Aktualności
Adrian Bednarek "Proces diabła" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 28, październik 2015 22:00
Nie trzeba być Freudem żeby stwierdzić, iż ludzki umysł to jednak bardzo skomplikowana materia. Nie trzeba też być profesorem psychologii, aby przynajmniej przypuszczać, że o tym jakie podejmujemy działania w dorosłym życiu decyduje w głównej mierze to, jak nas wychowano, albo jakich doświadczeń dostarczył nam okres dorastania. Owszem, od tej reguły są wyjątki. Moim skromnym zdaniem ich powodem najczęściej bywa nuda. Na nudę jednak główny bohater thrillera „Proces Diabła”, młody początkujący adwokat z Krakowa- Kuba Sobański za czasów dziecięcych narzekać nie mógł. Mógł za to narzekać na to co działo się za drzwiami rodzinnej willi pod Łodzią. I te wydarzenia odcisnęły na nim ogromne piętno. Kuba sam określa tę traumę demonami, które domagają się nakarmienia. A żywi je śmierć młodych kobiet. Za swe czyny został okrzyknięty Rzeźnikiem Niewiniątek, jednak sprytny sposób działania i inteligencja pozwoliły mu uniknąć kary. Winą za Jego czyny został obarczony chłopak, który przez przypadek pojawił się w świecie Kuby i poniósł tego konsekwencje - skazany, został zabity przez współwięźnia. Kraków odetchnął, bo przecież Rzeźnika Niewiniątek oficjalnie już nie ma wśród żywych. Niestety, tylko sam Rzeźnik wie, jak mało jest prawdy w tych przekonaniach. „Zawiesił” swoją działalność w obawie, że popełni błąd w wyniku którego prawda wyjdzie na jaw. Zło jednak powraca, by siać spustoszenie w głowie Kuby i wśród żeńskiej populacji Krakowa.
Bohater pracuje w jednej z najlepszych krakowskich kancelarii, ostatnio wygrana sprawa dla jednego z kluczowych klientów spowodowała, że nowy, bardzo cenny dla szefostwa delikwent prosi o obsługę swojej firmy właśnie przez niego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Kuba ma obsługiwać człowieka oskarżonego o bycie Rozpruwaczem z Krakowa. Postać Rozpruwacza nie może pochwalić się taką „sławą” jak Rzeźnik Niewiniątek. Jego ofiarami są prostytutki, o których mało która gazeta pisała na pierwszej stronie. Jednak sam fakt obcowania z osobą, która tak jak Kuba, z tylko sobie znanych powodów prawdopodobnie decyduje się na zabawę w Boga, powoduje że demony powoli zaczynają się odzywać i domagać nakarmienia. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy na scenę wkracza córka Rozpruwacza –Ada Remiszewska, która do złudzenia przypomina siostrę Kuby.
Obudzone i głodne demony walczą w Kubie z chęcią zdobycia sławy i rozgłosu, które nadałyby tempa jego karierze zawodowej. Walka pomiędzy ciemną stroną a rozsądkiem jaką toczy główny bohater, opisana jest w sposób perfekcyjny wręcz. Opisy przemyśleń, budowanie planu nakarmienia demonów-wszystko to zostało świetnie przedstawione przez Adriana Bednarka. Momentami miałam wrażenie, że nie czytam fikcji literackiej, a pamiętnik. A to świadczy tylko o wyjątkowym talencie autora. Którą drogą pójdzie Kuba? Co odkryje, dzięki fascynacji córką Rozpruwacza i wielu umiejętnościom pozwalającym na zdobycie dodatkowych informacji nie zawsze w legalny sposób? Żeby się o tym przekonać, trzeba sięgnąć po tę powieść, bo za dużo zdradzić nie chcę.
Niewątpliwym atutem książki Adriana Bednarka jest to, że narratorem jest nie kto inny jak sam morderca. Jest to pierwszy thriller jaki trafił w moje ręce napisany w ten sposób i muszę przyznać, że już od pierwszych stron bardzo mi się to spodobało. Utrudniło mi jednak jednoznaczne stwierdzenie, że Kuba jest czarnym charakterem, do którego się zniechęcę ze względu na czyny jakich się dopuścił. Bardziej wywołało współczucie, a może nawet rozczarowanie, że jest słabym człowiekiem, nie potrafiącym poradzić sobie z traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa. I właśnie ta psychiczna karuzela, jaką serwuje nam z każdą stroną autor, sprawia że po odłożeniu książki nie ma się wrażenia, iż zmarnowało się czas. Ma się wręcz ochotę na kolejną porcję wrażeń, które mam nadzieję, niedługo zostaną nam dostarczone.
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Skazani na ból" (Wydawnictwo Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 27, październik 2015 09:11
- Autor: Katarzyna Pessel
Dwoje młodych ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydają się z całkiem innych "bajek". Dziewczyna z tzw. dobrego domu i zły chłopak, od pierwszego spotkania wzajemnie się przyciągają, początkowo może zaciekawieni innością tej drugiej strony, ale też jest od razu "coś" więcej. Każde z nich widzi różnice pomiędzy nimi, jakie jeszcze niedawno, wydawałyby im się nie do pokonania, a poglądy z góry odrzucone. Ktoś mógłby powiedzieć, że to historia stara jak świat i nic nowego w tym temacie nie można już powiedzieć, ale czasem warto puścić mimo uszu to hasło oraz poznać niezwykłą książkę o uczuciu, jakie zmieniło pewną dziewczynę i pewnego chłopaka.
"Nie kocha się za coś, kocha się pomimo czegoś"
Amelia i Aleks żyją w dwóch całkiem odmiennych środowiskach, lecz odczują to dotkliwie dopiero później, chociaż od początku wiedzą, iż różni ich wiele, by nie powiedzieć prawie wszystko. Ich uczucie pozwala im wyjść poza bezpieczne ramy, które do tej chwili dawały im oparcie, szczególnie dla Aleksa były one ważne. Pozory skrywają wrażliwego młodego mężczyznę jaki w dużej mierze stał się tym kim jest "dzięki" najbliższym, oni nie dostrzegają w nim tego co najważniejsze, a Amelia tak. Jego "paczka" zastąpiła mu rodzinę, dziewczyna taka jak ona jest jednocześnie kimś o kim nie powinien marzyć i jednocześnie symbolem tego, co kiedyś mu odebrano - ciepła, życzliwości oraz miłości. Chłopak staje przed wyborem - albo porzuci tych, którzy przez lata dawali mu oparcie, byli przy nim gdy potrzebował uwagi i nigdy nie oceniali, kiedy wyrzucał z siebie złość i ból. Przy Amelii staje się innym człowiekiem, nie tym, który do tej pory musiał przed innymi ukrywać swoje emocje, by nie stracić swej twarzy. Przy niej nie musi być kimś twardym, tak by dorównać "autorytetom". Dziewczyna jest tą dojrzalszą, lecz i Aleks przy niej powoli uczy się, iż uczucia to nie słabość, lecz siła. Każde z nich musi dokonać wyborów jakie okazują się tymi najważniejszymi w życiu. Ta jedna, jedyna miłość do każdego przychodzi w innym czasie, rzadko kiedy jest to odpowiedni moment, tylko nielicznym jest dane ją przeżyć w pełni.
Zachowanie Aleksa i Amelii nie wynika tylko z ich buntu przeciwko rodzicom, to przede wszystkim forma obrony przed przeszłością, która obydwoje doświadczyła brutalnie i boleśnie, może gdyby nie to co się wydarzyło, byliby całkiem inni? Aleks jest nieobliczalny i bywa bezwzględny, koledzy stanowią dla niego rodzinę jakiej zabrakło mu w najtrudniejszych momentach życia. Jego bliscy wyrządzili mu ogromną krzywdę, rany te wcale nie zagoiły się, wprost przeciwnie, wciąż są świeże i nie mogą się zabliźnić. Amelia stara się go zrozumieć, wbrew opiniom innych chce poznać jego znajomych, pragnie wiedzieć kim są, czuje, że są dla niego ważni. Ona marzy by wyrwać się spod klosza stworzonego przez bliskich, jak do tej pory nie było okazji lub kogoś, kto byłby tego wart. Pojawienie się w jej życiu Aleksa stwarza okazję by wyjść z bezpiecznego, lecz raniącego kokonu. Pytanie tylko: czy zdaje sobie sprawę, że związek właśnie z tym młodym mężczyzną od samego początku jest o wiele poważniejszy w konsekwencjach niż z chłopakiem z jej otoczenia? Dla Aleksa nie jest kolejną dziewczyną, jest kimś o wiele ważniejszym, lecz ciągle odzywa się w nim destrukcyjna moc, pchająca go do kolejnych rozrób, bijatyk, w gronie sobie podobnych nie widzi zła jakiego są autorami. Ona wierzy, iż zmieni go, chociaż może to nierealne pragnienie? Każdemu z nich wydaje się, że będą mogli stworzyć związek i jednocześnie być ze sobą, będzie to trudne do zrealizowania, czy wystarczy im siły oraz wiary w sobie?
"Skazani na ból" są historią z kategorii tych, która zapadają w pamięć na zawsze i chociaż mówi o młodych ludziach to tak naprawdę jest uniwersalna. Agnieszka Lingas-Łoniewska nie ucieka od trudnych tematów, również w swoich wcześniejszych książkach dawała tego przykłady wielokrotnie, tu pokazując problemy młodych bohaterów nie bała się poruszyć tematów tabu, nie oceniając a przedstawiając ich rzetelny portret. Nie osładza obrazu rzeczywistości, za to obnaża uczucia, nie oszczędza swoich postaci - wprost przeciwnie, czytelnicy powinni być przygotowani na ból, brutalne odkrywanie szczerej prawdy. Autorka jak zawsze jesteś mistrzynią w oddawaniu emocji jakie dosłownie targają postaciami, które nie są już tylko słowami na papierze, ale ludźmi z krwi i kości, czującymi istotami, bliskimi, jakim chcemy pomóc w trudnych chwilach i dodać otuchy. "Skazani na ból" to prawdziwa opowieść o miłości nie znającej granic, pokonującej czas i przestrzeń, a przede wszystkim trwającej zawsze i wszędzie bez względu na to jaki scenariusz napisze los.
Zbigniew Zborowski "Pąki lodowych róż" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 23, październik 2015 10:10
Rok temu na półkach księgarskich pojawiła się powieść „Trzy odbicia w lustrze” Zbigniewa Zborowskiego. Była to historia Zofii, Wandy i Anny – babki, córki i wnuczki. Trzech niezwykłych kobiet, które na każdym etapie swojego życia musiały o coś walczyć. Pomyślałam wtedy, że Zborowski dokonał tego, czego często nie udaje się dokonać wielu autorom sag rodzinnych, czy mówiąc bardziej potocznie – pokoleniówek. Uniknął bowiem idealizacji przeszłości, miejsc i bohaterów, nie tworzył mitów, nie wpadał w ckliwość i banał. Napisał doskonale skonstruowaną rasową powieść o pełnokrwistych bohaterkach, z których każda mówiła własnym językiem i postępowała wedle własnego systemu wartości. Dla mnie „Trzy odbicia w lustrze” to książka doskonała. I dlatego wahałam się, czy sięgnąć po „Pąki lodowych róż”, ponieważ obawiałam się prawa słabszej kontynuacji. Jak się okazało – niepotrzebnie. I teraz za to wahanie jestem na siebie zła.
Rok 2014. Anna i Bartek mieszkają w starym domu w Józefowie. Finansowo nie wiedzie im się najlepiej. Anna jest w dziewiątym miesiącu ciąży i nie pracuje w ogóle, po tym, jak jej firma zbankrutowała, a Bartek prowadzi serwis rowerowy. Interes, delikatnie mówiąc, nie idzie najlepiej. Właściciel cieszy się, jeśli ktoś wpadnie do niego z przebitą dętką... Poza tym nad głową Ani i Bartka zaczynają gromadzić się czarne chmury. Umiera znana czytelnikom z „Trzech odbić w lustrze” babcia Zosia, a przed śmiercią przekazuje swojej wnuczce złą wiadomość. Otóż wrócił „Witold”. I wszyscy powinni mieć się na baczności. Jeśli czytaliście „Trzy odbicia...”, wiecie, kim jest Witold. Jeśli nie – szybko się tego dowiecie. Ania opowiada Bartkowi historię Witolda i zaczyna mieć bardzo złe przeczucia. Wymusza na swoim mężu, by on również zrewanżował się rodzinną opowieścią. Wraz z Anną poznajemy dramatyczne losy babki Bartka, Natalii Hryniewicz. Razem z nią też zaczynamy wierzyć, że bohaterom znowu przyjdzie stawić czoła fatum, a przeszłość zapuka do drzwi. I nie będzie to przyjemna wizyta.
Rok 1939. Wybucha wojna. Natalia Hryniewicz, panienka z wołyńskiej szlachty, musi porzucić romanse Rodziewiczówny i poradzić sobie w wojennej rzeczywistości. A los nie jest dla niej łaskawy. Rzuca ją najpierw na Brygitki, do więzienia, a później do Pierwouralska. Tam Natalia dostaje do ręki siekierę i dowiaduje się, czym jest tajga. Nie ma pojęcia, jakim cudem wciąż jeszcze żyje. Bo na Syberii teoria Darwina doskonale sprawdza się w praktyce. Przetrwają najsilniejsi. Co wcale nie ogranicza się jednak tylko do siły fizycznej. Natalia żyje, bo napędza ją dziwna determinacja. Później nienawiść – do kogoś bardzo bliskiego. A jeszcze później miłość – do kogoś, kto powinien być jej wrogiem. Nie na Uralu skończy się historia Natalii Hryniewicz. Los rzuci ją do Moskwy, do Warszawy, a wreszcie – do małego domku w Milanówku. Na spotkanie z przeznaczeniem. Jaki związek z życiem Bartka ma biografia jego babki? Jaką rolę odegra w nim Borys – rosyjski gangster i morderca? A jaką Wiera Morozow, bezwzględna snajperka z rosyjskiej armii? Czy Anna i Bartek mogą spokojnie oczekiwać narodzin ich pierwszego dziecka?
Powieść „Pąki lodowych róż” nie ma przejrzystej trójdzielnej budowy, do której przyzwyczailiśmy się w „Trzech odbiciach w lustrze”. Tutaj bohaterów jest więcej, a akcja przypomina mozaikę skomponowaną z wielu maleńkich elementów. Dopiero po ułożeniu całości zaczynamy rozumieć i doceniać celowość poszczególnych fragmentów. Pod względem konstrukcyjnym to powieść dużo lepsza – bo trudniejsza. Autor z prawdziwą wirtuozerią zapanował nad całością i sprytnie splątał wątki, nie pozostawiając żadnych fabularnych luk. Po mistrzowsku uporządkowywał stopniowo chaos, który wyłania się z pierwszych stron. Chaos jak najbardziej celowy – wszystko tutaj oparto albo na oryginalnie wykorzystanej strzelbie Czechowa, albo też na paralelizmie kompozycyjnym, który jest osią konstrukcyjną tej historii. Zborowski pokazuje, jak bardzo podobne mogą być ludzkie losy, jak bardzo podobne życiowe doświadczenia, zawody, rozczarowania i sukcesy. A jednocześnie – jak różne może być do nich podejście. Każdy z bohaterów otrzymuje w tej powieści prawo głosu. Ma własną narrację, mówi własnym językiem, filtruje rzeczywistość przez sito własnej świadomości. Wraz z Natalią oglądamy krwawą jatkę w Brygidkach i skutą mrozem tajgę, pijemy szampana na moskiewskich salonach i rozmyślamy o utraconych nadziejach w domku w Milanówku. Wraz z Bartkiem czujemy wyrzuty sumienia, ponieważ kiedyś, w kluczowym momencie, stchórzyliśmy. Z Borysem przenosimy się do ogarniętego wojną Afganistanu, a później do gangsterskich melin Moskwy, gdzie zapadają wyroki. Z Wierą podróżujemy do splamionej krwią Czeczenii, a później na Ukrainę, do Doniecka. Za każdym razem śledzimy wydarzenia z indywidualnego punktu widzenia, narracyjnie czystego do granic możliwości – nie ma tutaj miejsca na żadne odbicie perspektywy. Ani też na zewnętrzną ocenę. Na morał. Bo przecież racja nigdy nie jest po jednej stronie.
Zbigniew Zborowski obala w tej powieści mit, że wojna skończyła się w 1945. Wojna tak naprawdę nie skończyła się nigdy. Trwała i trwa nadal, w różnych punktach świata. A pokój i ogólne porozumienie jest pojęciem mitycznym, zjawiskiem niepożądanym i nieopłacalnym. Bo tak naprawdę liczy się władza, która dotyczyć może różnych dziedzin życia. Czasami człowiek idzie na wojnę, bo brak mu władzy... nad samym sobą. Nad własnymi emocjami, nad złością, która rodzi z rozczarowania, samotności, smutku, poczucia odrzucenia i krzywdy. Idzie na wojnę, bo zabijanie jest jedynym sposobem na uporządkowanie myśli i osiągnięcie spokoju. Jakkolwiek strasznie to brzmi. Zborowski w „Pąkach” doskonale pokazuje takie wojny. I ludzi, którzy przede wszystkim chcą odzyskać władzę nad sobą i swoim życiem. Drobiazgowo analizuje ich procesy myślowe, odkrywa motywy postępowania, ukazuje sposób dochodzenia do pewnych decyzji. Żadnego nie potępia. Wręcz przeciwnie. U Zborowskiego nawet zbrodniarze budzą sympatię, nawet oni mają ludzkie uczucia. Myślę, że takich bohaterów, jak Natalia, a przede wszystkim Borys i Wiera, nie powstydziłby się sam „mistrzu” Dostojewski. To przecież on wykreował postać bezwzględnego mordercy, który w brutalny sposób zabija dwie kobiety, a jednak czytelnicy wciąż mu kibicują. I mają nadzieję, że chłopakowi się uda, że uniknie stryczka i po prostu wydarzy się COŚ, co zmieni bieg zdarzeń. U Zborowskiego jest podobnie. Okrutny zbrodniarz Borys, który morduje z zimną krwią, czy Wierka, która nie waha się ani sekundy przed kolejnymi strzałami, mają kogoś, kogo kochają. I dlatego budzą większą sympatię, niż taki Adam Hryniewicz, choć on jest tylko zwykłym tchórzem. Nikogo przecież nie zamordował. Ale też nikogo nie potrafił pokochać. A tego już nie potrafimy mu wybaczyć. Prawda?
„Pąki lodowych róż” to powieść o wiele bardziej złożona od „Trzech odbić w lustrze” i ukazująca szersze tło społeczne. Pod względem fabularnej konstrukcji na pewno lepsza. Pod względem treści, emocji i przesłania – równa poprzedniczce. „Pąki” z pewnością ukazują wszechstronną wiedzę autora i jego niezwykłe „czucie” historii, której nie stara się idealizować, ani też specjalnie przyciemniać. Nie ocenia, nie moralizuje, nie wchodzi ani na chwilę w rolę nauczyciela. Nie jest tendencyjny ani jednostronny. Rozważa różne możliwości, patrzy na świat przez rozmaite soczewki. A to zawsze trudna sztuka. W „Pąkach” wiele się dzieje, akcja wciąga od pierwszych stron i „trzyma” do samego końca. Zborowski ponownie zachwyca umiejętnym budowaniem napięcia strona po stronie, zdanie po zdaniu. I jeszcze to stylistyczne dopracowanie... Aż mi głupio, że nie mam się zupełnie do czego przyczepić.
Elżbieta Musiał "Mówię pochyloną cambrią" (Nowy Świat)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 22, październik 2015 10:29
Prostym, zwyczajnym Timesem New Romanem chciałabym przedstawić wyjątkowy poemat Elżbiety Musiał „Mówię pochyloną cambrią” – uhonorowany I nagrodą w II Konkursie Literackim im. Stefana Żeromskiego. Autorka pochodzi z Końskich, jest członkiem Związku Literatów Polskich oraz Związku Polskich Artystów Malarzy i Grafików. W 2004 r. otrzymała stypendium twórcze Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jest laureatką wielu nagród i wyróżnień. W swoim dorobku literackim ma wiele tomików poezji, poematów i zbiorów esejów, a jej prace malarskie eksponowano na licznych wystawach krajowych i zagranicznych.
„Mówię pochyloną cambrią” składa się z czterech części poświęconych Katarzynie Kobro, Fridzie Kahlo, Camille Claudel oraz Elinor Wylie Morton - kobiecym postaciom świata sztuki, które łączy tragizm ich życia i twórczości. Poetka przyjrzała się ich losom i dziełom, a efektem jest przejmująca do szpiku kości liryczna wypowiedź, opowieść o tworzeniu i przeżywaniu.
Podmiot liryczny to niezwykle wrażliwa kobieta o artystycznej duszy, która zwraca się do bohaterek poematu bezpośrednio, jakby pisała do nich listy. Przygląda się im, ich dziełom, próbuje zrozumieć ich postawy i czyny. Utożsamia się z nimi w jakimś stopniu.
„Jestem kobietą. Przyszłam wiek po tobie.
Mówię pochyloną cambrią i mam pewien kłopot.
Ja w odruchu solidarności mogłabym co najwyżej
książki utopić, lecz Sekwana tu nie mieszka. Zresztą,
Po co mi twoja rzeka. W każdej z nas jakaś inna płynie.”
Takimi słowami zwraca się do Camille Claudel, niedocenionej rzeźbiarki, modelki i pomocnicy Augusta Rodina. Podobnie podchodzi do Fridy, K. Kobro, Elinore Morton, każdej z nich zadaje pytania, w każdej znajduje kawałek siebie, próbuje „wniknąć” w ich twórczość, współprzeżywa z nimi ból istnienia. To poetycka „rozmowa” artystki współczesnej z artystkami minionych epok, z którymi czuje nić porozumienia, dzieli ból tworzenia, samotność, niezrozumienie. Wspólnie z nimi lepi, rzeźbi, maluje i pisze.
Poemat zawiera bardzo osobiste refleksje, wyszlifowane poetyckim dłutem metafory, nie brak konkretów, sensualnych obrazów. Jest pełen emocji, dramatyzmu i wzruszeń. Zaskakuje tematyką oraz inspiruje do sięgnięcia po biogramy i dzieła omawianych postaci. Nietypowo – na końcu znajdziemy przypisy wyjaśniające pewne odniesienia, co bardzo pomaga w zrozumieniu i odbiorze utworu. Na okładce i książce umieszczono reprodukcje obrazów Elżbiety Musiał, dopełniających treść.
„Mówię pochyloną cambrią” to skromna, niepozorna publikacja, będąca perłą wśród kamieni, wyróżniająca się na tle poezji współczesnej. Warto nad tym poematem przystanąć i zadumać się choć chwilę. Polecam wrażliwym na sztukę.