Olga Haber "Oni" (Videograf)

Na rynku wydawniczym coraz częściej pojawiają się książki początkujących polskich pisarzy. A to nie tylko potwierdza, że na własnym podwórku mamy wielu zdolnych i utalentowanych autorów, ale też pozwala na rozkwit polskiej literatury współczesnej. Sięgając po debiutancką powieść Olgi Haber nie wiedziałam czego spodziewać się po lekturze, ale opis okładkowy i rekomendacje brzmiały bardzo kusząco.

„Oni” to historia Natalii – kobiety po trzydziestce, której życie weszło w życiowy zakręt. Rozstała się z mężczyzną, odeszła z pracy i była świadkiem śmiertelnego wypadku. A splot tych wydarzeń sprawił, że zapragnęła odpoczynku z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Ale czy rzeczywiście mała miejscowość i dużo młodszy mężczyzna wystarczą by znaleźć ukojenie i zapomnieć o przeszłości oraz nabrać dystansu do własnego życia?

Plan Natalii był prosty i pozornie nie miał słabych punktów, ale kobieta nie uwzględniła w nim, że małe prowincjonalne miasteczka są bardzo hermetycznymi środowiskami, często kryjącymi sekrety i tajemnice. I choć na pierwszy rzut oka jest tu sielsko i pięknie, to z każdym kolejnym dniem pobytu kobiecie coraz częściej towarzyszy poczucie, że jest obserwowana, a bieg wydarzeń sprawia, że znajduje się w samym środku koszmaru.

Publikacja Olgi Haber to klimatyczna powieść obyczajowa z elementami horroru osadzona w polskich realiach. I choć pojawiają się „oni”, stary cmentarz, złowieszcze nawałnice, ciemny las i niepokojące zdarzenia to wymiar grozy jest tu w delikatniejszym wydaniu i nie zdominował fabuły. Autorka w większym stopniu skupia się na portrecie psychologicznym bohaterki i oddaniu tragających nią uczuć niż szpikowaniu opowieści przerażającym elementami. Napięcie budowane jest od samego początku i szybko wprowadza czytelnika w odpowiedni nastrój oraz utwierdza go w przekonaniu, że „coś” złego o nieznanych zamiarach czai się w okolicy. Momentami jest naprawdę strasznie i ciarki na plecach pojawiają się naturalnie, ale z biegiem stron to natężenie emocji opada i lęk oraz niepokój ulatniają się.

Autorka posługuje się lekkim i przyjemnym w odbiorze stylem. Maluje przed czytelnikiem bardzo plastyczne obrazy, które szybko pobudzają wyobraźnię. Jednak biorąc pod uwagę jej wykształcenie oraz doświadczenia zawodowe na tej płaszczyźnie nie było podstaw do obaw. Olga Haber z wykształcenia jest filologiem polskim i od dłuższego czasu współpracuje z kilkoma wydawnictwami prasowymi.

Pozostaję pod wrażeniem pomysłu pisarki na fabułę oraz umiejętnego wprowadzenia czytelnika w stan niepewności i niepokoju, które nie tylko potęgują doznania podczas śledzenia przebiegu wydarzeń, ale też sprawiają, że jest nieufny i zwraca uwagę na najmniejszy detal odbiegający od normy. I mimo że akcja przebiega w miarowym tempie nie brakuje zaskoczeń oraz nieprzewidzianych sytuacji. Podobała mi się również kreacja głównej bohaterki, która nie tylko okazała się bardzo wiarygodną postacią, ale poprzez swoje zachowanie, wewnętrzne dylematy oraz rozterki dodawała powieści pikanterii. Natalii przyszło zmagać się nie tylko z przeciwnościami losu i nieznanym wrogiem, ale też z zalewającymi ją wspomnieniami i demonami przeszłości. Niestety nie przekonały mnie motywy działania „ich” i pewien zwierzak, który w pewnym momencie uświadomił mi, że moja wyobraźnia jednak ma granice.

„Oni” to zaskakująca, trochę przewrotna powieść z grozą w tle, która mimo bazowania na sprawdzonych schematach i motywach ma w sobie powiew świeżości. I choć niektóre zaproponowane przez pisarkę rozwiązania nie przekonały mnie i natężenie emocji miało tendencję spadkową, to muszę przyznać, że samo zakończenie wynagrodziło mi te niedostatki. W moim odczuciu Olga Haber zadebiutowała w dobrym stylu i mam nadzieję, że nie spocznie na laurach. 

Tsanko Ivanov "Z parasolem przez Irlandię" (Novae Res)

Czasami mam wrażenie, że autor pisząc książkę wykonał wszystko dobrze, poza jednym - źle dobrał formę swojego dzieła. Wielokrotnie łapię się na tym, że czytając powieść obyczajową wolałbym ją widzieć pod postacią komiksu, wiersza lub co najmniej dramatu. Podobnie jest z najnowszym dzieckiem Tsanko Ivanova - "Z parasolem przez Irlandię" to przewodnik, któremu brakuje fabuły.

"Przewodnik" to może nie najlepsze określenie. Książka Ivanova jest raczej zbiorem luźnych myśli i obserwacji poczynionych przez autora podczas pobytu na Zielonej Wyspie. Obserwacji niezmiernie ciekawych - od znanej na całym świecie kultury barowej, przez społeczne i regionalne podziały, aż po sposoby prowadzenia konwersacji i podejście Irlandczyków do religii. Czytałem kilka książek poświęconych Irlandii i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dzieło Ivanova, choć najkrótsze z nich, zawiera najwięcej ciekawostek, które można poznać tylko będąc na pierwszej linii irlandzkiego frontu. To unikalna wiedza przydatna każdemu, kto postanowi odwiedzić ten kraj.

Książki próbujące przybliżyć czytelnikowi daną kulturę (nie ograniczając się wyłącznie do kultur narodowych) trudno pisać z dwóch powodów. Po pierwsze, autor, by być przekonującym, poświęcić musi ogromną ilość czasu na obserwowanie i analizę danej społeczności. Po drugie, a to chyba z perspektywy czytelnika ważniejsze, nawet znakomicie przygotowana pod kątem merytorycznym książka nie zrobi dobrego wrażenia, jeśli nie będzie napisana w sposób lekki, przystępny i zrozumiały. Przewodniki w stylu "Z parasolem..." najłatwiej zabić siermiężnym językiem, ciągnącymi się w nieskończoność dygresjami i zmasowanym atakiem nieciekawych ciekawostek. Na szczęście Ivanov ustrzegł się wszystkich ww. pułapek, co stawia jego książkę bardzo wysoko w klasyfikacji "Co przeczytać, by dowiedzieć się czegoś ciekawego o świecie".

Na odrębną uwagę zasługuje zbiór zwrotów w języku irlandzkim, pogrupowanych według sytuacji, w których mogą się przydać. Muszę przyznać, że choć dobrze znam język angielski, większość wyrażeń zaprezentowanych przez autora była dla mnie kompletnie niezrozumiała. Owszem, po przeczytaniu całości rozumiem i czuję język Irlandczyków trochę lepiej, ale ciągle jest on zupenie inny niż brytyjski czy amerykański angielski i wiele czasu wymaga przyzwyczajenie się do niego. Tym bardziej należy pochwalić Ivanova, że tyle miejsca w swoim niewielkim dziele poświęcił właśnie kwestiom lingwistycznym - ostatecznie, trudno poznać kulturę danego kraju, jeśli kompletnie nie rozumie się jego mieszkańców.

 

Jak wspomniałem na początku, książce wyszłoby na zdrowie, gdyby zamiast zbiorem esejów została powieścią sensacyjną, a przynajmniej obyczajową. Inaczej bowiem chłonie się styl życia danej społeczności czytając opisy świadka, a inaczej uczestnicząc w wydarzeniach, dla których taka społeczność jest tłem. Po cichu liczę na to, że autor spłodzi kiedyś thriller lub komedię osadzoną w klimatach irlandzkich - warsztat ma znakomity, poczucie humoru z najwyższej półki, nie ma ku temu przeszkód. Mam nawet pomysł na fabułę - w całym Dublinie zabrakło piwa, a jest sobota wieczór. Chociaż to pewnie przepis na powieść katastroficzną.

Beata Krupska "Sceny z życia smoków" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

Do tej książki, a właściwie do jej pierwszego wydania z 1987 roku (Wydawnictwa Radia i Telewizji) mam ogromny sentyment.  Bardzo ją lubiłam w dzieciństwie. Aż łza się w oku kręci, gdy znów po wielu latach mogę się przenieść do bajkowej, zwariowanej krainy wykreowanej przez Beatę Krupską – pisarkę, scenarzystkę, autorkę dialogów do seriali animowanych. Nie jest to raczej  twórczyni bardzo znana, ale wystarczyła ta jedna publikacja, by zapisała się w historii literatury dla dzieci. „Sceny z życia smoków” są po protu fantastyczne i (choć staram się nie szafować tym określeniem, to w tym przypadku go użyję) kultowe!

Z radością odwracałam kolejne kartki, powracały na nich, dotąd żywe w moich wspomnieniach,  postaci takie jak:  Smok Wincenty i  Smok Antoni z termosami na szyjach, Smok Zygmunta z saksofonem, Smok Tortowy, Żaba, Makrauchenia, Krokodyl, Łysy Pies, Fioletowy Kot oraz motyl Rysio Kapustnik. Odżyły niezapomniane teksty: ”zupa ogórkowa jest bardzo smoczna”, „która gadzina...”, „nie bój żaby”. W piętnastu scenach dowiadujemy się, m. in. o tym, jak ciężki jest los Żaby, jak nieprzyjemnie być warzywem, czego nam brakowało w dniu urodzin, co może się wydarzyć podczas prania, a także o tym, że pierogi ze śliwkami rozwijają zdolności muzyczne u krokodyli. Poznajemy smutną i straszną opowieść Makraucheni, wyruszamy do Krakowa w poszukiwaniu tumana, a na koniec szykujemy się do snu zimowego.

Opowieści ze smoczego lasu są humorystyczne i abstrakcyjne. Bawią komizmem słownym i sytuacyjnym. Otwierają drzwi do świata fantazji. W ironiczny sposób prezentują całą paletę zalet, wad i przywar, właściwych  rodzajowi ludzkiemu, a nie tylko smoczemu. Co ciekawe, to o ile dziecko skupia się zazwyczaj tylko na perypetiach bohaterów, to już dorosły zdoła dostrzec „drugie dno” tej książki. Mianowicie: doskonale, ironicznie pokazane relacje damsko-męskie oraz filozoficzny przekaz ( np. o tym, by cieszyć się drobnostkami, chwytać dzień). 

 

Siłą tej książki są niepowtarzalne, indywidualne i urocze postaci, zabawne dialogi, zwariowane pomysły, duża doza abstrakcji. „Sceny z życia smoków”, choć przypisane literaturze dziecięcej, stanowią znakomitą rozrywkę dla czytelników w każdym wieku. Wznowienie tej publikacji było strzałem w dziesiątkę. Twarda okładka, kredowy papier to  zdecydowane plusy tego wydania. Natomiast ja, mając w pamięci tamto pierwotne, osobiście nie mogę się przyzwyczaić do ilustracji Zbigniewa Larwy, wolałam smoki w ujęciu Jacka Rupińskiego. Niemniej, uważam, że ta książka Beaty Krupskiej powinna być „żelaznym” punktem wyposażenia każdej domowej biblioteczki.

 

Tomasz Kubis "Brud/n/opis" (Novae Res)

Jednym z moich ulubionych gatunków literackich jest powieść sensacyjna. Bez znaczenia są elementy kryminału, fantastyki, komedii, romansu czy dramatu - ważne, żeby była przepakowana akcją, charakterystycznymi postaciami i niebanalną fabułą. To wszystko zawiera w sobie niesamowity "Brud/n/opis" Tomasza Kubisa.

Na ponad 540 stronach autor upchnął tyle wątków i zwrotów akcji, że fabularny skrót przerósłby rozmiarami tę recenzję. Najkrócej więc jak się da - "Brud/n/opis" przedstawia dwie równoległe historie - Tomasza, nieradzącego sobie z życiem nauczyciela angielskiego oraz Cowa - płatnego mordercy z problemami psychicznymi, który po wielu latach wraca do Polski, by przekwalifikować się na... nauczyciela. Obaj zostają wplątani w projekt EDEN - korporacyjną próbę przejęcia na własność rodzimej edukacji, co nikomu nie wyjdzie na zdrowie. W grę wchodzą także poważne problem teologiczne, śmiesznie-żałosne problemy kaliskiego półświatka, zadziwiająco osobiste problemy polskich nauczycieli i niejasny problem pana Bazylego z własnym dziedzictwem kulturowym.

Kubis ma przede wszystkim talent do postaci, których nie sposób szybko zapomnieć. Obok wspomnianego już, nieludzko silnego i zwinnego pana Bazylego oraz dwóch nauczycieli (prawie), autor zaserwował nam istny bufet z bohaterami. Mamy rozwydrzonych nastolatków, seksualnie niewyżytych pseudo-pedagogów, przedstawicieli kilku mafii, biskupa Burzuma zakochanego w grze aktorskiej, śmieszno-strasznych gangsterów z Kalisza i cynicznych najemników prywatnej korporacji. A to wszystko przed drugim daniem.

Choć z początku "Brud/n/opis" wydaje się komediowo-kryminalną sensacją, czytelnik szybko złapie, że pod płaszczykiem głupkowatych sytuacji i gęsto ścielącego się trupa, Kubis porusza istotne, fundamentalne wręcz dla nas kwestie. Autor mierzy się z pytaniem o istnienie Boga, udzieleniem na nie empirycznej odpowiedzi, granicami człowieczeństwa, pojęciem integralności ludzkiej jaźni czy chociażby wpływu prywatnego kapitału (korporacji) na funkcjonowanie państw i całych społeczeństw. Przede wszystkim jednak, wszystko w powieści Kubisa obraca się wokół Edukacji.

EDEN, czy Edukacja Nagrody to nowa koncepcja szkolenia uczniów wszystkich szczebli, która zakłada odstąpienie od wymogów i rygorów na rzecz pokojowego koegzystowania nauczycieli oraz ich podopiecznych, brak ocen, wymienianie się pozytywną energią i inne brednie tego typu żywcem wzięte z hippisowskich manifestów lat sześćdziesiątych. Oczywiście, EDEN jest sposobem dojścia prywatnych korporacji do ogromnych pieniędzy - sami domyślcie się w jaki sposób. Co więcej, większość bohaterów przynajmniej przez chwilę para się w powieści nauczycielskim fachem, co w przypadku seryjnego gwałciciela-homoseksualisty czy karka z IQ wielkości marchewki wróży ogromną liczbę zabawnych i prześmiewczych sytuacji.

Jedyne co można zarzucić Kubisowi to to, że chciał zbyt mocno. "Brud/n/opis", mimo całego swego uroku, jest powieścią wybitnie chaotyczną, w której wątki nie do końca przeplatają się tam, gdzie powinny. Inwersja czasowa, zmiany osobowości bohaterów oraz zbyt szybkie przenoszenie akcji na sceny o różnej skali (zamek, wioska, państwo, świat) sprawia, że nawet wytrawny czytelnik łatwo może się zgubić w tym uroczym, choć nieprzewidywalnym chaosie.

Z drugiej strony, nawet jeśli zgubicie gdzieś po drodze sens fabuły, sam sposób jej prowadzenia wynagrodzi Wam wszystko inne. "Brud/n/opis" to nic innego, jak trochę rozciągnięte w czasie i przestrzeni kino Tarantino. Czyta się go z wypiekami na twarzy i nożem w pogotowiu. Nigdy przecież nie wiemy, co jutro wydarzy się w szkole.