Agnieszka Tomczyszyn "Ezotero. Córka wiatru" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 15, czerwiec 2015 09:06
Debiut literacki Agnieszki Tomczyszyn trafi na półki księgarń 17 czerwca 2015 roku. Powieść Ezotero. Córka wiatru, to książka wyjątkowa, ponieważ porusza niewątpliwie drażliwy temat jakim jest okultyzm i przedstawia go w sposób dostępny dla przeciętnego czytelnika. To książka odważna, gdyż niemal od pierwszych kart lektury (już na szesnastej stronie pojawia się pierwsza karta tarota) utwierdzamy się w przekonaniu, iż nie bez przyczyny przedrostek „ezo” znalazł swoje miejsce w tytule powieści. To książka zdecydowanie inna.
Ezotero… to spisana historia życia Latte, która jest jednocześnie narratorką i główną bohaterką powieści. Od najmłodszych lat jej życie przepełnione było wszechobecnymi tajemnicami. Wciągają one i rozbudzają ciekawość czytelnika już od pierwszych stron. Dziewczyna żyje u boku matki - Fileny, a ta niekoniecznie uważa za słuszne zdradzać ukrywane latami sekrety. Stara się również uchronić swoje jedyne dziecko przed światem, do którego należy. Czy jednak ta droga jest właściwa, słuszna i jedyna? Czy matczyna miłość daje prawo do wyboru i podejmowania decyzji za dziecko? Czy te decyzje uchronią Latte przed nieuniknionym? Te pytania do końca powieści pozostają otwarte i słusznie.
Powieść Agnieszki Tomczyszyn trudno zaklasyfikować do konkretnego gatunku literackiego. I według mnie, w tym właśnie jest jej siła i to jest w niej najcenniejsze. Zdecydowanie nie można nazwać jej powieścią kryminalną, choć na finiszu znajdziemy rozwiązanie morderstwa sprzed lat. Wielbiciele fantasy poczują się zawiedzeni i być może rozczarowani, ale panowanie nad przestrzenią najlepiej oddaje elementy ich ulubionego gatunku. Powieść obyczajowa? Bo i o takiej wydawca wspomina reklamując książkę, jest chyba najcelniejszym trafieniem. Jednak dominacja świata ezoterycznego w lekturze jest tak silna, że nie sposób tego ominąć i przejść obok niego obojętnie. Dlatego też szczególnie polecam powieść osobom, które nie wstydzą się zetknięcia ze światem duchowym, wiedzą do czego służą karty tarota oraz czym jest religia neopogańska Wicca, a przede wszystkim ją tolerują.
Mimo zdecydowanie pozytywnego odbioru Ezotero. Córka wiatru, nie sposób przemilczeć drobnego mankamentu, który niemal kłuje po oczach od pierwszych stron. Zastosowane przez autorkę skróty miejscowości jak „T.”, „J.”, „W.” nie powinny mieć miejsca. Umiejscowienie akcji w Tarnowie, Janowie, Warszawie, czy Krakowie zamiast powyższych skrótów, pozwoliłoby czytelnikowi na sprawne poruszanie się wspólnie z bohaterami, z którymi przez prawie trzysta stron zdążył się zaprzyjaźnić. Czuję lekki niedosyt nie wiedząc, czy może nie znając dokładnego miejsca, w którym dzieje się akcja. Akurat ta tajemnica powinna zostać odkryta już na samym początku powieści.
Niemniej jednak sprawnie poprowadzona narracja to ogromny plus książki. Sprawia, że naprawdę nie można się od niej oderwać. Nie można odłożyć jej na bok i nie ma też szans na zajęcie się czymkolwiek innym, dopóki nie pojawi się ostatnia strona. Gdy wejdziesz w świat Latte reszta przestaje istnieć. Ezoteryczny świat, w którym sabaty są na porządku dziennym, a przepowiadanie przeszłości jest czymś naturalnym, pochłania bez reszty. Niezwykle udany debiut literacki. A ty, do którego świata należysz?
Grzegorz Kasdepke "Grzegorz Kasdepke dzieciom" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 12, czerwiec 2015 08:53
Za twórczością Grzegorza Kasdepke nie każdy przepada, jak wnioskuję z opinii rodziców czytających swoim pociechom, ale jest ona na tyle szeroka i różnorodna, że można znaleźć w niej kawałeczek i dla siebie. Nie zawsze jednak gusta rodziców i dzieci są zbieżne, a przecież o to chodzi, by to najmłodszym się podobało. I widocznie Kasdepke do dzieciaków trafia, bo jego książki cieszą się dużą popularnością i poczytnością.
Tym razem dostajemy zbiór bardzo różnych tekstów. Wyruszymy do „Bajkolandii”, gdzie z dwudziestu trzech utworów z morałem zaczerpniemy mądrości, porozmawiamy o uczuciach z grupą przedszkolaków i panią Miłką, przeżyjemy niezwykłe przygody Kacpra, Bodzia i Pulpeta, spotkamy się z kosmitą, zagramy na kontrabasie wujka Alfreda, a także rozwiążemy zagadki z detektywem Pozytywką. Będą też snuły się „Świąteczne opowieści”, idealne do lektury na zimowy, bożonarodzeniowy czas. Nie zabraknie zabawnych postaci, humoru, przygód, tematów do refleksji i rozmowy. Można się zadumać i pośmiać.
Autor przez szereg lat był redaktorem naczelnym „Świerszczyka”, więc wie, co w trawie piszczy, jeśli chodzi o literaturę dziecięcą i gusta małych czytelników. Został uhonorowany Nagrodą im. Kornela Makuszyńskiego. Pisał scenariusze programów telewizyjnych takich jak „Ciuchcia”, „Budzik”, a także – o czym może nie wszyscy wiedzą – przez 4 lata pisał scenariusz telenoweli „Klan”. Jest też twórcą słuchowisk radiowych. Można za nim nie przepadać, ale trudno sobie wyobrazić współczesną literaturę dla najmłodszych bez Grzegorza Kasdepke. To nazwisko już się mocno utrwaliło w tej dziedzinie.
Niniejsza antologia zawiera wybór utworów z ostatnich lat, zilustrowany przez Marcina Piwowarskiego i Piotra Rychela. Miłośnicy prozy Grzegorza Kasdepke zapewne mają już na półkach sporo jego książeczek, natomiast tę mogą zabrać ze sobą na wakacje, by mieć w jednym tomie ulubione historyjki. Dla tych, którzy jeszcze nie znają jego twórczości – okazja, by zapoznać się z szerokim jej przekrojem i spędzić niejeden wieczór z miłą lekturą.
Igor Sokołowski "Spokojnie. To tylko Rosja" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 11, czerwiec 2015 08:26
Rosja to kraj, który fascynuje i przeraża jednocześnie. Na wołowej skórze by nie spisał historii i fenomenu tego ogromnego terytorium. Nie da się poznać i zrozumieć całej Rosji. Można ewentualnie próbować „ogarnąć” jej fragmenty. Ale i tak dobrze wiedzieć, że jadąc tam, trzeba logikę i zdrowy rozsadek zostawić przed granicą. Igor Sokołowski, dziennikarz, filozof, podróżnik, absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego odbył kilka podróży po Rosji. Swoje spostrzeżenia i wrażenia przedstawił w około 30 tekstach, zgrupowanych w dwóch częściach: „Północ” i „Południe” w książce „Spokojnie. To tylko Rosja”.
Pokazał ten kraj okiem młodego Polaka, zafascynowanego, ale nie bezkrytycznego, pełnego pasji, ciekawości i odwagi, który szuka czegoś innego niż oferują foldery biur podróży.
Próbował pokazać w swych reportażach człowieka, tak małego przecież wobec ogromu Rosji, nie tylko w znaczeniu geograficznym. Odwiedzał miejsca, gdzie pozornie nie ma nic interesującego, nic się nie dzieje. Szczególnie upodobał sobie ruiny, szare uliczki, zardzewiałe pomniki, zapomniane miejsca, rozmowy z autochtonami. Opisywał m.in. mentalnie zakorzeniony „tomiwisizm”, muzeum Stalina w Horoszewie, zatopioną „Atlantydę” w Kalazinie, spaloną przez nazistów wieś Krasuchę, budynek Czajnik w Smoleńsku, czy wędrował śladami Gagarina. Był w Moskwie, Soczi, Rostowie, Taganrogu, Twerze i wielu innych miejscowościach.
Sokołowski w swoich reportażach nie jest przemądrzały, nie narzuca żadnych tez. Snuje swą narrację niczym gawędę, swobodnie, szczerze, z lekkością i humorem, tudzież ironią.
Potrafi się dziwić, zachwycać, chłonąć, przyglądać. Dzieli się z czytelnikami własnymi doświadczeniami, poszukiwaniami, przeżyciami, refleksjami. Dzięki jego tekstom możemy uszczknąć odrobinę wiedzy o niezmierzonej Rosji i mentalności jej mieszkańców, możemy troszkę oswoić ten kraj. Trzeba jednak pamiętać, że wyłoni nam się subiektywny i niepełny obraz Rosji, wyznaczony przez trasę, jaką podążał podróżnik oraz jego fascynacje i zainteresowania.
Tę ciekawą publikację wzbogacają fotografie, niestety czarno-białe, ale wymowne i dobrze ilustrujące treść. Mogłoby być ich więcej.
To tylko (aż?) Rosja, a raczej jej wyimki, fragmenty widziane okiem reportera, pełnego pasji i entuzjazmu, wyposażonego w niezbędny i wcale niemały zasób wiedzy. To spojrzenie współczesne, nie obciążone uprzedzeniami. Spokojnie zatem możemy zaufać Igorowi Sokołowskiemu i wybrać się z nim w podróż z książką i mapą w ręku.
Ciekawe, jaki kraj uczyni bohaterem swojej kolejnej publikacji.
Katarzyna Targosz "Jesień w Brukseli" (Wydawnictwo JanKa)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 10, czerwiec 2015 09:17
Po debiutanckiej, dobrze przyjętej powieści „Wiosna po wiedeńsku” Katarzyna Targosz, absolwentka hotelarstwa i geografii, fotografka, autorka bloga „Matka na szczycie” zaproponowała zmianę klimatu i tym razem inną porę roku. Byłam ciekawa, co zawiera książka rekomendowana przez Izabelę Sowę słowami „Wdzięk bez kokieterii, uczciwość bez moralizatorstwa, odwaga bez wulgarności”. (Z tym ostatnim, to nie do końca…).
Pisarka zaskoczyła czytelników już na samym początku, bo nie zabrała nas do stolicy Belgii, a akcję osadziła w Krakowie. „To miasto jest melancholijne, może nawet z lekką skłonnością do depresji, na pewno nieodpowiednie dla osób niestabilnych emocjonalnie. Takich jak ja.” (s. 21)
Przyznam, że zaczęło się banalnie. Oto singielka z odzysku, którą rzucił narzeczony, a pracę straciła w wyniku upadłości firmy. Została sama w niedawno wykończonym mieszkaniu. „Czy w ogóle można zacząć nowe życie, mając trzydzieści lat, karton porcelanowych szczurów i trzy kołdry?” (s.11) Bohaterka nie ma wyjścia, musi spróbować. Wspierają ją brat Przemek - blokers prowadzący szemrane interesy, ale szczery, życzliwy, z sercem na dłoni oraz Eliza, przyjaciółka z własnym bagażem problemów uczuciowych i zawodowych. Przed Konstancją (vel Kasandrą vel Sisi) szansa na nową pracę w branży grafiki komputerowej, przygotowuje projekt gry, która toczy się w średniowieczu. Na forum tematycznym nawiązuje znajomość z niejakim Ostrze_B. Eliza „swata” ją z Bartkiem poznanym podczas spacerów z psem. Przyszły szef ma wobec niej plany towarzyskie. Oj, zagmatwało się życie Sisi… Nie ułatwia sprawy fakt, że bohaterka ma osobowość dość ponurą, pesymistyczną, skłonną do autodestrukcji i cechuje ją „sztywność poznawcza”, swoiste przyzwyczajenia, które brat nazywa bezpośrednio „zdziwaczeniem”. Do tego dochodzi motyw podrzucanych anonimów, martwych gryzoni, zaczyna się robić groźnie… Główna postać irytuje, to egoistka, która sama nie wie, czego chce i nie docenia tego, co ma. Przez to jednak nie brakuje emocji. Gorzej, gdyby bohaterowie pozostawali nudni i obojętni dla czytelników. Tu przynajmniej mamy ochotę „potrząsnąć” Konstancją, pogadać z Lizką, przybić piątkę Przemowi i jego kumplom, odwiedzić pana Kropidlaka, czy przepędzić Zlewika.
Nie, nie jest to powieść banalna, choć niektóre rzeczy dało się przewidzieć. Czytelnikowi jednak jest łatwiej niż bohaterom, wszystko wie, a oni muszą tkwić w tym całym sosie zdarzeń i wyobrażeń i pić piwo, które nawarzyli.
Powieść napisana jest w formie pierwszoosobowej, z dużą ilością dialogów, ale i refleksji. Można się nią nie zachwycać, ale nie sposób nie odczuć jej szczerości, prawdziwości. Jest w niej takie „literackie mięsko”, a także przesłanie. Takie, które choć znane, to zawsze warto je przypominać. Bo miłość jest najważniejsza. To także powieść o przemianach, o tym, że pozory mylą, a jesień może przynieść odnowę, początek nowego życia.
„Jesień w Brukseli” nie jest słodka i radosna, choć znajdziemy w niej niezbędną szczyptę poczucia humoru. Raczej to gorzka, słonawa historia, ze smakiem nadziei na końcu. Ma swój urok i specyficzną atmosferę. Polecam na każdą porę roku.