała bohaterkę zaprzeczającą powszechnie przyjętemu obrazowi kobiety. Bezimienna szybko podnosi się po rozstaniu, nie wylewa morza łez, a wręcz przeciwnie - zaczyna dostrzegać to, co było dla niej niewidoczne podczas związku z Piotrem. Tym objawieniem jest znany jej od dawna Max, który porywa ją w wir namiętności. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby bieg wydarzeń nie doprowadził bohaterki do sytuacji, w której jej serce zostało rozdarte między dwóch mężczyzn. A wybór między pragnieniami a powinnościami doprowadził ją do uwikłania się w miłosny trójkąt. Okazuje się, że prowadzenie podwójnego życia nie jest takie trudne, a wyrzuty sumienia z powodu zdrady łatwo zagłuszyć alkoholem, bądź mętnymi i bardzo naciąganymi argumentami.

Ta książka pokazuje, że zdrada przestała być domeną mężczyzn, a kobiety ulegają pokusom równie łatwo jak oni. I choć do takiego kroku potrzebują zaangażowania emocjonalnego, nie przeszkadza im to obdarzać miłością więcej niż jednego faceta. Mało tego - potrafią bardzo szybko zapominać i wystarczy mały impuls aby dokonać zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. I gdyby bohaterem książki był przedstawiciel płci męskiej, czytelnik pewnie mniej byłby zszokowany, bardziej wyrozumiały, a tak tytułowa ex sprawia, że jego wyobrażenie o współczesnych paniach zostaje w dużym stopniu zweryfikowane. Kreacja bohaterki sprawia, że nie wzbudza sympatii czytelnika. Jej egoistyczne zachowanie wywołuje negatywne emocje, a jednocześnie pobudza do myślenia i zmusza do refleksji.  I choć Iwona Skrzypczak nie napisała niczego odkrywczego, to jednak podejście do tematu i możliwość wejścia w psychikę postaci pozwala na zgłębienie problemu w większym stopniu, ułatwia zrozumienie, ale nie przynosi akceptacji. 

Pisarka posługuje się lekkim i przyjemnym w odbiorze stylem. Nie naszpikowała fabuły zbędnymi detalami i skupiła się na tym, co czytelnikowi jest podczas lektury niezbędne. A pierwszoosobowa narracja sprawia, że bohaterka odkrywa przed odbiorcą nie tylko swoje spostrzeżenia, ale też bardzo interesujące przemyślenia i wnioski. Nie zabrakło również śmiałych scen erotycznych, które zostały podane w bardzo plastyczny acz niewulgarny sposób.

 

Iwona Skrzypczak napisała dobrą powieść ukazującą drugie oblicze współczesnej kobiety, która nie boi się pragnąć i nie ma skrupułów by sięgać po to, na czym jej zależy. I choć dla wielu czytelników spotkanie z bohaterką może być dużym wyzwaniem, to myślę, że warto się na nie wybrać choćby z czystej ciekawości.

Katarzyna Puzyńska "Więcej czerwieni" (Prószyński i S-ka)

Katarzyna Puzyńska swoim świetnym debiutanckim Motylkiem tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że rodzimy kryminał ma się naprawdę dobrze. Puzyńska to kolejna polska autorka, która nie tylko znakomicie orientuje się w kryminalnej konwencji, ale też potrafi się tą konwencją bawić, potrafi ją przekształcać, ugniatać, przeciskać przez sito własnej świadomości. Jest oryginalna, tworzy pełnokrwistych bohaterów, zaskakuje świeżością spojrzenia i lekkim piórem. Więcej czerwieni to druga część serii o – znanych nam już z Motylka – policjantach z Lipowa. Równie dobra, jak pierwsza. A może nawet... lepsza?

Młodszy aspirant Daniel Podgórski ma powody do radości. Jego związek z piękną Weroniką Nowakowską, rudowłosą psycholożką z Warszawy, wkroczył w obiecujący etap wspólnego pomieszkiwania, a malownicze Lipowo kąpie się w letnich promieniach słońca. Na polach złoci się zboże, woda w jeziorze przyjemnie szumi, a las błogo pachnie żywicą. Niestety, letnią sielankę brutalnie przerywa makabryczne wydarzenie. W okolicach Lipowa giną dwie młode kobiety. Bynajmniej nie z przyczyn naturalnych. Wszystko wskazuje na to, że obie zbrodnie popełniła ta sama osoba. Czy policja będzie miała do czynienia z seryjnym mordercą? Na czele ekipy śledczej staje dość kontrowersyjna komisarz Klementyna Kopp – starsza pani w skórzanym żakiecie, z wyblakłymi tatuażami na ramionach, wyjątkowo lubująca się coca-coli i słodkich batonikach. Do grupy dołącza również młodszy aspirant Daniel Podgórski, a także elegancki i wyrafinowany nadkomisarz Wiktor Cybulski, zawsze w ogromnych okularach i nienagannie wyprasowanym garniturze, oraz aspirant Grzegorz Mazur i psycholożka Julia Zdrojewska. Prokurator obstaje przy tezie, że zbrodnie popełnił seryjny zabójca, mimo iż komisarz Klementyna Kopp wyraźnie skłania się ku innej opcji... Prowadzenie śledztwa utrudniają jej jednak osobiste rozterki i nagłe, silne emocje, z którymi nie do końca potrafi się uporać. Nad życiem prywatnym młodszego aspiranta Daniela Podgórskiego również gromadzą się z wolna czarne chmury. A śledztwo staje w miejscu...

Muszę przyznać, iż pod względem fabularnym Więcej czerwieni przypomina labirynt, który zaprojektował ktoś paskudnie złośliwy. Człowiek myśli, że już wyszedł na prostą, słoneczko pięknie oświetla drogę, wszystko zdaje się zmierzać w oczywistym kierunku i cel jest na wyciągnięcie ręki. I co...? Guzik, drodzy państwo. Oto bowiem wyrasta przed nami kolejna ściana, przez którą nijak nie możemy przejść. Musimy zatem skręcić, szukać dalej, na powrót błądzić i kluczyć, przemierzać ścieżki tego labiryntu wzdłuż i wszerz, z nadzieją na to, że wreszcie trafimy do wyjścia. A wszystkie Ariadny ze swoimi cudownymi nitkami jak na złość gdzieś się pochowały.    Misternie skonstruowana i przemyślana fabuła jest największym atutem tej powieści. Wszystko tutaj ma swój sens i cel, a autorka wyjątkowo sprawnie – wręcz filmowo – operuje detalem i zbliżeniem, przemilczeniem i słownymi łamigłówkami, które sprawiają, że czytelnik gubi się w domysłach i sam zaczyna prowadzić własne śledztwo. A zbrodnia, którą sprezentowała nam Puzyńska, niebezpiecznie ociera się o zbrodnię doskonałą. Do tego wszystkiego książka jest naprawdę świetnie napisana. Stylistycznie Puzyńska zbliża się momentami do Agathy Christie, a jednak jej język jest mniej emocjonalnie oszczędny. Niektóre frazy – zwłaszcza w opisach – ocierają się o smakowitą lirykę i są literacko bardzo piękne. Największą jednak siłą autorki jest to, że potrafi tym językiem właściwie operować. Doskonale wie, kiedy może dać się ponieść klawiaturze i „zaszaleć” z ozdobnikami, a kiedy przyjąć formę bardziej oszczędną, posłużyć się stylem przezroczystym, by czytelnik skupił się raczej na intrydze i kryminalnych smaczkach. I jeszcze ci bohaterowie! Smakowici, niebanalni, z krwi i kości, pełni sprzeczności, niekiedy strasznie wkurzający, innym razem budzący tkliwość, sympatię, współczucie, śmiech... Każdy z nich to oryginał nie do podrobienia. Klementyna Kopp ze swoją nieodłączną butelką coca-coli, Daniel Podgórski, któremu wizerunkowo daleko do Policjantów z Miami, czy wreszcie Wiktor Cybulski w drogim garniturze, rozmiłowany w eleganckiej kuchni i nawet w prosektorium oddający się rozmyślaniom o tym, jakie wino najlepiej pasuje do białej czekolady... Kocham ich. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. 

Więcej czerwieni to kolejny dowód na to, że Katarzyna Puzyńska naprawdę zna się na rzeczy. Potrafi pisać, zaskakiwać i zachwycać. I jeszcze jedno potrafi. Pobudzać apetyt, który – jak powszechnie wiadomo – rośnie w miarę jedzenia. Swoją drugą książką udowodniła, że nie zamierza spocząć na laurach i odcinać kuponów od Motylka. Więcej czerwieni to, mam nadzieję, kolejny krok do przodu w jej pisarskiej karierze. Trzeciej części serii o policjantach z Lipowa, o zagadkowym tytule Trzydziesta pierwsza, już nie mogę się doczekać. Bo chcę więcej! Więcej!!!       

 

Franz Kafka "Proces" (Wydawnictwo MG) recenzja gościnna

Być może kogoś zdziwi fakt, że na portalu promującym twórczość polskich autorów pojawił się tekst dotyczący słynnego dzieła Franza Kafki - niemieckojęzycznego pisarza żydowskiego pochodzenia,  urodzonego w Pradze. Stało się tak ze względu na tłumacza, a zarazem ilustratora „Procesu” w jednej osobie – genialnego artystę, mistrza ołówka, pędzla i pióra, jakim był nieodżałowany Bruno Schulz. Jego tragiczna śmierć w 1942 r. położyła kres wielkiej indywidualności artystycznej. Na szczęście dorobek twórczy Schulza, imponujący nie obfitością lecz niepowtarzalnością, został ocalony od zapomnienia i wciąż zachwyca oraz inspiruje wrażliwych odbiorców kultury. Jego prace plastyczne gromadzi Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie, które udostępniło materiał ilustracyjny do niniejszego wydania powieści Kafki. 

Grafiki geniusza z Drohobycza charakteryzują się specyficzną, ostrą, karykaturalną kreską. Przedstawiane na nich postaci są jakby zdeformowane, niedbale nakreślone, mroczne i spowite aurą tajemniczości. Znakomicie korespondują z kafkowską prozą – niejednoznaczną, pełną symboli, umieszczaną w nurcie ekspresjonizmu oraz egzystencjalizmu. Wykorzystanie rysunków Schulza jako ilustracji do „Procesu” okazuje się niezwykle trafne.

„Proces” uznawany jest za parabolę, bywa interpretowany na wiele sposobów. Według Ericha Fromma opowiada o odpowiedzialności za własne życie. Widoczny jest wpływ filozofii Kierkegaarda: absurdalność sytuacji, w jakiej znalazł się bohater, świadczy o bezsensowności egzystencji.  W sensie dosłownym mamy do czynienia z opowieścią o człowieku zniewolonym przez prawo i nadmierną biurokratyzację.  Wyraźne są odniesienia do systemu totalitarnego. To również dzieło o ludzkiej samotności i bezradności, zawierające motywy takie jak: przemiana, praca, miasto, labirynt, wina i kara. Niezależnie od ścieżki interpretacyjnej, jaką przyjmiemy, nie sposób pozostać ignorantem wobec bohatera, Józefa K., który stał się literackim archetypem, punktem kulturowych odniesień. Paradoksalnie - pozbawiony indywidualnych cech,  nawet pełnego nazwiska -  zaistniał. Przykładem chociażby  utwór zespołu Pidżama Porno, zatytułowany po prostu „Józef K.”

Fabuła powieści jest - można by rzec - „nienachalna”. Niedorzeczne w sumie zdarzenia ułożone są chronologicznie. Całość rozpięta w ciągu roku - od dnia 30. urodzin bohatera do przedednia 31 rocznicy, zamknięta w 10 rozdziałach, w tym 8 jest niedokończony. Słynne pierwsze zdanie: „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany” skutecznie pobudza ciekawość czytelnika i wnosi wiele treści – od razu wiemy, o kim mowa oraz co, w jakich okolicznościach się wydarzyło. Kafka  wprowadził klimat grozy, tajemniczości, absurdalności. Posługiwał się językiem prostym, przejrzystym, wręcz „suchym”. Nie zatracono tego w tłumaczeniu. Co ciekawe, badacze literatury twierdzą, iż przekładu dokonała Józefina Szelińska, narzeczona autora „Sklepów cynamonowych”, a on tylko firmował  go swoim nazwiskiem.

Do lektury „Procesu” wróciłam po latach, teraz znajdując jego wykwintny smak. Jest to niewątpliwie klasyka, do której trzeba dojrzeć. Powieść wiecznie żywa, ponadczasowa i wielowymiarowa. Warto zwrócić uwagę na estetykę wydania. MG spisało się na medal prezentując szereg dzieł klasyki światowej literatury w twardych oprawach, przejrzystym układzie graficznym, ze znakomitymi ilustracjami. Zaszczyt mieć na półce taki tom, a czytać – przyjemność bezcenna!   

 

Beata Ostrowicka "Przecież cię znam" (Nasza Księgarnia)

O czym marzy każda nastolatka? Z jakimi problemami styka się codziennie? Każdy z nas jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie na podstawie własnych doświadczeń i wspomnień. Ale czy codzienne zmagania dzisiejszej młodzieży można porównać z tymi z naszych czasów? 

Po przeczytaniu książki „Przecież cię znam”, autorstwa Beaty Ostrowickiej, z całą pewnością mogę powiedzieć, że niekoniecznie. Mam wrażenie, że jeszcze dziesięć lat temu rozwody nie były globalna epidemią, a od dzieci wymagało się głównie tego, żeby się uczyły.

Laura, główna bohaterka, jak na siedemnastoletnią dziewczynę ma, jak na mój gust, trochę za dużo obowiązków. Oprócz szkoły, na swoje barki przyjęła udzielanie korepetycji, pomoc starszej pani Wandzie, w momencie kiedy jej mama nie może jej odwiedzić i chyba najbardziej zajmujące - bycie na każde zawołanie swojej roztrzepanej siostry Moniki, dla której wyjście na piwo ze znajomymi jest ważniejsze, aniżeli spędzenie wieczoru ze swoją córką. Do tego ojciec mieszkający z kolejną miłością swojego życia, wyzwalający skrajne, niekoniecznie pozytywne emocje. I jeszcze mama, która dopiero teraz wyjawia jej, że to w gruncie rzeczy nie tylko wina ojca, że już nie są razem, a niechęć do niego, którą zaszczepiła w Laurze nie do końca jest zasadna. 

Bohaterka nie może jednak narzekać na brak wsparcia ze strony przyjaciół, pomimo że, jak to w przyjaźni - raz jest lepiej a raz gorzej, może liczyć na Szarą, Dominikę i Błażeja. Nie zawsze potrafi poprosić o pomoc, nie chcąc obarczać nikogo swoimi problemami, wręcz stara się być tą, na którą można zawsze liczyć. Przyjaciele mogą polegać na Laurze, o każdej porze dnia i nocy, a taka prawdziwa przyjaźń, szczególnie wśród młodzieży, mam wrażenie że jest rzadko spotykanym skarbem. 

Problemy rodziny i przyjaciół, od których Laura nie potrafi się zdystansować, zmagania z własnymi demonami i codzienne obowiązki przytłaczają dziewczynę, ale czy odnajdzie w sobie siłę, aby wszystko poukładać? Jaką wybierze dalszą drogę, w ciągle trwającym momencie kształtowania własnego „Ja”? Czy nadal dobro wszystkich dookoła będzie przedkładać nad własne marzenia?               

Książka raczej dla młodszego czytelnika, jednak nie oznacza to, że nie możemy wejść do świata nastolatków poprzez powieść „Przecież cię znam”. Napisana prostym językiem z nutką humoru, jest świetną odskocznią na jesienne wieczory.