Katarzyna Targosz "Jesień w Brukseli" (Wydawnictwo JanKa)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 10, czerwiec 2015 09:17
Po debiutanckiej, dobrze przyjętej powieści „Wiosna po wiedeńsku” Katarzyna Targosz, absolwentka hotelarstwa i geografii, fotografka, autorka bloga „Matka na szczycie” zaproponowała zmianę klimatu i tym razem inną porę roku. Byłam ciekawa, co zawiera książka rekomendowana przez Izabelę Sowę słowami „Wdzięk bez kokieterii, uczciwość bez moralizatorstwa, odwaga bez wulgarności”. (Z tym ostatnim, to nie do końca…).
Pisarka zaskoczyła czytelników już na samym początku, bo nie zabrała nas do stolicy Belgii, a akcję osadziła w Krakowie. „To miasto jest melancholijne, może nawet z lekką skłonnością do depresji, na pewno nieodpowiednie dla osób niestabilnych emocjonalnie. Takich jak ja.” (s. 21)
Przyznam, że zaczęło się banalnie. Oto singielka z odzysku, którą rzucił narzeczony, a pracę straciła w wyniku upadłości firmy. Została sama w niedawno wykończonym mieszkaniu. „Czy w ogóle można zacząć nowe życie, mając trzydzieści lat, karton porcelanowych szczurów i trzy kołdry?” (s.11) Bohaterka nie ma wyjścia, musi spróbować. Wspierają ją brat Przemek - blokers prowadzący szemrane interesy, ale szczery, życzliwy, z sercem na dłoni oraz Eliza, przyjaciółka z własnym bagażem problemów uczuciowych i zawodowych. Przed Konstancją (vel Kasandrą vel Sisi) szansa na nową pracę w branży grafiki komputerowej, przygotowuje projekt gry, która toczy się w średniowieczu. Na forum tematycznym nawiązuje znajomość z niejakim Ostrze_B. Eliza „swata” ją z Bartkiem poznanym podczas spacerów z psem. Przyszły szef ma wobec niej plany towarzyskie. Oj, zagmatwało się życie Sisi… Nie ułatwia sprawy fakt, że bohaterka ma osobowość dość ponurą, pesymistyczną, skłonną do autodestrukcji i cechuje ją „sztywność poznawcza”, swoiste przyzwyczajenia, które brat nazywa bezpośrednio „zdziwaczeniem”. Do tego dochodzi motyw podrzucanych anonimów, martwych gryzoni, zaczyna się robić groźnie… Główna postać irytuje, to egoistka, która sama nie wie, czego chce i nie docenia tego, co ma. Przez to jednak nie brakuje emocji. Gorzej, gdyby bohaterowie pozostawali nudni i obojętni dla czytelników. Tu przynajmniej mamy ochotę „potrząsnąć” Konstancją, pogadać z Lizką, przybić piątkę Przemowi i jego kumplom, odwiedzić pana Kropidlaka, czy przepędzić Zlewika.
Nie, nie jest to powieść banalna, choć niektóre rzeczy dało się przewidzieć. Czytelnikowi jednak jest łatwiej niż bohaterom, wszystko wie, a oni muszą tkwić w tym całym sosie zdarzeń i wyobrażeń i pić piwo, które nawarzyli.
Powieść napisana jest w formie pierwszoosobowej, z dużą ilością dialogów, ale i refleksji. Można się nią nie zachwycać, ale nie sposób nie odczuć jej szczerości, prawdziwości. Jest w niej takie „literackie mięsko”, a także przesłanie. Takie, które choć znane, to zawsze warto je przypominać. Bo miłość jest najważniejsza. To także powieść o przemianach, o tym, że pozory mylą, a jesień może przynieść odnowę, początek nowego życia.
„Jesień w Brukseli” nie jest słodka i radosna, choć znajdziemy w niej niezbędną szczyptę poczucia humoru. Raczej to gorzka, słonawa historia, ze smakiem nadziei na końcu. Ma swój urok i specyficzną atmosferę. Polecam na każdą porę roku.