Aktualności
Weronika Murek "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina" (Wydawnictwo Czarne)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 06, marzec 2015 11:10
Ta książka przyciągała mnie niczym magnes, odkąd tylko ujrzałam ją w wydawniczych zapowiedziach. Zahipnotyzowała mnie zaprojektowana przez Iwonę Chmielewską, intrygująca okładka. Widnieje na niej, na tle ciemnego lasu, kobieca postać z udrapowanym na głowie białym materiałem, przypiętym szpilką wprost do czoła, w wełnianym swetrze robionym w warkocze. Spogląda ona dziwnie, jakby groźnie, czy może raczej podejrzliwie spod swojego ni to welonu, ni to całunu… Skojarzenia powiodły mnie jednak ku malarstwu flamandzkiemu - polecam zerknąć na obraz „Portret kobiety” Roberta Campina.
Zafrapował mnie również tytuł. Jak się okazuje, nie ma on nic wspólnego nie tylko z ogrodnictwem, ale również wcale się nie wiąże z treścią siedmiu opowiadań zamieszczonych w tym zbiorze. Jak dowiedziałam się z wywiadu z autorką (źródło: Dwutygodnik.com 152/2015), tytuł powstał dość przypadkowo i dopiero wtedy, gdy trzeba było wpisać go do umowy z wydawnictwem. Wówczas Weronice przypomniało się hasło z rolniczego kalendarza z lat 50. Szukała specjalnie czegoś nie pasującego, bo jak sama mówi „Lubię, jak się nie zgadza”. Ale paradoksalnie – zgadza się! Bo tak jak Miczurin, rosyjski genetyk krzyżował rośliny, tak Murek, polska adeptka sztuki pisarskiej z powodzeniem krzyżuje różne style literackie.
„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” to debiut literacki absolwentki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. W 2012 r. trafiła na organizowane przez Wydawnictwo Czarne Warsztaty Pisania Prozą. Jej literackie próby spotkały się z zainteresowaniem. Zmotywowana - zabrała się do pracy i oto efekt. Sto trzydzieści stron opanowanych przez krótkie, wyszlifowane formy i gęste, skondensowane treści. Bez rozlewności i ozdobników.
Przepraszam za kolokwializm, którego zaraz użyję, ale nie mogę się od niego uwolnić: opowiadania Weroniki Murek są „od czapy”. Nigdy nie wiadomo, co nas czeka za zakrętem kolejnego zdania, jak zachowają się i kim są postaci. Nawet nie można być pewnym, czy jeszcze żyją - tak jak bohaterka najdłuższego z tekstów „W tył, w dół, na lewo”.
Świat ukazany przez młodą (ur. 1989) autorkę jest celowo nieokreślony, posklejany jak patchwork z wielokolorowych kawałeczków, powyginany i przenicowany na lewą stronę. Balansuje między jawą a snem, życiem a śmiercią, rządzi się prawem absurdu, groteski, niesamowitości, oniryzmu oraz odznacza się totalną swobodą i nieograniczoną wyobraźnią. Jednak w tym szaleństwie jest metoda… Chyba…
Przyznam, że jeszcze nie znalazłam klucza do prozy Weroniki Murek, ale ochoty na jej czytanie i zgłębianie nie straciłam. Na razie złapałam bakcyla, że tak powiem. Przyswoiłam jej oszczędny, zwięzły, precyzyjny styl. Przyjęłam tomik z całym dobrodziejstwem inwentarza, jego dziwacznością, absurdalnością i takim gorzkim smutkiem, który wyziera zza przedstawionych sytuacji. Mam nadzieję, że na jednej książce się nie skończy, bo debiut – ciekawy, oryginalny i zaskakujący – budzi apetyt na więcej.
„Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” na pewno nie jest książką dla każdego, choć nikomu nie zabrania się spróbować. Czyni to wtedy na własną odpowiedzialność. Nie proponuję jej miłośnikom realizmu i zwolennikom fabuły poukładanej jak w pudełeczku. Tam bowiem są okruchy, które mogą uwierać, a rzeczywistość jest fragmentaryczna i odklejona. Murek stawia przed czytelnikiem mur, którego głową się nie przebije, ale może się go przeskoczy, nie mówiąc wcześniej „hop”. Zawsze jednak można próbować kuć młoteczkiem cegły, by wybić dziurę, przez którą widać będzie kawałek nietypowego świata, a nawet zaświatów.
Danuta Pytlak "Babie lato" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 04, marzec 2015 09:22
Starannie poukładany świat, z góry zaplanowane życie nie zawsze gwarantują bezpieczeństwo. Przekonała się o tym Michalina, główna bohaterka powieści Babie lato, autorstwa Danuty Pytlak.
Michalinę poznajemy, w wydawałoby się, najtrudniejszym okresie jej życia. Mąż, który przegrał ich wspólne oszczędności w kasynie, na jej prośbę odchodzi z mieszkania i znika z jej życia. Jednak po ponad półrocznym cierpieniu spowodowanym rozstaniem z Pawłem, na Michalinę spada przerażająca wiadomość - ma guza mózgu. Dla wielu ludzi oznacza to wyrok śmierci. Michalina jednak odnajduje siłę aby powalczyćo siebie, w czym niewątpliwie pomaga jej najlepsza przyjaciółka Agnieszka. Poddaje się operacji, w wyniku której zapada w śpiączkę. W czasie śpiączki poznaje Michaesza, swojego Anioła stróża, spotkanie z którym powoduje, że po odzyskaniu przytomności postanawia, iż oto nadeszła najwyższa pora, by zmienić swoje dotychczasowe życie. Jednak jak się okazuje, los dla Michaliny przygotował więcej niespodzianek, nie zawsze przyjemnych dla rekonwalescentki. Przebyta choroba, długi męża, dziwni ludzi wysiadujący pod jej blokiem, niepewna sytuacja w pracy nie przyczyniają się do poprawy samopoczucia. Wprowadza więc w życie plan zmian, dlatego też w pierwszym etapie Michalina wybiera się do domu odziedziczonego po Babci. Ta wyprawa zapoczątkuje serię niespodziewanych wydarzeń, które przewrócą jej świat do góry nogami, zachwieją dotychczasowymi przekonaniami, ale i wpuszczą nadzieję na lepszą przyszłość. Odkrywa kilka rodzinnych tajemnic, z których każda niesie ogromy ból i rozczarowanie, zmieniające się jak za dotknięciem skrzydła Anioła Stróża w dar od losu. Poznaje Marcelinę, dziewczynę na rowerze, której nie może wyrzucić z głowy. Okazuje się, że jest ona też nieproszonym gościem w szopce Babci. Ale czy na pewno jest tylko gościem? Wspólnie z Waldkiem, przypadkowo poznanym mieszkańcem Wyszogrodu, miasteczka leżącego nieopodal Szamocin obierają za cel pomoc Marcelinie. Obecność tej dwójki w życiu Michaliny wzmacnia w niej wiarę, że to nie jej czas na odejście. Ma po co i dla kogo żyć.
Michalina przez całe swoje życie była przekonana, że matka ją porzuciła, a ojciec nigdy nie kochał, w swoim życiu mogła liczyć tylko na babcię. Przy okazji remontu domu w Szamocinach odnajduje listy, które napisała do niej matka po odejściu, co zbiega się w czasie z powrotem ojca z Kanady. Kolejny cios w splot słoneczny od życia. Następna podróż do odbycia.
Po raz kolejny przekonujemy się, że spontaniczne decyzje i relacje z innymi ludźmi mająogromny wpływ na nasze życie. Historia zawarta w powieści pokazuje też,że łącząca ludzi więźjest ulotna, ale także piękna niczym nićbabiego lata.
Opowieść przedstawiona przez Panią Danutę wciąga czytelnika od pierwszej strony. Pomimo mnogości szczegółów i postaci przewijających się w życiu głównej bohaterki fabuła nie jest skomplikowana, dzięki czemu książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Historia wzruszająca, owiana aurą magii i tajemniczości, okraszona humorem - idealna na coraz cieplejsze wieczory.
Wywiad z Aliną Krzywiec, autorką książki "Tu jeszcze nie raj".
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 28, luty 2015 09:43
Rozmowa Magdaleny Knedler z Aliną Krzywiec, autorką powieści Tu jeszcze nie raj
Alina Krzywiec w swojej najnowszej powieści porusza temat kontrowersyjny i z pewnością dla wielu Polaków niewygodny. Mówi bowiem o katolickim fanatyzmie... Znamy to, prawda? A jednak warto wspomnieć, że Alina Krzywiec ani na chwilę nie zajmuje stanowiska zatwardziałej ateistki. Z jednej strony mówi o tym, że jest lewicującą feministką, a z drugiej, że bliskie są jej chrześcijańskie wartości... W swojej powieści ukazuje bohaterkę, która usiłuje wyzwolić się z rygorystycznych reguł i znaleźć kompromis między wiarą w Boga, a... wolnością i samodzielnym myśleniem.
Z Aliną Krzywiec rozmawiam o jej najnowszej – bardzo nietuzinkowej i odważnej książce Tu jeszcze nie raj.
Magdalena Knedler: Tu jeszcze nie raj to Twoja trzecia książka. I trzecia kreacja nietuzinkowej bohaterki, która w niczym nie przypomina Marii B. Z Długiej zimy w N. i Marty Żółkiewskiej z Kolebki. Maria B. uznałaby pewnie Erykę Papicką za „świętoszkowatą”, a Marta Żółkiewska – za kobietę pozbawioną charyzmy (taką kobitkę bez jaj). A jak Ty patrzysz na Erykę?
Alina Krzywiec: Widzę kobietę, która straciła cierpliwość. Królewnę, która obudziła się ze snu i wcale jej się nie podoba to, co widzi. Stara się więc ponownie zasnąć, ale im mocniej zaciska powieki, tym jej trudniej. To osoba, dla której liczą się takie wartości jak lojalność, przyjaźń, tolerancja, Bóg, a jednocześnie ktoś zalękniony, kto bezpieczeństwa poszukuje w świecie restrykcyjnych reguł.
M. K.: Bo boi się dokonywać własnych wyborów?
A. K.: Tak. Bo świat restrykcyjnych reguł, to świat, który zwalnia ludzi od podejmowania decyzji, zdejmuje ciężar odpowiedzialności za własne wybory, pozbawia dylematów, w zamian wymagając jedynie bezrefleksyjnego podporządkowania.
M. K.: Podczas lektury wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy Eryka da radę wyzwolić się z tej spirali hipokryzji, czy się w końcu postawi, tupnie nogą, zwinie manatki... Jaka była Twoja intencja? Chciałaś, by Eryka czytelników (czytelniczki?) irytowała, czy raczej pokazywała pewną postawę wobec świata, wcale nie tak rzadko spotykaną w „realu”?
A.K.: Nie chciałam, żeby Eryka irytowała, zresztą ona i tak wydaje mi się najsilniejszą ze wszystkich moich bohaterek, mimo że tak niejednoznaczna. Myślę, że w Twoim pytaniu sprzeczność jest pozorna...
M.K.: ...Czyżby?:)
A.K.: Owszem :) Eryka reprezentuje dość powszechną, moim zdaniem, postawę wobec świata i to właśnie ta postawa – brak zdecydowania, czasem sprzeczne pragnienia, chwiejność, oportunizm, przymykanie oczu na hipokryzję – może drażnić. Na dodatek, ale tego nie dało się uniknąć, bo chciałam, żeby Eryka była wielowymiarową postacią z krwi i kości, ona może irytować zarówno osoby wierzące, religijne, jak i osoby, którym religia jest obojętna, aż po ateistów, czy też ludzi o nastawieniu antyklerykalnym.
M.K.: Rzeczywiście, masz rację. Sporo ryzykowałaś, wybierając taki temat...
A.K.: Lista grup, którym mogę się tą książką narazić z zupełnie różnych powodów jest naprawdę długa.
M.K.: Interesuje mnie bardzo research... Piszesz w Tu jeszcze nie raj o wspólnocie katolickiej, której członkowie ocierają się o fanatyzm, są zakłamani, ukrywają swoje własne grzeszki pod pozorem teatralnej świętości, porywają się na wielkie gesty, a tak naprawdę tylko obserwują, oceniają i potępiają innych. Na pierwszej stronie zastrzegasz, że wszelkie podobieństwo do autentycznych osób i zdarzeń jest przypadkowe. Ale przecież... Nie wzięłaś tego – nomen omen – „z nieba”…
A.K.: Będąc nastolatką, przeżyłam fascynację Ruchem Odnowy w Duchu Św. Była to krótka, ale niezwykle intensywna przygoda. Poznałam wtedy mniej oczywistą twarz katolicyzmu.
M.K.: Spisałaś swoje wspomnienia?
A.K.: Czerpałam z tych doświadczeń, ale bazowałam raczej na wspomnieniu specyficznej atmosfery niż rzeczywistych zdarzeniach czy konkretnych osobach. Od kiedy mniej więcej trzy lata temu wpadłam na pomysł Tu jeszcze nie raj, codziennie wchodziłam na jakieś prawicowe forum. Przez dwa lata, dzień po dniu, myślałam o tej książce, nie pisząc ani zdania, nie robiąc ani jednej notatki. Starałam się tylko poznać funkcjonowanie zamkniętych grup, sposób myślenia ich członków. Zauważyłam, że wiele łączy mnie, lewicującą feministkę...
M.K.: A jednak...
A.K.: …Z wielodzietnymi matkami, konserwatywnymi katoliczkami. Naprawdę, o wiele więcej niż byłabym skłonna, one pewnie też, przypuszczać. Mamy podobne podejście do naturalnego porodu, żywienia dzieci, edukacji domowej, przywilejów socjalnych, wysoko cenimy spędzany z rodziną czas. Zresztą mam już takie doświadczenia, że świetnie się z kimś dogaduję, aż do czasu, gdy przechodzimy do kwestii światopoglądowych. Mimo że bardzo cenię sobie kręgi katolickiej inteligencji, czytam regularnie Tygodnik Powszechny, zaglądam do Więzi, a etyka chrześcijańska jest mi bliska, mój sprzeciw wzbudzają wszelkie formy religijnego przymusu i nachalne, manifestacyjne epatowanie symbolami religijnymi w przestrzeni publicznej. Tylko uwarunkowania kulturowe, to, że żyjemy w Polsce zadecydowało o tym, że akcja osadzona jest akurat w środowisku ultrakatolickiej wspólnoty, fanatycy funkcjonują podobnie pod każdą szerokością geograficzną.
M.K.: Eryka jest rozdarta między wspólnotowym pragnieniem „igrzysk”, a autentyczną wiarą. Jej wątpliwości nie dotyczą kryzysu wiary, a raczej wynikają z rozczarowania systemem. Eryka wierzy w Boga, ale oddala się od katolickich dogmatów. Są Ci bliskie jej poglądy?
A.K.: Moim zdaniem religia nie jest sprawą publiczną, przeciwnie – wręcz intymną, dlatego nie odpowiem na to pytanie wprost.
M.K.: Może być metaforycznie. Wtedy będziemy miały dowolność interpretacji...:)
A.K.: Zadam Ci inne pytanie – czy ktoś, kto jest zdania, że poglądy religijne powinny pozostać osobistą kwestią sumienia może NIE BYĆ rozczarowany systemem? Nie bez powodu w książce pojawia się postać ojca Eryki, luteranina, który daje pewne wskazówki jak można żyć w zgodzie i z Bogiem i z ludźmi jednocześnie.
M.K.: No dobrze, to teraz zapnijmy pasy... Wymierzasz ostrze w przeciwników in vitro, w mężczyzn, którzy z głupiego uporu nie chcą badać nasienia, w oponentów leczenia hormonalnego... W każdej Twojej książce pojawia się bohaterka, której droga do macierzyństwa nie jest usłana różami. Monika z Długiej zimy w N. i Marta z Kolebki przeżyły poronienia, Eryka z Tu jeszcze nie raj nie jest w stanie w ogóle zajść w ciążę. Masz w sobie wiele empatii dla kobiet, które nie mogą zostać matkami...
A.K.: Jesteś bardzo wnikliwą czytelniczką.
M.K.: Taka robota...
A.K.: Nie chciałabym znowu uchylać się od odpowiedzi, ale też nie lubię publicznie roztrząsać tak prywatnych kwestii. Empatia dla kobiet, które borykają się z problemem niepłodności lub poronień ma swoje źródło w osobistych doświadczeniach. Cieszę się, że rozwój medycyny umożliwił mi zostanie mamą. Nigdy nie napisałam wprost o swojej walce o dziecko, poruszam się po obrzeżach tej tematyki, a mimo to czuję, że już ten motyw wyczerpałam. Z prawdziwą ulgą przyjęłam fakt, że w powieści, nad którą pracuję, żadna z bohaterek nie traci ciąży, ani nie stara się w nią zajść.
M.K.: Teraz zapytam o Tomasza, męża Eryki. Naprawdę, bywały chwile, kiedy miałam ochotę mocno nim potrząsnąć. Tomasz jest mistrzem hipokryzji, manipulacji, topi się w swoich kłamstwach i ambicjach. A jednak bywa chwilami całkiem miły, Eryka lubi chronić się w jego ramionach, bo on – mimo iż obłudny – daje jej poczucie bezpieczeństwa. Myślisz, że wielu jest takich ludzi, którzy dla świętego spokoju przymykają oczy na kłamstwa i sztuczność? Są gotowi pogodzić się z brakiem szczerości w związku?
A.K.: Myślę, że wiele osób tkwi w kłamstwie, stosując psychologiczne mechanizmy obronne, mało kto przyzna przed samym sobą wprost „no dobra, jestem z nim, chociaż go nienawidzę, chociaż go dawno nie kocham, chociaż kompletnie nam na sobie nie zależy, ale jestem z nim, bo żal mi tych lat”. Podejrzewam, że ludzie mają raczej tendencję przekłamać samym sobie ten komunikat tak, żeby przyczepić się jakiejś wartości i na tym abstrakcie powiesić swój nieszczęśliwy los. Mówią wtedy np. „jestem z nim, bo najważniejsza jest trwałość małżeństwa, dla dobra dzieci”. Te chowane w chłodnym, lub wręcz wrogim, domu dzieci guzik ich obchodzą, ale stanowią znakomitą wymówkę.
M.K.: To trochę jak choroba. Pewna forma nałogu... I manipulacja.
A.K.: Cały mechanizm uzależnienia od kogoś opiera się o ten właśnie haczyk, że manipulant nie jest wyłącznie zły, ma także cechy dobre. Tomasz miał Eryce zapewnić stabilizację, być dla niej gwarantem nienaruszalnych wartości. W pewnym momencie mówi przewrotnie o swoim mężu, że ma wiele wad, z których najgorszą jest to, że rygorystycznie przestrzega przykazań. I tu dochodzimy do sedna – ten rygoryzm zabija ducha miłosierdzia.
M.K.: Dla Tomasza widzisz w ogóle jakąś szansę na „oświecenie”? Czy jest to raczej ten typ, który nigdy nie otworzy oczu na prawdę, bo z prawdą o sobie samym byłoby mu zbyt niewygodnie?
A.K.: Do Tomasza przemówiłyby dwa argumenty – głos Boga i chęć osobistych korzyści.
M.K.: Cudownie...
A.K.: Na wszystkie inne pozostaje głuchy jak pień. Nie ma ani grama autorefleksji, jego metodą radzenia sobie z przeciwnościami jest manipulowanie innymi. Wydaje mu się, że omami Erykę obietnicami, ale nie zauważa, że ona już nie wyraża zainteresowania tym, co chce jej dać. Próbuje ją zatrzymać przy sobie wmawiając jej, że pozostanie istotnym elementem świata tylko będąc częścią jego samego. Jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, gdy spragniony cudów Tomasz poskramia swoje ambicje na skutek czegoś, co odczytuje jako boski przekaz...
M.K.: Bo czułby się wybrańcem...
A.K.: Tak, źródłem tego zachowania nie byłaby wiara sama w sobie, lecz poczucie wyjątkowości, bycia wybranym przez Boga, pycha proroka. Zresztą w książce pojawia się sytuacja, gdy przyznaje się do słabości, lecz tylko po to, by wzbudzić aplauz innych członków wspólnoty, daje świadectwo, które właściwie staje się świadectwem kłamstwa i cynizmu. Nie widzę nadziei na „oświecenie” dla człowieka, który delektuje się poczuciem kontroli, złudnej zresztą, a nie zauważa, co przeżywa najbliższa mu osoba. Oczywiście, gdyby Tomasz uznał, że opłaca mu się być uczciwym, sprawiedliwym, tolerancyjnym, mógłby rozważyć pewną przemianę, lecz – znów – motywacją byłyby osobiste korzyści, nie uczciwość, sprawiedliwość, tolerancja.
M.K.: W pewnym momencie Eryka mówi, że jeśli ktoś w dzieciństwie nasiąknie jadem, będzie go później sączył przez resztę życia. Zgadzasz się z tym?
A.K.: Niezupełnie. Zgadzam się oczywiście z tym, że dzieciństwo to kluczowy okres dla kształtowania naszych wyobrażeń o świecie i krzywdy doznane w dzieciństwie wywierają piętno na dorosłym życiu, a w najgorszym razie podlegają społecznemu dziedziczeniu, zgodnie z zasadą „ofiara będzie oprawcą”. Pogląd Eryki rozszerzyłabym jednak o warunek - „o ile nic z tym nie zrobi”. Bo wierzę równocześnie, że większość ludzi poprzez pracę nad sobą może polubić siebie i nauczyć się czerpać radość z życia w każdym wieku. Większość, nie znaczy, że każdy. Wychowując dzieci, coraz częściej dostrzegam, jak skomplikowaną istotą jest człowiek.
M.K.: Świetnie poruszasz się w różnych stylistykach i skrajnie odmiennych tematach. Nie lubisz się powtarzać. Jakie są Twoje plany na kolejną powieść?
A.K.: Napiszę tę powieść na złość mądralom tak, jak nikt już dziś nie pisze, bo przyjęta forma narracji nie jest „sexy”, trąci sentymentalizmem. I – tu Cię chyba nie zaskoczę – będzie to książka inna od swoich trzech poprzedniczek w formie, ale tak samo drapieżna w przekazie. Nie zamierzam się tym razem spieszyć, ta historia musi okrzepnąć, jestem w trakcie researchu, zaprzyjaźniam się z moimi bohaterkami. Daję nam czas na rozmowy i muszę przyznać, że coraz chętniej do mnie mówią, choć na razie raczej szeptem.
M.K.: Mam nadzieję, że wkrótce przemówią pełnym głosem:) Dziękuję za rozmowę.
Alina Krzywiec "Tu jeszcze nie raj" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 26, luty 2015 07:59
Cieszy mnie fakt, że Alina Krzywiec po swoim świetnym debiucie – Długiej zimie w N. – nie spoczęła na laurach. I dalej pisze powieści mądre, przemyślane, a także poruszające ważne tematy. Krzywiec to świetna obserwatorka życia, która nie boi się kontrowersji i nie idzie na kompromisy z tym, co absurdalne, ale powszechnie uznane za „dobre” i „przyzwoite”. A przede wszystkim ukazuje różne – niekiedy skrajnie odmienne – oblicza kobiecości. Czyni to wnikliwie, z dbałością o detal i psychologiczne prawdopodobieństwo, z ogromną empatią wreszcie. Po Długiej zimie w N., która mną wstrząsnęła, i po Kolebce, która mnie emocjonalnie zmiażdżyła, miałam ogromne oczekiwania wobec powieści Tu jeszcze nie raj. I nie zawiodłam się. Alina Krzywiec trzyma poziom. Jak zwykle.
Eryka i Tomasz są małżeństwem z siedmioletnim stażem. Połączyła ich nie tylko miłość, ale też głęboka wiara w Boga i zaangażowanie w działalność duszpasterstwa akademickiego. Tomasz pragnął doświadczać cudu, łaknął silnych przeżyć i mocnych gestów. Był nawet działaczem Młodzieży Wszechpolskiej. Eryka zaś... Poszukiwała spokoju po burzliwych studiach na Sorbonie, po urokach życia wśród międzynarodowej młodzieży rozmiłowanej w zabawie i przy boku libertyńskiej ciotki Matyldy, podchodzącej do wszelkich „świętości” z dużym dystansem. Małżonkowie zamieszkują w Marysinie i w dalszym ciągu angażują się w działalność wspólnotową. Wraz z innymi rodzinami organizują spektakularnie teatralne drogi krzyżowe, spotkania modlitewne i inne zrytualizowane formy religijnej aktywności. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że Erykę zaczyna to życie dziwnie uwierać. Coraz więcej widzi wokół siebie hipokryzji, a coraz mnie autentycznej wiary, coraz więcej zakłamania, brudu, oceniania, potępiania, a coraz mniej prawdziwej chrześcijańskiej miłości. No i ten Tomasz jakiś rozczarowujący... Zamiast troskliwego męża Eryka coraz częściej widzi w nim obłudnika i manipulanta, a jednak, mimo wszystko, wciąż daje sobą manewrować, wciąż ucieka w jego ramionami, by schronić się przed wrogim światem. Poza tym Eryka pragnie dziecka, a w tej sprawie od siedmiu lat absolutnie nic się nie dzieje. Jej relacje z mężem dodatkowo komplikuje fakt, iż do kobiety docierają wieści o przemocy w zaprzyjaźnionej i także „wspólnotowej” rodzinie. A ona – jako szkolna pedagog – musi się do tej sprawy w pewien sposób odnieść. Nie przypuszcza nawet, że będzie to dla niej wielka próba. Nie przypuszcza też, jak wiele dowie się o ludziach ze wspólnoty, o swoich rzekomych przyjaciołach, o swoim mężu i... o sobie samej.
Myślę, że w kraju, w którym wszelkie teatralne formy religijnej aktywności są wciąż bardzo modne i często utożsamiane z rzeczywistą wiarą, trudno było napisać taką książkę. Tu jeszcze nie raj to bowiem powieść bardzo odważna i niezwykle uniwersalna. Autorka słusznie zastrzegła, że podobieństwo do autentycznych wydarzeń jest przypadkowe. Ja sama na podstawie własnych obserwacji potrafiłabym opowiedzieć przynajmniej kilka podobnych historii. Alina Krzywiec w sposób szczery i wyważony mówi o hipokryzji i obłudzie, skrzętnie skrywanych za płaszczykiem pobożności, za odklepanymi różańcami i spektakularnie odegraną drogą krzyżową z Jezusem w prawdziwej koronie cierniowej. A jednocześnie Krzywiec bywa w swoim obnażaniu pozorów bardzo subtelna. Kreuje bohaterkę spójną od początku do końca. Eryka dochodzi do prawdy powoli, nie przestaje ulegać manipulacji od razu, daje się często wodzić za nos i zdarza jej się robić krok do przodu, a później trzy do tyłu. Przy tym wszystkim wciąż chce wierzyć. Bóg jest dla niej ważny. I dlatego demaskowanie obłudy wśród członków wspólnoty, zdzieranie fałszywej maski z twarzy własnego męża wydaje się jej takie trudne. Eryka wciąż boi się, że „oni” jednak mają rację... A ona? Ona sama może być tylko zwykłą grzesznicą, która szarga świętości. Bo, na przykład, chce mieć dziecko. Zmusić męża do zbadania nasienia. Leczyć się hormonalnie. Być może... Poddać zabiegowi in vitro. A to przecież zabronione! Droga Eryki do odkrycia własnej tożsamości, ustalenia swoich celów i wartości okaże się długa i najeżona pułapkami. Zwłaszcza że Eryka również idealna nie jest. Myli się, ulega wpływom, popełnia błędy, które mają katastrofalne skutki. A gra toczy się o wysoką stawkę. O samodzielne myślenie. O miłość. O szczęście. O wiarę i nadzieję.
Powieść Aliny Krzywiec jest stylistycznie bardzo wyważona. Momentami surowa, zupełnie pozbawiona ozdobników, momentami liryczna, nostalgiczna, metaforycznie zagęszczona. Krzywiec znakomicie kreuje nastrój i stopniuje napięcie. Tworzy wnikliwy portret psychologiczny swojej bohaterki, która z osoby szanowanej przeistacza się w zaszczutą „grzesznicę” i na wspólnotowych salonach jest postrzegana jako persona non grata. Obraz walki Eryki z otoczeniem, ale i z samą sobą, to prawdziwy majstersztyk. Przesłanie tej powieści nie jest jednoznacznie i nie dostajemy go na tacy, opakowanego w elegancki kolorowy kartonik. A po zakończeniu lektury wciąż gdzieś w tle pobrzmiewa przekonanie, że pewnych rzeczy – i pewnych ludzi – zwyczajnie zmienić się nie da.