Artur Górski, Jarosław "Masa" Sokołowski "Masa o pieniądzach polskiej mafii" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 02, grudzień 2014 08:33
„Nie uprawdopodobniono, iż majątki osiemnastu liderów grupy pruszkowskiej i osób z nimi powiązanych rodzinnie i towarzysko pochodzą chociażby pośrednio z czynów zabronionych (...) Nie uprawdopodobniono, że do spółek powiązanych z grupą pruszkowską wprowadzono środki finansowe pochodzące z przestępstw.” - fragment uzasadnienia umorzenia śledztwa w sprawie finansów „Pruszkowa”. W jaki więc sposób grupa pruszkowska zbiła majątek, który przekracza wyobrażenia przeciętnego zjadacza chleba i czy rzeczywiście o pieniądzach w polskiej mafii powiedziano już wszystko?
Jarosław Sokołowski „Masa” to jeden z najbardziej wpływowych gangsterów lat 90 - tych. Od 2000 roku świadek koronny, którego zeznania pogrążyły „Pruszków”. Do niedawna felietonista „Fokusa Śledczego”. Bohater książki „Masa o kobietach w polskiej mafii”.
Artur Górski – dziennikarz, pisarz, specjalista w problematyce międzynarodowej przestępczości zorganizowanej. Autor wielu powieści sensacyjnych, m.in.: „Gucci Boys”, „Al Capone w Warszawie”, „Gang” oraz rozmów z Jarosławem Sokołowskim - „Masa o kobietach w polskiej mafii” i „Masa o pieniądzach w polskiej mafii”.
„Masa o pieniądzach w polskiej mafii” to publikacja, w której narrator – Masa, w rozmowie z autorem – Arturem Górskim porusza tematy związane z mafijnymi finansami, ich źródłami i przepływami. Odkrywa kulisy prowadzonych interesów i uchyla drzwi do świata mafii, gdzie nie ma przyjaźni, tylko doraźne sojusze i interesy. Dzieli się wspomnieniami, anegdotami oraz subiektywnym stosunkiem do przedstawionych wydarzeń i osób. Ukazuje długą drogę jaką przeszedł od bramkarza w restauracji na szczyt zorganizowanej grupy przestępczej.
Polska mafia rodziła się już w czasach PRL-u i ówczesna władza w pewien sposób pomogła tym narodzinom, a w latach 80 -tych za naszą zachodnią granicą powstało Eldorado dla bandyckiej ferajny, która po upadku komunizmu była już gotowa na zarabianie pieniędzy w Polsce. Nowa formacja nie tylko miała pomysł na osiągnięcie zysków, ale też łączyła popyt z podażą na tych rynkach, gdzie państwo nie zaspokajało potrzeb obywateli. Nie miała też problemu z dostosowaniem się do zmian społeczno – ustrojowych, które stwarzały nowe możliwości i pozwalały na rozwój działalności. A łatwe i duże pieniądze stały się pokusą dla wielu młodych i starszych, którym zabrakło innego pomysłu na życie.
Z publikacji czytelnik dowiaduje się nie tylko skąd grupy przestępcze czerpały środki finansowe i kto na tym zarabiał najwięcej oraz gdzie uzyskane zasoby płynęły lub były inwestowane. Czerpie też wiedzę o tych, którzy stali w cieniu tej działalności oraz o sposobach zamiany nielegalnych pieniędzy na dobrze prosperujące. Nie brakuje również informacji na temat układów oraz tropów prowadzących do znanych i wpływowych osób. I choć większość wiadomości i poruszanych tematów znana jest odbiorcy ze środków masowego przekazu, to spojrzenie i komentarze Masy niejednokrotnie szokują i pozwalają spojrzeć na prezentowane zagadnienia z większej perspektywy.
Książka napisana jest prostym, trochę topornym językiem, ale przecież po narratorze trudno spodziewać się poetyckiego stylu, choć trzeba przyznać, że zgrabnie operuje metaforami, porównaniami, epitetami i wplata w wypowiedź elementy przestępczego slangu. Na szczęście autor uchyla przed czytelnikiem rąbek tajemnicy i oświeca go wyjaśniając, co znaczą m.in. kominy i kminy. Artur Górski uzupełnia też wypowiedzi narratora w sytuacjach, które wymagają wstępu czy słowa komentarza. Dużym plusem publikacji jest słowniczek, który zawiera gangsterską galerię, według Masy, składającą się z niezbędnych informacji na temat postaci pojawiających się podczas lektury książki.
Przeszłość Jarosława Sokołowskiego niewątpliwie niesie pokaźny bagaż doświadczeń i wpłynęła na jego stosunek do świata i ludzi. I choć ma świadomość, że w życiu dokonuje się dobrych albo złych wyborów, to podczas lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że narrator nie ma wyrzutów sumienia, a wręcz chełpi się tym kim był i co robił. I choć jego postawa może wzbudzać skrajne odczucia, to trzeba mu przyznać, że ma głowę do interesów i umie korzystać z możliwości, jakie daje mu los.
„Masa o pieniądzach w polskiej mafii” to niewątpliwie ciekawa i godna uwagi publikacja, która pozwala czytelnikowi zajrzeć za kulisy nie zawsze czarno – białego gangsterskiego świata. Przybliżająca strukturę organizacyjną, która przez wiele lat funkcjonowała obok nas i rządziła się własnymi prawami i priorytetami. Mafia to biznes, tyle że oparty na specyficznych metodach działania. Polecam.
Antoni Kroh "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa" (Iskry)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 01, grudzień 2014 09:53
Polska sztuka ludowa to bardzo ważny element całego dorobku kultury naszego kraju. Podejrzewam, że każdy czytelnik spotkał się choć raz w życiu z twórczością ludową, która na przestrzeni wieków ewoluowała, zmieniała się i dostosowywała się do gustu odbiorów oraz czasów, w których musiała zaistnieć. Choć w dobie nowoczesnej sztuki wydaje się, że nie ma miejsca na ludową twórczość, to ta dziedzina artystyczna jeszcze istnieje. A książka Antoniego Kroha, wybitnego etnografa i wnikliwego znawcy sztuki ludowej, jest wyjątkowym przewodnikiem po dziejach, często zresztą burzliwych, twórczości chłopskiej.
Autor niezwykle plastycznie i barwnie przedstawia sylwetki artystów ludowych, mecenasów, filantropów oraz zwykłych ludzi, którzy okazują się tak naprawdę wyjątkowi. To książka pełna ujmującego humoru, ciekawych anegdot oraz historii, które pozwalają na zrozumienie fenomenu sztuki ludowej, trwającego od powojennych czasów do lat 90. XX wieku, kiedy to zmieniał się nie tylko ustrój polityczny, lecz również ulegało przeobrażeniu całe społeczeństwo. I to polskie gusta artystyczne wyznaczały kolejne trendy w świecie twórców ludowych. Książka Anotniego Kroha, opublikowana przez wydawnictwo Iskry, to również wspomnienia pełne goryczy za czasami, które powoli odchodzą w niepamięć i niestety, już nie powrócą.
Dziś, sztuka ludowa musi walczyć z kiczowatymi pamiątkami, produkowanymi masowo i pozbawionymi wszelkich walorów estetycznych. Coraz rzadziej liczy się jakość oraz ta cząstka duszy zawarta w przedmiocie. Antoni Kroh snuje opowieść, z której wyłania się wizerunek twórców ludowych, prostych i bez wykształcenia, często bardzo ubogich, ale posiadających czysty i nieskażony talent. Choć ich dzieła mogą zostać uznane za zbyt toporne, prymitywne lub naiwne, to jednak one posiadają szczególną cechę odróżniającą prawdziwego twórcę od odtwórcy. I tą cechą jest miłość do swoich dzieł.
Obecnie, sztuka ludowa powoli odchodzi w zapomnienie, a artyści nie mając komu przekazać swojej wiedzy, umierają, zabierając swój talent do grobu. I niestety, ale twórczość ludowa coraz rzadziej spotykana jest w codziennym życiu. Również muzea etnograficzne przeżywają spadek zainteresowania. A taka sytuacja może przyczynić się do kryzysu świadomości kulturowej. Często padają okrzyki zachwytu pod adresem artystów zagranicznych, zaś polska, ludowa kultura spychana jest na margines. To smutne, lecz prawdziwe.
Książka Antoniego Kroha skłania czytelnika do głębokiej refleksji nad przeszłością i przyszłością sztuki ludowej. Czasami warto zastanowić się nad szczególną ochroną twórczości, która różni się od współczesnych dzieł artystycznych. Nie wszystko co jest nowoczesne okazuje się wartościowe i wyjątkowe, zaś to sztuka ludowa, cała w swojej prostocie i szczerości, staje się nośnikiem wiedzy dotyczącej źródeł polskiej kultury.
Barbara Wicher "Detektyw Łodyga na tropie zagadek przyrodniczych" (Skrzat)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 28, listopad 2014 08:37
Prywatny detektyw Eugeniusz Łodyga to bohater serii programów edukacyjnych dla dzieci nadawanych na kanale telewizyjnym MiniMini+. Ten sympatyczny ludzik trafił też na karty książeczek. Jest to postać typowo bajkowa - z długim zielonym ryjkiem, ubrana w charakterystyczny prochowiec i kapelusz z liśćmi. Specjalizuje się w rozwiązywaniu zagadek przyrodniczych i ekologicznych. Przychodzi z pomocą i radą do dzieciaków, które natrafiły na jakiś problem, czy zetknęły się z zagadkową sytuacją właśnie z zakresu przyrody.
Tym razem Łodyga odkrył, czym było "wielkie coś" wyłażące z szafy, pomógł uporać się z górą foliowych torebek, wytropił gdzie "zniknął" prąd oraz kto ukradł świnkę morską. Dzięki niemu Zosia, Amelka, Tadzik i Hubert dowiedzieli się jak uniknąć "potworzaście potwornej katastrofy" (ulubione powiedzonko detektywa), jak prawidłowo segregować śmieci, oszczędzać energię elektryczną i opiekować się zwierzętami. Przy okazji pojawiły się zadania praktyczne z dziedziny techniki plastyki. Zainspirowani przez bohaterów mali czytelnicy mogą zrobić myszkę z folii, czy "strażnika energii" z pustych opakowań.
Seria o Detektywie Łodydze podejmuje tematykę przyrodniczą i ekologiczną. W przystępny sposób przedstawia wybrane zagadnienia. Ciekawe i zabawne perypetie bohaterów są pretekstem do przekazania wiedzy i kształtowania umiejętności logicznego myślenia oraz proekologicznej postawy. Publikacja zawiera dodatkowe atrakcje, jakimi są prosty quiz sprawdzający zdobyte informacje, zadania z naklejkami, karty memo do wycięcia.
„Detektyw Łodyga na tropie zagadek przyrodniczych część 1” ukazała się nakładem Wydawnictwa Skrzat w kolekcji „Pierwsze Czytanki”. Autorem tekstu jest Barbara Wicher, zilustrowała go Ewa Podleś. Książeczka opatrzona jest oznaczeniem „poziom trzeci”, czyli – zgodnie z informacją wydawcy - przeznaczona jest dla „dzieci, które już czytają, znają wszystkie litery, dwuznaki i zmiękczenia, radzą sobie z dłuższymi zdaniami – nie tylko pojedynczymi, lecz także złożonymi. Na każdą książkę składa się nieco trudniejszy dłuższy tekst narratorski oraz tekst prostszy − umieszczony w dymkach. Dziecko może przeczytać całość samodzielnie lub z podziałem na dwa głosy, czyli z kimś dorosłym.”
Oczywiście ten tomik przyda się nie tylko w nauce czytania i usprawnianiu tej umiejętności. Moja 3,5 letnia córka z upodobaniem sięgnęła po nową książeczkę, każe sobie czytać „Detektywa Łodygę”, chce naklejać, wykonywać zadania. Może niewiele jeszcze rozumie
z prezentowanych treści, ale zawsze jest szansa, że ta sympatyczna lektura „zaszczepi” w niej ziarno prawidłowych zachowań ekologicznych. Polecamy serdecznie!
Zbigniew Zborowski "Trzy odbicia w lustrze" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 27, listopad 2014 08:33
Muszę przyznać, że na temat Zbigniewa Zborowskiego Google nie jest zbyt wylewny. Coś tam niby da się znaleźć... Że dziennikarz, podróżnik, mąż, ojciec, a także nurek... Po tych rachitycznych informacjach wyskakuje szereg innych. Na temat... No właśnie! WIKTORA Zborowskiego! A szkoda. Szkoda, że Zbigniew Zborowski nie jest jeszcze wielką gwiazdą polskiej literatury, szkoda, że nie ma swojego wielkiego fan-clubu, szkoda, że jego pierwsza książka – Nowy drapieżnik – ukazała się dopiero w ubiegłym roku. Co się działo z tym autorem wcześniej? Dlaczego nie pisał? Dlaczego nurkował, zamiast stukać w klawiaturę?! Dlaczego?! Mam ogromną nadzieję, że Zbigniew Zborowski naprawi swój błąd. Mam ogromną nadzieję, że złapał wiatr w żagle, będzie się nadal rozwijał i na polu literackim już nie odpuści. Bo jego najnowsza powieść – Trzy odbicia w lustrze – jest znakomita. Powiem więcej. Jest wybitna.
Zofia Czeplińska to dziewczyna z Warszawskiego Powiśla. Pochodzi z wielodzietnej rodziny robotniczej, a w jej domu raczej się nie przelewa. Zofia postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce i wyrwać się z Powiśla. Znaleźć przepustkę do innego, lepszego świata. Zaczyna studiować filologię polską. Nie jest jej łatwo, ale dziewczyna wydaje się przedsiębiorcza, dorabia sobie korepetycjami i jakoś idzie naprzód. Po ukończeniu pierwszego roku studiów Zosia dostaje intratną propozycję wyjazdu w charakterze korepetytorki na Kresy, do majątku Hryniewiczów, by tam ćwiczyć polską gramatykę z wyjątkowo opornym na wiedzę synem „jaśnie państwa”. Jest lato, rok 1939... Łatwo zgadnąć, co wydarzy się później, prawda? Oczywiście, wraz z nadejściem września wybucha wojna, a Kresy to przecież teren wyjątkowo niebezpieczny. Na tle rozkwitającej pożogi Zofia przeżywa jednak jeszcze swój własny dramat. Wdaje się bowiem w romans z Adamem, najstarszym synem i dziedzicem Hryniewiczów, który bynajmniej nie zamierza porwać się na mezalians. A Zosia... zachodzi w ciążę. To, co przeżyje na Wołyniu i w powstańczej Warszawie, trudno opisać słowami. Ma jednak cel. Musi ocalić swoją córkę. Czy będzie w stanie to uczynić? I czy ocalenie drugiej osoby polega tylko na tym, by ochronić ją przed tragiczną śmiercią? Już w powojennym Wrocławiu, wśród politycznych absurdów nowej rzeczywistości, Zofia przekona się, że walczyć o córkę będzie musiała nie tylko z okupantem. Wanda bowiem pała do niej nienawiścią. Dlaczego? I jaki wpływ wywrze to na kolejną bohaterkę sagi? Na jej własną córkę? Najmłodszą kobietę z rodu Czeplińskich, Ankę, która z obrotnej nastolatki trudniącej się kontrabandą wyrośnie na istnego rekina biznesu? Na czym polega owo przeklęte fatum, które rzuca się cieniem na Zofię, Wandę i Annę? Czy można je pokonać? Czy z bezwzględnym losem da się w ogóle walczyć?
Muszę przyznać, że do tzw. „pokoleniówek” mam stosunek dość ambiwalentny. „Pokoleniówki” są bowiem obecnie bardzo chętnie publikowane i czytane, a co za tym idzie – modne. Zazwyczaj poruszają fabularnie wdzięczne tematy i niosą ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Niestety często zdarzają się wśród nich książki naprawdę źle napisane, które czytelnicy mimo wszystko chwalą z uwagi na temat. W ubiegłym roku sama miałam bardzo nieprzyjemną wymianę zdań z... anonimową czytelniczką. Anonimowa czytelniczka, po zapoznaniu się z moją recenzją pewnej powieści (opublikowaną na portalu Oblicza Kultury), nie tylko wielce się oburzyła, ale i wyzwała mnie od „fałszywych” i „zjadliwych” (!), ponieważ ośmieliłam się stwierdzić, że powieść owa (mniejsza teraz o tytuł) jest fatalnie napisana, a przecież TRAKTUJE O WOŁYNIU! Ależ proszę bardzo! Niech będzie o Wołyniu! O holokauście, Matce Teresie, Irenie Sendlerowej, Papieżu i Wszystkich Świętych! Dopóki jest źle napisana i roi się w niej od błędów, pozostaje dla mnie po prostu złą książką. I żaden temat jej nie „uświęci”. Gdyby bowiem tematyka rzeczywiście miała taką moc, moglibyśmy wszyscy jak jeden mąż produkować książki o rzezi wołyńskiej, zapisując, na przykład, treść w równoważnikach zdań. Dlaczego nie? To przecież „o Wołyniu”! No dobrze, powiedziałam słówko o złych „pokoleniówkach”. Niech będzie, że jestem „zjadliwa”, „fałszywa” i szargam świętości. A tymczasem jedźmy dalej i zatrzymajmy się na chwilę przy „pokoleniówkach” dobrych, znakomitych, może nawet wybitnych. Do moich ulubionych zagranicznych powieści tego typu należą Pokuta Iana McEwana, Niewidzialny most Julie Orringer oraz Dziedzictwo i Echa pamięci Katherine Webb (tę autorkę odkryłam niedawno i póki co rozpływam się w zachwytach). W Polsce jednak również mamy wielu wspaniałych pisarzy, który tworzą genialne sagi. Takiej Marii Ulatowskiej za jej cudowną Kamienicę przy Kruczej czy Hannie Cygler za Grecką mozaikę byłabym gotowa sama własnoręcznie wystawić pomniki, ale – niestety – Wyższa Instancja talentów manualnych mi poskąpiła jak szlag... Kiepska sprawa, zwłaszcza że obok pomnika pani Marysi i pani Hani chętnie postawiłabym trzeci – dla Zbigniewa Zborowskiego. Albowiem po lekturze jego Trzech odbić w lustrze szczena opadła mi nie tyle do kolan, ile potężnie huknęła o podłogę. A że wzrostu mam prawie metr siedemdziesiąt, to kawałek drogi pokonała...
Trzy odbicia w lustrze to dojrzała, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, doskonała językowo, zaskakująca fabularnie, rasowa powieść. Powieść, której największym atutem są genialnie wykreowane postaci kobiece. Każda z bohaterek jest inna, prezentuje odmienną postawę wobec świata, wyznaje inne wartości, ma inne cele. Absolutna królowa tej powieści to oczywiście Zofia. Od niej wszystko się zaczyna i na niej musi zakończyć. Nieprzypadkowo na ostatnich kartach powieści oglądamy już Zofię jako sędziwą, niemal stuletnią staruszkę. Musi upłynąć wiek, by wrócić do punktu wyjścia, by historia zatoczyła koło, by oszukać fatum i zacząć na nowo. Tak, Zofia to niezawisła królowa Trzech odbić w lustrze. Postać najstarszej kobiety z rodu Czeplińskich stanowi oś konstrukcyjną całej fabuły i tylko ona opisywana jest tutaj z trzech perspektyw. Z początku śledzimy Zofię wraz z narratorem personalnym, który tkwi w jej głowie, wraz z nią przeżywa każdą myśl, refleksję, emocję. Rozumie jej strach, ból, determinację. Później obserwujemy Zofię oczami Wandy. Bezwzględnej córki, która... nie, nie! Nic wam nie powiem! Następnie patrzymy na Zofię z punktu widzenia Anny, najmłodszej Czeplińskiej. Tej, która ma jeszcze szansę, która może zdjąć klątwę, pokonać fatum i wyrwać z życia kawałek dla siebie. Za każdym razem Zofia prezentuje się inaczej. Jest jednak coś, co niezależnie od narracyjnej perspektywy spaja tę postać, „skleja” ją w jedną, nierozerwalną całość. To ogromna wewnętrzna siła, determinacja, by przetrwać, znaleźć cel i mieć po co żyć. A także niezwykła zdolność wybaczania, do jakiej zdolna jest chyba tylko matka wobec własnego dziecka. W tworzeniu trzech wyrazistych, psychologicznych portretów kobiet Zborowski nie poprzestaje jednak tylko na zastosowaniu trzech subiektywnych narracji. Dodaje do tego genialną indywidualizację językową. Rozdziały poświęcone Zosi pisane są elegancką, szeroką, przedwojenną frazą, rozdziały poświęcone Wandzie są stylistycznie bardziej oszczędne, a momentami (zwłaszcza w początkowych fragmentach) czerpią z komunistycznej nowomowy, natomiast rozdziały poświęcone Ance to już język na wskroś współczesny, żywy, taki, jaki słyszymy wszędzie wokół siebie. Co tu dużo gadać? Język tej powieści stanowi wartość samą w sobie!
Najnowsza powieść Zbigniewa Zborowskiego to naprawdę kawał wybitnej prozy. Gratuluję autorowi jego literackiego kunsztu, wszechstronnej wiedzy, a także znajomości kobiecej psychiki. Dziękuję mu za trzy cudowne portrety kobiet, wykreowane na miarę wielkich twórców dziewiętnastowiecznego realizmu. Momentami trudno było mi uwierzyć, że tę książkę napisał mężczyzna. Pokonać barierę własnej płci, zrozumieć kobiecy, analityczny proces myślenia, zrozumieć kobiecą wrażliwość, sposób postrzegania świata, a nawet fizjologię to naprawdę arcytrudna sztuka. Ponadto Trzema odbiciami w lustrze Zborowski udowadnia, że w polskiej literaturze wcale nie następuje powolny upadek powieści. Że nie brakuje dobrych fabuł, a z klasycznej konstrukcji i technik narracyjnych wciąż można wycisnąć nową jakość. I jeszcze... jak to się świetnie czyta! W Trzech odbiciach w lustrze jest wszystko. Rozmaite odcienie miłości, przyjaźni i szacunku, lecz także głęboka nienawiść, pogarda i pragnienie zemsty, które dojrzewa w człowieku latami i trawi go od środka. Są idylliczne obrazki Kresów i przedwojennej Warszawy, a także ociekające krwią, drastyczne sceny z rzezi wołyńskiej i postania warszawskiego. Jest portret powojennego społeczeństwa polskiego, podzielonego na tych, którzy stanęli po stronie nowego ustroju, i tych, którzy wybrali dalszą walkę. Jest bezgraniczne szczęście i bezdenna rozpacz. Nadzieja i poczucie braku sensu. Chłodny racjonalizm i życiowa kalkulacja, a także... zabobony, klątwy i bezlitosne fatum. Słucham? Nie wierzycie w klątwy? Nie wierzycie w fatum? Nie wierzycie...? Na pewno...?!