Aktualności
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia." (Wydawnictwo Novae Res) przedpremierowo
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 06, luty 2015 10:00
Zuzanna – pierwszy tom trylogii Szukaj mnie wśród lawendy ukazał nowe literackie oblicze Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. To prawdopodobnie jej „najłagodniejsza” i najbardziej krzepiąca powieść. Drugi tom chorwackiej trylogii przedstawia losy kolejnej siostry Skotnickiej – tym razem Zofii. Ta historia jest jednak nieco inna od poprzedniej. Bardziej dramatyczna i fabularnie skomplikowana. Bardziej trzymająca w napięciu. Bardziej nawet mroczna.
Zofia – siostra Zuzanny i Gabrieli – wiedzie na pozór bardzo poukładane życie. Ma dwoje dorastających dzieci, dobrego i zaradnego męża, ładny dom i stabilną sytuację materialną. Czy jest jednak szczęśliwa? Na to pytanie Zofia sama nie potrafi sobie odpowiedzieć. Czegoś jej bowiem brakuje... Czegoś bardzo ważnego, czegoś fundamentalnego i wyznaczającego istotę człowieczeństwa. Być może odpowiedź jest w gruncie rzeczy bardzo prosta? Być może Zofia nie jest szczęśliwa, bo brakuje jej miłości? Mąż oddala się od niej coraz bardziej, spędza całe dnie w pracy, a żoną i dziećmi wykazuje zainteresowanie śladowe. Poza tym na horyzoncie pojawia się przystojny Maks Krall, dawna miłość Zofii. Mężczyzna, który jednego dnia kochał ją ponad życie, a drugiego porzucił z bzdurnego powodu. Zofia czuje, że przeszłość kryje w sobie niewyjaśnione tajemnice – że Maks Krall tak naprawdę postąpił w sprzeczności z samym sobą. Tylko dlaczego? I co ma na sumieniu jej własny mąż, którego Zofia najprawdopodobniej w ogóle nie zna? Czy zagadki sprzed lat zostaną wyjaśnione? Czy Zofia wreszcie poczuje się kochana? Czy... zdradzi męża? I czy będzie potrafiła pogodzić się z tym, co zgotuje jej przewrotny los?
Pierwszy tom trylogii Szukaj mnie wśród lawendy – Zuzanna – został znakomicie przyjęty przez czytelników i zebrał pozytywne recenzje. Ja również wyraziłam się o nim pochlebnie, choć zaznaczyłam, że prawdopodobnie nie sięgnęłabym po tę powieść, gdyby nie napisała jej Agnieszka Lingas-Łoniewska. Kiedy więc przystąpiłam do lektury drugiego tomu trylogii – Zofii – miałam dość sprecyzowane oczekiwania. Spodziewałam się mądrej, ciekawej, wzruszającej i – jednak mimo wszystko – lekkiej opowieści o miłości. Zofia tymczasem okazała się książką zupełnie zaskakującą, zarówno pod względem fabularnym, jak i pod względem konstrukcji postaci. To już nie jest tylko wzruszająca i krzepiąca historia. W Zofii znajdziemy bohaterów moralnie dwuznacznych, którzy kłamią, bawią się w manipulacje, zadręczają siebie i swoje otoczenie, są chłodni, ranią i zdradzają. Nawet tytułowa Zofia, w pierwszym tomie trylogii spokojna, wyważona i „porządna”, tutaj zmieni się na moment w targaną wewnętrznymi konfliktami Annę Kareninę... Znajdą się pewnie tacy czytelnicy, którzy uznają, że Agnieszka Lingas-Łoniewska kreśli fabułę niczym z wenezuelskiej telenoweli. A bo to kobieta dojrzała ciągle marzy o swojej szczenięcej miłości, jej mąż nosi w sercu uwierający sekret, przyjaciele wchodzą w dziwny układ dotyczący przyszłych losów dziewczyny, dorośli ludzie – zawodowo ustawieni – zajmują się czymś tak „durnym”, jak emocje... Straszna kicha, co? Zastanówcie się jednak, czy przypadkiem wokół was nie dzieją się podobne historie? Czy przypadkiem każdego dnia nie pisze ich samo życie? Ja wiem na pewno, że tak jest. I w tym właśnie tkwi największa siła tej powieści. To historia, która może się przytrafić każdemu.
Agnieszka Lingas-Łoniewska jak zawsze pisze bardzo lekko, dobrze, tworzy świetne dialogi, kreśli zabawne scenki obyczajowe i umiejętnie gra na emocjach. W Zofii znajdziemy jednak coś więcej niż w Zuzannie. Znajdziemy mianowicie lepszą psychologię postaci i więcej mrocznych tonów. Więcej szarości, więcej dwuznaczności, więcej życiowej prawdy. I oczywiście fabuła jest tu dużo bardziej skomplikowana, co wychodzi tylko na plus. Poza tym w Zofii Lingas-Łoniewska kreuje naprawdę niezły portret mężczyzny „po przejściach”, Maksa Kralla, przy którym Robert z Zuzanny wypada jednak trochę (przepraszam!) blado... Na koniec – żeby nie było tak słodko – przyczepię się do... okładki. O ile do pierwszego tomu trylogii pasowały takie pastelowe, jasne, błękitne, pozytywne barwy, o tyle tutaj już odrobinę mi one zgrzytają. Ta historia nie jest wcale łatwa i miła. Z pewnością nie raz wyciśnie wam z oczu łzę. Co oczywiście jest jej niewątpliwą – może nawet największą – zaletą.
Ps. Na samiutkim końcu znajdziecie fragment ostatniego tomu trylogii – Gabrieli. Tam to się będzie dopiero działo...
Aleksandra Przygoda "Czas nie czeka na nikogo" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 05, luty 2015 09:54
Nigdy nie odpowiedziałem sobie ostatecznie na pytanie, czy recenzując książkę powinienem poważnie brać pod uwagę, kto jest jej autorem? Czy takie informacje powinny mieć wpływ na moją ocenę? Po wielu przemyśleniach skłaniam się ku stanowisku, że postać twórcy musi być obecna w recenzji jego książki, ale nie może tej recenzji zdominować. Trudno jednak będzie uciec od odwołań do postaci autorki "Czas nie czeka na nikogo" - jest nią bowiem nastolatka, Aleksandra Przygoda.
Głównymi bohaterami tej sympatycznej powieści są, a jakże!, nastolatki - Max Jackson i Madeline Turner. W wyniku wyjątkowego zbiegu okoliczności Madeline zostaje przeniesiona do wirtualnej rzeczywistości, w której za pomocą myśli można kreować różne rzeczy, a umiera się naprawdę. Fabuła koncentruje się na próbach odkrycia przez dziewczynę tajemnicy miejsca, w którym się znalazła oraz ukarania odpowiedzialnych za to ludzi.
Z uwagi na to, że "Czas nie czeka na nikogo" jest debiutem młodziutkiej Aleksandry Przygody, trzeba podejść do niego z odpowiednim nastawieniem. Autorka tryskając pomysłami wypełniła niewielką książeczkę (111 stron) masą elementów, które nie zawsze są ze sobą spójne. Relacje między naszą rzeczywistością a wyimaginowanym światem-więzieniem Madeline to temat bardzo złożony i Przygodzie nie zawsze udawało się wiarygodnie oddać ich naturę. Ten sam zarzut można postawić także fabule jako takiej - liczba teorii zmieniających się z prędkością światła (wszechświat równoległy, symulacja komputerowa, wnętrze mózgu innej istoty) zamiast uatrakcyjnić przekaz, niestety trochę go zamazała.
Na szczęście jednak pomysły autorki są wystarczająco chwytliwe, by cieszyć nawet pośród wewnętrznego chaosu. Sama będąc młodą dziewczyną, Przygoda nie miała problemu z nakreśleniem bohaterów w podobnym wieku - postacie przez nią stworzone są charakterystyczne i do bólu wiarygodne. Często naiwne, ale w ten właśnie sposób zachowują się nastolatki, co nie może być wobec "Czasu..." zarzutem.
Przed Aleksandrą Przygodą długa droga. By wypłynąć na szersze literackie wody będzie musiała popracować nie tylko nad wzbogaceniem słownictwa, ale przede wszystkim umiejętnością sprawniejszego prowadzenia akcji swoich powieści. Będzie musiała nauczyć się odnajdywać porządek wśród chaosu, a także posiąść trudną zdolność rezygnowania z części (nawet dobrych) pomysłów, na rzecz zwięzłość i klarowności fabuły. Teraz już jednak można powiedzieć, że jej zapał i energia wylewające się z "Czasu..." są niezłą rekomendacją i przekonują, że warto w Przygodę zainwestować.
Piotr Rutkowski "Adam i Ewa idą do nieba" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 04, luty 2015 13:11
"Adam i Ewa idą do Nieba" to powieść Piotra Rutkowskiego, którą niewiarygodnie trudno sklasyfikować. Nieco biblijna retoryka (zwłaszcza na początku) oraz elementy metafizyczne sugerowałyby manifest światopoglądowy, rozwijająca się w dalszej części książki przyziemna fabuła - powieść obyczajową. Z uwagi jednak na pesymistyczno-wojowniczy wydźwięk całości oraz fascynującą kreację głównego bohatera, dzieło Rutkowskiego uznaję za rzadki przejaw zjadliwej literatury społecznego niepokoju.
Książka jest zapisem narodzin i dorastania Stasia Szatana - nietuzinkowej postaci, która swoją opowieść zaczyna od życia płodowego. Już za to należą się autorowi słowa uznania. Nie pamiętam bowiem historii, której narratorem (nawet przez chwilę) byłby w pełni świadomy i zafascynowany damskimi wdziękami mężczyzna w stanie embrionalnym. Rutkowski prowadzi nas przez okres dojrzewania, pobyt w szkole, placówce opiekuńczej, wreszcie - samodzielne życie Szatana i studia, w trakcie których dochodzi do fabularnej kulminacji "Adama i Ewy...". A to wszystko na ledwie dwustu stronach.
Najsilniejszą stroną powieści Rutkowskiego są bohaterowie. Makabrycznie niebanalny, zakrzywiający wręcz rzeczywistość swoją wewnętrzną siłą Szatan, jego charakterystyczni rodzice, tytaniczna babka. Z drugiej strony - irytujący współlokator (założę się, że macie wśród znajomych kogoś takiego) oraz efemeryczna miłość Ewa. W tle znajdują się także inne postacie, ale nie są one nawet w połowie tak zjawiskowe jak rodzina Stasia i jego najbliższe otoczenie. Co jak co, ale talent do kreowania bohaterów i pisania ich dialogów autor ma ogromny.
Część "Adama i Ewy..." ma wymiar alegoryczny, by nie rzec - mistyczny. Poprzez wydarzenia swojego życia i towarzyszącą im refleksję, Szatan płynnie przechodzi między światem prawdziwym i tym wyidealizowanym, pełnym znaczeń i symboli. Do prostych z pozoru czynności dorabia ideologię całkowicie zmieniającą ich znaczenie. Niestety momentami nawet dla mnie, fana realizmu magicznego, pomysły Rutkowskiego wydają się niezrozumiałe. Taki już urok ambitnej literatury obyczajowej.
Choć to nie ten jeszcze poziom, w prozie Rutkowskiego czuję ducha Murakamiego. Może ze względu na oszczędną scenerię, może umiejętność stworzenia trzymającej w napięciu fabuły bez hollywoodzkich fajerwerków. "Adam i Ewa..." to niewielki, ale soczysty kawałek literatury, która ma w zwyczaju pobudzać nas do myślenia. Absolutnie warto poświęcić dwa wieczory, by go posmakować.
Katarzyna Enerlich "Prowincja pełna snów" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 03, luty 2015 12:18
- Autor: Katarzyna Pessel
Wydaje się, że zbyt często los doświadcza człowieka tym, co złe i raniące. Kiedy wydaje się, iż już najgorsze za nami, po raz wtóry przeznaczenie wtrąca swoje trzy grosze do naszego życia i po raz kolejny ból gości w sercu i przede wszystkim umyśle. Przeszłość zamiast być ostoją szczęśliwych wspomnień coraz bardziej kojarzy się z puszką Pandory i to otwartą nie przez nas, ale przez kogoś innego. Przyszłość jawi się chmurno i mgliście, a teraźniejszość... teraźniejszość to rana, która nie może się zabliźnić i przypomina o tym, co było, lecz zginęło bezpowrotnie, a przynajmniej tak jest odczuwane. Nadchodzi jednak zmiana i nagle spostrzegamy, że znowu wszystko nabiera całkiem innych barw.
Prowincja ma swój czar, rzadko dostrzegany z wielkich miast, sprzyja ziszczaniu się marzeń tych mniejszych i większych, jest także pełna szeptów oraz najlepiej widać gwiazdy na niebie nad nią. Bywa również pełna snów, spokojnych, ale i wprost przeciwnie - niepokojących. Ludmiła doświadczyła już w swoim życiu wiele, wie jak smakuje miłość, i ta do mężczyzny i ta matczyna, poznała siłę przyjaźni i rodzinnego wsparcia, a ostatnio doświadczyła ogromnego bólu i żałoby po stracie jednej z najbliższych osób. Wbrew jednak wszystkiemu radość znowu zagościła i życie obrało nowy kierunek. Kiedy wydaje się, że przeszłość w końcu jest zamkniętym rozdziałem niespodziewane ktoś dopisuje nowe wersy do niego. Nie jest łatwo stanąć twarzą w twarz z kimś, kto jest żywym dowodem niedotrzymania obietnicy, na dodatek jego pojawienie się powoduje, że wspomnienia, dające otuchę w najgorszych momentach, okazują się być po części bolesną iluzją. Miało być całkowicie inaczej - to, co było powinno zostać w pamięci w szufladzie z napisem - miłość i zaufanie, a okazało się, iż tkwią w niej również niespełnione obietnice. Czy można wybaczyć zdradę? Na to pytanie Ludmiła musi sobie odpowiedzieć sama, nie jest to łatwe, szczególnie gdy jednocześnie zawirowania uczuciowe wciągają ją w swoje odmęty. Dać się ponieść chwili i znowu pozwolić sobie śnić na jawie, chociaż na chwilę, czy rozpamiętywać to, co było? Trudno jest dostrzec własną samotność kiedy ciągle jest się wśród bliskich sobie ludzi, realizując własne pasje. Jednak jak długo można być tylko i wyłącznie matką, wdową, synową i oddaną przyjaciółką? Niektórzy mogą stać się kimś więcej niż przyjaciółmi, ale trzeba dać szansę temu co nieśmiało kiełkuje i czeka na okazję by rozkwitnąć. Tylko czas może pokazać czy była to właściwa decyzja.
Cykl książek Katarzyna Enerlich "Prowincja (...)" to wspaniały ukłon ku miejscom i ludziom, których trudno poznać w codziennej bieganinie. Autorka w swoich książkach splata zwyczajne życie z tajemnicami przeszłości oraz z kulinariami. Przy pomocy głównej bohaterki - Ludmiły, odkrywa Mazury mniej znane lub w ogóle nieodkryte, schowane gdzieś w gęstych lasach, w zagubionych pomiędzy jeziorami wioskach i miasteczkach. Na pierwszym planie są zawsze ludzie, ich doświadczenia i wspomnienia stanowią osnowę dla fabuły, łączącej fikcję z zapomnianą historią, tą pisaną przez narody, lecz i jednostki. Najnowsza książka Katarzyny Enerlich - "Prowincja pełna snów" pozwala czytelnikom na ponowne spotkanie się ze znajomymi już postaciami, ale także na poznanie nowych twarzy. Kolejny rozdział życia głównej bohaterki właśnie się rozpoczyna, spełniają się po części jej marzenia, jednak czeka na nią również rozczarowanie i konfrontacja z prawdą - bolesną i burzącą dopiero co odzyskany spokój. Życie toczy się jednak nadal bez względu na ludzkie emocje i pragnienia. "Prowincja pełna snów" to opowieść o ludziach, którzy wiele utracili, lecz umieją dostrzec szansę na nową, życiową drogę, chociaż nie do końca gotowi na trudności jakie mogą na nich czekać. Czy poradzą sobie z tym co przeznaczenie dla nich zaplanowało? Odpowiedź znajduje się na stronach opowieści o losach Ludmiły i jej przyjaciół.