Beata Krupska "Przygody Euzebiusza" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 15, maj 2015 15:32
Kultowe „Sceny z życia smoków” to nie jedyna, choć najbardziej znana książka dla dzieci w dorobku literackim Beaty Krupskiej. Wydawnictwo Prószyński i S-ka postanowiło wyciągnąć z zakamarków i przypomnieć „Przygody Euzebiusza”, które ukazały się po raz pierwszy w 1986 roku nakładem Wydawnictwa Radia i Telewizji, z ilustracjami Zygmunta Bobrowskiego, a następnie w 1998 r. - już w Prószyńskim - w oprawie rysunkowej Moniki Bereżeckiej. W nowej edycji szatą graficzną zajął się Zbigniew Larwa. Muszę przyznać, że główny bohater w jego wyobrażeniu i wykonaniu nie jest tak sympatyczny jak tamten ze starej książeczki. To jednak rzecz gustu.
Euzebiusz to stworzenie, które pojawiło się pod liściem łopianu, podrzucone przez srokę, nie ma rodziców. Jest pierwszym takim Euzebiuszem na świecie. Wkrótce wyruszył na poszukiwanie innych przedstawicieli swojego gatunku. Spotkał zarozumiałego Koguta, troskliwą Kwokę, Lisa, który mówi wielkimi literami, Zwariowanego Niedźwiedzia, który tańczy walca i nie pamięta, co miał przynieść do jedzenia rodzinie, a także Zająca noszącego przy sobie bilet tramwajowy, agrafkę i stokrotkę – tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy coś się przyda. Z Gąsienicą zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby ptaki latały bardzo powoli. Pod wpływem rozmowy z Wiewiórką – zbudował sobie dom-dziuplę. Okazało się, że Euzebiusz doskonale pływa, aż ryby o nim zaśpiewały piosenkę. A choć brak mu „kreciej pięknoty”, to jest nawet dość podobny do zwierzątek drążących podziemne korytarze. Na końcu Euzebiusz urządza przyjęcie urodzinowe, na które zaprasza wszystkich i jego nowi przyjaciele zjawiają się licznie, w dodatku z własnym prowiantem i znakomicie się bawią.
O historyjkach B. Krupskiej można powiedzieć, że są specyficzne. Znów spotykamy się z dość absurdalnym poczuciem humoru, jak w przypadku „Scen z życia smoków”. Perypetie małego bohatera są urocze, ale bardziej skłaniają do refleksji niż bawią. Są podszyte filozoficzną nutą. To książeczka o poszukiwaniu własnej tożsamości, odnajdywaniu się w otaczającej rzeczywistości, o byciu sobą, o przyjaźni.
Z Euzebiuszem zaprzyjaźnią się raczej nieco starsze dzieci (6-10 lat), nie jestem pewna, czy ta książka przypadnie do gustu przedszkolakom. Dzieci jednak mają różne upodobania, nie ma reguły. Trudno też jednoznacznie stwierdzić, czy spodobają się dzieciom ilustracje. Mnie i mojemu małemu ekspertowi od literatury dziecięcej – niespecjalnie. Szczególny minus za postaci kretów – nawet w bajkowym ujęciu nie powinny mieć takich długich ryjków, to nie mrówkojady, proszę pana ilustratora!
Na pewno ta publikacja ucieszy dorosłych, którzy pamiętają „Przygody Euzebiusza” z dzieciństwa i chętnie sobie je przypomną. Książka ma swoje grono fanów. Doczekała się przeniesienia na teatralne deski – w spektaklu dla najmłodszych Olsztyńskiego Teatru Lalek (premiera w 2006 r.). Dobrze, że została wznowiona. Ciekawe, czy pojawią się nowe wydania innych książek Beaty Krupskiej, a może pisarka i scenarzystka napisze coś zupełnie nowego?
Andrzej Stasiuk w rozmowach z Dorotą Wodecką "Życie to jednak strata jest" (Wydawnictwo Czarne)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 14, maj 2015 10:08
Andrzej Stasiuk to jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy współczesnych, prozaik, poeta, dramaturg, eseista, publicysta, wydawca; laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich oraz Literackiej Nagrody Nike. Ceniony przez krytyków, lubiany przez czytelników, nie pławi się w blasku sławy, nie stąpa na czerwonych dywanach, nie gości w telewizji śniadaniowej. Nie rozmienia się na drobne, jest bezpośredni, autentyczny i szczery. To taki pisarz „niepokorny”, który ma naprawdę dobrze poukładane w głowie, a na plecach dźwiga ciężki bagaż życiowych doświadczeń.
W prozie Stasiuka jest poezja - magia słowa, metafizyka i melancholia, wyjątkowy nastrój. Autor mistrzowsko skupia się na tym, co bywa często niedostrzegane. Poświęca uwagę temu, co niepozorne, stare, brzydkie albo piękne, czy smutne. Pochyla się nad starością, chorobą, samotnością, śmiercią i przemijaniem. Chwyta to, co ulotne. Nikt tak jak Stasiuk nie opisuje podróży, peryferii, codzienności, ludzi i krajobrazu... To doskonały obserwator o niezwykłej wrażliwości. W swoich książkach uczy nas innego spojrzenia na świat - z uwagą, spokojem, refleksją.
„Życie to jednak strata jest” tak dość smutno i filozoficznie brzmi tytuł cyklu rozmów pisarza z dziennikarką „Gazety Wyborczej”, autorką reportaży publikowanych w „Wysokich Obcasach” i „Dużym Formacie”, Dorotą Wodecką. Ich spotkania odbywały się na przestrzeni aż 6 lat. Lektura tej książki stratą nie jest. Zyskujemy bowiem skondensowaną wiedzę o życiu i poglądach autora m.in. „Białego kruka”, „Opowieści galicyjskich”, „Jadąc do Babadag”. Jaki obraz Andrzeja Stasiuka wyłania się z tych dialogów?
Oto gospodarz na 17 hektarach, który nie sieje i nie zbiera tylko książki pisze, a do koszenia trawy używa owiec o nietypowych imionach. Gromadzi martwe myszki komputerowe, stare telefony i zużyte bilety. Uwielbia prowadzenie samochodu, bo daje mu to głęboki kontakt z przestrzenią. Zapalony podróżnik – eksploruje głównie wschód i południe Europy, ukochane Bałkany, był też np. w Mongolii. Mieszka na wsi, w Beskidzie Niskim. Siedzi przed szałasem ciesząc się ciszą i odgłosami przyrody. Fascynuje go twórczość Zygmunta Haupta. W życiu ważne są dla niego „Szczegóły. Detale. Prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój.”(s. 19) oraz to, żeby nie zmarnować szans, jakie daje nam los. Samotnik i indywidualista, nad podziw przywiązany do żony, córki, przyjaciół, swojego prywatnego świata. Bacznie obserwuje współczesność. Odcina się od konsumpcjonizmu i stereotypów. Mądrze prawi, choć to - jak sam o sobie mówi- „prostaczek z Beskidu Niskiego” (s. 10). Szkół nie ukończył, ale jest wybornie oczytany, ambitny. „Tekturowy samolot” napisał, by zaimponować żonie, Monice, która wówczas pracowała nad doktoratem z antropologii i prowadzili nieustanne rozmowy o eseistyce antropologicznej. Zresztą oni non stop rozmawiają ze sobą.
Szczerze, tak „kawa na ławę”, Stasiuk opowiada o swoim życiu, o kobietach, o śmierci bliskich osób, o religii i polityce, o wolności, Polsce, Rosji, o tym, co dzieje się dookoła. Bywa dosadny, zdarza mu się wyrazić trywialnie i nieparlamentarnie, ale jednocześnie wykazuje ogromną wrażliwość. Taki już jego urok.
Dorota Wodecka dzielnie towarzyszy Stasiukowi - idą do baranów, jadą autem, odwiedzają cmentarz… Dziennikarka zadaje pytania dociekliwe, trudne, drążące temat. Autor czasem się „wkurza”. Odpowiada, być może dla niektórych kontrowersyjnie, ale po swojemu, szczerze, zgodnie z własnymi przekonaniami. To żywa, swobodna i prawdziwa rozmowa, prowadzona przez dwoje inteligentnych ludzi, którzy się szanują i rozumieją. Zachowany jest przy tym dystans, interlokutorzy zwracają się do siebie „pan” – „pani”, nie ma tu włażenia z butami w prywatność, takiego „wybebeszania” rodem z kolorowego tygodnika, pisarz i tak chyba i tak dość dużo odsłania, ale nie przekracza granic. Wywiad jest na wysokim poziomie, interesujący, dający do myślenia oraz inspirujący.
Dla czytelnika – zwłaszcza gustującego w twórczości Stasiuka – ten zbiór rozmów stanowi nie tylko ciekawą i przyjemną lekturę, ale jest wręcz skarbem, być może kluczem do lepszego zrozumienia utworów pisarza. Bo akurat w tym przypadku życie i pisanie stanowi ciągłość, jedność. Książkę można czytać na wyrywki lub po kolei przechodzić przez 9 rozdziałów. Znajdziemy tu sporo zdań wartych zanotowania i przyswojenia, takich stasiukowych prawd, aforyzmów. Zaleca się przygotowanie karteczek samoprzylepnych albo notesu i czegoś do pisania – przydadzą się. Osobiście bardzo jestem ukontentowana i wprost zachwycona tym wywiadem-rzeką. Nabrałam ochoty na sięgnięcie po inne książki autora, nie wszystkie bowiem czytałam. Chciałabym też zapoznać się z twórczością Haupta, czy z kultową powieścią Kerouaca, skoro są one tak ważne dla Stasiuka – czuję się zainspirowana.
Nie da się przejść obojętnie wobec „Życia…”. Polecam gorąco spotkanie z tą nietuzinkową postacią świata literatury, a sama biegnę szukać jego książek.
Beata Ostrowicka "Poczytam ci, mamo. Elementarz" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 13, maj 2015 09:53
„Dostał Jacek elementarz, ale mina uśmiechnięta, hejże hej, hejże ha, elementarz Jacek ma!” – tak brzmią słowa szkolnej piosenki, którą pamiętam z dawnych lat. Wokół obecnie obowiązującego, bezpłatnego podręcznika dla pierwszoklasistów jest wiele kontrowersji. Wątpliwość budzi też rozpoczynanie edukacji szkolnej w wieku 6 lat. Nauka czytania jednak tak naprawdę rozpoczyna się wcześniej. Dziecko już w wieku przedszkolnym zaczyna interesować się literami, rozpoznaje je w książeczkach, wskazuje w swoim otoczeniu (szyldy sklepów, napisy na opakowaniach, ulotki itp.), próbuje je łączyć i czytać proste wyrazy. Często kojarzy też zapisy całościowo, bez rozróżniania na poszczególne głoski – metodą globalną. Warto tę naturalną ciekawość wykorzystać i wspomagać malucha podsuwając mu atrakcyjne pomoce do nauki czytania.
Na pewno i Jacek, i Agatka, i nawet Ala, która ma Asa, ucieszyliby się z elementarza zaproponowanego przez Naszą Księgarnię. Napisała go Beata Ostrowicka, autorka licznych i nagradzanych książek dla dzieci oraz młodzieży, a zilustrowała Katarzyna Kołodziej.
„Poczytam ci, mamo. Elementarz” skonstruowany jest z trzech części. Pierwsza z nich jest rysunkowa – dziecko opowiada , co widzi na ilustracjach, a z pomocą rodziców poznaje wyrazy napisane w dymkach dużą czcionką i przyswaja je metodą globalną. Drugi etap to krótkie i proste teksty zbudowane z 30 podstawowych liter, zgodnie z zasadą „Tak się czyta, jak się pisze”. Stopniowo są to czytanki coraz trudniejsze, dochodzą litery takie jak ó, j, ł, h, ę, ą, ż oraz zmiękczenia ć, ś, ń, ź. W dymkach umieszczono wybrane wyrazy w 3 formach: całościowo, z podziałem na sylaby, z wyróżnieniem na kolorowo samogłosek i spółgłosek. Dzięki temu mały czytelnik ćwiczy umiejętność analizy i syntezy. Trzecia część to już czytanie bardziej „zaawansowane” – wprowadzono dwuznaki, wyrazy zawierające upodobnienia pod względem dźwięczności lub wymowy, uproszczenia (np. jabłko [japko], babka [bapka]). Mamy więc do czynienia z wyrazami, które inaczej się czyta, a inaczej pisze.
Bohaterami elementarza są Lena, Ada, Antek, Leonek, ich rodziny, kotek Itek. Każda czytanka, historyjka jest dość krótka, mieści się na dwóch stronach obok siebie, tzw. rozkładówce. Czytanie ułatwia duża czcionka, która jednak troszkę zmniejsza się na kolejnych etapach tego elementarza, w miarę jak wydłużają się teksty. Cały czas jednak mamy całość przystępną dla dziecka, łatwą do opanowania, a przy tym atrakcyjną, ciekawą jeśli chodzi o treść. Mini-opowieści są przyjemne odbiorze, nowoczesne, bliskie dzieciom, dotyczą ich zabaw, marzeń, radości i lęków, otaczającego świata.
Ilustracje są kolorowe, wesołe, przyciągające oko. Na końcu zamieszczono alfabet z obrazkami – kolejnym literom przyporządkowano odpowiednie obrazki zaczynające się bądź zawierające (w przypadku ó, ę, ń) daną literę.
Opiekę metodyczną nad tym elementarzem sprawowała prof. nzw. dr hab. Lidia Marszałek. Wstęp napisała mgr Edyta Ćwikła, metodyk, pedagog z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. M. Grzegorzewskiej w Warszawie. Uznała, że spośród wielu pozycji na rynku wydawniczym to właśnie ta pozwala zorganizować i wspierać naukę czytania w sposób ciekawy, dlatego jest godna polecenia. Na pewno ta książka wyróżnia się przemyślaną i dostosowaną do rozwoju umiejętności konstrukcją, a także interesującą treścią i atrakcyjną grafiką. „Przeczytam ci, mamo. Elementarz” może być źródłem świetnej zabawy i nauki dla kilkulatków.
Moim zdaniem metod nauki czytania jest wiele, w praktyce zaś wychodzi, która najlepiej odpowiada naszemu dziecku. Na dobrą sprawę można nauczyć się czytać przy pomocy drewnianych klocków w literkami i nagłówków w gazetach, czego sama jestem przykładem. Bliska mi jest metoda nauki czytania opracowana przez E. I F. Przyłubskich (metoda analityczno – syntetyczna o charakterze funkcjonalnym), której doświadczyłam w pierwszej klasie, ucząc się z podręcznika „Litery”, a wcześniej w zerówce z „Mam 6 lat”. Cieszę się jednak, że współcześnie mamy większy wybór metod i publikacji książkowych. Grunt to dużo czytać dzieciom i z dziećmi, zachęcać, ale nie zmuszać do poznawania świata liter. Na wszystko przyjdzie pora. Moja mała czytelniczka „Poczytam ci, mamo. Elementarz” na razie ogląda i próbuje odczytywać wyrazy z pierwszego etapu, sporo jeszcze „zgaduje” i „kombinuje”. To jeszcze nie jej czas, ale zainteresowanie jest, a to najważniejsze. Książka Beaty Ostrowickiej na pewno będzie u nas często czytana. Warto ją wypróbować i porównać z innymi elementarzami.
Mariola Jarocka "Legendy polskie" (Wydawnictwo Wilga)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 09, maj 2015 09:40
Legendy polskie dzielą się na te bardzo znane i na te znane nieco mniej. Któż z nas nie potrafiłby przytoczyć opowieści o Smoku Wawelskim czy Warsie i Sawie? Większość zna też zapewne legendę o czarciej łapie, gdańskiej Madonnie i Piaście Kołodzieju. A czy wiecie, komu swoją nazwę zawdzięcza Sławskie Jezioro? Czy znacie historię opolskiego herbu i czarownic z Łysej Góry? Czy słyszeliście, co wydarzyło się w Krawieckiej Baszcie na ziemi szczecińskiej, i na olsztyńskim zamku? Mariola Jarocka przedstawia nam legendy z każdego województwa, pisze bardzo ciekawie, zwięźle, a na sam koniec lektury proponuje... test! Warto go zrobić. I warto przypomnieć sobie – a może dopiero poznać? – urocze polskie legendy, które funkcjonują w naszej zbiorowej świadomości od wielu pokoleń. Czy sobie z tego zdajemy sprawę, czy też nie.
W dawnym Wrocławiu piękna Katarzyna wciąż zwodzi swojego narzeczonego i nieustannie przesuwa datę ślubu. Woli się bawić, zamiast zostać stateczną mężatką. Poszukująca wrażeń dziewczyna trafia na sabat czarownic, zaczyna parać się magią, pogrąża w nieustających zabawach i hulankach. Ale nowe życie jej nie cieszy. Kiedy narzeczony opuszcza Kasię, ta popada w coraz większą apatię, aż wreszcie umiera ze zgryzoty. Po śmierci, jako czarownica, trafia na mostek pokutnic... W Toruniu zdolny cukiernik Bogumił korzysta z pomocy władczyni leśnych stworzeń, by przygotować doskonałe pierniki, których ludzie nigdy nie zapomną. W okolicach Lublina podczas odczytywania niesprawiedliwego wyroku na sali sądowej zjawia się sam czart, oburzony nieuczciwością, jakiej nawet samo piekło znieść nie może. W państwie Polan nad pewnym jeziorem córka kapłana pilnuje świętego ognia, nieustannie podsycanego ku czci Światowida. Piękna panna o imieniu Sława poznaje rycerza brandenburskiego, w którym zakochuje się z wzajemnością. Kiedy decyduje się zostać jego żoną i przyjmuje wiarę chrześcijańską, ojciec-kapłan przeklina córkę. Podczas przeprawy zakochanych przez jezioro dochodzi do tragedii... W Łodzi, w pewnej fabryce, przebiegły bies konstruuje maszyny, które pracują lepiej i szybciej od ludzi. Przerażeni widmem utraty zatrudnienia robotnicy rozpoczynają strajk. Mieszkańcy krakowskiego grodu żyją w strachu przed potwornym smokiem, który ulokował się pod samym Wawelem. Na ratunek udręczonym ludziom przybywa skromny szewczyk Skuba. Ma on pewien pomysł na to, jak pozbyć się jaszczura. Na skraju prastarej puszczy, w zakolu Wisły, mieszka Wars z Sawą. Pewnej nocy do ich chaty trafia zbłąkany książę Ziemiomysł, który – zaskoczony hojnością i gościnnością Warsa i Sawy – postanawia ofiarować im w podzięce ziemie. Wkrótce w zakolu Wisły powstaje osada rybacka, a później miasto – Warszawa. Na ziemiach opolskich zaś... I w Bieszczadach... Nad jeziorem Wigry tymczasem... I w Gdańsku, śląskich kopalniach, na Łysej Górze, w Olsztynie, w gnieźnieńskim grodzie, na ziemi szczecińskiej... Tak, tak, tam również działy się rzeczy dziwne, magiczne, niecodzienne!
Legendy polskie to pozycja wyjątkowa i bardzo wartościowa. Znajdą się pewnie sceptycy, którzy stwierdzą, że przecież te same historie można znaleźć w Internecie. Rzeczywiście – można. Sprawdziłam. Tylko co z tego? Warto mieć w domu tę piękną książkę, warto ją kartkować, czytać i oglądać. Bo to nie tylko tekst, ale również wspaniałe ilustracje Katarzyny Sadowskiej. Mariola Jarocka z uwagą przyjrzała się materiałom źródłowym, opracowała legendy ciekawie i spisała je wnikliwie, nadając im lekkość i momentami naprawdę wartką akcję. Znajdziemy tu historie przerażające, pokrzepiające, tragiczne, smutne, radosne, pouczające i wzruszające. Każdy rozdział Jarocka poprzedza krótką notką na temat województwa i proponuje listę miejsc, które warto odwiedzić. Na koniec, jak już wspomniałam, znajdziemy quiz. Cieszę się bardzo z tego, że Mariola Jarocka napisała Legendy polskie. Coraz bardziej przeraża mnie wszechobecne teraz odchodzenie od słowa pisanego, zapominanie o legendach, podaniach i baśniach, odzieranie rzeczywistości z odrobiny magii, którą ofiarują nam opowieści. Zwłaszcza takie. Znane od pokoleń, powtarzane z uporem i wciąż na nowo interpretowane. Zawsze chętnie sięgam po historie spisane przez przodków, po ludową mądrość zawartą w legendach właśnie. Nieustannie znajduję w nich prostą prawdę i głębokie przesłanie. Dlatego też lektura Legend polskich sprawiła mi ogromną przyjemność. Zwłaszcza że – co przyznaję ze wstydem – nie wszystkie historie znałam...