Beata Wróblewska "Wszystko świetnie" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 26, marzec 2015 09:12
Tym razem przenoszę się na półkę ze współczesną literaturą młodzieżową, z którą zanadto nie mam kontaktu, aczkolwiek chętnie to zmienię. Chciałabym bowiem wiedzieć, czy teraźniejsze nastolatki, a także dzieci, które za kilka lat tę „nastoletniość” osiągną, będą miały co czytać oprócz – „staroci” (umownie tak nazwijmy wszystkie „młodzieżówki” z 2 poł. XX w. i początków XXI w.) oraz zagranicznych „modnych” nurtów. Po lekturze powieści „Wszystko świetnie” jestem spokojna, że dobra i mądra powieść obyczajowa dla młodych czytelników nie idzie w zapomnienie.
Wymieniona książka należy do serii „W kratkę” przeznaczonej dla odbiorców w przedziale wiekowym 10-14 lat. Oczywiście starsi też mogą przeczytać i to z satysfakcją, o czym świadczę własnym przykładem. To raczej proza skierowana do dziewcząt, ale nie ma co tak „etykietować”, bo zaczerpnąć coś z lektury można przecież bez względu na płeć i wiek.
Powieść opowiada o rodzinie, która - jak każda - ma swoje blaski i cienie, rozpostarte na przestrzeni dom-szkoła-praca. Najstarsza z trzech sióstr - Malwina, świeżo upieczona maturzystka, czeka na wyniki egzaminów, marzy jej się skandynawistyka. Tymczasem pracuje w kinie, poszukuje „Cudownej podróży” S. Lagerlöff i przekonuje się, że najciemniej jest pod latarnią, a z najlepszym kumplem da pogadać o czymś więcej niż codzienne sprawy. Średnia córka, Klara jest gimnazjalistką, która chce być akceptowana w grupie. Uczy się jednak, że nie warto podążać za stadem i trzeba mieć własne zdanie. To ona jest według mnie najciekawszą postacią. Prawdopodobnie wiele nastolatek będzie mogło się z nią utożsamić, a co ważniejsze – wziąć z niej przykład. Bo choć „Klarson” jest czasem rozchwiana emocjonalnie i buntownicza, to w gruncie rzeczy rozsądna i dobra dziewczyna. Najmłodsza pociecha rodu to kilkuletnia Anula, w nieodłącznym towarzystwie kota Cielaka, utożsamiająca się z różnymi postaciami z bajek, rozbrajająco opowiadająca o pewnym krecie… Pedofilu i zafascynowana wierszem Brzechwy o strażakach. Są oczywiście też rodzice. Mama, zwana Pysiakiem, maluje ścianę na kolor „pola imbiru” i ma jakieś tajemnicze „sprawy na mieście”. Jest kobietą tolerancyjną, rozważną, mądrze wychowuje swoje córki, dając im też prawo do błędów. Tatuś zaś nie bardzo ogarnia, co się dookoła niego dzieje i trudno mu przyjąć do wiadomości, że nie zawsze wszystko jest zgodne z jego oczekiwaniami. To wieczny malkontent, który na pytanie „co słychać” odpowiada „nic dobrego”. A przecież tak naprawdę to u nich „wszystko świetnie”, bo choć trafiają im się drobne przygody i zabawne sytuacje, to wiodą normalne życie, bez większych problemów i zgrzytów. Gdybym miała podsumować jednym zdaniem tę powieść, powiedziałabym, że mówi ona o tym, iż „pozory mylą”.
Beata Wróblewska nie jest debiutantką. Ma na swoim koncie szereg publikacji, 60 bajek, tomiki wierszy, współpracowała z magazynem „Dziecko”. Za książkę „Małgosia z Leśnej Podkowy” otrzymała nagrodę w konkursie wydawnictwa Znak (2004 r.) i nagrodę im. K. Makuszyńskiego (2006 r.), natomiast jej „Jabłko Apolejki” zajęło III miejsce w konkursie literackim im. Astrid Lindgren (2007 r.). To już znaczące osiągnięcia, ale ciekawe, czy jest to autorka poczytna wśród młodzieży?
„Wszystko świetnie” to powieść bardzo rodzinna, ciepła, zabawna, mądra, doskonale osadzona we współczesności. Przeczytałam ją okiem „dorosłego” i doceniam za „przemycone” wartości i postawy, zgrabnie wbudowane w pełną humoru opowieść z życia „zwariowanej” rodzinki. Podoba mi się pomysł z fragmentami piosenek z Kabaretu Starszych Panów, Jeremiego Przybory nuconymi przez mamę i napomknięcia o literaturze skandynawskiej – a nuż kogoś to zainteresuje i poszuka więcej…
Próbowałam też wczuć się w „target” tej książki – polubiłam bohaterów, przeżywałam z nimi wydarzenia, martwiłam się, śmiałam… Myślę, że to dość przyjazna, przystępna lektura dla młodego czytelnika. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że jest to powieść taka raczej nie wyróżniająca się czymś szczególnym, umiarkowana, niepozbawiona walorów - owszem – zabawna i mądra, ale nie porywająca, czy zaskakująca.
Niemniej moje pierwsze spotkanie z twórczością Beaty Wróblewskiej było udane i przyjemne. Ciekawe, jakie są inne pozycje serii „W kratkę”…
Katarzyna Puzyńska "Trzydziesta pierwsza" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 25, marzec 2015 10:24
Trzydziesta pierwsza to trzeci już tom sagi o policjantach z małego Lipowa, których Katarzyna Puzyńska przedstawiła czytelnikom w powieściach Motylek i Więcej czerwieni. Swoją najnowszą książką Puzyńska po raz kolejny udowadnia, że ma prawdziwy talent do konstruowania kryminalnych fabuł. W Trzydziestej pierwszej ponownie odwiedzimy komisariat w Lipowie i spotkamy się z młodszym aspirantem Danielem Podgórskim, któremu tym razem przyjdzie prowadzić wyjątkowo trudną sprawę, związaną z pożarem sprzed ponad dekady i tragiczną śmiercią swojego własnego ojca.
Po piętnastu latach zakład karny w pobliżu Lipowa ma opuścić Tytus Weiss. Pod koniec ubiegłego wieku mężczyzna został skazany na karę pozbawienia wolności za wywołanie pożaru, w którym zginęło troje policjantów i jedna osoba cywilna. Daniel Podgórski, a także jego kolega z komisariatu – Paweł Kamiński, robią się z tego powodu wyjątkowo nerwowi. To właśnie podczas tamtej tragedii śmierć ponieśli ich ojcowie, jak również policjantka Zofia Dworakowska i jej siostra Marta Ciosek. Powrót Tytusa Weissa do Lipowa zbiega się w czasie z serią dziwnych wydarzeń. Niektórzy mieszkańcy miasteczka zaczynają zachowywać się osobliwie. Partyk Sołtysik, właściciel eko farmy, kombinuje, skąd wziąć pieniądze, by zwrócić dług Filipowi Weissowi. Filip Weiss, brat niesławnego podpalacza Tytusa, ma bardzo podobny problem. Od pewnego czasu nachodzi go bowiem porywczy Szwed i domaga się zwrotu pieniędzy, które młody Weiss ukradł jego siostrze, kiedy przebywał na zarobkowej emigracji. W Lipowie zjawia się również pewien naukowiec, specjalizujący się w dość niecodziennych sprawach... Jerzy Grala zatrzymuje się w pensjonacie „Wrzosy” i zamierza zbadać Cichy Lasek – osadę leżącą w pobliżu Lipowa, którą w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zasiedlali członkowie sekty Świątynia. Naukowiec dokonuje na terenie Cichego Lasku makabrycznego odkrycia. Wkrótce w Lipowie dochodzi do pożaru, w którym ginie jeden z mieszkańców. Podejrzenia padają oczywiście na recydywistę – Tytusa Weissa. Szef komisariatu, Daniel Podgórski, przejmuje sprawę, choć wie, że wobec Weissa może nie być do końca obiektywny...
Znakomicie skonstruowana fabuła i misternie utkana intryga to już chyba znaki rozpoznawcze pisarstwa Katarzyny Puzyńskiej. Autorka świetnie czuje konwencję i znakomicie odnajduje się w gatunkowych schematach, a jednak nie pisze swoich książek na przysłowiowe „jedno kopyto”. W każdej z trzech powieści podejmuje zupełnie inną tematykę, odmiennie kreuje postać „winnego” i motywuje jego działania. Nawet jeżeli sposób prowadzenia narracji we wszystkich jej książkach jest dość podobny. Trzydziesta pierwsza to znakomity, trzymający w napięciu kryminał, przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, w którym nie ma miejsca na przypadkowych bohaterów i przypadkowe zdarzenia. Puzyńska świetnie żongluje tropami, w sposób niebanalny podrzuca czytelnikowi tzw. strzelby Czechowa i nieźle operuje elipsą, choć w wypadku tej książki akurat – w narracji mordercy – elipsy i metonimii mogłoby być więcej. I dlatego narracja mordercy wydała mi się tu odrobinę zafałszowana. Nie przekonuje mnie takie prowadzenie strumienia świadomości bohatera, które wskazuje na to, że postać zdaje sobie sprawę z obecności czytelnika i świadomie wprowadza go w błąd. „Oszukiwanie” czytelnika może odbywać się bez przeszkód na poziomie działania postaci i wchodzenia w relację z innymi bohaterami, ale nie na poziomie wewnętrznych monologów. Bo przecież wtedy właśnie narrator jest najbliżej bohatera, siedzi w jego głowie, jest niejako z nim zespolony. A zatem może używać niedopowiedzeń i wyżej wspomnianych środków literackiego wyrazu, ale raczej nie powinien kłamać. Wtedy bowiem staje się niewiarygodny. Nie przekonuje mnie również tłumaczenie pod koniec powieści, że tajemnicę „skrywał sam przed sobą”. Prowadzenie narracji mordercy jest niezwykle trudne i kiedy sprawia naprawdę duży problem, wówczas lepiej ową narrację ograniczyć lub ustawić tę postać „na zewnątrz”, tak jak to zrobił na przykład Mateusz M. Lemberg w Patronie czy Sasza Hady w Morderstwie na mokradłach i Trupie z Nottingham, lub też snuć monolog wewnętrzny mordercy bezimiennie, jak choćby u Marioli Zaczyńskiej w Kobiecie z Impetem (tutaj właściwie przez cały czas bardzo trudno jest odgadnąć tożsamość winnego, choć świetnie znamy jego myśli i motywy działania).
No ale... Moja uwaga tyczy się tylko jednego zbrodniarza, a w Trzydziestej pierwszej pojawia się ich więcej, zatem nie odbywa się to z wielką szkodą dla intrygi... W najnowszej powieści Katarzyny Puzyńskiej odrobinę zabrakło mi też charyzmatycznego bohatera, który wzbudziłby żywe emocje. Kogoś takiego, jak genialnie wykreowana Klementyna Kopp czy wyrazisty Wiktor Cybulski z Więcej czerwieni. Mam nadzieję, że komisarz Kopp jeszcze się kiedyś u Puzyńskiej pojawi, bo taka postać „robi” książkę. A w Trzydziestej pierwszej zabrakło mi po prostu bohatera z krwi i kości, do którego mogłabym się po ludzku „przykleić”. I koniec końców najbardziej zainteresował mnie chyba recydywista Tytus Weiss. Bo zawsze jestem za tymi, którzy mają pod górkę...
Całe to moje czepianie się nie znaczy jednak, że Trzydziesta pierwsza mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie! Bardzo podobała mi się ta powieść i czytałam ją na wdechu, zaniedbując większość obowiązków. Katarzyna Puzyńska wypracowała już sobie indywidualny, rozpoznawalny styl i jestem pewna, że z roku na rok będzie zdobywała rzesze nowych fanów. Poza znakomitym wyczuciem kryminalnej konwencji, potrafi również sugestywnie prowadzić wątki obyczajowo-społeczne, a także malowniczo ukazywać miejsca akcji. Czy jest polską Camillą Läckberg, jak głosi hasełko na okładce? Nie! Nie jest, do ch....y jasnej! Puzyńska to nie żadna Läckberg, tylko... Puzyńska właśnie! Dlaczego jej własne nazwisko nie może stanowić wartości samej w sobie? Przecież już chyba na to zasłużyła?
Elżbieta Kidacka "Biblia dla dzieci w obrazkach" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 24, marzec 2015 09:15
Ile czasu średnio zajmuje Wam obejrzenie książeczki, która liczy sobie zaledwie 18 stron z okładką włącznie? Chwilkę, prawda? Ale zapewniam, że w przypadku tej publikacji, zajmie to stanowczo więcej czasu, a to za sprawą grafiki. Każda bowiem strona wypełniona jest kolorowym, bogatym w detale rysunkiem. Obejrzenie wszystkich szczegółów, dokładne przyjrzenie się wszystkim postaciom, zwierzętom, budowlom itp. wymaga nieco czasu i uwagi. Nieraz zaskoczy nas jakiś „mistrz drugiego planu”, mina postaci, czy scena rozgrywająca się w tle.
Elżbieta Kidacka, zwana „Elutą”- absolwentka łódzkiego ASP, projektantka książek, ilustratorka - zabrała się za niezwykle trudne zadanie. Niełatwo przybliżyć dzieciom treści biblijne w przystępny i zrozumiały dla nich sposób. Będą zresztą miały jeszcze czas, aby się z nimi zapoznać. Na najwcześniejszym etapie wystarczy tylko je zainteresować Biblią, a najlepszą metodą są chyba właśnie ilustracje. I taką drogę wybrała Elżbieta Kidacka, która na kanwie biblijnych opowieści stworzyła niesamowicie zajmujące, zabawne, barwne, pełne szczegółów obrazki. Naprawdę, jest co oglądać! I to nie tylko ze względu na wymiar religijny. To bardzo ciekawa grafika, operująca kolorem, szczegółem i humorem.
Biblia dla dzieci w obrazkach przeznaczona jest dla najmłodszych dzieci (przedział wiekowy 0-6 lat). Wprowadza je w świat Pisma Świętego na przykładzie kilku wybranych scen, opisanych tylko kilkoma zdaniami. Na końcu krótkiego akapitu znajdują się polecenia – zadania dla czytelnika. Dziecko musi odszukać coś na ilustracji, policzyć, przyjrzeć się i odpowiedzieć na pytanie. Nie poczytamy tu zbyt wiele, ale w tej publikacji nie o to chodzi, tu rządzi szata graficzna. A diabeł tkwi w szczegółach, choć to może nie najlepsze powiedzenie w tym przypadku.
Książka ma format A4, tekturowe, sztywne kartki o zaokrąglonych rogach. Wydana została solidnie i bardzo estetycznie. Mnie osobiście zachwyciła, a mojemu dziecku najbardziej przypadło do gustu omawianie zwierzątek z Arki Noego i obrazka o stworzeniu świata. Chętnie zobaczyłabym te ilustracje w formie puzzli. Jestem pod wrażeniem charakterystycznej kreski Elżbiety Kidackiej. Na pewno ją zapamiętam.
„Biblię dla dzieci w obrazkach” polecam milusińskim oraz wszystkim miłośnikom dobrej ilustracji.
Janusz L. Wiśniewski "Moje historie prawdziwe" (Wydawnictwo Literackie)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 18, marzec 2015 09:19
Janusz Leon Wiśniewski - rybak dalekomorski, doktor informatyki, doktor habilitowany chemii. Autor programu komputerowego, który stosują najważniejsze firmy chemiczne na świecie. Profesor Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Współredaguje naukowe czasopismo informatyczne wydawane w Internecie. Mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Ojciec dwóch córek: Adrianny i Joanny. W dziedzinie literatury zadebiutował w 2001 roku powieścią „Samotność w sieci”, która szybko stała się bestsellerem. Na swojej stronie internetowej pisze: „Panie, pomóż mi być tym człowiekiem za jakiego bierze mnie mój pies...”. Ma w życiu dwa wiodące motta: "Pisz tak, żeby cię przeczytało jak najwięcej starych bibliotekarek" i "Żyj tak, aby kiedyś logo Google'a było o tobie".
„Moje historie prawdziwe” to kolekcjonerskie wydanie tekstów Janusza L. Wiśniewskiego, które publikowane były wcześniej w dziewięciu osobnych zbiorach. Książka składa się z ponad pięciuset stron opowiadań podzielonych na trzy części ze względu na podmiot narracji, którym jest ona, on i oni. Podejmujących tematykę różnych stanów emocjonalnych i przybliżających istotę życia każdego człowieka, a także kwestię mniej lub bardziej skomplikowanych relacji międzyludzkich i uczuć.
Autor pisze o życiu i sprawach bliskich każdemu z nas. Stawia swoich bohaterów w sytuacjach, które w bardzo obrazowy sposób oddają mentalność człowieka i potwierdzają teorię, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Antologia dotyka bardzo delikatnej, momentami wręcz intymnej materii i pokazuje, że życie człowieka nie jest czarno – białe, a za każdym odcieniem szarości kryje się prawda, której wymiar często jest względny.
Janusz L. Wiśniewski to wnikliwy obserwator umiejący czerpać informacje z otoczenia, a także przelewać je na papier. Niewątpliwie jest dobrym psychologiem i potrafi zajrzeć w głąb duszy drugiego człowieka i wyczytać z niej najbardziej skrywane pragnienia czy bolączki. Nie wiem skąd autor czerpie pomysły i ile prawdy, a ile fikcji jest w przedstawionych opowieściach, ale mam pewność, że kobiety nie stanowią dla niego żadnej tajemnicy. Momentami miałam wrażenie, że pisarz czyta we mnie jak w otwartej księdze i zna mnie lepiej niż ja sama.
Autor posługuje się specyficznym, mocnym, reporterskim, oszczędnym językiem i zmierza wprost do sedna. Nie potrzebuje wielu słów by przekazać czytelnikowi maksimum treści, oddać stany emocjonalne bohaterów, ich dylematy i wewnętrzne zmagania. Nie owija w bawełnę, nie leje przysłowiowej wody, ale bardzo dosadnie uwypukla podejmowany problem. Jego utwory są błyskotliwe i inteligentne, dlatego pobudzają do refleksji i do poszukiwania odpowiedzi na niezadane pytania.
Lektura „Moich historii prawdziwych” była moim pierwszym spotkaniem z twórczością autora i muszę przyznać, że lista moich ulubionych pisarzy znów się powiększyła. Janusz Leon Wiśniewski dosłownie mnie zauroczył i dał mi sporo powodów do przemyśleń. I choć skupił się na tematach prozaicznych, to zrobił to w tak przemyślany sposób, że trudno nie skonfrontować uzyskanej wiedzy z własnymi doświadczeniami i wyciągnąć odpowiednich wniosków. Jestem pod wrażeniem, że w tak krótkich opowiadaniach można zawrzeć tak dużo kwintesencji. Polecam.