Aktualności
Grzegorz Kasdepke "Grzegorz Kasdepke dzieciom" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 12, czerwiec 2015 08:53
Za twórczością Grzegorza Kasdepke nie każdy przepada, jak wnioskuję z opinii rodziców czytających swoim pociechom, ale jest ona na tyle szeroka i różnorodna, że można znaleźć w niej kawałeczek i dla siebie. Nie zawsze jednak gusta rodziców i dzieci są zbieżne, a przecież o to chodzi, by to najmłodszym się podobało. I widocznie Kasdepke do dzieciaków trafia, bo jego książki cieszą się dużą popularnością i poczytnością.
Tym razem dostajemy zbiór bardzo różnych tekstów. Wyruszymy do „Bajkolandii”, gdzie z dwudziestu trzech utworów z morałem zaczerpniemy mądrości, porozmawiamy o uczuciach z grupą przedszkolaków i panią Miłką, przeżyjemy niezwykłe przygody Kacpra, Bodzia i Pulpeta, spotkamy się z kosmitą, zagramy na kontrabasie wujka Alfreda, a także rozwiążemy zagadki z detektywem Pozytywką. Będą też snuły się „Świąteczne opowieści”, idealne do lektury na zimowy, bożonarodzeniowy czas. Nie zabraknie zabawnych postaci, humoru, przygód, tematów do refleksji i rozmowy. Można się zadumać i pośmiać.
Autor przez szereg lat był redaktorem naczelnym „Świerszczyka”, więc wie, co w trawie piszczy, jeśli chodzi o literaturę dziecięcą i gusta małych czytelników. Został uhonorowany Nagrodą im. Kornela Makuszyńskiego. Pisał scenariusze programów telewizyjnych takich jak „Ciuchcia”, „Budzik”, a także – o czym może nie wszyscy wiedzą – przez 4 lata pisał scenariusz telenoweli „Klan”. Jest też twórcą słuchowisk radiowych. Można za nim nie przepadać, ale trudno sobie wyobrazić współczesną literaturę dla najmłodszych bez Grzegorza Kasdepke. To nazwisko już się mocno utrwaliło w tej dziedzinie.
Niniejsza antologia zawiera wybór utworów z ostatnich lat, zilustrowany przez Marcina Piwowarskiego i Piotra Rychela. Miłośnicy prozy Grzegorza Kasdepke zapewne mają już na półkach sporo jego książeczek, natomiast tę mogą zabrać ze sobą na wakacje, by mieć w jednym tomie ulubione historyjki. Dla tych, którzy jeszcze nie znają jego twórczości – okazja, by zapoznać się z szerokim jej przekrojem i spędzić niejeden wieczór z miłą lekturą.
Igor Sokołowski "Spokojnie. To tylko Rosja" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 11, czerwiec 2015 08:26
Rosja to kraj, który fascynuje i przeraża jednocześnie. Na wołowej skórze by nie spisał historii i fenomenu tego ogromnego terytorium. Nie da się poznać i zrozumieć całej Rosji. Można ewentualnie próbować „ogarnąć” jej fragmenty. Ale i tak dobrze wiedzieć, że jadąc tam, trzeba logikę i zdrowy rozsadek zostawić przed granicą. Igor Sokołowski, dziennikarz, filozof, podróżnik, absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego odbył kilka podróży po Rosji. Swoje spostrzeżenia i wrażenia przedstawił w około 30 tekstach, zgrupowanych w dwóch częściach: „Północ” i „Południe” w książce „Spokojnie. To tylko Rosja”.
Pokazał ten kraj okiem młodego Polaka, zafascynowanego, ale nie bezkrytycznego, pełnego pasji, ciekawości i odwagi, który szuka czegoś innego niż oferują foldery biur podróży.
Próbował pokazać w swych reportażach człowieka, tak małego przecież wobec ogromu Rosji, nie tylko w znaczeniu geograficznym. Odwiedzał miejsca, gdzie pozornie nie ma nic interesującego, nic się nie dzieje. Szczególnie upodobał sobie ruiny, szare uliczki, zardzewiałe pomniki, zapomniane miejsca, rozmowy z autochtonami. Opisywał m.in. mentalnie zakorzeniony „tomiwisizm”, muzeum Stalina w Horoszewie, zatopioną „Atlantydę” w Kalazinie, spaloną przez nazistów wieś Krasuchę, budynek Czajnik w Smoleńsku, czy wędrował śladami Gagarina. Był w Moskwie, Soczi, Rostowie, Taganrogu, Twerze i wielu innych miejscowościach.
Sokołowski w swoich reportażach nie jest przemądrzały, nie narzuca żadnych tez. Snuje swą narrację niczym gawędę, swobodnie, szczerze, z lekkością i humorem, tudzież ironią.
Potrafi się dziwić, zachwycać, chłonąć, przyglądać. Dzieli się z czytelnikami własnymi doświadczeniami, poszukiwaniami, przeżyciami, refleksjami. Dzięki jego tekstom możemy uszczknąć odrobinę wiedzy o niezmierzonej Rosji i mentalności jej mieszkańców, możemy troszkę oswoić ten kraj. Trzeba jednak pamiętać, że wyłoni nam się subiektywny i niepełny obraz Rosji, wyznaczony przez trasę, jaką podążał podróżnik oraz jego fascynacje i zainteresowania.
Tę ciekawą publikację wzbogacają fotografie, niestety czarno-białe, ale wymowne i dobrze ilustrujące treść. Mogłoby być ich więcej.
To tylko (aż?) Rosja, a raczej jej wyimki, fragmenty widziane okiem reportera, pełnego pasji i entuzjazmu, wyposażonego w niezbędny i wcale niemały zasób wiedzy. To spojrzenie współczesne, nie obciążone uprzedzeniami. Spokojnie zatem możemy zaufać Igorowi Sokołowskiemu i wybrać się z nim w podróż z książką i mapą w ręku.
Ciekawe, jaki kraj uczyni bohaterem swojej kolejnej publikacji.
Katarzyna Targosz "Jesień w Brukseli" (Wydawnictwo JanKa)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 10, czerwiec 2015 09:17
Po debiutanckiej, dobrze przyjętej powieści „Wiosna po wiedeńsku” Katarzyna Targosz, absolwentka hotelarstwa i geografii, fotografka, autorka bloga „Matka na szczycie” zaproponowała zmianę klimatu i tym razem inną porę roku. Byłam ciekawa, co zawiera książka rekomendowana przez Izabelę Sowę słowami „Wdzięk bez kokieterii, uczciwość bez moralizatorstwa, odwaga bez wulgarności”. (Z tym ostatnim, to nie do końca…).
Pisarka zaskoczyła czytelników już na samym początku, bo nie zabrała nas do stolicy Belgii, a akcję osadziła w Krakowie. „To miasto jest melancholijne, może nawet z lekką skłonnością do depresji, na pewno nieodpowiednie dla osób niestabilnych emocjonalnie. Takich jak ja.” (s. 21)
Przyznam, że zaczęło się banalnie. Oto singielka z odzysku, którą rzucił narzeczony, a pracę straciła w wyniku upadłości firmy. Została sama w niedawno wykończonym mieszkaniu. „Czy w ogóle można zacząć nowe życie, mając trzydzieści lat, karton porcelanowych szczurów i trzy kołdry?” (s.11) Bohaterka nie ma wyjścia, musi spróbować. Wspierają ją brat Przemek - blokers prowadzący szemrane interesy, ale szczery, życzliwy, z sercem na dłoni oraz Eliza, przyjaciółka z własnym bagażem problemów uczuciowych i zawodowych. Przed Konstancją (vel Kasandrą vel Sisi) szansa na nową pracę w branży grafiki komputerowej, przygotowuje projekt gry, która toczy się w średniowieczu. Na forum tematycznym nawiązuje znajomość z niejakim Ostrze_B. Eliza „swata” ją z Bartkiem poznanym podczas spacerów z psem. Przyszły szef ma wobec niej plany towarzyskie. Oj, zagmatwało się życie Sisi… Nie ułatwia sprawy fakt, że bohaterka ma osobowość dość ponurą, pesymistyczną, skłonną do autodestrukcji i cechuje ją „sztywność poznawcza”, swoiste przyzwyczajenia, które brat nazywa bezpośrednio „zdziwaczeniem”. Do tego dochodzi motyw podrzucanych anonimów, martwych gryzoni, zaczyna się robić groźnie… Główna postać irytuje, to egoistka, która sama nie wie, czego chce i nie docenia tego, co ma. Przez to jednak nie brakuje emocji. Gorzej, gdyby bohaterowie pozostawali nudni i obojętni dla czytelników. Tu przynajmniej mamy ochotę „potrząsnąć” Konstancją, pogadać z Lizką, przybić piątkę Przemowi i jego kumplom, odwiedzić pana Kropidlaka, czy przepędzić Zlewika.
Nie, nie jest to powieść banalna, choć niektóre rzeczy dało się przewidzieć. Czytelnikowi jednak jest łatwiej niż bohaterom, wszystko wie, a oni muszą tkwić w tym całym sosie zdarzeń i wyobrażeń i pić piwo, które nawarzyli.
Powieść napisana jest w formie pierwszoosobowej, z dużą ilością dialogów, ale i refleksji. Można się nią nie zachwycać, ale nie sposób nie odczuć jej szczerości, prawdziwości. Jest w niej takie „literackie mięsko”, a także przesłanie. Takie, które choć znane, to zawsze warto je przypominać. Bo miłość jest najważniejsza. To także powieść o przemianach, o tym, że pozory mylą, a jesień może przynieść odnowę, początek nowego życia.
„Jesień w Brukseli” nie jest słodka i radosna, choć znajdziemy w niej niezbędną szczyptę poczucia humoru. Raczej to gorzka, słonawa historia, ze smakiem nadziei na końcu. Ma swój urok i specyficzną atmosferę. Polecam na każdą porę roku.
Bartłomiej Basiura "Hipnoza" (Rozpisani.pl-Grupa PWN)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 09, czerwiec 2015 09:25
Seria tajemniczych zbrodni, policjantka z problemami, komendant zaglądający do kieliszka, dziennikarz na tropie afery korupcyjnej, szalony morderca i anonimowy filozof-obserwator. Oto propozycja na niebanalną powieść kryminalną, której akcja toczy się na podkarpackiej prowincji. Bartłomiej Basiura, autor bardzo jeszcze młody, zabiera czytelnika w interesującą literacką podróż i z pewnością nie pozostawi nikogo obojętnym. A czy w pełni usatysfakcjonuje odbiorców? To już kwestia indywidualnego podejścia, wrażliwości i czytelniczego wyrobienia. Ja po wybudzeniu z Hipnozy czuję lekki niedosyt.
Podkarpackie lasy to doskonały azyl. Za gęstą zasłoną starych drzew każdy może się ukryć, uciec przed trudną przeszłością i własnymi demonami. To również znakomita scena dla zbrodni doskonałej. Kiedy lubaczowscy policjanci odnajdują ciało zmarłej Teresy Wójcik, wszystko wskazuje na fakt, iż kobieta popełniła samobójstwo, wstrzykując sobie do żyły Alprazoxene. Wszystko poza... listem, na który natrafiają funkcjonariusze. Na papierze ktoś wyrysował tajemniczy znak i wypisał hasło: contradictio in se. Sprzeczność sama w sobie. Policja szybko dochodzi do wniosku, że nie jest to list samobójczyni, a wiadomość od mordercy. Zaczyna się dramatyczny wyścig z czasem. Wkrótce w podobnych okolicznościach ginie Weronika Stępień. Morderca zostawia na miejscu zbrodni kolejną wiadomość. I zdaje się wodzić policjantów za nos. Funkcjonariuszka Maria Kozielska, niedoświadczona w tropieniu morderców, stara się dopasować pojedyncze elementy układanki, ale ma również osobiste problemy. Jej mąż, redaktor naczelny lokalnego dziennika, prowadzi na własną rękę inne śledztwo. Z minuty na minutę sprawy komplikują się coraz bardziej, a na podkarpackiej prowincji cisza i spokój są już tylko odległymi wspomnieniami...
Bartłomiej Basiura we wstępie do swojej powieści głosi: Napisałem maturę, rozpoczęły się najdłuższe wakacje mojego życia i postanowiłem podjąć kolejne wyzwanie, którym było napisanie książki. Nigdy nie potrafiłem poskromić własnej wyobraźni, a najtrudniejszym zadaniem okazywało się podporządkowanie trendom i życie według schematu. Wszechobecny wyścig szczurów zaprowadził mnie do punktu, w którym wyrzuciłem konwencje z własnego świata i przystąpiłem do stworzenia czegoś nowego. Kiedy przeczytałam te słowa, pomyślałam sobie tylko, że tuż po maturze o „wszechobecnym wyścigu szczurów” można wiedzieć naprawdę niewiele. I ten brak doświadczenia niestety u autora Hipnozy widać. Na poziomie konstrukcji fabuły, na poziomie języka, a także w budowaniu postaci. Hipnoza stanowi pierwszą część kryminalnej trylogii, której kolejne odsłony – Uczeń Carpzova oraz Zamknięta prawda – świadczą o tym, iż Basiura jednak potrafi posługiwać się klawiaturą i kiedy już złapie wiatr w żagle, może być naprawdę nieźle. Dlaczego zatem teraz, gdy ma już więcej niż dziewiętnaście lat, nie wziął swojej pierwszej powieści na warsztat i nie potraktował jej ostrym skalpelem? Przecież widać od razu, że Hipnozy nie przekartkował żaden porządny redaktor. Gdyby bowiem przekartkował, podpowiedziałby autorowi, co z powieści należy wyrzucić, a co dodać, jak popchnąć akcję, by wielu kwestii nie wyjaśniać na zasadzie: „okazało się, że to (…) był jego informatorem”, czy też jak przeformułować zdania w stylu: „policja często korzystała z technologii komputerowych” (Serio? Myślałam, że śledczy wciąż posługują się tylko lupą, jak Mr Holmes).
W Hipnozie mnóstwo jest nieścisłości w budowaniu postaci. Na tej samej stronie czytamy na przykład, że głównym źródłem zarobku Doroty Maj – specjalistki do spraw badania śladów i substancji – są wykłady, ale jednak kobieta boi się wystąpień publicznych, więc wykładów w jej kalendarzu jest niewiele i woli pracę naukową, za którą wystawia pokaźny rachunek. No to jak w końcu? Jedźmy dalej – piękna Kamila Trewor chodzi w szpilkach i drogich garsonkach, brzydzi się wiejskimi zapachami i dlatego niespecjalnie lubi odwiedzać swojego niby-chłopaka w jego rodzinnym gospodarstwie. Ta sama Kamila ma stadninę koni i prowadzi szkółkę jeździecką. Koński zapach jej nie przeszkadza? Ale zostawmy może postaci i zerknijmy na język. Czy dobry redaktor pozwoliłby na pozostawienie w powieści takiego akapitu: Choć znali się od niedawna i poznali się przypadkiem, był pewien swego. To będzieprzypadkowa ofiara. Nie miało jej być, ale policja sama się prosiła. Trzeba było tak szybko nie przyjeżdżać do Weroniki Stępień, trzeba było się nie wychylać. Będzie żałować. Uśmiechnął się. Finał był już bliski. Teraz musiał być grzeczny, bardzo grzeczny. Przecież jego kolejna ofiara była zaangażowana w tropienie go.Powtórki jak powtórki, ale taka biegunka słowa „być” pojawia się na co drugiej karcie powieści. Jeśli podobnych błędów nie zauważył sam autor, powinien je wychwycić korektor. Podobnie jak stylistycznie nieeleganckie sformułowania: „głaska swojego misia”, „rozglądnęła się”, „był pełen pragnienia zemsty” czy „przypuszczała, że wynikało to z ich niespodziewanej wizyty skumulowanej liczby pytań” (? s.247).
Myślę, że gdyby Basiura popracował nad swoją powieścią z dobrym redaktorem, mógłby z niej naprawdę wiele wycisnąć. Bo to mimo wszystko człowiek z potencjałem. Pomysł na fabułę Hipnozy miał świetny i bardzo oryginalny, potrafi znakomicie kreować nastrój, jest odważny w rozwijaniu wątków, ucieka od utartych schematów i nie boi się ryzykownych rozwiązań. I przede wszystkim ma ogromną, wszechstronną wiedzę. Na temat historii, psychologii, filozofii... Sporo też wie o policyjnej robocie. Jeśli chodzi o research – jestem dla Basiury pełna uznania. Widać, że to autor bardzo inteligentny i ma sporo do powiedzenia. Dlatego też z początku chciałam wziąć poprawkę na jego młody wiek i ocenić tę powieść nieco łagodniej. Później jednak uznałam, że podobne podejście byłoby wobec Basiury nie fair. Nie zasłużył sobie na to, by oceniać jego dokonania na zasadzie: „jak na garbatego, to trzyma się całkiem prosto”. Potraktowałam zatem Basiurę na równi z innymi, dojrzałymi autorami. I uważam, że Hipnozę mógłby dopracować bardziej, zanim puścił ją do druku. Przynajmniej na tyle, by poziomem dorównywała Uczniowi Carpzova i Zamkniętej prawdzie. Bo to naprawdę niezłe powieści, którymi Basiura udowadnia, że szybko się uczy i poważnie traktuje pisanie. I być może wyrośnie kiedyś na prawdziwą gwiazdę polskiej literatury kryminalnej. Na to jednak potrzeba jeszcze trochę czasu.