Aktualności
M.A. Trzeciak "Dwa życia Kiki Kain" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 02, lipiec 2015 10:57
Wystarczyło zerknąć na krótką notkę o autorce umieszczoną na skrzydełku książki, by nabrać podejrzeń, że nie będzie to zwykła, typowa powieść obyczajowa. M. A. Trzeciak – „pisarz, naukowiec, refleksyjny żartowniś” – jest trenerką i sędzią Odysei Umysłu, doktorantką na studiach międzywydziałowych, prowadzi warsztaty kreatywnego pisania, a sama tworzy w nurcie realizmu magicznego. Po niej można więc spodziewać się, że napisze coś zaskakującego, kreatywnego, coś innego.
„Dwa życia Kiki Kain” to trzecia książka tej autorki, natomiast pierwsza, jaką miałam okazję poznać. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. I to już drugi raz w niedługim czasie, skromna publikacja wydawnictwa Novae Res zaskakuje mnie bardzo pozytywnie.
Nowa powieść pióra Trzeciak to opowieść o… opowiadaniu, kreowaniu historii, o tworzeniu fikcji, o przeplataniu się tejże z rzeczywistością. O kruchej granicy między tym, co realne, a co wyobrażone. O sztuce. O wolności. O wyobraźni. O miłości – też, inaczej się nie da. Takich haseł można dopisać więcej, każdy czytelnik przecież interpretuje inaczej, ma własne skojarzenia, odczucia.
Poznajemy dzieje Karoliny Klementyny Kain (zwanej Kiką lub Karo), opowiedziane przez dwóch pisarzy, Radona i Teodora, którzy jednocześnie są bohaterami tej powieści. Ich wersje uzupełniają się bądź rozjeżdżają, są jednak ze sobą nierozerwalnie związane postacią Kiki, młodej kobiety uciekającej od monotonii życia w małym miasteczku, od rzemieślniczej pracy literackiej, od bycia artystką, jak jej babka i matka. Tajemnica odejścia Miry, mamy pięcioletniej wówczas Karo, stanowi zagadkę, główny wątek fabuły. Czytelnik śledzi opowieści i nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło, co jest prawdą, a co fikcją, tonie w domysłach. Co stanie się z Kiką? Co tu się naprawdę dzieje? Wszystko jest niejednoznaczne, spiętrzone, zaskakujące. Dwaj pisarze reprezentują zupełnie inne style, jeden skupia się na tym, co zewnętrzne, na wydarzeniach i zachowaniach, drugi zaś – na tym, co wewnętrzne: uczuciach, przemyśleniach, psychice.
„Dwa życia Kiki Kain” to powieść obyczajowa, a zarazem autotematyczna, zagadkowa, muśnięta oniryzmem i realizmem magicznym, specyficzna. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Nie polecam zwłaszcza tym, którzy lubią mieć w fabule wszystko jasne, konkretne i uporządkowane. Natomiast dla tych, którym nie obce są fascynujące podróże w świat wyobraźni i literackich kreacji, wydaje się to idealna propozycja. Można się w tej powieści zgubić, zamyślić, można ją odrzucić w kąt, by po jakimś czasie powiedzieć „zaraz, ale o co tam chodziło” i wrócić z zaciekawieniem do lektury. Niebanalna proza stanowi wyzwanie dla czytelnika.
Eliza Orzeszkowa "Pamiętnik Wacławy. Ze wspomnień młodej panny ułożony" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 25, czerwiec 2015 22:18
W zalewie książkowych nowości czytelnik czasem nabiera ochoty na coś innego i mając dosyć współczesnych powieści szuka na półkach ze „starociami” sprzed lat, a nawet wieków. Wydawnictwo MG „odkurza” klasykę, także tę nieco mniej znaną. Przypomniało również jeden z wczesnych utworów Elizy Orzeszkowej - pisarki epoki pozytywizmu, znanej głównie z nowel oraz „Nad Niemnem”, które zagościło na ekranach i w kanonie lektur szkolnych.
Książka, a raczej księga, zachwyca delikatną okładką w jasnych barwach z kwiatowym motywem. Ten przepiękny projekt wykonała graficzka Elżbieta Chojna. Warto o tym wspomnieć, gdyż o ile o ilustratorach czasem jest mowa, to autorzy okładek często pozostają zupełnie w cieniu.
Skuszeni śliczną oprawą czytelnicy, muszą jednak wziąć pod uwagę, że „Pamiętnik Wacławy. Ze wspomnień młodej panny ułożony” to tzw. powieść tendencyjna, „z tezą”, opartą na kontrastach, ukazująca dość czarno-biały świat, z wyraźną do odczytania naganą jednych zachowań a pochwałą drugich. Muszą też wiedzieć, że przyjdzie im zmierzyć się z kwiecistym, niekiedy egzaltowanym stylem pamiętnika panienki z XIX w. oraz być gotowym na nadmierną ilość sentymentalnych marzeń, opisów, przemyśleń, rozterek głównej bohaterki.
Siedemnastoletnia Wacława po kilku latach nauki na pensji wkracza w dorosły świat. Udaje się do wiejskiego dworku matki, która zamierza wprowadzić ją „na salony” i wydać za mąż. Kolejny rok ma spędzić w mieście w swojego ojca, profesora. Rodzice Wacławy rozstali się, ich małżeństwo stanowiło mezalians. Reprezentują dwa przeciwne światy. W jednym liczą się bogactwo, pozycja społeczna, blichtr, bale, konwenanse, w drugim - cenne są nauka i praca, wartość własnego rozumu i rąk. Wacława jest idealistką, marzycielką. I może nawet nie tyle naiwną, ile niedoświadczoną i nieobytą w realnym świecie, jakże różnym od wyobrażeń jej wcale niegłupiej główki. Analizuje i próbuje zrozumieć to, co wpaja jej matka. Nie boi się wygłaszać własnych sądów. Nie jest pospolitą panienką. Rażą ją konwenanse, udawanie, niesprawiedliwość, darzenie fałszywą sympatią osób z majątkiem i wysoką pozycją, a obojętność wobec ludzi o niskim statusie materialnym. Nie godzi się na postępowanie według zwyczajów obowiązujących w jej sferach. Buzują w niej myśli i emocje. W sprawach uczuciowych stąpa po kruchym szkle. Afekt dalekiego kuzyna budzi w niej sympatię dla młodzieńca, ale to nie jest dla niej dobra partia. Cioteczna babka Hortensja zaplanowała już dla niej męża, niejakiego Agenora ze znakomitego rodu. Wacława nie chce małżeństwa z rozsądku, zwłaszcza, że dowiaduje się, że tym sposobem skrzywdzone zostałyby trzy osoby. Niestety, w tym świecie ważniejszy jest rodowy majątek niż szczerość serc. Na płaszczyźnie relacji damsko-męskich oraz spraw majątkowych wybuchnie cała „afera”…
Czy Rozalia wywalczy „swoje”? Kogo Wacława obdarzy wzajemnością uczuć? Komu ciotka zapisze pokaźny majątek? Te wątki nieco kojarzą się z brazylijskimi telenowelami, ale te przecież, mimo wszystko, potrafią wciągnąć po uszy. Z „Pamiętnikiem…” jest podobnie.
Gdy przymkniemy oko na pozytywistyczną tendencyjność, schematyczność, dydaktyzm, ówczesne teorie, to otrzymamy nieskomplikowaną, w sumie przyjemną fabułę, całkiem zajmujący romans na tle realiów XIX w., opowieść o ideałach i straconych złudzeniach.
Powieść tę można czytać właśnie tak - jako staroświecki romans i chyba to będzie najbliższe zwykłemu czytelnikowi, który nie ma zwyczaju wywracać książki na lewą stronę, szukając innych znaczeń, kontekstów. Można też czytać ją jako wzorowy przykład utworu tendencyjnego lub przez pryzmat biografii autorki. Ta lektura stawia przed nami wiele wymagań i poświęcenia sporej ilości czasu, wszak to 736 stron gęstej prozy. Gdy uda się czytelnikowi jednak wczuć w klimat XIX w. i „wgryźć” w świat emocji, rozterek, ówczesnych konwenansów, to może w tym zasmakować. Co więcej, dojdzie do radosnej, jak mniemam, konstatacji, iż to prawdziwe szczęście, że ów świat konwenansów przeminął i nie mamy ograniczeń, jeśli chodzi o wybór partnera/partnerki, nie musimy poślubiać „dobrej partii” ani wnosić posagu.
Zatem, gdy lubisz sięgać po staroświecką prozę, nie unikasz romansów, nie boisz się wyzwań i nie przeraża cię pojęcie „powieść tendencyjna” - „Pamiętnik Wacławy” czeka aż odsłonisz jego karty. Jest to jednak powieść specyficzna i nie każdy się w niej odnajdzie, może bowiem go nużyć, czy irytować. Warto jednak spróbować zmierzyć się z tym dziełem, choćby dla porównania z innymi książkami Elizy Orzeszkowej, czy po prostu dla poznania takiego typu literatury.
Laven Rose "Stalowe serce" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 24, czerwiec 2015 09:45
- Autor: Katarzyna Pessel
To co jedni uważają za przelotne zauroczenie bez widoków na przyszłość, drudzy uznają za szansę na prawdziwe uczucie, które przetrwa lata. Czasem wystarczy jedno spojrzenie, przypadkowe spotkanie, przelotny dotyk i coś zaczyna się, czego nikt się nie spodziewa. Tak po prostu, bez przygotowania, jakichkolwiek kalkulacji, filozofowania, z zaskoczenia. Za to bardzo intensywnie, całkiem inaczej niż do tej pory i przede wszystkim oszałamiająco.
Jak odczuwamy miłość? Szybszym biciem serca na widok drugiej osoby? Uśmiechem na twarzy, gdy o myślimy o niej? Trzepotem motylich skrzydełek w brzuchu kiedy widzimy postać ukochanego człowieka? A może każdy doświadcza tylko sobie znanych emocji? Emilia inaczej niż jej przyjaciółka myśli o miłości, liczy się dla niej charakter drugiej połówki, możliwość polegania na wybranku i pewność co do jego uczuć względem siebie. Czy to jednak wystarczy by powiedzieć to sakramentalne "TAK" i nie żałować później wypowiedzianych słów? Gwarancji przecież nigdy się nie ma, a wątpliwości to również jak najbardziej normalna sprawa. No chyba, że te drugie zwyciężają. W takiej sytuacji wydaje się, iż najlepszym rozwiązaniem jest wyciszenie emocji i danie sobie czasu na poznanie własnych oczekiwań. Co jednak gdy los szykuje całkiem inny scenariusz? Chociaż może to wcale nie nie on kieruje nami, tylko my sami wybieramy drogą jaką chcemy podążyć? Jeszcze nie tak dawno Emilia w ogóle nie brałaby pod uwagę takich myśli, lecz teraz właśnie doświadcza tego co wydaje się tak nieprawdopodobne i wcale nie jest snem. Łatwo jest ulec magii kogoś, kto wydaje się spełnieniem marzeń, zatracić się w bajce na jawie, ale rzeczywistość bywa o wiele bardziej skomplikowana. Rozczarowanie przychodzi łatwo, pozostają wspomnienia - intensywne i nie pozwalające zapomnieć o niezwykłych momentach. Czy był to jedynie chwilowy przerywnik w codzienności, czy też kontynuacja wcale nie okaże się czymś nierealnym?
Sekrety nie zawsze sprzyjają uczuciom, szczególnie tym, które są świeże i wciąż wywołują niepewność. Matt wprowadził w życie Emilii całkiem nowe emocje oraz wiele niewiadomych, jeżeli kobieta pójdzie za głosem serca to wybierze nieznaną ścieżkę. Co ją na niej czeka? Szczęście? Łzy? Przyszłość rysuje się intrygująco i przede wszystkim jest w niej on, a to najważniejsze. Miłość bywa ryzykowna i nieprzewidywalna, czasem okazuje się o wiele bardziej zawiła niż można było przypuszczać.
Niekiedy okładka sugeruje co kryje się za nią, ale podpowiedź może okazać się tylko zapowiedzią, za którą jest zaskakująca historia. "Stalowe serce" to opowieść o uczuciach, lecz także o tajemnicach z przeszłości i niełatwych wyborach. Autorka połączyła wątki obyczajowe, odrobinę sensacji oraz... fantastyki, co w efekcie dało opowieść intrygującą i nie pozwalającą na nudę. Czytając kolejne rozdziały wraz z główną bohaterką zagłębiamy się w świat, gdzie odkrywa siłę uczuć oraz jak można za ich pomocą zranić drugiego człowieka, nie zawsze świadomie. Poznajemy gwałtowne emocje jakich doświadczają postacie oraz rozterki, od których zależą najważniejsze życiowe decyzje. Dodatkowo zakończenie nie do końca okazuje się finałem perypetii Emilii... Stalowe serce kocha równie mocno jak każde inne, a może nawet silniej.
Olga Podolska-Schmandt, Piotr Schmandt "Bóg zasnął?" (Oficynka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 22, czerwiec 2015 09:26
Zawsze podziwiałem autorów, którzy postanowili w swoich książkach oddać realia czasów innych niż te, w jakich sami żyją. Wymaga to nie tylko ogromnej pracy związanej z wyszukiwaniem i analizą źródeł, ale także bardzo plastycznej wyobraźni, która umożliwi wiarygodne wypełnianie luk w zaprezentowanym obrazie świata. Piotr Schmandt w swoich kryminałach pokazał już, że z zadaniem tym radzi sobie znakomicie. Nie inaczej jest w przypadku powieści "Bóg zasnął?" napisanej wspólnie z żoną, Olgą Podolską-Schmandt.
Książka opowiada dalsze losy części postaci z "Gdańskiego depozytu". Akcja toczy się wokół Wandy, Marii i Marty, która jest, na swój sposób, córką obu tych kobiet. Bohaterki muszą nie tylko poradzić sobie z mrokiem zalegającym w powojennych duszach, ale przede wszystkim odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Poprzez niewłaściwe wybory i brak wzajemnego zrozumienia skomplikują swoje relacje, co odbije się zwłaszcza na poszukującej własnej tożsamości Marcie.
Jak wspomniałem, "Bóg zasnął?" jest dobrym przykładem rzetelnej historycznej roboty. Autorzy wiarygodnie zaprezentowali powojenną Polskę, umiejętnie dawkując informacje polityczne, gospodarcze i społeczne. Realia PRL poznajemy jakby mimochodem, obok historii kobiet, dzięki czemu całość czyta się szybko i z przyjemnością. Gdy trzeba, twórcy wdają się w szczegóły (wykonawcy muzyczni na potańcówce!), by zaraz potem przejść na poziom ogólnopolskich wydarzeń politycznych. Nie każdemu odpowiada zabawa skalą, ale w moim odczuciu to najlepsze wyjście przy powieściach tego typu.
Problem z „Bogiem...” polega na tym, że posiada wiele cech, których odbiór zależy praktycznie wyłącznie od preferencji czytelnika. Częsta zmiana perspektywy w narracji, wyraziste, a przez to dosyć irytujące charaktery postaci, brak wzajemnego zbalansowania różnych wątków, wyjątkowe zbiegi okoliczności mające uatrakcyjnić fabułę, wreszcie wspomniane już przeskoki między szczegółem i ogółem - wszystko to samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe. Odbiór poszczególnych części tej układanki może być przez to diametralnie różny.
Rzecz, na którą zwróciłem szczególną uwagę (i zawsze zwracam w przypadku powieści pisanych w duecie) to różnice w charakterze narracji poszczególnych części książki. Fabuła jest prezentowana z perspektywy wielu postaci, przez co traci może nieco spójność, ale z pewnością zyskuje tempo akcji. Nie wiem jak z technicznego punktu widzenia wyglądało wspólne pisanie "Boga...", ale nie zdziwiłbym się, gdyby każdy ze współautorów odpowiadał za relację konkretnych postaci - tak różne, a przez to fascynujące, są poszczególne perspektywy bohaterów.
Dzieło Piotra i Olgi Schmandt z pewnością trafi do każdego miłośnika obyczajowych opowieści z historycznym tłem. To solidna próba przedstawienia psychiki osób, które przeżyły wojnę i chcą odnaleźć się w nowym świecie, rządzonym przez zupełnie inne prawa. Choć momentami irytuje, zwłaszcza powolną akcją, "Bóg zasnął?" potrafi skłonić do refleksji, co jest chyba najlepszą rekomendacją dla książki chcącej mierzyć się z meandrami ludzkiej duszy.