Aktualności
Jolanta Kosowska "Nie ma nieba" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 12, wrzesień 2015 10:20
Gdy po przeczytaniu danej powieści nabieramy ochoty na inne, sygnowane tym samym nazwiskiem, to niewątpliwie znak, że „złapaliśmy bakcyla” i odtąd będziemy pilnie śledzić wydawnicze zapowiedzi, szperać w księgarniach i bibliotekach, tudzież rozglądać się po półkach naszych znajomych, by poznać całą twórczość danego autora. Tak rozpoczynają się wspaniałe czytelnicze przygody, tak dokonujemy własnych literackich odkryć. W moim przypadku tak się stało z „Nie ma nieba” Jolanty Kosowskiej. To już czwarta powieść w literackim dorobku lekarki o trzech specjalnościach, pracującej w Dreźnie, w praktyce przyjaznej cudzoziemcom, z zamiłowania – podróżniczki, która uwielbia odwiedzać m.in. Wenecję i Chorwację.
Moim zdaniem, autorka znakomicie zaczęła wypełniać pewną niszę na rynku wydawniczym, bo o ile seriale o tematyce medycznej cieszą się dużą popularnością, to wątków lekarskich w literaturze mamy jak na lekarstwo, nie licząc thrillerów medycznych Robina Cooka, czy Tess Gerittsen. W polskiej prozie obyczajowej natomiast wieje pustką, jeśli chodzi o tę właśnie tematykę. Z góry jednak chciałabym zapewnić, że nie znajdziemy tu natłoku medycznego nazewnictwa i szczegółowych studium przypadku, co mogłoby odstraszać potencjalnych czytelników. To powieść o lekarzach, ale przede wszystkim – o ludziach.
„Nie ma nieba” zaskakuje pozytywnie na wielu poziomach. Jolanta Kosowska świetnie opowiada oddając głos bohaterom, buduje napięcie, serwuje niespodziewane zwroty akcji, wywołuje emocje. Powoli odkrywa kolejne puzzle, pokazuje, że zawsze jest ta druga strona medalu, a czytelnik musi rewidować swoje osądy wobec postaci i zastanawiać się, jak sam postąpiłby w danej sytuacji. Czasem są to nie lada dylematy. Autorka posługuje się pięknym, literackim językiem, zaś tam, gdzie jest to konieczne -potocznym, „soczystym”, dostosowanym do postaci, sytuacji, emocji.
Historia Macieja, który zrezygnował w praktyki lekarskiej oraz jego ukochanej Małgorzaty, szczególnie mocno zaangażowanej w przypadek jednego z pacjentów, ukazana została w ciekawy sposób. Autorka podzieliła ją na trzy części.
Oto niby przypadkiem były szef Maćka, który zatrzymał się u niego na noc, będąc przejazdem w drodze na konferencję, zostawił mu branżowe pismo, z którego wypadło zdjęcie trzyletniego chłopca. Wkrótce dostał wiadomość, aby pilnie skontaktował się z Karoliną, córką profesora. Jest wobec tego sceptyczny. Wciąż rozpamiętuje swój związek z Gośką sprzed paru lat, wspólne wyjazdy w góry, wspólne noce. Wraca do bolesnego wspomnienia o ślubie. Ślubie z innym, trzeba dodać. Pozornie to wszystko zupełnie się nie klei, wygląda jak układanka, w której jeszcze wielu elementów brakuje. Spokojnie jednak ją uzupełniamy w trakcie lektury. Środkowa, najobszerniejsza część zatytułowana „Ależ byłem idiotą… Czyli czego dowiedziałem się od Karoliny” przenosi czytelnika jak w filmie do zdarzeń związanych z Małgorzatą. I tu z zapartym tchem śledzimy historię młodej ambitnej lekarki oraz Roberta, którego szanse na wyzdrowienie zmierzają ku wartościom zerowym. Nie obędzie się bez dramatycznych dylematów, wzruszeń, rozterek i bólu. Losy bohaterów zaprowadzą aż do włoskich Dolomitów. To, co tam się wydarzyło przeszło do legendy, a Małgorzata – cóż, musiała zamknąć pewien rozdział. Czytelnik wraz z bohaterami dociera w końcu do „tu i teraz”, gdy Maciek musi stanąć na wysokości zadania. Przekonuje się, że unosząc się honorem i pochopnie postępując zmarnował trzy lata, zamiast walczyć o miłość, o rodzinę, o szczęście. W trzeciej części dowiadujemy się co spowodowało, że bohater zmienił zawód, poznajemy przypadki, których nie udźwignął, które go przytłoczyły odpowiedzialnością i sprawiły, ze odwiesił fartuch i stetoskop na kołek i zabrał się za sprzedawanie zagranicznych wycieczek. Finał tej dramatycznej i skomplikowanej historii jest jednak optymistyczny. Czytelnikom naprawdę należało się szczęśliwe zakończenie po tym emocjonalnym rollercosterze.
Spodziewałam się, że będzie to powieść obyczajowa/romans, gdzie akcja będzie toczyć się w środowisku lekarskim. Tymczasem dostałam kawał dobrej, gęstej, psychologicznej prozy, która stawia przed czytelnikiem wiele pytań, problemów do zastanowienia się, po prostu – daje do myślenia. Zmusza do pochylenia się nad kwestiami, dotyczącymi życia i śmierci, poświęcenia, miłości, empatii, odpowiedzialności, wyborów dokonywanych przez człowieka w ekstremalnej sytuacji.
Powieść pokazuje jak cienka i krucha bywa granica między relacjami „lekarz- pacjent” a „człowiek- człowiek”, jak łatwo poprzez pochopne sądy i decyzje zaprzepaścić uczucie i wykreślić kawałek z życiorysu, jak zbyt nadmierne zaangażowanie w sprawy innych osób bywa destrukcyjne. To też opowieść o zwątpieniu, o odzieraniu rzeczywistości z ideałów, o dojrzewaniu wewnętrznym i zawodowym bohaterów, o miłości.
„Love story współczesnych czasów” ? To określenie to za mało! „Nie ma nieba”? Ale jest ziemia, scena wielkich uczuć, trudnych wyborów, ciężkich decyzji. Być może najnowsza powieść Jolanty Kosowskiej pomoże nam choć troszeczkę zrozumieć pewne sprawy, a przynajmniej pozwoli spojrzeć na nie inaczej. Zdecydowanie jedna z najlepszych powieści, jakie miałam okazję czytać w tym roku. Bardzo polecam.
Magdalena Knedler "Pan Darcy nie żyje" (Wydawnictwo IV Strona)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 11, wrzesień 2015 09:23
Nie wiem jak wy, ale uwielbiam „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen, a także jej telewizyjną i kinową adaptację. Dobór aktora do roli głównego bohatera jest niezwykle ważny i zarówno Colin Firth, jak i Matthew McFadyen idealnie się w rolę Darcy’ego wpasowali. Ale czy odbiór takiej adaptacji byłby pełen entuzjazmu, gdyby w rolę ponurego i dumnego arystokraty wcielił się aktor zupełnie do tej postaci nie pasujący? Czy to w ogóle jest możliwe? Okazuje się, że jak najbardziej. Magdalena Knedler w swoim spektakularnym debiucie o przekornym tytule „Pan Darcy nie żyje” pokazuje właśnie tragiczny w skutkach wybór niewłaściwego aktora do głównej roli w nowej adaptacji „Dumy i uprzedzenia”. Peter Murphy, blondyn z lokiem na czole, nie nadaje się do odtworzenia postaci Darcy’ego, wiedzą o tym wszyscy, tylko nie producent. A także sam bohater dramatu jest przekonany o tym, że ta rola mu się należy i za żadną cenę nie pozwoli jej sobie odebrać. Nawet za cenę istotnych informacji i małych szantaży, bo przecież zawsze ktoś coś ma na sumieniu. A już zwłaszcza ludzie szołbizu. To właśnie o tym jest ta książka. O ludziach, rzuconych gdzieś na angielską prowincję, pracujących na planie nowej adaptacji kultowej powieści Austin. O ludziach, których na pozór nic nie łączy, którzy wiedzą o sobie tylko to, co pokazują okładki tabloidów. I nagle poznajemy ich niejako z drugiej strony, okazuje się, że gra aktorska nauczyła ich odgrywać swoje role także w życiu. A przecież kiedyś w końcu trzeba być sobą. I bohaterom się to w końcu udaje.
Autorka stworzyła opowieść pełną znakomitych smaczków, dynamicznych zwrotów akcji, z pełnokrwistymi i wyrazistymi bohaterami. Tu nie ma sztuczności (może oprócz tej na potrzeby filmu czy pozy przed innymi). Postaci ukazują się nam w pełnej krasie i poznajemy ich tajemnice, głęboko skrywane słabości i pragnienia. Bo przecież nawet gwiazdy kina chcą normalnego życia i ukochanej osoby tuż obok. Jedno ich łączy… niechęć do odtwórcy roli Pana Darcy’ego. I tutaj nasuwa się pytanie: czy ktoś z ekipy aktorów i filmowców nienawidził go tak bardzo, że postanowił pozbawić go życia? No bo przecież… Pan Darcy nie żyje!
Uwierzcie, fabuła będzie mocno zaskakująca, historie poszczególnych bohaterów bardzo wciągające i z rozmysłem przez autorkę uknute. Tak abyśmy do końca zadawali sobie pytanie: kto? I dlaczego?
„Pan Darcy nie żyje” to oryginalna i błyskotliwa opowieść, która wciąga czytelnika już od pierwszej strony. A właściwie już od tytułu. No bo jak to? Ktoś zabił ulubieńca wielbicieli prozy Austen? A może odpowiedź jest całkiem inna? Aby ją poznać, niezwłocznie sięgnijcie po debiutancką książkę Magdaleny Knedler. To uczta dla zmysłów, napisana pięknym literackim językiem, a także niezwykle realistycznym i adekwatnym do przedstawianych sytuacji. Gorąco polecam.
Małgorzata Strękowska-Zaremba "Bery, gangster i góra kłopotów" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 10, wrzesień 2015 09:48
Już sam tytuł sprawia, że mali i nieco więksi miłośnicy przygód strzygą uszami. Gangster? Kłopoty? To musi być ciekawe. Ale, ale… „bery”? W pierwszej chwili to słowo skojarzyło mi się ze śląskimi dowcipami, anegdotami. Przyszła mi też na myśl odmiana gruszek. Pudło! W drugim rozdziale tej uroczej książeczki, okazało się, że Bery to brzydal, ale za to najlepszy i najwierniejszy, mądry przyjaciel – pies. Co on robi w historii z gangsterem? Przekonajcie się sami, sięgając po powieść Małgorzaty Strękowskiej –Zaremby --pisarki, dziennikarki, recenzentki, współautorki podręczników, członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, która swoją przygodę z pisaniem dla dzieci zaczynała w „Misiu”.
Bohaterem i zarazem narratorem jest Kuba, uczeń drugiej klasy, z którym mało kto chce się kolegować, ponieważ wolno biega i psuje wszystkie zabawy, jest gruby i często go przezywają. Jego kumplem jest Wojtek, chłopiec ze złotymi loczkami i wszędobylską siostrą bliźniaczką. Chłopcy mają niesamowite pomysły, wynajdują płyn do podlewania dzieci, aby rosły, próbują uciec z domu przechodząc przez mur na dworcu - niczym Harry Potter, wpadają na trop gangstera i spotykają „straszydło”. Zmagają się z wielkimi problemami małych ludzi - uwagami w szkole, bójkami z kolegą, brakiem zrozumienia, skarżeniem do nauczycielki, omyłkowym posądzeniem o kradzież. Muszą zmierzyć się ze smutną wiadomością o śmierci sąsiada dziadka, niepokojem o bliskich. Dzieci zupełnie inaczej patrzą na otaczającą je rzeczywistość, inaczej oceniają sytuację, przeżywają wszystko na swój sposób. Autorce udało się poruszyć wiele ważnych tematów , „przemycić” je w fabule. Pokazała bohaterów zwyczajnych, z wadami, problemami. Mały czytelnik łatwo się z nimi może utożsamić. Bo któż nie miał podobnych doświadczeń jak Kuba i Wojtek…
„Bery, gangster i góra kłopotów” tomądra i zabawna opowieść o przyjaźni, o marzeniach i rozczarowaniach, o tym, że nie powinno się oceniać ludzi ( i psów) po wyglądzie, także o potrzebie wzajemnej pomocy i tolerancji. Czuć w niej klimat książek dla dzieci Adama Bahdaja, Edmunda Niziurskiego. Książka plasuje się w przedziale wiekowym 6- 10 lat. Zdobią ją ilustracje w wykonaniu Moniki Pollak, absolwentki Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, która ilustruje książki dla dzieci oraz podręczniki szkolne. Zajmuje się również grafiką użytkową. Jej rysunki przypominają nieco w moim odczuciu kreskę Bohdana Butenki, są proste i wyraziste. W dobrym stylu, przyjemne w odbiorze, pasują do treści.
Ta publikacja nie jest nowością, ale znakomicie, że ją przypomniano. Została wyróżniona w 2006 r. w konkursie Polskiej Sekcji IBBY, zdobyła w 2007 - Mały Dong nagrodę dziecięcego jury, była nominowana do Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego. Nic dziwnego, bo to naprawdę wartościowa lektura!
Wywiad z Magdaleną Knedler, autorką powieści "Pan Darcy nie żyje" (Wydawnictwo IV strona)
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: środa, 09, wrzesień 2015 09:18
Wywiad z Magdaleną Knedler, której debiutancka powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa IV strona. Rozmawiała: Agnieszka Lingas-Łoniewska
"Pan Darcy nie żyje" to twój debiut literacki na, nazwijmy to, dużej scenie literackiej. Jednak masz już na swoim koncie sukcesy w tej dziedzinie, opowiedz coś o tym?
Czy to rzeczywiście są sukcesy? Sama nie wiem. Na pewno mam już na swoim koncie debiut prozatorski, choć nie powieściowy. W 2013 wyszła antologia „Po drugiej stronie. Weird Fiction po polsku”, w której pojawiło się moje debiutanckie opowiadanie „W labiryncie Sapmi”. Cała antologia nawiązuje, jak sama nazwa wskazuje, do prozy w stylu weird fiction, a zwłaszcza do twórczości Lovecrafta, Ligottiego i Grabińskiego. Kiedy teraz trzymasz w ręku powieść „Pan Darcy nie żyje”, pewnie trudno ci uwierzyć, że napisałam opowiadanie o Wielkim Przedwiecznym Yigu, mackach, podwodnych miastach i tajemniczej rzeźbiarce, która ma pomóc Yigowi zapanować nad światem :) :) I w ogóle teraz okropnie strywializowałam to swoje opowiadanie, które w gruncie rzeczy nie jest chyba aż tak proste w odbiorze. Bardzo chciałam, by mój tekst znalazł się w tej antologii, bo miałam wtedy taki intensywny moment z fantastyką. Czytałam „całego” Lovecrafta, łącznie z esejami i korespondencją, Ligottiego po angielsku, oczywiście też Martina. I choć „Pieśń Lodu i Ognia” okropnie mnie momentami irytuje fabularnym „rozpasaniem”, to i tak ją uwielbiam. Teraz jakoś mi ten moment fantastyczny minął. Nie wiem, czy na długo :)
Co do innych „osiągnięć”, to moje opowiadania ukazały się w zbiorach „Kryminalny Olsztyn. Koszary” i „Literacka podróż po Gdańsku”. Gdzieś tam po drodze było też kilka konkursów :) I oczywiście publicystyka. Recenzje, artykuły. Mnóstwo :)
Wprawdzie we wstępie do książki zdradziłaś trochę tajemnic związanych z genezą twojej powieści, ale może przybliżysz nam te początki? Dlaczego akurat Pan Darcy?
Początek z panem Darcy'm był taki sam, jak prawdopodobnie u tysięcy innych kobiet na świecie. Kiedy miałam dwanaście lat, w TVP leciał serial „Duma i uprzedzenie” z Colinem Firthem w roli Darcy'ego. I wpadłam. Oglądaliśmy ten serial całą rodziną. Oglądał nawet mój tato, choć to przecież było takie „babskie”. Myślę, że ten serial mnie zmienił. Choć byłam jeszcze dzieckiem, coś wtedy we mnie pękło. Zainteresowałam się brytyjską klasyką, przeczytałam wszystkie powieści Jane Austen, później powieści wiktoriańskie, aż wreszcie pani bibliotekarka dała mi karteczkę, na której coś nabazgrała, i kazała iść dwie ulice dalej, do osiedlowej biblioteki dla dorosłych. Poszłam :) I pozwolili mi się zapisać. Wsiąkłam w tę brytyjską klasykę, w Oscara Wilde'a, siostry Bronte, Henry'ego Jamesa, przygnębiającego Thomasa Hardy'ego. I jednocześnie cały czas czytałam kryminały. Agathę Christie, Joannę Chmielewską, Conan Doyle'a. Gdzieś mi się to przez lata zmiksowało. A pan Darcy w mojej świadomości przeżył i tak dotrwaliśmy razem do końcówki studiów :) Napisałam pracę magisterską o filmowych adaptacjach powieści Jane Austen, ale w aspekcie antropologicznym. Wiesz – rytuały, konwenanse jako klatka na naturalne reakcje i popędy, inicjacja, walka o pozycję w stadzie, hierarchia „plemienna” itd. Wtedy też zupełnie inaczej patrzyłam na Austen i na filmy, które kręcono na podstawie jej powieści. Każdy reżyser skupiał się w swoim obrazie na czymś innym, ale zawsze były to opowieści o człowieku uwikłanym w pewne społeczne relacje. To mnie fascynuje w tych filmach i książkach. To również chciałam pokazać w swojej powieści – tam także wszyscy są przyklejeni do tej samej pajęczyny towarzyskich relacji.
Która z ekranizacji „Dumy i uprzedzenia” jest twoją ulubioną?
Mam dwie. Z 1995 z Colinem Firthem i 2005 z Keirą Knightley. Obie kocham, ale – pomijając Colina, który jest „tym jedynym” Darcym – przechylam się odrobinę w stronę tej drugiej, ze względu na niesamowity sposób kręcenia, długie ujęcia, hipnotyzującą muzykę, genialne zdjęcia (zwłaszcza sceny w Krainie Jezior – jest o tym mowa w mojej książce) i ukazanie tych „brzydszych” aspektów życia w szlacheckim dworku. Jakieś błotko, świnia sobie łazi... To takie prawdziwsze, niż wszystkie te ufryzowane loczki i koronki. Podoba mi się.
Jesteś recenzentką (między innymi i naszego portalu), jak czujesz się teraz, będąc niejako po drugiej stronie?
Jestem zestresowana. :) Pisanie recenzji jest bardziej komfortowe. To ja oceniam. Ktoś czeka na tę ocenę. Wiadomo. Teraz zdaję sobie sprawę, co to znaczy czekać na recenzję, martwić się, jak powieść zostanie odebrana i czy spodoba się czytelnikom. Bo przecież nikt mi nie powie, że takimi rzeczami nie należy się martwić. Zupełnie nie kupuję postawy: „mam w d.pie czyjeś opinie, piszę dla własnej satysfakcji”. W życiu w coś takiego nie uwierzę. Skoro piszemy, chcemy, by ktoś nas czytał. Zresztą ty to świetnie wiesz, wydałaś jakiś milion książek, więc...
Co lubisz czytać?
A mogę podać linki do moich recenzji? :) Nie? :( Wiesz, że to może trochę potrwać? Spróbuję to jakoś ograniczyć. Kiedy mam ochotę na coś poważnego i współczesnego, sięgam po Alaina Mabanckou i Alice Munro. Dwóch totalnie innych autorów, inne konwencje, stylistyka, wszystko. Kiedy mam ochotę na współczesną powieść, ale stylistycznie nawiązującą do klasyki, biorę Iana McEwana („Pokutę” uwielbiam) albo Katherine Webb („Echa pamięci” wgniotły mnie w fotel). Wracam oczywiście do klasyki, nieprzerwanie, z uporem. Jane Austen, wiadomo, Wilde, Hardy, James itd., ale uwielbiam też Williama Thackeraya. To autor, którego w Polsce kojarzy się głównie z powieścią „Targowisko próżności”, a inne jego powieści jakoś nie są wznawiane. Tymczasem Thackeray napisał również inne fascynujące książki. „Rodzina Newcome'ów” jest jedną z moich ulubionych. Czytam również sporo powieści polskich autorów. Kryminały, powieści historyczne, obyczajowe. Teraz, w ciągu roku, wyszło wiele ciekawych polskich tytułów. „Trzy odbicia w lustrze” Zbigniewa Zborowskiego, „Kurort Amnezja” Anny Fryczkowskiej, „Do niewidzenia, do niejutra” Joanny Bartoń (o tej powieści powinno być głośno, a nie jest), „Solfatara” Macieja Hena, twoi „Skazani na ból”, za których cię zamorduję... Jeśli chodzi o polski kryminał, bardzo lubię Kasię Puzyńską. Świetnie pisze. Kocham jej policjantów z Lipowa :) A z polskiej klasyki z kolei – „Lalkę” Prusa. To chyba taka moja obsesja mała. Może kiedyś napiszę książkę pt. „Stanisław Wokulski nie żyje”...?
Czy trudno było znaleźć wydawcę, może jakieś wskazówki dla przyszłych debiutantów?
Spełniło się moje marzenie, tak szczerze mówiąc. Powieść „Pan Darcy nie żyje” poszła tylko do dwóch wydawnictw, ale po cichu liczyłam na odpowiedź z Czwartej Strony. I nadeszła. Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia :) Cieszę się, bo współpraca z tym wydawnictwem to coś naprawdę bardzo cennego. Wnikliwa redakcja, uważna korekta, wspaniałe wydanie. Poza tym Moja Kochana Redaktor Prowadząca z cierpliwością wielką odpowiada na moje neurotyczne i zawsze za długie maile (pozdrawiam!!!) :). Wiele się nauczyłam.
Jak długo pisałaś tę książkę?
Samo pisanie zajęło mi dwa miesiące. Później ją odłożyłam. Później sprawdzałam i poprawiałam jakieś dwa tygodnie. Z redaktorką wprowadziłyśmy kilka zmian (m.in. uratowała życie jednemu z bohaterów, bo z początku ofiar miało być więcej; jak już się zacznie mordować...) i to zajęło również jakieś dwa tygodnie. Czyli wszystkiego razem trzy miesiące z hakiem. Tę powieść napisałam najszybciej ze wszystkich swoich „dzieł”.
Jakie plany na przyszłość, kiedy następna powieść? Czy będzie utrzymana w podobnym, humorystyczno-kryminalnym tonie?
Plany są bardzo konkretne. Na początku 2016 nakładem wydawnictwa JanKa wyjdzie moja książka pt. „Winda”. I ukaże ona nieco inne moje literackie oblicze, choć wplotłam tu wątki, które można też skojarzyć z „Darcy'm” (pojawi się znowu „Sonata księżycowa” i wzmianka o „lekarskich” serialach :). Akcja toczy się tym razem w moim rodzinnym Wrocławiu, a forma jest dość eksperymentalna, choć już w literaturze znana. To kilkanaście historii, które łączą się ze sobą i nawzajem dopełniają. Poznajemy kilkunastu bohaterów z różnym zapleczem, przeszłością, doświadczeniami, mentalnością, językiem, planami na przyszłość. Jest tu m.in. młody Żyd z Wyspy Księcia Edwarda, krawcowa, która uczy się pisać haiku, para staruszków z zapadłej wsi, gdzie mieszkańcy wciąż mówią gwarą, była zakonnica z tajemniczą przeszłością, niedoszła pisarka cierpiąca na nerwicę natręctw, anorektyczka, Japonka z Kioto i chłopak, który trudni się...najstarszym zawodem świata. Wszyscy oni spotykają się we Wrocławiu, w betonowym bloku, w windzie. I żadna z tych historii nie istnieje osobno.
Kolejny projekt to powieść, która również wyjdzie w przyszłym roku, nakładem wydawnictwa Czwarta Strona. Spór o tytuł wciąż trwa :) Mogłabym właściwie powiedzieć, że jest to kryminał, ale mocno rozbudowany jest tu również wątek obyczajowo-psychologiczny. W tej powieści zabieram czytelnika w podróż do Szwecji – do Ystad i Malmo, później na Półwysep Helski, a jeszcze później do Wenecji. To opowieść o byłej policjantce, która odeszła z pracy, kiedy jej mąż uległ poważnemu wypadkowi i został trwale sparaliżowany. Bohaterka musi jednak wrócić, bo wokół niej zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ściśle związane z osobą mordercy, którego kiedyś aresztowała. Możesz się domyślić, że nie są to powieści utrzymane w tak lekko-humorystycznym tonie, jak „Darcy”, ale z pewnością znajdą się i fragmenty do śmiechu. Bo ja nie potrafię być taka całkiem, od początku do końca serio :) I na pewno do tematyki „Darcy-podobnej” wrócę. Teraz pracuję nad czwartą powieścią. I zobaczymy... :)
Jakimi słowami zachęciłabyś naszych czytelników do sięgnięcia po twoją książkę?
Z takimi pytaniami zawsze mam kłopot :) Ale chyba powiedziałabym, że jest to powieść nie tylko dla wielbicieli Jane Austen. Także dla amatorów powieści kryminalno-obyczajowych z dużą dawką humoru i dla entuzjastów kina. Bo przecież to opowieść o ekipie filmowej. Nawet tytuły poszczególnych rozdziałów odnoszą się do znanych filmów i książek. Co na pewno zauważyłaś :) Przede wszystkim mam jednak nadzieję, że czytelnicy będą się przy tej książce dobrze bawić. O to chodziło mi od samego początku. I mam nadzieję, że się udało.
Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów na polu literackim. I nie zapominaj o naszym portalu, uwielbiam twoje recenzje!