Aktualności
Anna Bichalska "Czarci most" (Videograf)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 24, luty 2015 14:17
- Autor: Katarzyna Pessel
Czy to co widzimy jest realne czy tylko tak się nam wydaje, a prawdziwa rzeczywistość to całkiem inna bajka? Niektórzy z nas dostrzegają więcej niż inni, lecz te obrazy traktowane są jako przywidzenia, bo przecież odstają od tego co uważamy za normalne. A gdyby okazały się one prawdziwe i świat wokół nas był całkowicie różny od tego jaki znamy?
Miejsca z dzieciństwa mają jedyny w swoim rodzaju urok, wiążą się z nimi wspomnienia miłe sercu. Czasem jednak w pamięci są i złe myśli, które rzucają cień na późniejsze życie. Mikołaj Osadnik wraca po latach do małego miasteczka, z którego wyjechał jako kilkulatek, nie wie do końca dlaczego przez tak długi okres nie wracał do niego, chociaż cały czas mieszkała w nim jego babcia Wanda. Teraz, gdy staruszka zmarła musi zająć się tym co pozostawiła, nie planuje długiego pobytu w Czarcim Moście, nic go łączy z tym punktem na mapie, poza domem otrzymanym w spadku. Niewiele pamięta z czasów kiedy tam mieszkał, ale budynek budzi w nim ciepłe uczucia, miejscowi ludzie również wydają się mili. Wszystko wydaje się takie jak w innych prowincjonalnych miasteczkach, coś jednak nie daje mu spokoju, lecz pewnie związane jest to ze smutkiem po śmierci bliskiej osoby. Jednak coś nieoczekiwanie przerywa spokój, nawet gdy jest pozorny. Zostaje popełnione morderstwo, ofiarą jest Maria, znajoma z dzieciństwa, ale zbrodnia ma dość zagadkowy charakter. Jakby tego było mało zaginął również jej syn Tomek. Mikołaj nie jest ani prywatnym detektywem i do tej pory nie miał skłonności w tym kierunku, lecz w tym przypadku czuje, że powinien, a nawet musi pomóc Jadze, siostrze zamordowanej, w wyjaśnieniu tego zabójstwa i odnalezieniu zaginionego dziecka. Oboje zdają się dostrzegać to czego nie widzą inni, czyżby ulegali jakimś omamom? Informacje jakie na nich czekają okazują się wprost nieprawdopodobne, zmieniają wszystko, w szczególności postrzeganie świata i najbliższych. Mikołaj po części czuje się jak Alicja w krainie czarów, tylko że i on i Jaga nie są bohaterami z literackiej opowieści! Może to jedynie sen, chociaż nadzwyczaj realny? Czarci Most ma swoje drugie oblicze, a ich dwójka musi zmierzyć się z prawdą jakiej nawet nie podejrzewali.
Autor książek dla dzieci i dziennikarka powinni mieć otwarte umysły, lecz co innego pisać o czymś, a zupełnie co innego zmierzyć się z niesamowitą prawdą. Na tym jeszcze nie koniec, raczej dopiero wstęp, przecież trzeba znaleźć chłopca i ująć mordercę, no i stanąć twarzą w twarz z dziedzictwem nieoczekiwanym i przede wszystkim niecodziennym. Tajemnice i zagadki zdają się pojawiać na każdym kroku, ich rozwiązanie jednak nie jest łatwe. Nieuchwytny wróg daje znać o sobie kolejny raz wzbudzając nie tylko strach, ale i podejrzliwość. Czarci Most to nie tylko nazwa, lecz coś o wiele więcej, mająca swoje korzenie w zamierzchłej przeszłości. Teraźniejszość jest jej wynikiem, a Mikołaj i Jaga są także jej nieodłączną częścią, ich śledztwo nabrało całkiem innego wymiaru, teraz liczy się każda godzina.
Trochę baśni, wątek kryminalny, odrobina motywu paranormalnego i grozy, opowieść z pogranicza twórczości Neila Gaimana i Jonathana Carolla, a jako bonus ciut mitologii słowiańskiej. Podobno co za dużo to nie zdrowo, ale w przypadku "Czarciego Mostu" niczego nie ma za wiele, pomimo mnogości szczegółów i wielobarwności postaci wszystko składa się na spójną całość. Anna Bichalska brawurowo łączy gatunki dając czytelnikowi niejednego niespodziewanego bohatera, który nawet będąc drugoplanowym zapada w pamięć. Fabuła nie rozczaruje nikogo, ponieważ w przypadku "Czarciego Mostu" znajdzie więcej niż tylko "coś" dla siebie. Autorka nie zapomniała nawet o dowcipnych dialogach i dobrym humorze, chociaż przeplata się on z chwilami grozy. Szkoda by było nie rozwinąć historii z Jagą i Mikołajem
w rolach głównych w kolejnej opowieści, gdyż i oni i ich znajomi raczej nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Józef Ignacy Kraszewski "Lubonie. Powieść z X wieku" (ZYSK i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 23, luty 2015 09:22
Niegdyś omijałam szerokim łukiem twórczość Józefa Ignacego Kraszewskiego. Kierowałam się nieuzasadnionymi uprzedzeniami. Nie przepadam za powieściami historycznymi, a ten pisarz z założenia wydawał mi się nudny. W końcu przełamałam się, ponadto zaangażowałam się w „Projekt Kraszewski” (http://projekt-kraszewski.blogspot.com/) i kilka książek tego autora przeczytałam. Okazało się, że nie taki Kraszewski straszny, jak go malują, a opinie o jego wtórności i nudziarstwie są mocno przesadzone. Oswoiwszy się zatem ze stylem tego literata, sięgam czasem po jego utwory, już bez obaw. Z wyjątkiem plasującej się na liście szkolnych lektur „Starej baśni”, nie są one jednak wznawiane. Toteż tym bardziej cieszy nowe, świeże wydanie powieści „Lubonie”, która – mam nadzieję – trafi do wielu czytelników, bo Kraszewskiego naprawdę da się czytać! Nawet z przyjemnością i zainteresowaniem, co współtwórcy bloga poświęconego pisarzowi starają się udowodnić w zamieszczonych tam ponad dwustu recenzjach oraz innych tekstach.
„Lubonie” to powieść historyczna, należąca do cyklu „Dzieje Polski”, zabierająca czytelnika w podróż do czasów Mieszka I, jeszcze przed wiekopomnym wydarzeniem, jakim był Chrzest Polski w 966 r. Autor rozpoczyna od sugestywnego opisu upalnego letniego dnia, by stopniowo wprowadzić na scenę bohaterów – mieszkańców dworu Nad Wartą: staruszkę Dobrogniewę, piękną dziewczynę Hożę, starego Lubonia. Zawitał do nich szukający noclegu wędrowiec. Okazało się, iż to Włast – zaginiony i opłakiwany syn Lubonia, który przed laty dostał się do niemieckiej niewoli. Przybyszowi niełatwo odnaleźć się w rodzinnym gnieździe, odwykł od miecza i oszczepu, wyznaje inną wiarę niż jego bliscy. Jest chrześcijaninem, a tego ani pojąć, ani zaakceptować nie mogą jego ojciec i babka. Włast musi ukrywać, a potem bronić swojej wiary, jest duchownym. Wkrótce trafia na dwór knezia Mieszka, który sposobi się do poślubienia Dobrawy, córki czeskiego władcy i rozeznaje, jak umocnić swą władzę. Młody Luboń służy mu, a swoją postawą daje przykład człowieka mocnego wiarą. To dopiero początek…. A dzieje się potem naprawdę wiele i burzliwie….
Opowiadając o perypetiach rodu Luboniów oraz dworze Mieszka, J. I. Kraszewski przedstawił długi i trudny proces przechodzenia na chrześcijaństwo. Niełatwo było wykorzenić stare pogańskie bóstwa i obrządki, narzucić i szerzyć nową religię. Nie obyło się bez buntów, podstępów, nastawania na domostwa i życie chrześcijan. Lud słowiański bronił swych chramów i kontyn. Sam Mieszko też nie od razu poddał się znakowi krzyża. Wyczekiwał, zwlekał, obserwował dziejową scenę.
Gdy czytelnik już przywyknie do archaicznego języka, zwrotów i wyrazów czerpanych z zamierzchłych czasów pogaństwa i początków państwa polskiego, gdy da się ponieść stylistycznemu nurtowi, wówczas odkryje barwną opowieść, w której postaci autentyczne i fikcyjne ukazane są w wyrazisty sposób. Otrzyma interesujący portret władcy - Mieszka I, przyjrzy się też czeskiemu Bolkowi oraz cesarzowi Ottonowi. Pozna tło wydarzeń, o których uczył się na lekcjach historii. Być może nieco się uśmiechnie, bądź zirytuje nad naiwnością fabuły, czy dostrzeże historyczne nieścisłości, ale chyba wybaczy to autorowi.
Kraszewski napisał swą powieść w 1876 r. zgodnie z ówczesnym stan wiedzy historycznej. Opierał się na dokumentach, kronikach („Kronika Thietmara”), które nastręczyły późniejszym historykom sporo wątpliwości. Nie bez znaczenia pewnie też było to, iż wtedy Polska znajdowała się pod zaborami, a naród potrzebował wzmacniania swej tożsamości, pokazania że „w jedności siła”, a wiara może stać się jej fundamentem. Słowa „Nigdy bez bólu nie przechodzi człowiek nawet do lepszego stanu, a stokroć trudniejszym jest odrodzenie się społeczeństwa, które zwichnięte w biegu, niełatwo odzyskuje ruch bezpieczny i stały. Chwile przesilenia i gorączki są zawsze dobą nieładu i rozprężenia. Źli korzystają ze swobody, jaką daje nieposzanowanie praw, które się walą, uwalniając zarazem od poszanowania tych, których znać jeszcze nie mogą” (s. 251) można równie dobrze odnieść do wieków XVIII i XIX, jak i do X.
Autor suchym faktom nadał kolorytu. W dedykacji dla Bronisława Zaleskiego napisał „Czasy, które się tu malują, szare okrywają mroki, wrócić im cokolwiek życia, starać się je z niemnogich wskazówek i pomników odgadnąć, zaprawdę trudno było. Nie pochlebiam sobie, abym to dokonał tak, jak to należało, alem uczynił pobożnym ku przeszłości sercem, jakiem zdołał i umiał”. Starał się ożywić zamierzchłą przeszłość, przybliżyć trudne i ważne dzieje kraju. Czy udało mu się to na tyle, by dotrzeć do współczesnego czytelnika?
Nie czuję się ani na tyle biegła w historii, ani na tyle obeznana z obszernym dorobkiem literackim Kraszewskiego, aby jednoznacznie ocenić „Lubonie”. Z perspektywy zwykłego czytelnika, w dodatku niespecjalnie gustującego w powieściach historycznych mogę jednak stwierdzić, że to utwór ciekawy, zarówno pod względem języka, jak i treści, z wyraźnym przekazem, lecz bez prawienia morałów. Przystępny mimo archaizacji. Może zainspirować do sięgania po teksty źródłowe, opracowania historyczne. Na pewno nie należy do najlepszych dzieł tego pisarza, ale i do najsłabszych bym go nie zaliczyła.
Warto nadmienić, że 14 i 15 lutego 2015 r. odbyło się „Wielkie Czytanie” powieści historycznej J. I. Kraszewskiego "Lubonie” w Kościele Świętego Krzyża w Poznaniu.
Emilia Padoł "Damy PRL-u" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 20, luty 2015 08:24
- Autor: Katarzyna Pessel
Z czym kojarzy się słowo dama? Odpowiedzi może być wiele, w zależności z jakiej perspektywy patrzymy na przedstawicielki płci pięknej. Na srebrnym ekranie lub też na scenie jej synonimem są kapelusze, eleganckie suknie, wystudiowane gesty i to nieuchwytne coś, co zapada w pamięć i będzie nasuwać się na myśl gdy padnie słowo - dama. Jednak nie każda aktorka pozostaje nią gdy zgasną sceniczne lampy, opadnie kurtyna, bądź przeminie napis „Koniec". Tylko niektóre są nimi również, gdy to nie scenariusz lub reżyser dyktuje im zachowanie. Kim były więc damy PRL-u i kto zasługuje na takie miano?
Z okładki spoglądają cztery kobiety - każda z nich jest inna, każda ma swoje miejsce w historii kinematografii i każda zasłużyła na miano damy, ale nie tylko o nich jest książka Emilii Padoł, jeszcze kilka pań skrywa się w niej. Niezapomniana Oleńka Billewiczówna czyli Małgorzata Braunek nie dla wszystkich była synonimem damy, tak samo, niektórym trudno nią określić Polę Raksę, obie większość pamięta jako dziewczyny, nawet pomimo historycznych kostiumów. Jednak upływ lat działał na korzyść obu aktorek, pozostały w pamięci nie jedynie jako postacie filmowe, lecz przede wszystkim kobiety umiejące w pewnym momencie powiedzieć stop i rozpocząć całkiem inny rozdział życia. Natomiast Nina Andrycz jak nikt inny uosabia słowo dama - wielkie role teatralne - królowych i arystokratek, potwierdzały niedostępność i unikatowość. To nie było odgrywanie roli, lecz utożsamianie się z literacką postacią, a widzowie przenosili odczucia z niej na realną osobę. Kreacja tylko czy prawdziwe mistrzostwo w aktorstwie? To na zawsze pozostanie tajemnicą królowej polskiego teatru, nietuzinkowej, niezapomnianej i niepowtarzalnej.
Na obwolucie nie ma zdjęcia Beaty Tyszkiewicz i Grażyny Szapołowskiej, obie zdają się stać na przeciwległych krańcach - arystokratka i najprawdziwsza femme fatale. Pierwsze wrażenie, a raczej obiegowa opinia może mylić, szczególnie gdy przyjrzeć się z bliska obu aktorkom. Mijają kolejne dekady, pojawiają się nowe gwiazdy kina, inne odchodzą w zapomnienie, a następne pokolenie powraca do ról tych dwóch aktorek - ponadczasowych i roztaczających nieuchwytną aurę wyjątkowości i kobiecości.
W tym towarzystwie nie można zapomnieć również o Annie Dymnej, chociaż najszybciej przychodzą na myśl filmy z cyklu "Sami swoi", to zaraz potem przypomina się prawdziwie królewska kreacja - w "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny". Jednak poza ekranem telewizyjnym i kinowym zachwyca Pani Anna przede wszystkim jako człowiek niosący nadzieję innym. Kto jak nie ona właśnie zasługuje na miano damy?
Jak mogą być zatytułowane rozdziały książki "Damy PRL-u"? A gdyby tak kolejne nazwać je biust, oczy, nogi, usta, pupa? Niecodzienny podział, nieprawdaż? Za tak intrygującymi zapowiedziami kryje się plejada aktorek - pięknych, lecz przede utalentowanych i wyróżniających się nie tylko na ekranie bądź scenie, ale i poza nimi. Niektóre z pań są mniej pamiętane przez młodsze pokolenia, chociaż uniknęły zniknięcia z kart historii teatru i kina. Każda z nich stworzyła niezapomniane i nagradzane kreacje, ba, nawet stały się symbolami, ale co ważniejsze one same nie zginęły w odtwarzanych postaciach, pozostały ludźmi - kobietami z krwi i kości z zaletami oraz wadami. Ich biografie nie są pasmem samych sukcesów, są w nich wzloty i upadki, nagrody, ale i rozczarowania. Dwanaście wielkich aktorek, dam, które triumfy święciły w czasach PRL-u i wcale nie przeminęły wraz z nim, lecz nadal wywołują emocje. Gdybym miała możliwość dodałam bym do tej listy jeszcze kilka pań na czele z Aleksandrą Śląską, niezapomnianą królową Boną i Magdaleną Zawadzką - Hajduczkiem.
Ponadczasowe, obojętnie czy oglądane w czerni i bieli czy w kolorze, niezapomniane i symboliczne, upływ lat tylko im służy.
Izabela Żukowska "Skazy" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 19, luty 2015 08:58
Kiedy pod koniec ubiegłego roku przeczytałam powieść Trzy odbicia w lustrze Zbigniewa Zborowskiego, wydawało mi się, że upłynie sporo wody, zanim ponownie trafię na tak doskonale napisaną i porywającą sagę. Myliłam się. I choć Trzy odbicia w lustrze nadal zajmują pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu „pokoleniówek”, to muszę przyznać, że Skazy Izabeli Żukowskiej również wywarły na mnie ogromne wrażenie. Znakomicie napisana, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, mądra i wartościowa pod względem poznawczym powieść Żukowskiej ukazuje skomplikowane dzieje rodziny Hollenbachów z przedwojennego Danzig. Autorka pochyla się nad jednostkami uwikłanymi w historię, analizuje naturę zbrodni i zła, mówi o właściwych i niewłaściwych wyborach, a także – może nawet przede wszystkim – o poszukiwaniu własnej tożsamości.
Katarina Hollenbach-Winckler jest sławną flecistką. Kiedyś miała na imię Katarzyna i nosiła inne, polskie nazwisko, ale w latach osiemdziesiątych zdecydowała się wyemigrować z Gdańska do Niemiec i tam kontynuować swoją muzyczną edukację. Tam też właśnie zrobiła prawdziwą karierę. Wyjazd do Niemiec sporo jednak Kati kosztował. Jej matka, Lila, zupełnie odwróciła się od córki i kobiety na wiele lat zerwały ze sobą kontakt. Kati nie rozumiała uporu i niechęci Lili wobec Niemiec. Wobec jej usamodzielnienia się. Wobec szeroko zakrojonych planów na przyszłość. Nie rozumiała jednak przede wszystkim antypatii Lili wobec Henrietty Winckler – siostry-bliźniaczki swojej własnej matki, o której nigdy się w domu nie mówiło i którą Kati odnalazła dopiero po śmierci babki. O istnieniu Henrietty dowiedziała się przypadkiem, kiedy porządkowała rzeczy zmarłej i w jej ręce wpadła fotografia przedstawiająca dwie dziewczyny łudząco do siebie podobne. Kati zaczęła wówczas podejrzewać, że ukochana babka – Janina Walicka – miała przed wojną życie, o którym nigdy nikomu nie opowiadała. I rzeczywiście – potwierdzają to odnalezione w dokumentach metryki urodzenia. Henrietty Hollenbach i... jej siostry Johanny. Kati odkrywa zatem nie tylko to, że jej babcia miała siostrę bliźniaczkę, ale też to, że urodziła się jako Niemka. I wcale nie pochodziła z ziem polskich, ale właśnie z Gdańska, który wówczas funkcjonował jeszcze pod nazwą Danzig... Historia rodziny Hollenbachów z Danzig staje się obsesją Kati. Dziewczyna decyduje się opuścić dom rodzinny i zamieszkać w Niemczech z Henriettą, czym doprowadza do wściekłości własną matkę. I jak się później okaże – Lila ma ku temu ważny powód. Niestety, Katarina nie odkryje tego na czas. Kiedy po trzydziestu latach wróci do Gdańska na pogrzeb matki, odnajdzie list, który wypełni luki w dziejach rodziny Hollenbachów i rozwieje wszelkie wątpliwości, ale też boleśnie unaoczni jej, jak wielki błąd popełniła ona sama... Historia Kati ustępuje miejsca innej historii. Historii Johanny Hollenbach, jej siostry Henrietty, jej brata i rodziców – całego rodu Hollenbachów, zamożnych kupców z przedwojennego Danzig...
Podczas lektury Skaz bez przerwy chodził mi po głowie cytat z... Terry'ego Pratchetta: Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?* Izabela Żukowska ukazuje bohaterów, którzy mają bardzo podobne dylematy. Katarina przez całe swoje dorosłe życie poszukuje własnej tożsamości i usiłuje zdefiniować się na nowo w kontekście rodziny Hollenbachów, których krew płynie w jej żyłach. Johanna przez całe swoje powojenne życie usiłuje zamknąć za sobą przeszłość i to, co zostawiła w Danzig. Usiłuje określić się od zera w oderwaniu od korzeni, odcięta od własnej rodziny, z którą nie chce mieć już nic wspólnego. Kati usiłuje wydobyć historię Hollenbachów z mroków historii – Johanna chce ją ukryć. Robią to z bardzo podobnych powodów. Johanna nie potrafi żyć uwikłana w rodzinne relacje, nie umie pogodzić się z tym, czym stali się na jej oczach Hollenbachowie, nie chce wraz z nimi budować świata, w którym oni widzą swoją przyszłość. Katarina nie jest w stanie funkcjonować w oderwaniu od korzeni. Chce znać swoją historię, wiedzieć, kim jest i skąd się wywodzi. Tyle tylko, że nie każda rodzina może poszczycić się chlubną przeszłością. A kiedy Kati wreszcie to sobie uświadomi, będzie musiała uporać się z poczuciem straty, z przykrą świadomością, że życie ją oszukało i zawiodło. I że być może szukała na próżno. Bo z historią niekiedy faktycznie bywa tak, jak pisał James Joyce w Ulissesie. Historia jest nocną zmorą, z której staram się przebudzić**.
Izabela Żukowska po mistrzowsku opisuje przedwojenne miasto Danzig, ukazuje obraz ówczesnego społeczeństwa zarówno w skali makro, jak i w skali mikro, opowiada o obyczajowych smaczkach, o mieszczańskiej dulszczyźnie, o gorsecie konwenansów, który ciasno oplatał kobiety nawet wtedy, gdy prawdziwe gorsety poszły już w odstawkę. O konwencjonalnym uwikłaniu w społeczne role, o życiu wedle z góry narzuconych zasad i czyichś oczekiwań, o hipokryzji i przywdziewaniu masek przyzwoitości, o tłamszeniu kobiecej ambicji i prawa do szczęścia mówi się w tej powieści bardzo wiele. Żukowska w swoich drobiazgowych obrazkach życia jednostek i budowaniu szerokich panoram przedwojennego Danzig przypomina wielkich dziewiętnastowiecznych realistów, dla których tak samo ważni byli indywidualni bohaterowie, jak i tło społeczne, sieć relacji i zakotwiczenie w systemie wzajemnych powinności. Znakomity jest tu również obraz Berlina zanurzonego w libertyńskie „Roaring Twenties”, w jazzową muzykę, szalone kabarety i teatry, w obyczajowo nieskrępowane imprezy, na których mężczyzna ubrany w sukienkę nie stanowił żadnego gorszącego widowiska. Berlin zostaje tutaj świetnie skontrastowany z prowincjonalnym i po mieszczańsku „przyzwoitym” Danzig. To miejsce, w którym ludzie czują się wolni, w którym chcą walczyć o niezależność. To również miejsce, które przechodzi bolesną zmianę z liberalnej arkadii w metropolię przykrytą czerwonymi flagami, ozdobionymi czarnym znaczkiem... Flagami, które zjawią się też i w Danzig. A Danzig wyjątkowo szybko daje się wchłonąć totalitarnej ideologii, eliminując poza nawias wszystkich tych, którzy nie zamierzają się podporządkować. I którzy z różnych powodów są inni, jak transseksualista Ludo – kuzyn Johanny, i jak Erno – jej brat, zakochany w Żydówce...
Skazy Izabeli Żukowskiej ukazują, jak niewielki wpływ na swoje życie może mieć jednostka uwikłana w historię. Jak trudno jest zrzucić więzy narzucane przez społeczne konwenanse, jak trudno oprzeć się hipokryzji i zacząć żyć po swojemu. Wyzwolić się spod czyjejś władzy i konsekwentnie realizować własną wizję szczęścia. Żukowska opowiada o poszukiwaniu tożsamości, o budowaniu i hartowaniu charakterów, o wykuwaniu pojedynczych losów z twardego kamienia historii. I jeszcze o tym, że istnieją sytuacje bez wyjścia i niekiedy nie można dokonać jednego słusznego wyboru. Poruszająca, doskonale napisana, mądra powieść.
Ps. Jeżeli jeszcze raz gdzieś przeczytam, że Skazy to „literatura kobieca” (nieważne, czy w znaczeniu pozytywnym, czy negatywnym), zacznę gryźć... Naprawdę.
* Pratchett Terry, Kapelusz pełen nieba, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.
** Joyce James, Ulisses, wyd. Znak, 2013.