Wywiad z Aliną Krzywiec, autorką książki "Tu jeszcze nie raj".

Rozmowa Magdaleny Knedler z Aliną Krzywiec, autorką powieści Tu jeszcze nie raj

 

Alina Krzywiec w swojej najnowszej powieści porusza temat kontrowersyjny i z pewnością dla wielu Polaków niewygodny. Mówi bowiem o katolickim fanatyzmie... Znamy to, prawda? A jednak warto wspomnieć, że Alina Krzywiec ani na chwilę nie zajmuje stanowiska zatwardziałej ateistki. Z jednej strony mówi o tym, że jest lewicującą feministką, a z drugiej, że bliskie są jej chrześcijańskie wartości... W swojej powieści ukazuje bohaterkę, która usiłuje wyzwolić się z rygorystycznych reguł i znaleźć kompromis między wiarą w Boga, a... wolnością i samodzielnym myśleniem.

 

Z Aliną Krzywiec rozmawiam o jej najnowszej – bardzo nietuzinkowej i odważnej książce Tu jeszcze nie raj

 

Magdalena Knedler: Tu jeszcze nie raj to Twoja trzecia książka. I trzecia kreacja nietuzinkowej bohaterki, która w niczym nie przypomina Marii B. Z Długiej zimy w N. i Marty Żółkiewskiej z Kolebki. Maria B. uznałaby pewnie Erykę Papicką za „świętoszkowatą”, a Marta Żółkiewska – za kobietę pozbawioną charyzmy (taką kobitkę bez jaj). A jak Ty patrzysz na Erykę?

 

Alina Krzywiec: Widzę kobietę, która straciła cierpliwość. Królewnę, która obudziła się ze snu i wcale jej się nie podoba to, co widzi. Stara się więc ponownie zasnąć, ale im mocniej zaciska powieki, tym jej trudniej. To osoba, dla której liczą się takie wartości jak lojalność, przyjaźń, tolerancja, Bóg, a jednocześnie ktoś zalękniony, kto bezpieczeństwa poszukuje w świecie restrykcyjnych reguł.

 

M. K.: Bo boi się dokonywać własnych wyborów?

 

A. K.: Tak. Bo świat restrykcyjnych reguł, to świat, który zwalnia ludzi od podejmowania decyzji, zdejmuje ciężar odpowiedzialności za własne wybory, pozbawia dylematów, w zamian wymagając jedynie bezrefleksyjnego podporządkowania. 


M. K.:
Podczas lektury wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy Eryka da radę wyzwolić się z tej spirali hipokryzji, czy się w końcu postawi, tupnie nogą, zwinie manatki... Jaka była Twoja intencja? Chciałaś, by Eryka czytelników (czytelniczki?) irytowała, czy raczej pokazywała pewną postawę wobec świata, wcale nie tak rzadko spotykaną w „realu”?

 

A.K.: Nie chciałam, żeby Eryka irytowała, zresztą ona i tak wydaje mi się najsilniejszą ze wszystkich moich bohaterek, mimo że tak niejednoznaczna. Myślę, że w Twoim pytaniu sprzeczność jest pozorna...

 

M.K.: ...Czyżby?:)

 

A.K.: Owszem :) Eryka reprezentuje dość powszechną, moim zdaniem, postawę wobec świata i to właśnie ta postawa – brak zdecydowania, czasem sprzeczne pragnienia, chwiejność, oportunizm, przymykanie oczu na hipokryzję – może drażnić. Na dodatek, ale tego nie dało się uniknąć, bo chciałam, żeby Eryka była wielowymiarową postacią z krwi i kości, ona może irytować zarówno osoby wierzące, religijne, jak i osoby, którym religia jest obojętna, aż po ateistów, czy też ludzi o nastawieniu antyklerykalnym. 

 

M.K.: Rzeczywiście, masz rację. Sporo ryzykowałaś, wybierając taki temat...

 

A.K.: Lista grup, którym mogę się tą książką narazić z zupełnie różnych powodów jest naprawdę długa. 


M.K.: Interesuje mnie bardzo research... Piszesz w Tu jeszcze nie raj o wspólnocie katolickiej, której członkowie ocierają się o fanatyzm, są zakłamani, ukrywają swoje własne grzeszki pod pozorem teatralnej świętości, porywają się na wielkie gesty, a tak naprawdę tylko obserwują, oceniają i potępiają innych. Na pierwszej stronie zastrzegasz, że wszelkie podobieństwo do autentycznych osób i zdarzeń jest przypadkowe. Ale przecież... Nie wzięłaś tego – nomen omen – „z nieba”…

 

A.K.: Będąc nastolatką, przeżyłam fascynację Ruchem Odnowy w Duchu Św. Była to krótka, ale niezwykle intensywna przygoda. Poznałam wtedy mniej oczywistą twarz katolicyzmu. 

 

M.K.: Spisałaś swoje wspomnienia?

 

A.K.: Czerpałam z tych doświadczeń, ale bazowałam raczej na wspomnieniu specyficznej atmosfery niż rzeczywistych zdarzeniach czy konkretnych osobach. Od kiedy mniej więcej trzy lata temu wpadłam na pomysł Tu jeszcze nie raj, codziennie wchodziłam na jakieś prawicowe forum. Przez dwa lata, dzień po dniu, myślałam o tej książce, nie pisząc ani zdania, nie robiąc ani jednej notatki. Starałam się tylko poznać funkcjonowanie zamkniętych grup, sposób myślenia ich członków. Zauważyłam, że wiele łączy mnie, lewicującą feministkę...

 

M.K.: A jednak...

 

A.K.: …Z wielodzietnymi matkami, konserwatywnymi katoliczkami. Naprawdę, o wiele więcej niż byłabym skłonna, one pewnie też, przypuszczać. Mamy podobne podejście do naturalnego porodu, żywienia dzieci, edukacji domowej, przywilejów socjalnych, wysoko cenimy spędzany z rodziną czas. Zresztą mam już takie doświadczenia, że świetnie się z kimś dogaduję, aż do czasu, gdy przechodzimy do kwestii światopoglądowych. Mimo że bardzo cenię sobie kręgi katolickiej inteligencji, czytam regularnie Tygodnik Powszechny, zaglądam do Więzi, a etyka chrześcijańska jest mi bliska, mój sprzeciw wzbudzają wszelkie formy religijnego przymusu i nachalne, manifestacyjne epatowanie symbolami religijnymi w przestrzeni publicznej. Tylko uwarunkowania kulturowe, to, że żyjemy w Polsce zadecydowało o tym, że akcja osadzona jest akurat w środowisku ultrakatolickiej wspólnoty, fanatycy funkcjonują podobnie pod każdą szerokością geograficzną. 


M.K.: Eryka jest rozdarta między wspólnotowym pragnieniem „igrzysk”, a autentyczną wiarą. Jej wątpliwości nie dotyczą kryzysu wiary, a raczej wynikają z rozczarowania systemem. Eryka wierzy w Boga, ale oddala się od katolickich dogmatów. Są Ci bliskie jej poglądy?

 

A.K.: Moim zdaniem religia nie jest sprawą publiczną, przeciwnie – wręcz intymną, dlatego nie odpowiem na to pytanie wprost.

 

M.K.: Może być metaforycznie. Wtedy będziemy miały dowolność interpretacji...:)

 

A.K.: Zadam Ci inne pytanie – czy ktoś, kto jest zdania, że poglądy religijne powinny pozostać osobistą kwestią sumienia może NIE BYĆ rozczarowany systemem? Nie bez powodu w książce pojawia się postać ojca Eryki, luteranina, który daje pewne wskazówki jak można żyć w zgodzie i z Bogiem i z ludźmi jednocześnie. 


M.K.: No dobrze, to teraz zapnijmy pasy... Wymierzasz ostrze w przeciwników in vitro, w mężczyzn, którzy z głupiego uporu nie chcą badać nasienia, w oponentów leczenia hormonalnego... W każdej Twojej książce pojawia się bohaterka, której droga do macierzyństwa nie jest usłana różami. Monika z Długiej zimy w N. i Marta z Kolebki przeżyły poronienia, Eryka z Tu jeszcze nie raj nie jest w stanie w ogóle zajść w ciążę. Masz w sobie wiele empatii dla kobiet, które nie mogą zostać matkami...

 

A.K.: Jesteś bardzo wnikliwą czytelniczką. 

 

M.K.: Taka robota...

 

A.K.: Nie chciałabym znowu uchylać się od odpowiedzi, ale też nie lubię publicznie roztrząsać tak prywatnych kwestii. Empatia dla kobiet, które borykają się z problemem niepłodności lub poronień ma swoje źródło w osobistych doświadczeniach. Cieszę się, że rozwój medycyny umożliwił mi zostanie mamą. Nigdy nie napisałam wprost o swojej walce o dziecko, poruszam się po obrzeżach tej tematyki, a mimo to czuję, że już ten motyw wyczerpałam. Z prawdziwą ulgą przyjęłam fakt, że w powieści, nad którą pracuję, żadna z bohaterek nie traci ciąży, ani nie stara się w nią zajść. 


M.K.: Teraz zapytam o Tomasza, męża Eryki. Naprawdę, bywały chwile, kiedy miałam ochotę mocno nim potrząsnąć. Tomasz jest mistrzem hipokryzji, manipulacji, topi się w swoich kłamstwach i ambicjach. A jednak bywa chwilami całkiem miły, Eryka lubi chronić się w jego ramionach, bo on – mimo iż obłudny – daje jej poczucie bezpieczeństwa. Myślisz, że wielu jest takich ludzi, którzy dla świętego spokoju przymykają oczy na kłamstwa i sztuczność? Są gotowi pogodzić się z brakiem szczerości w związku?

 

A.K.: Myślę, że wiele osób tkwi w kłamstwie, stosując psychologiczne mechanizmy obronne, mało kto przyzna przed samym sobą wprost „no dobra, jestem z nim, chociaż go nienawidzę, chociaż go dawno nie kocham, chociaż kompletnie nam na sobie nie zależy, ale jestem z nim, bo żal mi tych lat”. Podejrzewam, że ludzie mają raczej tendencję przekłamać samym sobie ten komunikat tak, żeby przyczepić się jakiejś wartości i na tym abstrakcie powiesić swój nieszczęśliwy los. Mówią wtedy np. „jestem z nim, bo najważniejsza jest trwałość małżeństwa, dla dobra dzieci”. Te chowane w chłodnym, lub wręcz wrogim, domu dzieci guzik ich obchodzą, ale stanowią znakomitą wymówkę. 

 

M.K.: To trochę jak choroba. Pewna forma nałogu... I manipulacja.

 

A.K.: Cały mechanizm uzależnienia od kogoś opiera się o ten właśnie haczyk, że manipulant nie jest wyłącznie zły, ma także cechy dobre. Tomasz miał Eryce zapewnić stabilizację, być dla niej gwarantem nienaruszalnych wartości. W pewnym momencie mówi przewrotnie o swoim mężu, że ma wiele wad, z których najgorszą jest to, że rygorystycznie przestrzega przykazań. I tu dochodzimy do sedna – ten rygoryzm zabija ducha miłosierdzia. 


M.K.: Dla Tomasza widzisz w ogóle jakąś szansę na „oświecenie”? Czy jest to raczej ten typ, który nigdy nie otworzy oczu na prawdę, bo z prawdą o sobie samym byłoby mu zbyt niewygodnie?

 

A.K.: Do Tomasza przemówiłyby dwa argumenty – głos Boga i chęć osobistych korzyści.

 

M.K.: Cudownie...

 

A.K.: Na wszystkie inne pozostaje głuchy jak pień. Nie ma ani grama autorefleksji, jego metodą radzenia sobie z przeciwnościami jest manipulowanie innymi. Wydaje mu się, że omami Erykę obietnicami, ale nie zauważa, że ona już nie wyraża zainteresowania tym, co chce jej dać. Próbuje ją zatrzymać przy sobie wmawiając jej, że pozostanie istotnym elementem świata tylko będąc częścią jego samego. Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, gdy spragniony cudów Tomasz poskramia swoje ambicje na skutek czegoś, co odczytuje jako boski przekaz...

 

M.K.: Bo czułby się wybrańcem...

 

A.K.: Tak, źródłem tego zachowania nie byłaby wiara sama w sobie, lecz poczucie wyjątkowości, bycia wybranym przez Boga, pycha proroka. Zresztą w książce pojawia się sytuacja, gdy przyznaje się do słabości, lecz tylko po to, by wzbudzić aplauz innych członków wspólnoty, daje świadectwo, które właściwie staje się świadectwem kłamstwa i cynizmu. Nie widzę nadziei na „oświecenie” dla człowieka, który delektuje się poczuciem kontroli, złudnej zresztą, a nie zauważa, co przeżywa najbliższa mu osoba. Oczywiście, gdyby Tomasz uznał, że opłaca mu się być uczciwym, sprawiedliwym, tolerancyjnym, mógłby rozważyć pewną przemianę, lecz – znów – motywacją byłyby osobiste korzyści, nie uczciwość, sprawiedliwość, tolerancja. 


M.K.: W pewnym momencie Eryka mówi, że jeśli ktoś w dzieciństwie nasiąknie jadem, będzie go później sączył przez resztę życia. Zgadzasz się z tym?

 

A.K.: Niezupełnie. Zgadzam się oczywiście z tym, że dzieciństwo to kluczowy okres dla kształtowania naszych wyobrażeń o świecie i krzywdy doznane w dzieciństwie wywierają piętno na dorosłym życiu, a w najgorszym razie podlegają społecznemu dziedziczeniu, zgodnie z zasadą „ofiara będzie oprawcą”. Pogląd Eryki rozszerzyłabym jednak o warunek - „o ile nic z tym nie zrobi”. Bo wierzę równocześnie, że większość ludzi poprzez pracę nad sobą może polubić siebie i nauczyć się czerpać radość z życia w każdym wieku. Większość, nie znaczy, że każdy. Wychowując dzieci, coraz częściej dostrzegam, jak skomplikowaną istotą jest człowiek.


M.K.: Świetnie poruszasz się w różnych stylistykach i skrajnie odmiennych tematach. Nie lubisz się powtarzać. Jakie są Twoje plany na kolejną powieść?

 

A.K.: Napiszę tę powieść na złość mądralom tak, jak nikt już dziś nie pisze, bo przyjęta forma narracji nie jest „sexy”, trąci sentymentalizmem. I – tu Cię chyba nie zaskoczę – będzie to książka inna od swoich trzech poprzedniczek w formie, ale tak samo drapieżna w przekazie. Nie zamierzam się tym razem spieszyć, ta historia musi okrzepnąć, jestem w trakcie researchu, zaprzyjaźniam się z moimi bohaterkami. Daję nam czas na rozmowy i muszę przyznać, że coraz chętniej do mnie mówią, choć na razie raczej szeptem.

 

M.K.: Mam nadzieję, że wkrótce przemówią pełnym głosem:) Dziękuję za rozmowę.

Alina Krzywiec "Tu jeszcze nie raj" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

Cieszy mnie fakt, że Alina Krzywiec po swoim świetnym debiucie – Długiej zimie w N. – nie spoczęła na laurach. I dalej pisze powieści mądre, przemyślane, a także poruszające ważne tematy. Krzywiec to świetna obserwatorka życia, która nie boi się kontrowersji i nie idzie na kompromisy z tym, co absurdalne, ale powszechnie uznane za „dobre” i „przyzwoite”. A przede wszystkim ukazuje różne – niekiedy skrajnie odmienne – oblicza kobiecości. Czyni to wnikliwie, z dbałością o detal i psychologiczne prawdopodobieństwo, z ogromną empatią wreszcie. Po Długiej zimie w N., która mną wstrząsnęła, i po Kolebce, która mnie emocjonalnie zmiażdżyła, miałam ogromne oczekiwania wobec powieści Tu jeszcze nie raj. I nie zawiodłam się. Alina Krzywiec trzyma poziom. Jak zwykle.


Eryka i Tomasz są małżeństwem z siedmioletnim stażem. Połączyła ich nie tylko miłość, ale też głęboka wiara w Boga i zaangażowanie w działalność duszpasterstwa akademickiego. Tomasz pragnął doświadczać cudu, łaknął silnych przeżyć i mocnych gestów. Był nawet działaczem Młodzieży Wszechpolskiej. Eryka zaś... Poszukiwała spokoju po burzliwych studiach na Sorbonie, po urokach życia wśród międzynarodowej młodzieży rozmiłowanej w zabawie i przy boku libertyńskiej ciotki Matyldy, podchodzącej do wszelkich „świętości” z dużym dystansem. Małżonkowie zamieszkują w Marysinie i w dalszym ciągu angażują się w działalność wspólnotową. Wraz z innymi rodzinami organizują spektakularnie teatralne drogi krzyżowe, spotkania modlitewne i inne zrytualizowane formy religijnej aktywności. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że Erykę zaczyna to życie dziwnie uwierać. Coraz więcej widzi wokół siebie hipokryzji, a coraz mnie autentycznej wiary, coraz więcej zakłamania, brudu, oceniania, potępiania, a coraz mniej prawdziwej chrześcijańskiej miłości. No i ten Tomasz jakiś rozczarowujący... Zamiast troskliwego męża Eryka coraz częściej widzi w nim obłudnika i manipulanta, a jednak, mimo wszystko, wciąż daje sobą manewrować, wciąż ucieka w jego ramionami, by schronić się przed wrogim światem. Poza tym Eryka pragnie dziecka, a w tej sprawie od siedmiu lat absolutnie nic się nie dzieje. Jej relacje z mężem dodatkowo komplikuje fakt, iż do kobiety docierają wieści o przemocy w zaprzyjaźnionej i także „wspólnotowej” rodzinie. A ona – jako szkolna pedagog – musi się do tej sprawy w pewien sposób odnieść. Nie przypuszcza nawet, że będzie to dla niej wielka próba. Nie przypuszcza też, jak wiele dowie się o ludziach ze wspólnoty, o swoich rzekomych przyjaciołach, o swoim mężu i... o sobie samej.

 
Myślę, że w kraju, w którym wszelkie teatralne formy religijnej aktywności są wciąż bardzo modne i często utożsamiane z rzeczywistą wiarą, trudno było napisać taką książkę. Tu jeszcze nie raj to bowiem powieść bardzo odważna i niezwykle uniwersalna. Autorka słusznie zastrzegła, że podobieństwo do autentycznych wydarzeń jest przypadkowe. Ja sama na podstawie własnych obserwacji potrafiłabym opowiedzieć przynajmniej kilka podobnych historii. Alina Krzywiec w sposób szczery i wyważony mówi o hipokryzji i obłudzie, skrzętnie skrywanych za płaszczykiem pobożności, za odklepanymi różańcami i spektakularnie odegraną drogą krzyżową z Jezusem w prawdziwej koronie cierniowej. A jednocześnie Krzywiec bywa w swoim obnażaniu pozorów bardzo subtelna. Kreuje bohaterkę spójną od początku do końca. Eryka dochodzi do prawdy powoli, nie przestaje ulegać manipulacji od razu, daje się często wodzić za nos i zdarza jej się robić krok do przodu, a później trzy do tyłu. Przy tym wszystkim wciąż chce wierzyć. Bóg jest dla niej ważny. I dlatego demaskowanie obłudy wśród członków wspólnoty, zdzieranie fałszywej maski z twarzy własnego męża wydaje się jej takie trudne. Eryka wciąż boi się, że „oni” jednak mają rację... A ona? Ona sama może być tylko zwykłą grzesznicą, która szarga świętości. Bo, na przykład, chce mieć dziecko. Zmusić męża do zbadania nasienia. Leczyć się hormonalnie. Być może... Poddać zabiegowi in vitro. A to przecież zabronione! Droga Eryki do odkrycia własnej tożsamości, ustalenia swoich celów i wartości okaże się długa i najeżona pułapkami. Zwłaszcza że Eryka również idealna nie jest. Myli się, ulega wpływom, popełnia błędy, które mają katastrofalne skutki. A gra toczy się o wysoką stawkę. O samodzielne myślenie. O miłość. O szczęście. O wiarę i nadzieję.

Powieść Aliny Krzywiec jest stylistycznie bardzo wyważona. Momentami surowa, zupełnie pozbawiona ozdobników, momentami liryczna, nostalgiczna, metaforycznie zagęszczona. Krzywiec znakomicie kreuje nastrój i stopniuje napięcie. Tworzy wnikliwy portret psychologiczny swojej bohaterki, która z osoby szanowanej przeistacza się w zaszczutą „grzesznicę” i na wspólnotowych salonach jest postrzegana jako persona non grata. Obraz walki Eryki z otoczeniem, ale i z samą sobą, to prawdziwy majstersztyk. Przesłanie tej powieści nie jest jednoznacznie i nie dostajemy go na tacy, opakowanego w elegancki kolorowy kartonik. A po zakończeniu lektury wciąż gdzieś w tle pobrzmiewa przekonanie, że pewnych rzeczy – i pewnych ludzi – zwyczajnie zmienić się nie da. 

 

Anna Bichalska "Czarci most" (Videograf)

Czy to co widzimy jest realne czy tylko tak się nam wydaje, a prawdziwa rzeczywistość to całkiem inna bajka? Niektórzy z nas dostrzegają więcej niż inni, lecz te obrazy traktowane są jako przywidzenia, bo przecież odstają od tego co uważamy za normalne. A gdyby okazały się one prawdziwe i świat wokół nas był całkowicie różny od tego jaki znamy?

Miejsca z dzieciństwa mają jedyny w swoim rodzaju urok, wiążą się z nimi wspomnienia miłe sercu. Czasem jednak w pamięci są i złe myśli, które rzucają cień na późniejsze życie. Mikołaj Osadnik wraca po latach do małego miasteczka, z którego wyjechał jako kilkulatek, nie wie do końca dlaczego przez tak długi okres nie wracał do niego, chociaż cały czas mieszkała w nim jego babcia Wanda. Teraz, gdy staruszka zmarła musi zająć się tym co pozostawiła, nie planuje długiego pobytu w Czarcim Moście, nic go łączy z tym punktem na mapie, poza domem otrzymanym w spadku. Niewiele pamięta z czasów kiedy tam mieszkał, ale budynek budzi w nim ciepłe uczucia, miejscowi ludzie również wydają się mili. Wszystko wydaje się takie jak w innych prowincjonalnych miasteczkach, coś jednak nie daje mu spokoju, lecz pewnie związane jest to ze smutkiem po śmierci bliskiej osoby. Jednak coś nieoczekiwanie przerywa spokój, nawet gdy jest pozorny. Zostaje popełnione morderstwo, ofiarą jest Maria, znajoma z dzieciństwa, ale zbrodnia ma dość zagadkowy charakter. Jakby tego było mało zaginął również jej syn Tomek. Mikołaj nie jest ani prywatnym detektywem i do tej pory nie miał skłonności w tym kierunku, lecz w tym przypadku czuje, że powinien, a nawet musi pomóc Jadze, siostrze zamordowanej, w wyjaśnieniu tego zabójstwa i odnalezieniu zaginionego dziecka. Oboje zdają się dostrzegać to czego nie widzą inni, czyżby ulegali jakimś omamom? Informacje jakie na nich czekają okazują się wprost nieprawdopodobne, zmieniają wszystko, w szczególności postrzeganie świata i najbliższych. Mikołaj po części czuje się jak Alicja w krainie czarów, tylko że i on i Jaga nie są bohaterami z literackiej opowieści! Może to jedynie sen, chociaż nadzwyczaj realny? Czarci Most ma swoje drugie oblicze, a ich dwójka musi zmierzyć się z prawdą jakiej nawet nie podejrzewali.

Autor książek dla dzieci i dziennikarka powinni mieć otwarte umysły, lecz co innego pisać o czymś, a zupełnie co innego zmierzyć się z niesamowitą prawdą. Na tym jeszcze nie koniec, raczej dopiero wstęp, przecież trzeba znaleźć chłopca i ująć mordercę, no i stanąć twarzą w twarz z dziedzictwem nieoczekiwanym i przede wszystkim niecodziennym. Tajemnice i zagadki zdają się pojawiać na każdym kroku, ich rozwiązanie jednak nie jest łatwe. Nieuchwytny wróg daje znać o sobie kolejny raz wzbudzając nie tylko strach, ale i podejrzliwość. Czarci Most to nie tylko nazwa, lecz coś o wiele więcej, mająca swoje korzenie w zamierzchłej przeszłości. Teraźniejszość jest jej wynikiem, a Mikołaj i Jaga są także jej nieodłączną częścią, ich śledztwo nabrało całkiem innego wymiaru, teraz liczy się każda godzina.

Trochę baśni, wątek kryminalny, odrobina motywu paranormalnego i grozy, opowieść z pogranicza twórczości Neila Gaimana i Jonathana Carolla, a jako bonus ciut mitologii słowiańskiej. Podobno co za dużo to nie zdrowo, ale w przypadku "Czarciego Mostu" niczego nie ma za wiele, pomimo mnogości szczegółów i wielobarwności postaci wszystko składa się na spójną całość. Anna Bichalska brawurowo łączy gatunki dając czytelnikowi niejednego niespodziewanego bohatera, który nawet będąc drugoplanowym zapada w pamięć. Fabuła nie rozczaruje nikogo, ponieważ w przypadku "Czarciego Mostu" znajdzie więcej niż tylko "coś" dla siebie. Autorka nie zapomniała nawet o dowcipnych dialogach i dobrym humorze, chociaż przeplata się on z chwilami grozy. Szkoda by było nie rozwinąć historii z Jagą i Mikołajem
w rolach głównych w kolejnej opowieści, gdyż i oni i ich znajomi raczej nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.




Józef Ignacy Kraszewski "Lubonie. Powieść z X wieku" (ZYSK i S-ka)

Niegdyś omijałam szerokim łukiem twórczość Józefa Ignacego Kraszewskiego. Kierowałam się nieuzasadnionymi uprzedzeniami. Nie przepadam za powieściami historycznymi, a ten pisarz z założenia wydawał mi się nudny. W końcu przełamałam się, ponadto zaangażowałam się w „Projekt Kraszewski” (http://projekt-kraszewski.blogspot.com/) i kilka książek tego autora przeczytałam. Okazało się, że nie taki Kraszewski straszny, jak go malują, a opinie o jego wtórności i nudziarstwie są mocno przesadzone. Oswoiwszy się zatem ze stylem tego literata, sięgam czasem po jego utwory, już bez obaw. Z wyjątkiem plasującej się na liście szkolnych lektur „Starej baśni”, nie są one jednak wznawiane. Toteż tym bardziej cieszy nowe, świeże wydanie powieści „Lubonie”, która – mam nadzieję – trafi do wielu czytelników, bo Kraszewskiego naprawdę da się czytać! Nawet z przyjemnością i zainteresowaniem, co współtwórcy bloga poświęconego pisarzowi starają się udowodnić w zamieszczonych tam ponad dwustu recenzjach oraz innych tekstach.

„Lubonie” to powieść historyczna, należąca do cyklu „Dzieje Polski”, zabierająca czytelnika w podróż do czasów Mieszka I, jeszcze przed wiekopomnym wydarzeniem, jakim był Chrzest Polski w 966 r. Autor rozpoczyna od sugestywnego opisu upalnego letniego dnia, by stopniowo wprowadzić na scenę bohaterów – mieszkańców dworu Nad Wartą: staruszkę Dobrogniewę, piękną dziewczynę Hożę, starego Lubonia. Zawitał do nich szukający noclegu wędrowiec. Okazało się, iż to Włast –  zaginiony i opłakiwany syn Lubonia, który przed laty dostał się do niemieckiej niewoli. Przybyszowi niełatwo odnaleźć się w rodzinnym gnieździe, odwykł od miecza i oszczepu,  wyznaje  inną wiarę niż  jego bliscy. Jest chrześcijaninem, a tego ani pojąć, ani zaakceptować nie mogą jego ojciec i babka. Włast musi ukrywać, a potem bronić swojej wiary, jest duchownym. Wkrótce trafia na dwór knezia Mieszka, który sposobi się do poślubienia Dobrawy, córki czeskiego władcy i rozeznaje, jak umocnić swą władzę.  Młody Luboń służy mu, a swoją postawą daje przykład człowieka mocnego wiarą. To dopiero początek…. A dzieje się potem naprawdę wiele i burzliwie….

Opowiadając o perypetiach rodu Luboniów oraz dworze Mieszka, J. I. Kraszewski  przedstawił długi i trudny proces przechodzenia na chrześcijaństwo. Niełatwo było  wykorzenić stare pogańskie bóstwa i obrządki, narzucić i szerzyć nową religię. Nie obyło się bez buntów, podstępów, nastawania na domostwa i życie chrześcijan. Lud słowiański bronił swych chramów i kontyn. Sam Mieszko też nie od razu poddał się znakowi krzyża. Wyczekiwał, zwlekał, obserwował dziejową scenę. 

Gdy czytelnik już przywyknie do archaicznego języka, zwrotów i wyrazów czerpanych z zamierzchłych czasów pogaństwa i początków państwa polskiego, gdy da się ponieść  stylistycznemu nurtowi, wówczas odkryje barwną opowieść, w której postaci autentyczne i fikcyjne ukazane są w wyrazisty sposób. Otrzyma interesujący portret władcy  - Mieszka I, przyjrzy się też czeskiemu Bolkowi oraz cesarzowi Ottonowi. Pozna tło wydarzeń,  o  których uczył się na lekcjach historii. Być może nieco się uśmiechnie, bądź zirytuje nad naiwnością fabuły, czy dostrzeże historyczne nieścisłości, ale chyba wybaczy to autorowi.
Kraszewski napisał swą powieść w 1876 r. zgodnie z ówczesnym stan wiedzy historycznej. Opierał się na dokumentach, kronikach („Kronika Thietmara”), które nastręczyły późniejszym historykom sporo wątpliwości. Nie bez znaczenia pewnie też było to, iż wtedy Polska znajdowała się pod zaborami, a naród potrzebował wzmacniania swej tożsamości, pokazania że „w jedności siła”, a wiara może stać się jej fundamentem. Słowa „Nigdy bez bólu nie przechodzi człowiek nawet do lepszego stanu, a stokroć trudniejszym jest odrodzenie się społeczeństwa, które zwichnięte w biegu, niełatwo odzyskuje ruch bezpieczny i stały. Chwile przesilenia i gorączki są zawsze dobą nieładu i rozprężenia. Źli korzystają ze swobody, jaką daje nieposzanowanie praw, które się walą, uwalniając zarazem od poszanowania tych, których znać jeszcze nie mogą” (s. 251) można równie dobrze odnieść  do wieków XVIII i XIX, jak i do X.

 Autor suchym faktom nadał kolorytu. W dedykacji dla Bronisława Zaleskiego napisał „Czasy, które się tu malują, szare okrywają mroki, wrócić im cokolwiek życia, starać się je z niemnogich wskazówek i pomników odgadnąć, zaprawdę trudno było. Nie pochlebiam sobie, abym to dokonał tak, jak to należało, alem uczynił pobożnym ku przeszłości sercem, jakiem zdołał i umiał”. Starał się ożywić zamierzchłą przeszłość,  przybliżyć  trudne i ważne  dzieje kraju. Czy udało mu się to na tyle, by dotrzeć do współczesnego czytelnika? 

Nie czuję się ani na tyle biegła w historii, ani na tyle obeznana z obszernym dorobkiem literackim Kraszewskiego, aby jednoznacznie ocenić „Lubonie”. Z perspektywy zwykłego czytelnika, w dodatku niespecjalnie gustującego w powieściach historycznych mogę  jednak stwierdzić, że to utwór ciekawy, zarówno pod względem języka, jak i treści, z wyraźnym przekazem, lecz bez prawienia morałów. Przystępny mimo archaizacji. Może zainspirować do sięgania po teksty źródłowe, opracowania historyczne. Na pewno nie należy do najlepszych  dzieł tego pisarza, ale i do najsłabszych bym go nie zaliczyła. 

Warto nadmienić, że 14 i 15 lutego 2015 r. odbyło się „Wielkie Czytanie” powieści historycznej  J. I. Kraszewskiego "Lubonie” w Kościele Świętego Krzyża w Poznaniu.