Bartłomiej Basiura "Hipnoza" (Rozpisani.pl-Grupa PWN)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 09, czerwiec 2015 09:25
Seria tajemniczych zbrodni, policjantka z problemami, komendant zaglądający do kieliszka, dziennikarz na tropie afery korupcyjnej, szalony morderca i anonimowy filozof-obserwator. Oto propozycja na niebanalną powieść kryminalną, której akcja toczy się na podkarpackiej prowincji. Bartłomiej Basiura, autor bardzo jeszcze młody, zabiera czytelnika w interesującą literacką podróż i z pewnością nie pozostawi nikogo obojętnym. A czy w pełni usatysfakcjonuje odbiorców? To już kwestia indywidualnego podejścia, wrażliwości i czytelniczego wyrobienia. Ja po wybudzeniu z Hipnozy czuję lekki niedosyt.
Podkarpackie lasy to doskonały azyl. Za gęstą zasłoną starych drzew każdy może się ukryć, uciec przed trudną przeszłością i własnymi demonami. To również znakomita scena dla zbrodni doskonałej. Kiedy lubaczowscy policjanci odnajdują ciało zmarłej Teresy Wójcik, wszystko wskazuje na fakt, iż kobieta popełniła samobójstwo, wstrzykując sobie do żyły Alprazoxene. Wszystko poza... listem, na który natrafiają funkcjonariusze. Na papierze ktoś wyrysował tajemniczy znak i wypisał hasło: contradictio in se. Sprzeczność sama w sobie. Policja szybko dochodzi do wniosku, że nie jest to list samobójczyni, a wiadomość od mordercy. Zaczyna się dramatyczny wyścig z czasem. Wkrótce w podobnych okolicznościach ginie Weronika Stępień. Morderca zostawia na miejscu zbrodni kolejną wiadomość. I zdaje się wodzić policjantów za nos. Funkcjonariuszka Maria Kozielska, niedoświadczona w tropieniu morderców, stara się dopasować pojedyncze elementy układanki, ale ma również osobiste problemy. Jej mąż, redaktor naczelny lokalnego dziennika, prowadzi na własną rękę inne śledztwo. Z minuty na minutę sprawy komplikują się coraz bardziej, a na podkarpackiej prowincji cisza i spokój są już tylko odległymi wspomnieniami...
Bartłomiej Basiura we wstępie do swojej powieści głosi: Napisałem maturę, rozpoczęły się najdłuższe wakacje mojego życia i postanowiłem podjąć kolejne wyzwanie, którym było napisanie książki. Nigdy nie potrafiłem poskromić własnej wyobraźni, a najtrudniejszym zadaniem okazywało się podporządkowanie trendom i życie według schematu. Wszechobecny wyścig szczurów zaprowadził mnie do punktu, w którym wyrzuciłem konwencje z własnego świata i przystąpiłem do stworzenia czegoś nowego. Kiedy przeczytałam te słowa, pomyślałam sobie tylko, że tuż po maturze o „wszechobecnym wyścigu szczurów” można wiedzieć naprawdę niewiele. I ten brak doświadczenia niestety u autora Hipnozy widać. Na poziomie konstrukcji fabuły, na poziomie języka, a także w budowaniu postaci. Hipnoza stanowi pierwszą część kryminalnej trylogii, której kolejne odsłony – Uczeń Carpzova oraz Zamknięta prawda – świadczą o tym, iż Basiura jednak potrafi posługiwać się klawiaturą i kiedy już złapie wiatr w żagle, może być naprawdę nieźle. Dlaczego zatem teraz, gdy ma już więcej niż dziewiętnaście lat, nie wziął swojej pierwszej powieści na warsztat i nie potraktował jej ostrym skalpelem? Przecież widać od razu, że Hipnozy nie przekartkował żaden porządny redaktor. Gdyby bowiem przekartkował, podpowiedziałby autorowi, co z powieści należy wyrzucić, a co dodać, jak popchnąć akcję, by wielu kwestii nie wyjaśniać na zasadzie: „okazało się, że to (…) był jego informatorem”, czy też jak przeformułować zdania w stylu: „policja często korzystała z technologii komputerowych” (Serio? Myślałam, że śledczy wciąż posługują się tylko lupą, jak Mr Holmes).
W Hipnozie mnóstwo jest nieścisłości w budowaniu postaci. Na tej samej stronie czytamy na przykład, że głównym źródłem zarobku Doroty Maj – specjalistki do spraw badania śladów i substancji – są wykłady, ale jednak kobieta boi się wystąpień publicznych, więc wykładów w jej kalendarzu jest niewiele i woli pracę naukową, za którą wystawia pokaźny rachunek. No to jak w końcu? Jedźmy dalej – piękna Kamila Trewor chodzi w szpilkach i drogich garsonkach, brzydzi się wiejskimi zapachami i dlatego niespecjalnie lubi odwiedzać swojego niby-chłopaka w jego rodzinnym gospodarstwie. Ta sama Kamila ma stadninę koni i prowadzi szkółkę jeździecką. Koński zapach jej nie przeszkadza? Ale zostawmy może postaci i zerknijmy na język. Czy dobry redaktor pozwoliłby na pozostawienie w powieści takiego akapitu: Choć znali się od niedawna i poznali się przypadkiem, był pewien swego. To będzieprzypadkowa ofiara. Nie miało jej być, ale policja sama się prosiła. Trzeba było tak szybko nie przyjeżdżać do Weroniki Stępień, trzeba było się nie wychylać. Będzie żałować. Uśmiechnął się. Finał był już bliski. Teraz musiał być grzeczny, bardzo grzeczny. Przecież jego kolejna ofiara była zaangażowana w tropienie go.Powtórki jak powtórki, ale taka biegunka słowa „być” pojawia się na co drugiej karcie powieści. Jeśli podobnych błędów nie zauważył sam autor, powinien je wychwycić korektor. Podobnie jak stylistycznie nieeleganckie sformułowania: „głaska swojego misia”, „rozglądnęła się”, „był pełen pragnienia zemsty” czy „przypuszczała, że wynikało to z ich niespodziewanej wizyty skumulowanej liczby pytań” (? s.247).
Myślę, że gdyby Basiura popracował nad swoją powieścią z dobrym redaktorem, mógłby z niej naprawdę wiele wycisnąć. Bo to mimo wszystko człowiek z potencjałem. Pomysł na fabułę Hipnozy miał świetny i bardzo oryginalny, potrafi znakomicie kreować nastrój, jest odważny w rozwijaniu wątków, ucieka od utartych schematów i nie boi się ryzykownych rozwiązań. I przede wszystkim ma ogromną, wszechstronną wiedzę. Na temat historii, psychologii, filozofii... Sporo też wie o policyjnej robocie. Jeśli chodzi o research – jestem dla Basiury pełna uznania. Widać, że to autor bardzo inteligentny i ma sporo do powiedzenia. Dlatego też z początku chciałam wziąć poprawkę na jego młody wiek i ocenić tę powieść nieco łagodniej. Później jednak uznałam, że podobne podejście byłoby wobec Basiury nie fair. Nie zasłużył sobie na to, by oceniać jego dokonania na zasadzie: „jak na garbatego, to trzyma się całkiem prosto”. Potraktowałam zatem Basiurę na równi z innymi, dojrzałymi autorami. I uważam, że Hipnozę mógłby dopracować bardziej, zanim puścił ją do druku. Przynajmniej na tyle, by poziomem dorównywała Uczniowi Carpzova i Zamkniętej prawdzie. Bo to naprawdę niezłe powieści, którymi Basiura udowadnia, że szybko się uczy i poważnie traktuje pisanie. I być może wyrośnie kiedyś na prawdziwą gwiazdę polskiej literatury kryminalnej. Na to jednak potrzeba jeszcze trochę czasu.
Aleksander Wierny "Krew i strach" (Oficynka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 08, czerwiec 2015 10:28
Czasami trzeba przeczytać, żeby uwierzyć. Po lekturze "Drakuli" Brama Stokera niewiele powieści o wampirach było już mnie w stanie zaskoczyć. Ostatnie dwadzieścia lat to jednak wysyp takiej liczby książek poświęconych krwiopijcom, że trudno w ogóle śledzić jakiekolwiek nurty w tym gatunku. Romanse, horrory, komedie - wydaje się, że potomkowie postaci wymyślonej przez Stokera zaszczycili swoją obecnością wszystkie możliwe odsłony opowieści o wampirach. Na tym tle najnowsza pozycja Aleksandra Wiernego, "Krew i strach", stanowi ożywczy powiew świeżości, który może nie zwiastuje burzy, ale pozwala na chwilę wytchnienia od całej rzeszy literatury bardzo wątpliwej jakości.
Autor w swojej książce prezentuje historię Ernesta Ewarysta - potężnego tępiciela wampirów, który za cel swojego życia obrał zniszczenie jak największej liczby upiorów. Każdej nocy bohater wyrusza w miasto, by torturować i drwić z przeciwników, którzy nie stanowią dla niego żadnego wyzwania - Ernest bowiem w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach stał się tak szybki i silny, że wampiry nie są w stanie go nawet dotknąć. Monotonne życie bohatera zmienia się, gdy na jego drodze staje Lena - członkini wampirzej społeczności o zdolnościach telepatycznych, która nawiązuje z tępicielem niebezpieczną i nieoczywistą relację.
Zazwyczaj wzbraniam się przed oceną wiarygodności bohaterów występujących w książce z elementami fantastycznymi. W tym jednak wypadku muszę się o to pokusić, ponieważ motywacje, rys charakterologiczny oraz podejmowanie przez bohaterów działania stanowią najsłabszy element powieści Wiernego. Ernest i Lena przechodzą najróżniejsze przemiany, a wraz z rozwojem historii autor prezentuje nam pobudki, którymi się kierują. Niestety, z obrazu wykreowanego na kartach powieści straszą postacie niestabilne (pomijając oczywiście chwianie uzasadnione fabularnie), niekonsekwentne i nieprzewidywalne. Trudno zresztą ocenić, czy był to zabieg celowy - nawet jeśli, w powieści nastawionej na przemianę wewnętrzną bohatera to decyzja bardzo ryzykowna.
No właśnie, przemiana bohatera. Nietrudno się domyślić, że kreując tak jednoznaczny obraz maszyny do zabijania wampirów, Wierny chciał stworzyć fundamenty pod opowieść zmiany, w trakcie snucia której Ernest przejdzie absolutnie nieoczekiwaną drogę. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się więcej o tym, skąd może pochodzić moc tępiciela i jakie względem niego plany ma Lena. W pewnym momencie zresztą powieść z typowego slashera zmienia się w rasową książkę psychologiczną, za co autorowi należą się gromkie brawa. W "Krwi i strachu" metamorfozie ulega wszystko - to dobre podsumowanie społecznego elementu powieści.
Najlepszą bowiem częścią książki jest satyra na współczesne społeczeństwo konsumpcyjne. Fragmenty historii Ernesta przeplatane są monologiem jakby żywcem wyciętym z "Podziemnego Kręgu". Historie zwykłych ludzi ukazywane są z punktu widzenia skomercjalizowanego molocha, który pozbawia obywateli świata jakości i sensu życia w imię bliżej niezidentyfikowanych wartości. To mocny punkt "Krwi i strachu" umiejscawiający powieść jeśli nie w centrum, to co najmniej na obrzeżach ambitnej literatury. Co więcej, analiza społeczna ma silne uzasadnienie fabularne i wpływa bezpośrednio na pozostawiającą ogromny niedosyt, ale interesującą końcówkę.
Techniczne powieści Wiernego nie można wiele zarzucić. Króciutkie rozdziały, znane chociażby z powieści Dana Browna, usprawniają lekturę i pozwalają snuć autorowi historię w dobrze zaplanowany sposób. Dialogi, choć stosunkowo rzadkie, napisane są z polotem, nawet gdy posiadają pewne braki (bohater stosuje zamiennie tylko dwa wulgaryzmy na określenie wampirów). Największą wadą książki jest wspomniany już brak wiarygodności bohaterów oraz rozczarowująca z perspektywy całego dzieła końcówka.
"Krew i strach" powinien przeczytać każdy miłośnik opowieści o wampirach. Aleksandrowi Wiernemu udało się bowiem przedstawić oklepany do granic możliwości temat w sposób przystępny i ciekawy. Nic w tej książce nie jest oczywiste, a jeśli ktoś będzie próbował przewidywać co wydarzy się za chwilę, raczej na pewno mu się nie uda. Oby więcej takich pozycji!
Maria Terlikowska "Wędrówka pędzla i ołówka" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 03, czerwiec 2015 09:15
Reprinty są jak mosty łączące kolejne pokolenia. Dzięki nim dzieci mogą obcować z dokładnie taką samą książką, jaką mieli w rękach ich rodzice, czy dziadkowie. I choć papier jest lepszy, kolory żywsze, a wydanie ogólnie solidniejsze, to ilustracje, układ graficzny pozostają bez zmian. Po raz pierwszy „Wędrówka pędzla i ołówka” Marii Terlikowskiej z ilustracjami Janusza Stannego ukazała się w 1970 roku. Jej wznowienie na 45-lecie to wspaniały prezent dla czytelników.
Marię Terlikowską, autorkę literatury dziecięcej, scenarzystkę filmów animowanych, dziennikarkę, twórczynię słuchowisk radiowych i programów telewizyjnych, znamy przede wszystkim z „Kuchni pełnej cudów” (swoją drogą też przydałoby się wznowienie). Współpracowała ze „Świerszczykiem”, popularyzowała głównie wiedzę przyrodniczą i matematyczną. W tej książeczce opowiedziała wierszem perypetie tytułowych przyborów z piórnika, które wyruszyły na wyprawę w świat. Świat, jaki same sobie narysowały i pomalowały, pełen przygód, zwrotów akcji, niebezpieczeństw. Pędzel i ołówek poradziły sobie z czarownicą, uciekły przed tygrysem i podstępem uratowały się przed niedźwiedziem. Przeszkodą okazało się morze z ultramaryny, ale tu o pomoc poprosiły dzieci. Wszystko szczęśliwie się skończyło dla odważnych podróżników.
Opowieść jest ciekawa, rytmiczna (świetnie się ją czyta) i barwna, także w znaczeniu dosłownym. Zilustrował ją, zmarły w ubiegłym roku, Janusz Stanny – historia i legenda sztuki graficznej, współtwórca polskiej szkoły ilustracji, profesor poznańskiej ASP, laureat licznych nagród, w tym Medalem Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości (2003) oraz "Złotym Medalem Gloria Artis" (2006). Warto, aby już najmłodsi zapoznawali się ze sztuką ilustratorską na wysokim poziomie, aby kształtowali swój gust i smak artystyczny. Pozwoli to potem dokonywać im słusznych wyborów w zalewie otaczającej nas tandety. Tym, co wyróżnia tę publikację, jest sposób przedstawienia tekstu: nie drukowanego zwyczajnie czcionką, ale wykonanego za pomocą ołówkowej kreski i śladu pędzla. Inaczej mówiąc, litery są narysowane i namalowane. W dodatku mają bardzo prostą formę, są „drukowane”, tak jak potocznie nazywamy używanie majuskuły w piśmie odręcznym. Niewątpliwe, że niejednemu dziecku „Wędrówki pędzla i ołówka” pomogą w nauce czytania, rozpoznawania liter, czy wyrazów metodą globalną. Tu np. słowo „zielony” napisane jest na zielono, „kolory” – na kolorowo, poszczególne wyrazy są wyróżnione albo inną barwą albo wielkością.
Książka jest przeznaczona dla dzieci w wieku do 6 lat, graficznie zachwyca bez ograniczeń wiekowych. Pobudza wyobraźnię, zachęca do sięgnięcia po ołówki, kredki, pędzle, farby tworzenia własnych rysunkowych opowieści. Uczy, że sami możemy kreować rzeczywistość, nadawać życiu barwy, radzić sobie z przeciwnościami losu, pokonać lęki. A tak praktycznie, że nieudany, „straszny” rysunek da się przemalować na coś innego.
Edukacja plastyczna i literacka w jednym. Przyjemna lektura.
"Moje książeczki. Księga pierwsza" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 29, maj 2015 09:15
Zbliża się jedno z najbardziej wyczekiwanych świąt: Dzień Dziecka. Warto, aby wśród atrakcyjnych, kolorowych, kreatywnych, edukacyjnych zabawek oraz słodkich upominków dla naszych pociech znalazło się także coś z działu „literatura”. Tu bezkonkurencyjna okazuje się Nasza Księgarnia z bogatą ofertą dla małych i dużych czytelników.
Wydawnictwo tym razem przeszło samo siebie!
Już reedycja serii książeczek „Poczytaj mi, mamo” zebranych w kilku tomach okazała się strzałem w dziesiątkę, zapewniła frajdę dzieciom, a rodzicom i dziadkom - sentymentalną podróż. Teraz „na warsztat” wzięto serię „Moje książeczki”, z charakterystycznym kotem w czerwonych butach, namalowanym przez Zbigniewa Rychlickiego. Ukazywała się ona w latach 1959-1991 z różną częstotliwością, w różnych nakładach, w twardych bądź miękkich oprawach. Zawierała teksty wybitnych autorów i znakomitych ilustratorów, nie tylko polskich.
Kot w butach powraca wraz z pierwszym tomem „Moich książeczek” opublikowanych w niezmienionej szacie graficznej. W tej księdze znalazło się 7 opowiadań, wśród nich m.in. „Złoty koszyczek” Hanny Januszewskiej, „O wesołej Ludwiczce” Anny Świrszczyńskiej, utwory Heleny Bechlerowej, Adama Bahdaja. Są to piękne, proste i mądre teksty, nieraz już zapomniane, takie trochę „retro” w dobrym tego słowa znaczeniu. To klasyka literatury dziecięcej z kolorowymi, uroczymi ilustracjami, które budzą wspomnienia typu: „O, miałam tę książeczkę”, „Pamiętam jak mama mi to czytała” itp. Bo chyba jednak w większości jesteśmy wzrokowcami i to obrazki najbardziej na nas oddziałują. Oczywiście przypominają się nam też perypetie bohaterów z czytanych w czasach dzieciństwa opowiadań.
Na końcu zamieszczono biogramy autorów i ilustratorów – warto je przypomnieć.
Wspaniale czyta się „Moje książeczki” na głos, będą też idealne dla świeżo upieczonych adeptów sztuki czytania – gwarantuje to bardzo duża czcionka. Księga, choć spora i w twardej oprawie, jest wyjątkowo wygodna, bo choć może trudno w to uwierzyć - jest zaskakująco lekka. A w dodatku – przyjemna w dotyku. Wbrew pozorom to bardzo ważny szczegół.
Polecam tę publikację na prezent Z okazji Dnia Dziecka, ale nie tylko dla dzieciaków. Kupmy ją samym sobie - dorosłym i wybierzmy się w sentymentalną podróż do świata beztroski, zabawy i radości. Czytajmy razem z dziećmi.