Emilia Padoł "Damy PRL-u" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

Z czym kojarzy się słowo dama? Odpowiedzi może być wiele, w zależności z jakiej perspektywy patrzymy na przedstawicielki płci pięknej. Na srebrnym ekranie lub też na scenie jej synonimem są kapelusze, eleganckie suknie, wystudiowane gesty i to nieuchwytne coś, co zapada w pamięć i będzie nasuwać się na myśl gdy padnie słowo - dama. Jednak nie każda aktorka pozostaje nią gdy zgasną sceniczne lampy, opadnie kurtyna, bądź przeminie napis „Koniec". Tylko niektóre są nimi również, gdy to nie scenariusz lub reżyser dyktuje im zachowanie. Kim były więc damy PRL-u i kto zasługuje na takie miano?

Z okładki spoglądają cztery kobiety - każda z nich jest inna, każda ma swoje miejsce w historii kinematografii i każda zasłużyła na miano damy, ale nie tylko o nich jest książka Emilii Padoł, jeszcze kilka pań skrywa się w niej. Niezapomniana Oleńka Billewiczówna czyli Małgorzata Braunek nie dla wszystkich była synonimem damy, tak samo, niektórym trudno nią określić Polę Raksę, obie większość pamięta jako dziewczyny, nawet pomimo historycznych kostiumów. Jednak upływ lat działał na korzyść obu aktorek, pozostały w pamięci nie jedynie jako postacie filmowe, lecz przede wszystkim kobiety umiejące w pewnym momencie powiedzieć stop i rozpocząć całkiem inny rozdział życia. Natomiast Nina Andrycz jak nikt inny uosabia słowo dama - wielkie role teatralne - królowych i arystokratek, potwierdzały niedostępność i unikatowość. To nie było odgrywanie roli, lecz utożsamianie się z literacką postacią, a widzowie przenosili odczucia z niej na realną osobę. Kreacja tylko czy prawdziwe mistrzostwo w aktorstwie? To na zawsze pozostanie tajemnicą królowej polskiego teatru, nietuzinkowej, niezapomnianej i niepowtarzalnej.

Na obwolucie nie ma zdjęcia Beaty Tyszkiewicz i Grażyny Szapołowskiej, obie zdają się stać na przeciwległych krańcach - arystokratka i najprawdziwsza femme fatale. Pierwsze wrażenie, a raczej obiegowa opinia może mylić, szczególnie gdy przyjrzeć się z bliska obu aktorkom. Mijają kolejne dekady, pojawiają się nowe gwiazdy kina, inne odchodzą w zapomnienie, a następne pokolenie powraca do ról tych dwóch aktorek - ponadczasowych i roztaczających nieuchwytną aurę wyjątkowości i kobiecości.

W tym towarzystwie nie można zapomnieć również o Annie Dymnej, chociaż najszybciej przychodzą na myśl filmy z cyklu "Sami swoi", to zaraz potem przypomina się prawdziwie królewska kreacja - w "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny". Jednak poza ekranem telewizyjnym i kinowym zachwyca Pani Anna przede wszystkim jako człowiek niosący nadzieję innym. Kto jak nie ona właśnie zasługuje na miano damy?

Jak mogą być zatytułowane rozdziały książki "Damy PRL-u"? A gdyby tak kolejne nazwać je biust, oczy, nogi, usta, pupa? Niecodzienny podział, nieprawdaż? Za tak intrygującymi zapowiedziami kryje się plejada aktorek - pięknych, lecz przede utalentowanych i wyróżniających się nie tylko na ekranie bądź scenie, ale i poza nimi. Niektóre z pań są mniej pamiętane przez młodsze pokolenia, chociaż uniknęły zniknięcia z kart historii teatru i kina. Każda z nich stworzyła niezapomniane i nagradzane kreacje, ba, nawet stały się symbolami, ale co ważniejsze one same nie zginęły w odtwarzanych postaciach, pozostały ludźmi - kobietami z krwi i kości z zaletami oraz wadami. Ich biografie nie są pasmem samych sukcesów, są w nich wzloty i upadki, nagrody, ale i rozczarowania. Dwanaście wielkich aktorek, dam, które triumfy święciły w czasach PRL-u i wcale nie przeminęły wraz z nim, lecz nadal wywołują emocje. Gdybym miała możliwość dodałam bym do tej listy jeszcze kilka pań na czele z Aleksandrą Śląską, niezapomnianą królową Boną i Magdaleną Zawadzką - Hajduczkiem.

Ponadczasowe, obojętnie czy oglądane w czerni i bieli czy w kolorze, niezapomniane i symboliczne, upływ lat tylko im służy.

Izabela Żukowska "Skazy" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)

Kiedy pod koniec ubiegłego roku przeczytałam powieść Trzy odbicia w lustrze Zbigniewa Zborowskiego, wydawało mi się, że upłynie sporo wody, zanim ponownie trafię na tak doskonale napisaną i porywającą sagę. Myliłam się. I choć Trzy odbicia w lustrze nadal zajmują pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu „pokoleniówek”, to muszę przyznać, że Skazy Izabeli Żukowskiej również wywarły na mnie ogromne wrażenie. Znakomicie napisana, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, mądra i wartościowa pod względem poznawczym powieść Żukowskiej ukazuje skomplikowane dzieje rodziny Hollenbachów z przedwojennego Danzig. Autorka pochyla się nad jednostkami uwikłanymi w historię, analizuje naturę zbrodni i zła, mówi o właściwych i niewłaściwych wyborach, a także – może nawet przede wszystkim – o poszukiwaniu własnej tożsamości.

 

Katarina Hollenbach-Winckler jest sławną flecistką. Kiedyś miała na imię Katarzyna i nosiła inne, polskie nazwisko, ale w latach osiemdziesiątych zdecydowała się wyemigrować z Gdańska do Niemiec i tam kontynuować swoją muzyczną edukację. Tam też właśnie zrobiła prawdziwą karierę. Wyjazd do Niemiec sporo jednak Kati kosztował. Jej matka, Lila, zupełnie odwróciła się od córki i kobiety na wiele lat zerwały ze sobą kontakt. Kati nie rozumiała uporu i niechęci Lili wobec Niemiec. Wobec jej usamodzielnienia się. Wobec szeroko zakrojonych planów na przyszłość. Nie rozumiała jednak przede wszystkim antypatii Lili wobec Henrietty Winckler – siostry-bliźniaczki swojej własnej matki, o której nigdy się w domu nie mówiło i którą Kati odnalazła dopiero po śmierci babki. O istnieniu Henrietty dowiedziała się przypadkiem, kiedy porządkowała rzeczy zmarłej i w jej ręce wpadła fotografia przedstawiająca dwie dziewczyny łudząco do siebie podobne. Kati zaczęła wówczas podejrzewać, że ukochana babka – Janina Walicka – miała przed wojną życie, o którym nigdy nikomu nie opowiadała. I rzeczywiście – potwierdzają to odnalezione w dokumentach metryki urodzenia. Henrietty Hollenbach i... jej siostry Johanny. Kati odkrywa zatem nie tylko to, że jej babcia miała siostrę bliźniaczkę, ale też to, że urodziła się jako Niemka. I wcale nie pochodziła z ziem polskich, ale właśnie z Gdańska, który wówczas funkcjonował jeszcze pod nazwą Danzig... Historia rodziny Hollenbachów z Danzig staje się obsesją Kati. Dziewczyna decyduje się opuścić dom rodzinny i zamieszkać w Niemczech z Henriettą, czym doprowadza do wściekłości własną matkę. I jak się później okaże – Lila ma ku temu ważny powód. Niestety, Katarina nie odkryje tego na czas. Kiedy po trzydziestu latach wróci do Gdańska na pogrzeb matki, odnajdzie list, który wypełni luki w dziejach rodziny Hollenbachów i rozwieje wszelkie wątpliwości, ale też boleśnie unaoczni jej, jak wielki błąd popełniła ona sama... Historia Kati ustępuje miejsca innej historii. Historii Johanny Hollenbach, jej siostry Henrietty, jej brata i rodziców – całego rodu Hollenbachów, zamożnych kupców z przedwojennego Danzig...

 

Podczas lektury Skaz bez przerwy chodził mi po głowie cytat z... Terry'ego Pratchetta: Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?* Izabela Żukowska ukazuje bohaterów, którzy mają bardzo podobne dylematy. Katarina przez całe swoje dorosłe życie poszukuje własnej tożsamości i usiłuje zdefiniować się na nowo w kontekście rodziny Hollenbachów, których krew płynie w jej żyłach. Johanna przez całe swoje powojenne życie usiłuje zamknąć za sobą przeszłość i to, co zostawiła w Danzig. Usiłuje określić się od zera w oderwaniu od korzeni, odcięta od własnej rodziny, z którą nie chce mieć już nic wspólnego. Kati usiłuje wydobyć historię Hollenbachów z mroków historii – Johanna chce ją ukryć. Robią to z bardzo podobnych powodów. Johanna nie potrafi żyć uwikłana w rodzinne relacje, nie umie pogodzić się z tym, czym stali się na jej oczach Hollenbachowie, nie chce wraz z nimi budować świata, w którym oni widzą swoją przyszłość. Katarina nie jest w stanie funkcjonować w oderwaniu od korzeni. Chce znać swoją historię, wiedzieć, kim jest i skąd się wywodzi. Tyle tylko, że nie każda rodzina może poszczycić się chlubną przeszłością. A kiedy Kati wreszcie to sobie uświadomi, będzie musiała uporać się z poczuciem straty, z przykrą świadomością, że życie ją oszukało i zawiodło. I że być może szukała na próżno. Bo z historią niekiedy faktycznie bywa tak, jak pisał James Joyce w Ulissesie. Historia jest nocną zmorą, z której staram się przebudzić**

 

Izabela Żukowska po mistrzowsku opisuje przedwojenne miasto Danzig, ukazuje obraz ówczesnego społeczeństwa zarówno w skali makro, jak i w skali mikro, opowiada o obyczajowych smaczkach, o mieszczańskiej dulszczyźnie, o gorsecie konwenansów, który ciasno oplatał kobiety nawet wtedy, gdy prawdziwe gorsety poszły już w odstawkę. O konwencjonalnym uwikłaniu w społeczne role, o życiu wedle z góry narzuconych zasad i czyichś oczekiwań, o hipokryzji i przywdziewaniu masek przyzwoitości, o tłamszeniu kobiecej ambicji i prawa do szczęścia mówi się w tej powieści bardzo wiele. Żukowska w swoich drobiazgowych obrazkach życia jednostek i budowaniu szerokich panoram przedwojennego Danzig przypomina wielkich dziewiętnastowiecznych realistów, dla których tak samo ważni byli indywidualni bohaterowie, jak i tło społeczne, sieć relacji i zakotwiczenie w systemie wzajemnych powinności. Znakomity jest tu również obraz Berlina zanurzonego w libertyńskie „Roaring Twenties”, w jazzową muzykę, szalone kabarety i teatry, w obyczajowo nieskrępowane imprezy, na których mężczyzna ubrany w sukienkę nie stanowił żadnego gorszącego widowiska. Berlin zostaje tutaj świetnie skontrastowany z prowincjonalnym i po mieszczańsku „przyzwoitym” Danzig. To miejsce, w którym ludzie czują się wolni, w którym chcą walczyć o niezależność. To również miejsce, które przechodzi bolesną zmianę z liberalnej arkadii w metropolię przykrytą czerwonymi flagami, ozdobionymi czarnym znaczkiem... Flagami, które zjawią się też i w Danzig. A Danzig wyjątkowo szybko daje się wchłonąć totalitarnej ideologii, eliminując poza nawias wszystkich tych, którzy nie zamierzają się podporządkować. I którzy z różnych powodów są inni, jak transseksualista Ludo – kuzyn Johanny, i jak Erno – jej brat, zakochany w Żydówce...

 

Skazy Izabeli Żukowskiej ukazują, jak niewielki wpływ na swoje życie może mieć jednostka uwikłana w historię. Jak trudno jest zrzucić więzy narzucane przez społeczne konwenanse, jak trudno oprzeć się hipokryzji i zacząć żyć po swojemu. Wyzwolić się spod czyjejś władzy i konsekwentnie realizować własną wizję szczęścia. Żukowska opowiada o poszukiwaniu tożsamości, o budowaniu i hartowaniu charakterów, o wykuwaniu pojedynczych losów z twardego kamienia historii. I jeszcze o tym, że istnieją sytuacje bez wyjścia i niekiedy nie można dokonać jednego słusznego wyboru. Poruszająca, doskonale napisana, mądra powieść.

 

Ps. Jeżeli jeszcze raz gdzieś przeczytam, że Skazy to „literatura kobieca” (nieważne, czy w znaczeniu pozytywnym, czy negatywnym), zacznę gryźć... Naprawdę.

 

 

* Pratchett Terry, Kapelusz pełen nieba, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.

** Joyce James, Ulisses, wyd. Znak, 2013.

 

Piotr Wałkówski "Powietrzny korsarz" (Novae Res)

Najlepszym chyba wyrazem uznania dla pisarza jest tworzenie opowieści osadzonych w wykreowanym przez niego świecie. Nic nie schlebia autorowi (oczywiście generalizując) tak bardzo, jak oświadczenie "Twoja historia jest tak inspirująca, że chcę ją opowiedzieć na swój sposób!". Ed Greenwood z Zapomnianymi Krainami czy Margaret Weis i Tracy Hickman z Dragonlance byli kiedyś w tym samym miejscu, w którym dzisiaj znajduje się Naomi Novik - niedawno wydano niezłą książkę innego autora osadzoną w jej świecie, i nikt nie wie jak to się skończy. Dziełem tym jest "Powietrzny Korsarz" Piotra Wałkowskiego.

Fabuła koncentruje się na losach Nestora - jedynego znanego półsmoka (i półczłowieka), który jest dzieckiem smoczycy Lung Tien Lien. Po uprowadzeniu jego matki, jajo głównego bohatera zostaje odnalezione przez smoka Temeraire oraz jego ludzkiego kapitana - Williama Laurence'a. Ta znana czytelnikom podstawowego cyklu para staje się przybranymi rodzicami mieszańca, wychowując go oraz ucząc sztuki wojennej. W wyniku niezbyt chwalebnego incydentu Nestor ucieka z brytyjskiej placówki wojskowej razem z Temerairem - "Powietrzny Korsarz" jest zapisem wędrówki po Europie, którą obaj odbyli.

Akcja powieści rozgrywa się w pierwszej połowie XIX wieku, po porażce Napoleona w Rosji. W tej alternatywnej historii ludzkości oprócz piechoty i marynarki, państwa w swoich armiach posiadają także smocze oddziały lotnicze - każdy z gadów ma kapitana oraz załogę, co oczywiście wzorowane było na tematyce pirackiej. Smoki, choć w większości niedorównujące ludziom intelektom, potrafią mówić, czuć i stawiać na swoim, co czyni świat przedstawiony wiarygodną, a momentami nawet idylliczną rzeczywistością. Nie znam dzieł Novik, więc trudno mi to porównać, ale jeśli jej powieści utrzymane są w tym samym klimacie co dzieło Wałkówskiego, bez szemrania będę się musiał z nimi zaprzyjaźnić.

W "Powietrznym Korsarzu" urzekają przede wszystkim bohaterowie. Zagubiony egzystencjalnie Nestor, twardo trzymający się swoich zasad Temeraire, kierujący się własnymi motywami żołnierze polskiej partyzantki w wojnie z zaborcą, pielęgnujący idee wolności jeźdźcy smoków wyjęci spod prawa, wreszcie czarne charaktery, które nie zawsze są tak złe, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. No i smoki - inteligentne tytany szukające własnego miejsca w zdominowanym przez ludzi świecie. Każdy inny, każdy wyjątkowy.

Wałkówski nie musiał od początku tworzyć świata swojej powieści, mógł zatem skupić się na snuciu historii, co tylko częściowo wyszło mu na dobre. O ile w pierwszych partiach książki fabuła ma odpowiednie tempo i głębię, z każdym kolejnym rozdziałem akcja zwalnia, a znakomite pomysły zostają przyćmione przez trudno do przezwyciężenia dłużyzny. Gdyby "Korsarza" skrócić o sto stron i przyspieszyć rozwój wydarzeń z drugiej jego części, z pewnością zyskałby na wyrazistości. Autor niepotrzebnie rozwijał także wątki relacji między poszczególnymi członkami oddziału, co również wywoływało uczucie znużenia.

 

Nie zmienia to jednak faktu, że "Powietrznego Korsarza" czyta się z dużą przyjemnością. Obok hollywoodzkiej akcji Wałkówski raczy nas także trudniejszymi tematami, jak kwestie wolności, niezależności czy solidarności z towarzyszami boju w szczególności, i narodem w ogólności. Jeśli nie przeszkadzają wam przydługie fragmenty, w których niewiele się dzieje - marsz do księgarni! W innym przypadku dobrze się zastanówcie, zanim zrezygnujecie z lektury "Powietrznego Korsarza". Mimo mankamentów to świeża, pouczająca i zaskakująco życiowa książka, którą każdy miłośnik niebanalnej fantastyki powinien poznać.

Kacper Dudek, Piotr Olszówka "Kotek Mamrotek" (Nasza Księgarnia)

Kotek Mamrotek – pierwszy do psotek! Nie jest on może słodkim kociakiem, ale ma swój urok, nie brakuje mu pomysłów i ciekawości świata. W przygodach towarzyszą mu myszy, pies, a nawet słoń. Tego bohatera komiksu dla najmłodszych znają już czytelnicy czasopisma „Świerszczyk”. Nadeszła pora, aby Mamrotka poznało więcej osób, a to za sprawą niewielkiej, czarno-białej książeczki, wydanej przez Naszą Księgarnię, być może nie przypadkowo w okolicach Światowego Dnia Kota obchodzonego 17 lutego.

Zawiera ona historyjki obrazkowe, każda z nich składa się z max. 6 części i zabawnego komentarza – podsumowania. Śledząc sytuacje i wydarzenia na ilustracjach, szukając ciągów przyczynowo-skutkowych trzeba ułożyć samemu własne opowiadania z Mamrotkiem w roli głównej. Czarno-biała grafika trochę kusi, by sięgnąć po kredki, ale z drugiej strony pomaga to skupić się obserwacji tego, co się na kartkach dzieje. Oglądając obrazki i na ich podstawie opowiadając historyjki, dziecko rozwija swoje kompetencje językowe, spostrzegawczość, zdolność koncentracji, wyobraźnię. Nauczy się opowiadać, jednocześnie znakomicie się bawiąc przy poznawaniu nieco zwariowanych kocich perypetii. Z Mamrotkiem życie staje się kolorowe!

Książeczka przeznaczona jest dla dzieci z przedziału wiekowego 0-6. „Przetestowałam” ją na prawie czteroletniej dziewczynce, która była żywo zainteresowana publikacją. Niezbędne okazało się zadawanie pytań dotyczących poszczególnych obrazków. Udało się nam całkiem nieźle je omówić. Za każdym razem znajdowałyśmy coś nowego, dziecko zwracało uwagę na szczegóły, wymyślało dodatkowe okoliczności. Czas spędzony z Mamrotkiem na pewno nie był stracony, a jakże przyjemny!

Teksty napisał Piotr Olszówka - autor komiksów i bajek dla dzieci, ilustrator, pisarz, grafik reklamowy, fotograf współpracujący ze "Świerszczykiem" i z wydawnictwami edukacyjnymi, jako sekretarz Kotka Mamrotka notujący jego przygody oraz przemyślenia, ponadto autor  przygód Bartka i Smoka Chlorofila, bajek dla dzieci i bajek dla dorosłych z cyklu "Królewskie Psy" (zbiorek "Morrigan",2011). 

Rysunki wykonał Kacper Dudek –  autor niepowtarzalnej postaci Kotka Mamrotka, absolwent Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP, zajmujący się malarstwem, rysunkiem, fotografią i ilustracją, twórca wielu kolekcji dla marki Endo oraz serii dowcipnych obrazków i kartek pocztowych, pełnych osobliwych i tajemniczych istot. 

Ten duet dobrze wie, jak w atrakcyjnej formie zmieścić naukę poprzez zabawę. Uśmiech najmłodszych i satysfakcja rodziców – gwarantowane.