Zbigniew Zborowski "Trzy odbicia w lustrze" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 27, listopad 2014 08:33
Muszę przyznać, że na temat Zbigniewa Zborowskiego Google nie jest zbyt wylewny. Coś tam niby da się znaleźć... Że dziennikarz, podróżnik, mąż, ojciec, a także nurek... Po tych rachitycznych informacjach wyskakuje szereg innych. Na temat... No właśnie! WIKTORA Zborowskiego! A szkoda. Szkoda, że Zbigniew Zborowski nie jest jeszcze wielką gwiazdą polskiej literatury, szkoda, że nie ma swojego wielkiego fan-clubu, szkoda, że jego pierwsza książka – Nowy drapieżnik – ukazała się dopiero w ubiegłym roku. Co się działo z tym autorem wcześniej? Dlaczego nie pisał? Dlaczego nurkował, zamiast stukać w klawiaturę?! Dlaczego?! Mam ogromną nadzieję, że Zbigniew Zborowski naprawi swój błąd. Mam ogromną nadzieję, że złapał wiatr w żagle, będzie się nadal rozwijał i na polu literackim już nie odpuści. Bo jego najnowsza powieść – Trzy odbicia w lustrze – jest znakomita. Powiem więcej. Jest wybitna.
Zofia Czeplińska to dziewczyna z Warszawskiego Powiśla. Pochodzi z wielodzietnej rodziny robotniczej, a w jej domu raczej się nie przelewa. Zofia postanawia jednak wziąć sprawy w swoje ręce i wyrwać się z Powiśla. Znaleźć przepustkę do innego, lepszego świata. Zaczyna studiować filologię polską. Nie jest jej łatwo, ale dziewczyna wydaje się przedsiębiorcza, dorabia sobie korepetycjami i jakoś idzie naprzód. Po ukończeniu pierwszego roku studiów Zosia dostaje intratną propozycję wyjazdu w charakterze korepetytorki na Kresy, do majątku Hryniewiczów, by tam ćwiczyć polską gramatykę z wyjątkowo opornym na wiedzę synem „jaśnie państwa”. Jest lato, rok 1939... Łatwo zgadnąć, co wydarzy się później, prawda? Oczywiście, wraz z nadejściem września wybucha wojna, a Kresy to przecież teren wyjątkowo niebezpieczny. Na tle rozkwitającej pożogi Zofia przeżywa jednak jeszcze swój własny dramat. Wdaje się bowiem w romans z Adamem, najstarszym synem i dziedzicem Hryniewiczów, który bynajmniej nie zamierza porwać się na mezalians. A Zosia... zachodzi w ciążę. To, co przeżyje na Wołyniu i w powstańczej Warszawie, trudno opisać słowami. Ma jednak cel. Musi ocalić swoją córkę. Czy będzie w stanie to uczynić? I czy ocalenie drugiej osoby polega tylko na tym, by ochronić ją przed tragiczną śmiercią? Już w powojennym Wrocławiu, wśród politycznych absurdów nowej rzeczywistości, Zofia przekona się, że walczyć o córkę będzie musiała nie tylko z okupantem. Wanda bowiem pała do niej nienawiścią. Dlaczego? I jaki wpływ wywrze to na kolejną bohaterkę sagi? Na jej własną córkę? Najmłodszą kobietę z rodu Czeplińskich, Ankę, która z obrotnej nastolatki trudniącej się kontrabandą wyrośnie na istnego rekina biznesu? Na czym polega owo przeklęte fatum, które rzuca się cieniem na Zofię, Wandę i Annę? Czy można je pokonać? Czy z bezwzględnym losem da się w ogóle walczyć?
Muszę przyznać, że do tzw. „pokoleniówek” mam stosunek dość ambiwalentny. „Pokoleniówki” są bowiem obecnie bardzo chętnie publikowane i czytane, a co za tym idzie – modne. Zazwyczaj poruszają fabularnie wdzięczne tematy i niosą ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Niestety często zdarzają się wśród nich książki naprawdę źle napisane, które czytelnicy mimo wszystko chwalą z uwagi na temat. W ubiegłym roku sama miałam bardzo nieprzyjemną wymianę zdań z... anonimową czytelniczką. Anonimowa czytelniczka, po zapoznaniu się z moją recenzją pewnej powieści (opublikowaną na portalu Oblicza Kultury), nie tylko wielce się oburzyła, ale i wyzwała mnie od „fałszywych” i „zjadliwych” (!), ponieważ ośmieliłam się stwierdzić, że powieść owa (mniejsza teraz o tytuł) jest fatalnie napisana, a przecież TRAKTUJE O WOŁYNIU! Ależ proszę bardzo! Niech będzie o Wołyniu! O holokauście, Matce Teresie, Irenie Sendlerowej, Papieżu i Wszystkich Świętych! Dopóki jest źle napisana i roi się w niej od błędów, pozostaje dla mnie po prostu złą książką. I żaden temat jej nie „uświęci”. Gdyby bowiem tematyka rzeczywiście miała taką moc, moglibyśmy wszyscy jak jeden mąż produkować książki o rzezi wołyńskiej, zapisując, na przykład, treść w równoważnikach zdań. Dlaczego nie? To przecież „o Wołyniu”! No dobrze, powiedziałam słówko o złych „pokoleniówkach”. Niech będzie, że jestem „zjadliwa”, „fałszywa” i szargam świętości. A tymczasem jedźmy dalej i zatrzymajmy się na chwilę przy „pokoleniówkach” dobrych, znakomitych, może nawet wybitnych. Do moich ulubionych zagranicznych powieści tego typu należą Pokuta Iana McEwana, Niewidzialny most Julie Orringer oraz Dziedzictwo i Echa pamięci Katherine Webb (tę autorkę odkryłam niedawno i póki co rozpływam się w zachwytach). W Polsce jednak również mamy wielu wspaniałych pisarzy, który tworzą genialne sagi. Takiej Marii Ulatowskiej za jej cudowną Kamienicę przy Kruczej czy Hannie Cygler za Grecką mozaikę byłabym gotowa sama własnoręcznie wystawić pomniki, ale – niestety – Wyższa Instancja talentów manualnych mi poskąpiła jak szlag... Kiepska sprawa, zwłaszcza że obok pomnika pani Marysi i pani Hani chętnie postawiłabym trzeci – dla Zbigniewa Zborowskiego. Albowiem po lekturze jego Trzech odbić w lustrze szczena opadła mi nie tyle do kolan, ile potężnie huknęła o podłogę. A że wzrostu mam prawie metr siedemdziesiąt, to kawałek drogi pokonała...
Trzy odbicia w lustrze to dojrzała, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, doskonała językowo, zaskakująca fabularnie, rasowa powieść. Powieść, której największym atutem są genialnie wykreowane postaci kobiece. Każda z bohaterek jest inna, prezentuje odmienną postawę wobec świata, wyznaje inne wartości, ma inne cele. Absolutna królowa tej powieści to oczywiście Zofia. Od niej wszystko się zaczyna i na niej musi zakończyć. Nieprzypadkowo na ostatnich kartach powieści oglądamy już Zofię jako sędziwą, niemal stuletnią staruszkę. Musi upłynąć wiek, by wrócić do punktu wyjścia, by historia zatoczyła koło, by oszukać fatum i zacząć na nowo. Tak, Zofia to niezawisła królowa Trzech odbić w lustrze. Postać najstarszej kobiety z rodu Czeplińskich stanowi oś konstrukcyjną całej fabuły i tylko ona opisywana jest tutaj z trzech perspektyw. Z początku śledzimy Zofię wraz z narratorem personalnym, który tkwi w jej głowie, wraz z nią przeżywa każdą myśl, refleksję, emocję. Rozumie jej strach, ból, determinację. Później obserwujemy Zofię oczami Wandy. Bezwzględnej córki, która... nie, nie! Nic wam nie powiem! Następnie patrzymy na Zofię z punktu widzenia Anny, najmłodszej Czeplińskiej. Tej, która ma jeszcze szansę, która może zdjąć klątwę, pokonać fatum i wyrwać z życia kawałek dla siebie. Za każdym razem Zofia prezentuje się inaczej. Jest jednak coś, co niezależnie od narracyjnej perspektywy spaja tę postać, „skleja” ją w jedną, nierozerwalną całość. To ogromna wewnętrzna siła, determinacja, by przetrwać, znaleźć cel i mieć po co żyć. A także niezwykła zdolność wybaczania, do jakiej zdolna jest chyba tylko matka wobec własnego dziecka. W tworzeniu trzech wyrazistych, psychologicznych portretów kobiet Zborowski nie poprzestaje jednak tylko na zastosowaniu trzech subiektywnych narracji. Dodaje do tego genialną indywidualizację językową. Rozdziały poświęcone Zosi pisane są elegancką, szeroką, przedwojenną frazą, rozdziały poświęcone Wandzie są stylistycznie bardziej oszczędne, a momentami (zwłaszcza w początkowych fragmentach) czerpią z komunistycznej nowomowy, natomiast rozdziały poświęcone Ance to już język na wskroś współczesny, żywy, taki, jaki słyszymy wszędzie wokół siebie. Co tu dużo gadać? Język tej powieści stanowi wartość samą w sobie!
Najnowsza powieść Zbigniewa Zborowskiego to naprawdę kawał wybitnej prozy. Gratuluję autorowi jego literackiego kunsztu, wszechstronnej wiedzy, a także znajomości kobiecej psychiki. Dziękuję mu za trzy cudowne portrety kobiet, wykreowane na miarę wielkich twórców dziewiętnastowiecznego realizmu. Momentami trudno było mi uwierzyć, że tę książkę napisał mężczyzna. Pokonać barierę własnej płci, zrozumieć kobiecy, analityczny proces myślenia, zrozumieć kobiecą wrażliwość, sposób postrzegania świata, a nawet fizjologię to naprawdę arcytrudna sztuka. Ponadto Trzema odbiciami w lustrze Zborowski udowadnia, że w polskiej literaturze wcale nie następuje powolny upadek powieści. Że nie brakuje dobrych fabuł, a z klasycznej konstrukcji i technik narracyjnych wciąż można wycisnąć nową jakość. I jeszcze... jak to się świetnie czyta! W Trzech odbiciach w lustrze jest wszystko. Rozmaite odcienie miłości, przyjaźni i szacunku, lecz także głęboka nienawiść, pogarda i pragnienie zemsty, które dojrzewa w człowieku latami i trawi go od środka. Są idylliczne obrazki Kresów i przedwojennej Warszawy, a także ociekające krwią, drastyczne sceny z rzezi wołyńskiej i postania warszawskiego. Jest portret powojennego społeczeństwa polskiego, podzielonego na tych, którzy stanęli po stronie nowego ustroju, i tych, którzy wybrali dalszą walkę. Jest bezgraniczne szczęście i bezdenna rozpacz. Nadzieja i poczucie braku sensu. Chłodny racjonalizm i życiowa kalkulacja, a także... zabobony, klątwy i bezlitosne fatum. Słucham? Nie wierzycie w klątwy? Nie wierzycie w fatum? Nie wierzycie...? Na pewno...?!