Aktualności
Aleksander Wierny "Krew i strach" (Oficynka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 08, czerwiec 2015 10:28
Czasami trzeba przeczytać, żeby uwierzyć. Po lekturze "Drakuli" Brama Stokera niewiele powieści o wampirach było już mnie w stanie zaskoczyć. Ostatnie dwadzieścia lat to jednak wysyp takiej liczby książek poświęconych krwiopijcom, że trudno w ogóle śledzić jakiekolwiek nurty w tym gatunku. Romanse, horrory, komedie - wydaje się, że potomkowie postaci wymyślonej przez Stokera zaszczycili swoją obecnością wszystkie możliwe odsłony opowieści o wampirach. Na tym tle najnowsza pozycja Aleksandra Wiernego, "Krew i strach", stanowi ożywczy powiew świeżości, który może nie zwiastuje burzy, ale pozwala na chwilę wytchnienia od całej rzeszy literatury bardzo wątpliwej jakości.
Autor w swojej książce prezentuje historię Ernesta Ewarysta - potężnego tępiciela wampirów, który za cel swojego życia obrał zniszczenie jak największej liczby upiorów. Każdej nocy bohater wyrusza w miasto, by torturować i drwić z przeciwników, którzy nie stanowią dla niego żadnego wyzwania - Ernest bowiem w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach stał się tak szybki i silny, że wampiry nie są w stanie go nawet dotknąć. Monotonne życie bohatera zmienia się, gdy na jego drodze staje Lena - członkini wampirzej społeczności o zdolnościach telepatycznych, która nawiązuje z tępicielem niebezpieczną i nieoczywistą relację.
Zazwyczaj wzbraniam się przed oceną wiarygodności bohaterów występujących w książce z elementami fantastycznymi. W tym jednak wypadku muszę się o to pokusić, ponieważ motywacje, rys charakterologiczny oraz podejmowanie przez bohaterów działania stanowią najsłabszy element powieści Wiernego. Ernest i Lena przechodzą najróżniejsze przemiany, a wraz z rozwojem historii autor prezentuje nam pobudki, którymi się kierują. Niestety, z obrazu wykreowanego na kartach powieści straszą postacie niestabilne (pomijając oczywiście chwianie uzasadnione fabularnie), niekonsekwentne i nieprzewidywalne. Trudno zresztą ocenić, czy był to zabieg celowy - nawet jeśli, w powieści nastawionej na przemianę wewnętrzną bohatera to decyzja bardzo ryzykowna.
No właśnie, przemiana bohatera. Nietrudno się domyślić, że kreując tak jednoznaczny obraz maszyny do zabijania wampirów, Wierny chciał stworzyć fundamenty pod opowieść zmiany, w trakcie snucia której Ernest przejdzie absolutnie nieoczekiwaną drogę. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się więcej o tym, skąd może pochodzić moc tępiciela i jakie względem niego plany ma Lena. W pewnym momencie zresztą powieść z typowego slashera zmienia się w rasową książkę psychologiczną, za co autorowi należą się gromkie brawa. W "Krwi i strachu" metamorfozie ulega wszystko - to dobre podsumowanie społecznego elementu powieści.
Najlepszą bowiem częścią książki jest satyra na współczesne społeczeństwo konsumpcyjne. Fragmenty historii Ernesta przeplatane są monologiem jakby żywcem wyciętym z "Podziemnego Kręgu". Historie zwykłych ludzi ukazywane są z punktu widzenia skomercjalizowanego molocha, który pozbawia obywateli świata jakości i sensu życia w imię bliżej niezidentyfikowanych wartości. To mocny punkt "Krwi i strachu" umiejscawiający powieść jeśli nie w centrum, to co najmniej na obrzeżach ambitnej literatury. Co więcej, analiza społeczna ma silne uzasadnienie fabularne i wpływa bezpośrednio na pozostawiającą ogromny niedosyt, ale interesującą końcówkę.
Techniczne powieści Wiernego nie można wiele zarzucić. Króciutkie rozdziały, znane chociażby z powieści Dana Browna, usprawniają lekturę i pozwalają snuć autorowi historię w dobrze zaplanowany sposób. Dialogi, choć stosunkowo rzadkie, napisane są z polotem, nawet gdy posiadają pewne braki (bohater stosuje zamiennie tylko dwa wulgaryzmy na określenie wampirów). Największą wadą książki jest wspomniany już brak wiarygodności bohaterów oraz rozczarowująca z perspektywy całego dzieła końcówka.
"Krew i strach" powinien przeczytać każdy miłośnik opowieści o wampirach. Aleksandrowi Wiernemu udało się bowiem przedstawić oklepany do granic możliwości temat w sposób przystępny i ciekawy. Nic w tej książce nie jest oczywiste, a jeśli ktoś będzie próbował przewidywać co wydarzy się za chwilę, raczej na pewno mu się nie uda. Oby więcej takich pozycji!
Maria Terlikowska "Wędrówka pędzla i ołówka" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 03, czerwiec 2015 09:15
Reprinty są jak mosty łączące kolejne pokolenia. Dzięki nim dzieci mogą obcować z dokładnie taką samą książką, jaką mieli w rękach ich rodzice, czy dziadkowie. I choć papier jest lepszy, kolory żywsze, a wydanie ogólnie solidniejsze, to ilustracje, układ graficzny pozostają bez zmian. Po raz pierwszy „Wędrówka pędzla i ołówka” Marii Terlikowskiej z ilustracjami Janusza Stannego ukazała się w 1970 roku. Jej wznowienie na 45-lecie to wspaniały prezent dla czytelników.
Marię Terlikowską, autorkę literatury dziecięcej, scenarzystkę filmów animowanych, dziennikarkę, twórczynię słuchowisk radiowych i programów telewizyjnych, znamy przede wszystkim z „Kuchni pełnej cudów” (swoją drogą też przydałoby się wznowienie). Współpracowała ze „Świerszczykiem”, popularyzowała głównie wiedzę przyrodniczą i matematyczną. W tej książeczce opowiedziała wierszem perypetie tytułowych przyborów z piórnika, które wyruszyły na wyprawę w świat. Świat, jaki same sobie narysowały i pomalowały, pełen przygód, zwrotów akcji, niebezpieczeństw. Pędzel i ołówek poradziły sobie z czarownicą, uciekły przed tygrysem i podstępem uratowały się przed niedźwiedziem. Przeszkodą okazało się morze z ultramaryny, ale tu o pomoc poprosiły dzieci. Wszystko szczęśliwie się skończyło dla odważnych podróżników.
Opowieść jest ciekawa, rytmiczna (świetnie się ją czyta) i barwna, także w znaczeniu dosłownym. Zilustrował ją, zmarły w ubiegłym roku, Janusz Stanny – historia i legenda sztuki graficznej, współtwórca polskiej szkoły ilustracji, profesor poznańskiej ASP, laureat licznych nagród, w tym Medalem Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości (2003) oraz "Złotym Medalem Gloria Artis" (2006). Warto, aby już najmłodsi zapoznawali się ze sztuką ilustratorską na wysokim poziomie, aby kształtowali swój gust i smak artystyczny. Pozwoli to potem dokonywać im słusznych wyborów w zalewie otaczającej nas tandety. Tym, co wyróżnia tę publikację, jest sposób przedstawienia tekstu: nie drukowanego zwyczajnie czcionką, ale wykonanego za pomocą ołówkowej kreski i śladu pędzla. Inaczej mówiąc, litery są narysowane i namalowane. W dodatku mają bardzo prostą formę, są „drukowane”, tak jak potocznie nazywamy używanie majuskuły w piśmie odręcznym. Niewątpliwe, że niejednemu dziecku „Wędrówki pędzla i ołówka” pomogą w nauce czytania, rozpoznawania liter, czy wyrazów metodą globalną. Tu np. słowo „zielony” napisane jest na zielono, „kolory” – na kolorowo, poszczególne wyrazy są wyróżnione albo inną barwą albo wielkością.
Książka jest przeznaczona dla dzieci w wieku do 6 lat, graficznie zachwyca bez ograniczeń wiekowych. Pobudza wyobraźnię, zachęca do sięgnięcia po ołówki, kredki, pędzle, farby tworzenia własnych rysunkowych opowieści. Uczy, że sami możemy kreować rzeczywistość, nadawać życiu barwy, radzić sobie z przeciwnościami losu, pokonać lęki. A tak praktycznie, że nieudany, „straszny” rysunek da się przemalować na coś innego.
Edukacja plastyczna i literacka w jednym. Przyjemna lektura.
"Moje książeczki. Księga pierwsza" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 29, maj 2015 09:15
Zbliża się jedno z najbardziej wyczekiwanych świąt: Dzień Dziecka. Warto, aby wśród atrakcyjnych, kolorowych, kreatywnych, edukacyjnych zabawek oraz słodkich upominków dla naszych pociech znalazło się także coś z działu „literatura”. Tu bezkonkurencyjna okazuje się Nasza Księgarnia z bogatą ofertą dla małych i dużych czytelników.
Wydawnictwo tym razem przeszło samo siebie!
Już reedycja serii książeczek „Poczytaj mi, mamo” zebranych w kilku tomach okazała się strzałem w dziesiątkę, zapewniła frajdę dzieciom, a rodzicom i dziadkom - sentymentalną podróż. Teraz „na warsztat” wzięto serię „Moje książeczki”, z charakterystycznym kotem w czerwonych butach, namalowanym przez Zbigniewa Rychlickiego. Ukazywała się ona w latach 1959-1991 z różną częstotliwością, w różnych nakładach, w twardych bądź miękkich oprawach. Zawierała teksty wybitnych autorów i znakomitych ilustratorów, nie tylko polskich.
Kot w butach powraca wraz z pierwszym tomem „Moich książeczek” opublikowanych w niezmienionej szacie graficznej. W tej księdze znalazło się 7 opowiadań, wśród nich m.in. „Złoty koszyczek” Hanny Januszewskiej, „O wesołej Ludwiczce” Anny Świrszczyńskiej, utwory Heleny Bechlerowej, Adama Bahdaja. Są to piękne, proste i mądre teksty, nieraz już zapomniane, takie trochę „retro” w dobrym tego słowa znaczeniu. To klasyka literatury dziecięcej z kolorowymi, uroczymi ilustracjami, które budzą wspomnienia typu: „O, miałam tę książeczkę”, „Pamiętam jak mama mi to czytała” itp. Bo chyba jednak w większości jesteśmy wzrokowcami i to obrazki najbardziej na nas oddziałują. Oczywiście przypominają się nam też perypetie bohaterów z czytanych w czasach dzieciństwa opowiadań.
Na końcu zamieszczono biogramy autorów i ilustratorów – warto je przypomnieć.
Wspaniale czyta się „Moje książeczki” na głos, będą też idealne dla świeżo upieczonych adeptów sztuki czytania – gwarantuje to bardzo duża czcionka. Księga, choć spora i w twardej oprawie, jest wyjątkowo wygodna, bo choć może trudno w to uwierzyć - jest zaskakująco lekka. A w dodatku – przyjemna w dotyku. Wbrew pozorom to bardzo ważny szczegół.
Polecam tę publikację na prezent Z okazji Dnia Dziecka, ale nie tylko dla dzieciaków. Kupmy ją samym sobie - dorosłym i wybierzmy się w sentymentalną podróż do świata beztroski, zabawy i radości. Czytajmy razem z dziećmi.
Justyna Wydra "Esesman i Żydówka. Wojna i miłość" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 28, maj 2015 10:32
Jednym z moich ulubionych tematów wykorzystywanych w literaturze jest wszystko to, co wiąże się z II wojną światową. Przedstawiane jako tło fabularne, nieodmiennie wywołuje ogromne emocje, głównie ze względu na tragizm opisywanych wydarzeń. A jeśli głównym wątkiem staje się miłość, to tym bardziej taka historia jest dla mnie interesująca, bo przecież wiadomo, że uwielbiam powieści o uczuciach. Lecz jeszcze bardziej lubię kontrowersje i zderzanie się dwóch przeciwstawnych osobowości, żyjących w różnych światach. To mój konik, a teraz tym bardziej jestem w tym temacie. Dlatego też sięgnęłam po powieść Justyny Wydry „Esesman i Żydówka. Wojna i miłość”. Nie musiałam nawet czytać opisu książki, sam tytuł sprawił, że zapragnęłam ją mieć.
Główna bohaterka to delikatna młoda Żydówka, Debora Singer, którą poznajemy w bardzo dramatycznych okolicznościach. Zmierza bydlęcym wagonem do Auschwitz i cudem tylko udaje się jej zbiec z transportu. Jednak jest ranna. Chowa się w lesie i tam znajduje ją ponury, wysoki i groźnie wyglądający esesman, Bruno Kramer. Okazuje się, że na początku wojny los zbliżył tych dwoje do siebie w równie tragicznych chwilach. Lecz wtedy role były odwrócone. Ale teraz… sytuacja Debory jest zgoła inna, a esesman w czarnym mundurze wygląda mało przyjaźnie. Od tego momentu rozpoczyna się dziwna znajomość pomiędzy katem a ofiarą. Debora zostaje objęta opieką przez swego oczywistego wroga i niemal przez całą wojnę losy tej dwójki przenikają się, ocierają, aż wreszcie prowadzą do oczywistego faktu, że oboje się pokochali. Wbrew światu, przekonaniom, wierze i rozkazom. Wojna i miłość, podtytuł adekwatny do treści. Wydawać by się mogło, że koniec wojny zwieńczy tę opowieść spodziewanym happy endem, jednak nic tutaj nie jest oczywiste. Do ostatniej chwili śledzimy zagmatwane losy Debory i Bruna i nie tylko ich. Auschwitz, Gliwice, Berlin, Schwarzwald. Podróż w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, a także w poszukiwaniu siebie nawzajem. Czy okrucieństwa wojny pozwolą im spokojnie żyć? Czy Debora będzie umiała wybaczyć i na nowo pokochać ponurego Niemca? Jak Bruno poradzi sobie ze świadomością, że ideały, które wyznawał i to w co wierzył upadają, jak Tysiącletnia Rzesza?
Pytań jest mnóstwo, a wszystko dąży do zaskakującego i wzruszającego finału w epilogu.
„Esesman i Żydówka” to pełna zawirowań opowieść o dwójce ludzi, których los postawił na swojej drodze, nie zważając na to, że nigdy nie powinni się spotkać, a tym bardziej pokochać. Bo to miłość jest siłą sprawczą, która pokonuje wszelkie bariery, nawet te niemożliwe do przekroczenia. Polecam, bardzo wciągająca lektura. Na uwagę zasługują także oddane realia historyczne i opowieści o losach ludzi, rzuconych w wojenną pożogę. Wszystko to stanowi idealne tło do historii o miłości silniejszej niż nienawiść.