Emilia Kiereś "Łowy" (Akapit Press)

„Jakiż to chłopiec piękny i młody?

Jaka to obok dziewica?

Brzegami sinej Świteziu wody

Idą przy świetle księżyca.”

Tak rozpoczyna się ballada Adama Mickiewicza „Świtezianka”, z którą każdy na pewno się zetknął na ścieżce szkolnej edukacji, czy po prostu zna ją ze słyszenia. Ta ballada zainspirowała Emilię Kiereś, poznańską pisarkę, tłumaczkę, ilustratorkę do stworzenia opowieści pt. „Łowy”, skierowanej do młodego czytelnika, ale i atrakcyjnej dla dorosłego odbiorcy. Już sam pomysł zasługuje na brawa, a wykonanie – jak można przekonać się podczas lektury - na najwyższe uznanie. 

Autorka przeniosła czytelników do roku 1809, nad jezioro Świteź, w okolice dworu w Płużynach. Opowiedziała o Franusiu, którego brat, strzelec Janek zaginął w lesie, gdzie ponoć działy się dziwne, niewyjaśnione rzeczy. Chłopiec - sierota znalazł pomoc i opiekę najpierw u poczciwej i mądrej Maciejowej, a później we dworze u pani Wereszczakowej, z której dziećmi - Michałem i Marylką – próbował rozwikłać zagadkę tajemniczej zjawy znad jeziora i zniknięcia strzelca. Dzieci przeżywają niepozbawione chwil grozy przygody. Po latach, szkolny kolega Franka Adaś poznaje Marylę, pisze słynną balladę. 

„Łowy” to opowieść o braterstwie, przywiązaniu, przyjaźni, o poszukiwaniu prawdy i dociekaniu tajemnic. Tu na nic zda się „ mędrca szkiełko i oko”, tu potrzebne „czucie i wiara”.
Emilia Kiereś „odświeżyła” być może już archaiczną dla młodych czytelników balladę, odwołała się do ludowych podań i legend o zatopionym mieście, o nimfie – świteziance. Posłużyła się   wartką, przygodową fabułą oraz przepięknym literackim językiem (np. użyła słowa „Zmierzchało”), który żadnych trudności dziecięcemu odbiorcy sprawić nie powinien, gdyż w przypadku trudniejszych słów zastosowano odpowiednie przypisy. 

Dodatkowym walorem „Łowów” jest podkreślenie roli pamięci o historii. Jeden z bohaterów, Michał interesuje się heraldyką, rodami, zbiera stare hełmy, które dla wielu są tylko nic niewartym żelastwem. Tymczasem „nie można wyrzucać własnej historii do stodoły. Kto będzie ją pamiętał, jeśli my sami nie będziemy o niej pamiętali?” (s. 110).

Trudno odmówić tej książce wartości jak również estetyki. Została wydana w poręcznym formacie, twardej oprawie, na kredowym papierze. Zdobią ją ilustracje wykonane przez autorkę, która również zaprojektowała okładkę. Moim zdaniem „Łowy” spokojnie mogłyby zagościć w kanonie lektur szkolnych, a przy tym stanowiłyby dla małych czytelników pasjonująca rozrywkę wysokiej klasy.

 

Emilia Kiereś "Brat" (Akapit Press)

Być może nie wszyscy wiedzą, że Emilia Kiereś jest córką Małgorzaty Musierowicz. W tym przypadku potwierdza się powiedzenie, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, albowiem zarówno literackie jak i graficzne talenty pojawiły się w następnym pokoleniu. Po debiutanckim „Srebrnym dzwoneczku”, który w 2011 r został wpisany na prestiżową listę Białych Kruków Międzynarodowej Biblioteki Książek dla Dzieci w Monachium, ukazują się stopniowo kolejne utwory i są również nagradzane. „Brat” został wyróżniony w Konkursie Literackim im. K. Makuszyńskiego w 2012 r. Czy jednak książki pani Kiereś zdobyły także serca dziecięcych czytelników? Odnoszę wrażenie, że są zbyt mało popularne, zbyt mało promowane. 

„Brat” to opowieść, którą autorka ujęła w ramy dość rzadko podejmowanego współcześnie  gatunku, jakim jest baśń literacka. Opowiedziała dzieje braci-bliźniaków o imionach Mir i Wir, którzy wychowani w odosobnionym zakątku puszczy, z daleka od ludzkich siedzib, wyruszają w końcu w świat, by wśród przygód i wyzwań poznać samych siebie oraz rodzinny sekret-przyczynę banicji ich ojca Derwana.  Młodzieńcy  muszą  wykazać się odwagą, w także największym poświęceniem. Przed nimi wybór- wolność jednego, a życie drugiego. W tej opowieści pojawiają się postaci fantastyczne: rusałka, wodnik-płanetnik,  domowe duszki-bożątka, duch lasu.  Fabuła obfituje w zaskakujące perypetie i zwroty akcji. Język opowieści jest baśniowy, troszkę poetycki, jakby starodawny, nie słyszy się takiego na co dzień i nieczęsto spotyka we współczesnej literaturze dla dzieci. Może stanowić wzór  pięknej i poprawnej polszczyzny. Całość podporządkowana jest wyraźnemu przesłaniu, a chodzi tu o braterstwo, lojalność, więzi rodzinne, poświęcenie i wybaczenie. Tytułowy „brat” to nie tylko jeden z bohaterów, ale w szerszym pojęciu - „bliźni”.

„Brat” to książka o wysokiej wartości etycznej i estetycznej. Z całą pewnością inna niż większość współczesnych propozycji dla młodego czytelnika. Emila Kiereś kroczy własną literacką ścieżką, czerpiąc wzorce od klasyków i dbając o moralne walory swoich utworów. Od strony artystycznej też są dopracowane. Tym razem okładkę i ilustracje przygotował Bartłomiej Kiereś, a uwagę zwracają  inicjały-ozdobne pierwsze litery rozdziałów. Warto się przyjrzeć tej publikacji.

 

Mariusz Sieniewicz "Walizki hipochondryka" (Znak)

Mariusz Sieniewicz nie jest nowicjuszem na literackim polu. Ma w dorobku już sześć powieści (z „Walizkami hipochondryka” włącznie) oraz zbiór opowiadań. Jego utwory stały się podstawą teatralnych spektakli. Otrzymał nominację do Paszportu „Polityki” i do Nagrody Literackiej Nike, a także wyróżnienie Trójkowym Znakiem Jakości Programu III Polskiego Radia i Nagrodę Literacką Warmii i Mazur za rok 2010. Z jego twórczością po raz pierwszy spotkałam się dopiero teraz, podczas lektury „Walizek hipochondryka” i przyznam, że był to dość ciężki bagaż. Na przemian – czasami ta powieść bardzo mi się podobała, zaskakując konceptem i metaforami, a momentami nie mogłam jej znieść z racji smętnego gadulstwa głównego bohatera, a zarazem narratora: Emila Śledziennika. Od razu rzuca się w oczy tzw. mówiące nazwisko, oznaczające człowieka ciągle niezadowolonego, wmawiającego sobie choroby, tytułowego hipochondryka. 

Narzekanie i upodobanie do rozprawiania o dolegliwościach oraz skłonność do rozpamiętywania przeszłości to niemal polskie cechy narodowe.  Sieniewicz „wziął je na widelec” kreując oniryczno-groteskową opowieść, w której  wiele się dzieje na przekór „strażnikom realizmu”, jawa miesza się ze snem, wspomnienia ze zmyśleniami, a nad tym wszystkim panują ketanolowo-dolarganowe wizje. Całość ma formę monologu wygłaszanego przez bohatera, czy raczej antybohatera, do ukochanej, którą  nazywa „cudowną kapłanką”, „galaktycznym piecykiem”, „napoleonką heroinową”. Emil jest sfrustrowanym, niespełnionym pisarzem, który przekroczył rubikon czterdziestki, fatalistą, uważającym, że „szklanka jest nie tylko do połowy, ale w 3/4 pusta”. 

Z powodu kamieni nerkowych znalazł się w szpitalu, gdzie czeka go operacja. Tam spotyka kalekiego pana Władka, zwanego Kadłubkiem, który oprócz charakterystycznej mowy, ma specyficzne tezy i poglądy, którymi zanudza współtowarzysza w sali. Tam też grasuje banda handlująca nielegalnie środkami przeciwbólowymi i narkotykami, zawiązuje się wśród pacjentów spisek i plan „dywersji”. Emil opowiada ukochanej o tym, co rozgrywa się wokół niego, ale też snuje wspomnienia i rozmaite dygresje.

Bezpośrednio mowa o tym, że tytułowe walizki to wspomnienia. „Szpital jest specyficzną formą podróży: im dłużej leżysz, tym bardziej oddalasz się od świata na zewnątrz, tym częściej przekraczasz własne ciało, raz po raz przekraczając zarazem granice pamięci. Warto mieć jak najwięcej bagaży, nawet pozornie nieistotne wspomnienie może się przydać, bo nie wiadomo, ile potrwa podróż.” (s. 23-24). Sieniewicz poprzez postać Emila i innych bohaterów szpitalnej egzystencji ukazał studium frustracji i samotności, gorzką diagnozę społeczną, rozrachunek z  polskością, martyrologią, katolicyzmem. 

„Walizki hipochondryka” to taka „spowiedź pacjenta wieku”, sentymentalna podróż w czasie od dzieciństwa po teraźniejszość, od beztroskich dni po pełne bólu chwile, przez zmiany historyczne i społeczne, od wielkich nadziei po rozczarowania i stracone złudzenia. Autor wykorzystał iście barokowe metafory, zaskakujące, ale trafne skojarzenia, nieraz mocno kontrowersyjne (np. Jezus z twarzą Adriena Brody). Sprawnie posłużył się ironią i groteską,  wprowadził warstwę metaliteracką, zapewne dołożył także coś autobiograficznego.

 Na pewno nie jest to powieść dla wszystkich, albowiem nie każdemu odpowiada proza, w której więcej dzieje się w warstwie narracyjnej, językowej niż fabularnej. Tu „słupy graniczne między snem a jawą, między majakiem a realnością” nie są ściśle wytyczone, a „pamięć ma siostrę bliźniaczkę – konfabulację”(s. 265). Sieniewicz nie proponuje lektury łatwej i przyjemnej, za to serwuje tekst gęsty od znaczeń, przy którym czytelnik nieraz się uśmiechnie, ale na koniec zamyśli , wręcz zasępi nad ludzką egzystencją i własnym bagażem.

 

Katarzyna Targosz "Wiosna po wiedeńsku" (Wydawnictwo Janka)

Zastanawialiście się kiedyś czy książkę pisze się równie szybko, jak ją czyta? Są autorzy wydający kilka książek rocznie, ale u większości proces zbierania materiałów i przelewania pomysłów na papier trwa znacznie dłużej. Kiedy w jednym z wywiadów przeczytałam, że w przypadku  debiutanckiej powieści Katarzyny Targosz „Wiosna po wiedeńsku” od projektu do jego realizacji minęło dziesięć lat, byłam zaintrygowana. Zaciekawiło mnie, czy długość tego okresu wynikała ze skrupulatnych przygotowań i dbałości o każdy detal, czy może zmęczona urozmaicaniem życia bohaterów autorka musiała robić dłuższe przerwy, a może po prostu w tym czasie pisanie nie było jej najważniejszym priorytetem.

Główną bohaterką powieści „Wiosna po wiedeńsku” jest Katarina– artystka, która uciekła od świata oferującego jej wspaniałą karierę, wielkie pieniądze i fałszywych przyjaciół. Konsekwencją tej decyzji jest stopnienie zasobów finansowych, a brak pomysłów na przyszłość sprawia, że zostaje zmuszona do zaproszenia pod swój dach współlokatorów -  Wuja – ulegającego huśtawkom nastrojów malarza oraz dawnego Wiktora, obecnie Wiktorię – manifestującą swoją nową płeć. To nietuzinkowe trio, oprócz wspólnego mieszkania, połączyła szczera zażyłość i pewnie ich życie biegłoby tym samym torem, gdyby pewnego dnia nieznajomy nie zrobił Katarinie zdjęcia, które uruchomiło lawinę zdarzeń. Uwikłało bohaterkę w sprawę o morderstwo i naraziło na spotkania z byłym chłopakiem.

Autorka zabiera czytelnika do Wiednia i pozwala mu cieszyć się jego urokami. Powołuje do życia nieszablonowych bohaterów, którym daleko do przeciętnych czy papierowych. Katarina to bardzo spontaniczna, życzliwa i kreatywna osoba. Ale jak każda kobieta potrafi w najmniej odpowiednim momencie analizować wrażenie jakie zrobiła na „byłym” oraz swoje uczucia względem niego. Daje się też łatwo zauroczyć i wyłącza przy tym zdrowy rozsądek nie dostrzegając sygnałów ostrzegawczych. Niemniej barwne są postacie drugoplanowe, które nie tylko urozmaicają przedstawioną historię, ale też dodają jej pikanterii. Oprócz przeżywającego kryzys twórczy malarza i ekscentrycznego Wiktora-Wiktorii pojawia się rozchwiana emocjonalnie psycholożka, praworządny i poukładany ex narzeczony – funkcjonariusz policji oraz tajemniczy Facet w Kapeluszu, którego zachowanie i zamiary do samego końca powieści budzą wątpliwości. 

"Wiosna po wiedeńsku" to powieść obyczajowa z kryminalno-sensacyjnymi wątkami. Akcja przebiega dynamicznie i nie brakuje w niej nieprzewidzianych zwrotów oraz zaskoczeń, które nie tylko wywołują emocje, ale też zwracają uwagę czytelnika na ważne zagadnienia m.in.: wzajemne zaufanie, odmienność czy dokonywanie wyborów między pragnieniami a powinnościami.  Konstrukcja fabuły została przemyślana i wyważona w sposób, który sprawia, że wszystkie elementy ze sobą współgrają i wzajemnie się uzupełniają. Autorka posługuje się lekkim i przyjemnym w odbiorze stylem, a pierwszoosobowa narracja pozwala na dokładne zgłębienie psychiki i stanów emocjonalnych Katariny. Nie zabrakło też ironii oraz dobrego humoru, a wobec komizmu niektórych sytuacji trudno pozostać obojętnym.

Debiutancka powieść Katarzyna Targosz bazuje na prostym pomyśle, którego potencjał został bardzo dobrze wykorzystany. Lektura godna uwagi, ponieważ nie tylko pozwala na ciekawą przygodę i obcowanie z nietuzinkowymi bohaterami, ale też dostarcza dużą dawkę wrażeń i różnorodnych odczuć. Lekka i nasycona pozytywną energią. Idealna na długie jesienne wieczory. Polecam.