Weronika Murek "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina" (Wydawnictwo Czarne)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 06, marzec 2015 11:10
Ta książka przyciągała mnie niczym magnes, odkąd tylko ujrzałam ją w wydawniczych zapowiedziach. Zahipnotyzowała mnie zaprojektowana przez Iwonę Chmielewską, intrygująca okładka. Widnieje na niej, na tle ciemnego lasu, kobieca postać z udrapowanym na głowie białym materiałem, przypiętym szpilką wprost do czoła, w wełnianym swetrze robionym w warkocze. Spogląda ona dziwnie, jakby groźnie, czy może raczej podejrzliwie spod swojego ni to welonu, ni to całunu… Skojarzenia powiodły mnie jednak ku malarstwu flamandzkiemu - polecam zerknąć na obraz „Portret kobiety” Roberta Campina.
Zafrapował mnie również tytuł. Jak się okazuje, nie ma on nic wspólnego nie tylko z ogrodnictwem, ale również wcale się nie wiąże z treścią siedmiu opowiadań zamieszczonych w tym zbiorze. Jak dowiedziałam się z wywiadu z autorką (źródło: Dwutygodnik.com 152/2015), tytuł powstał dość przypadkowo i dopiero wtedy, gdy trzeba było wpisać go do umowy z wydawnictwem. Wówczas Weronice przypomniało się hasło z rolniczego kalendarza z lat 50. Szukała specjalnie czegoś nie pasującego, bo jak sama mówi „Lubię, jak się nie zgadza”. Ale paradoksalnie – zgadza się! Bo tak jak Miczurin, rosyjski genetyk krzyżował rośliny, tak Murek, polska adeptka sztuki pisarskiej z powodzeniem krzyżuje różne style literackie.
„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” to debiut literacki absolwentki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. W 2012 r. trafiła na organizowane przez Wydawnictwo Czarne Warsztaty Pisania Prozą. Jej literackie próby spotkały się z zainteresowaniem. Zmotywowana - zabrała się do pracy i oto efekt. Sto trzydzieści stron opanowanych przez krótkie, wyszlifowane formy i gęste, skondensowane treści. Bez rozlewności i ozdobników.
Przepraszam za kolokwializm, którego zaraz użyję, ale nie mogę się od niego uwolnić: opowiadania Weroniki Murek są „od czapy”. Nigdy nie wiadomo, co nas czeka za zakrętem kolejnego zdania, jak zachowają się i kim są postaci. Nawet nie można być pewnym, czy jeszcze żyją - tak jak bohaterka najdłuższego z tekstów „W tył, w dół, na lewo”.
Świat ukazany przez młodą (ur. 1989) autorkę jest celowo nieokreślony, posklejany jak patchwork z wielokolorowych kawałeczków, powyginany i przenicowany na lewą stronę. Balansuje między jawą a snem, życiem a śmiercią, rządzi się prawem absurdu, groteski, niesamowitości, oniryzmu oraz odznacza się totalną swobodą i nieograniczoną wyobraźnią. Jednak w tym szaleństwie jest metoda… Chyba…
Przyznam, że jeszcze nie znalazłam klucza do prozy Weroniki Murek, ale ochoty na jej czytanie i zgłębianie nie straciłam. Na razie złapałam bakcyla, że tak powiem. Przyswoiłam jej oszczędny, zwięzły, precyzyjny styl. Przyjęłam tomik z całym dobrodziejstwem inwentarza, jego dziwacznością, absurdalnością i takim gorzkim smutkiem, który wyziera zza przedstawionych sytuacji. Mam nadzieję, że na jednej książce się nie skończy, bo debiut – ciekawy, oryginalny i zaskakujący – budzi apetyt na więcej.
„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” na pewno nie jest książką dla każdego, choć nikomu nie zabrania się spróbować. Czyni to wtedy na własną odpowiedzialność. Nie proponuję jej miłośnikom realizmu i zwolennikom fabuły poukładanej jak w pudełeczku. Tam bowiem są okruchy, które mogą uwierać, a rzeczywistość jest fragmentaryczna i odklejona. Murek stawia przed czytelnikiem mur, którego głową się nie przebije, ale może się go przeskoczy, nie mówiąc wcześniej „hop”. Zawsze jednak można próbować kuć młoteczkiem cegły, by wybić dziurę, przez którą widać będzie kawałek nietypowego świata, a nawet zaświatów.