Aktualności
Konstanty Ildefons Gałczyński "Zielona Gęś. Najmniejszy teatr świata" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 11, listopad 2015 11:00
Wielkiej radości dostarcza czytelnikowi obcowanie z czwartym tomem dzieł zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, zawierającym wszystkie teksty „Zielonej Gęsi”, w pełnym brzmieniu, jakie nadał im autor. Trzeba bowiem wiedzieć, że redakcja „Przekroju”, w którym ukazywały się scenki teatralne Mistrza Groteski, ingerowała w treść, dokonywała zmian i skreśleń pod wymogami ówczesnej cenzury.
„Zielona Gęś” to fenomenalne zjawisko, drugiego takiego ze świecą szukać! To kabaret literacki, oparty na czystym absurdzie, ironii, grotesce, parodii, wywracający do góry nogami wszelkie dotychczasowe formy i wartości, podejmujący grę z odbiorcą. Stanowił próbę zmiany inteligenckiej mentalności. Nawiązywał nazwą i formą do polskiej tradycji ludycznej, (tytuł odwołuje się do kabaretu Zielony Balonik oraz do renesansowego błazna Gąski) oraz literatury sowizdrzalskiej. Bliska mu była konwencja szopki satyrycznej.
Gałczyński, jak na „szarlatana poezji” przystało, tworzył króciutkie „sztuki teatralne”, dialogi wraz didaskaliami, w których również absurdu i abstrakcji nie brakowało. Toteż zdecydowanie bardziej są to teksty do czytania niż do odtwarzania na scenie. Odnosiły się do aktualnego życia politycznego, bądź do doskonale zaobserwowanej codzienności, sięgały do motywów mitologicznych, literackich, kulturowych. Pokazywały świat na opak, demaskowały fałsz, kpiły z kanonów i utartych schematów. Rewidowały polską obyczajowość i charakter narodowy, postawy mistyczno- martyrologiczne, ideologię romantyczną.
Oto aktorzy najmniejszego teatru świata: Alojzy Gżegżółka – marzyciel, „fenomen nonsensu”; Profesor Bączyński – artysta-angelolog, Hermenegilda Kociubińska – poetka, improwizatorka, Osiołek Porfirion i Pies Fafik – zwierzęta –ekscentrycy, Piekielny Piotruś – wynalazca perlokutora, aforysta. To zbiór wyjątkowych indywidualności, zarazem reprezentujących pewne typy. Oprócz nich pojawiają się inne postaci, np. Potworny Wujaszek. W scenach wymienione osoby wcielają się w różne role.
Choć mijają lata, to „Zielona gęś” nadal bawi, jej purnonsens nadal pozostawia w osłupieniu i drąży szare komórki. Zacytuję kwestię ze sceny pt. „Zaręczyny prof. Bączyńskiego z Hermenegilda Kociubińską”: „Rację miał Władysław Sidorowski z Wałbrzycha, kolombinista, gdy sssssstwierdził, że nasz najmniejszy teatr świata, to teatr największego paradoksu”.
Tak właśnie jest, a mi nie pozostaje nic innego jak zaprosić czytelników na spotkanie z „Zieloną Gęsią” wydaną pod skrzydłami Prószyńskiego.
Dagmara Andryka "Tysiąc" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 10, listopad 2015 09:51
Tysiąc, obyczajowo – kryminalna powieść, którą debiutuje na polskim rynku wydawniczym Dagmara Andryka. Godne uwagi jest, że Tysiąc to kolejna polska pozycja w wydawnictwie Prószyński i S-ka o podobnym charakterze. W 2014 roku powieścią Motylek, w tym samym wydawnictwie, zadebiutowała Katarzyna Puzyńska. Oby Dagmara Andryka poszła w ślady Puzyńskiej, która ma już na swoim koncie pięć powieści i liczne czytelnicze grono. Nie bez powodu wywołana do tablicy została Puzyńska, bowiem to ona na okładce Tysiąca firmuje je własnym nazwiskiem. Nie sposób więc nie porównywać Tysiąca do Motylka, tym bardziej, iż nawet styl obu okładek został zaprojektowany podobnie.
Marta Witecka, początkująca dziennikarka, otrzymuje od naczelnego ambitne zadanie napisania reportażu. Opuszcza Warszawę i mając do dyspozycji starego peugeota udaje się w drogę. Jedzie do Żarnowca. Późnym wieczorem stare auto odmawia jej posłuszeństwa i zatrzymuje się w opustoszałym (na pierwszy rzut oka) miasteczku noszącym nazwę Mille, z łacińskiego to tytułowy Tysiąc. Witecka szuka noclegu licząc, że sprawne dłonie lokalnego mechanika załatwią naprawę peugeota następnego dnia i z samego rana będzie mogła wyruszyć w dalszą drogę. Niestety, tak się nie dzieje. Po kilku dniach obecności w mieście bohaterka wsiąknęła w gęstą atmosferę małomiasteczkowości, gdzie twarde rządy prowadzą ksiądz, burmistrz oraz właściciel lokalnego zakładu pogrzebowego.
Dagmara Andryka uplotła gęstą pajęczynę zdarzeń, w której każdy mieszkaniec Mille jest podejrzanym. Spirala wydarzeń nakręca się wokół klątwy i liczby tysiąc. Główna bohaterka wspólnie z emerytowanym milicjantem prowadzi śledztwo. Krok po kroku odkrywają prawdę, odnajdują źródło problemów, by ostatecznie uwolnić wioskę od pseudo klątwy.
Powieść wciąga od pierwszego zdania: „Zawróć. Jeśli możesz, to zawróć!” , i wielka szkoda, że nie trzyma takiego samego poziomu do końca. Miejscami nie dzieje się nic i niestety ma się chęć odłożenia książki na bok. Ale, nie róbcie tego! Im bliżej końca, tym fabuła Tysiąca pasjonuje i porywa. Podobnie jak samo miasteczko Mille. Na pozór normalne, jednak przy bliższym poznaniu to miejsce opanowane przez strach, gdzie gość jest mile widziany, ale tylko na jedną noc. Te niezwykłe społeczeństwo od wielu lat rządzi się prostą zasadą. Jeden przybył do Mille, jeden musi zginąć w Mille. Rzucony na miasto urok to średniowieczny zabobon, w którego tępo wierzy tysiąc mieszkańców.
Lekturę kończy dość oryginalny epilog. Spisany ręką dawnego mieszkańca Mille dziennik w szczegółowy sposób wyjaśnia, z jakiego powodu klątwa została rzucona na miasto. W 1807 roku do miasta przybywa zakochana w Osterze Katarzyna, wraz z czwórką swoich dzieci. Do złudzenia losy szalonej Kaśki przypominają losy Barbary Zdunk, ale na tym autorka nie poprzestaje. Mam wrażenie, że prawdziwe, reszelskie wydarzenia, oraz cała historia ostatniej spalonej na stosie w Polsce czarownicy i poprzedzające je sytuacje, zafascynowały autorkę tak bardzo, że dały początek jej pierwszej, udanej powieści.
Całość jest dość przewidywalna, ale jednak wciągająca i zasługująca na uwagę. Tysiąc to zdecydowanie dobry debiut dla miłośników kryminałów, zagadek oraz Puzyńskiej.
Adrianna Trzepiota "Zwilczona" (Wydawnictwo Kobiece)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 30, październik 2015 23:53
Dla większości z nas pierwszymi skojarzeniami z literaturą kobiecą są: powieści obyczajowe, romanse i niegrzeczne erotyki. Książki nasycone emocjami i podejmujące tematy bliskie sercu każdej niewiasty: od miłości, przez trudne doświadczenia, życiowe rozterki, po wycieczki do świata zmysłów. Etykieta literatury dla kobiet sprawia, że książki często postrzegane są jako banalne, niepoważne i mało ambitne, a przecież problemy i dylematy, z którymi na co dzień zmagają się kobiety nie są wcale mniej interesujące niż zagadnienia sensacyjne czy kryminalne. Myślę, że tak jak w przypadku każdej publikacji wszystko zależy od autora, dlatego też sięgając po debiutancką powieść Adrianny Trzepioty traktującą o kobiecej intuicji, mazurskiej magii, ogromnej miłości i intrygującym tytule „Zwilczona”, wyzbyłam się wszelkich uprzedzeń.
Główną bohaterką powieści jest trzydziestopięcioletnia nauczycielka Jaśmina, mieszkanka malowniczej mazurskiej miejscowości. Szczęśliwa żona i matka, której poukładane i spokojne życie za sprawą pewnego wypadku i małżeńskiej zdrady wkracza na nowe tory, zmuszając kobietę do weryfikacji własnych pragnień i podjęcia ważnych życiowych decyzji. Ale czy Jaśmina znajdzie odwagę by wsłuchać się w siebie i podąży za głosem własnej intuicji? I czy odkryte sekrety staną się dla niej bodźcem do podążania drogą przeznaczenia?
Jaśmina zostaje wyrwana z kokonu iluzji i zmuszona do zmierzenia się z prawdą o sobie, swoim małżeństwie i własnym życiu, które tylko pozornie są piękne i szczęśliwe. Doskonałość okazała się niedoskonała, a kiedy przychodzi objawienie okazuje się, że powrót z wybranej drogi wcale nie jest taki prosty. Gdyby tego było mało na horyzoncie pojawiają się nieoczekiwane pokusy, a jak wiadomo łatwiej jest ulec i poddać się, niż podjąć walkę i trud odbudowy nadszarpniętych relacji.
„Zwilczona” to interesujące studium kobiecej natury pokazujące, z jaką łatwością płeć piękna wchodzi w życiowe role, często zapominając o tym, co najistotniejsze. To powieść o odnajdywaniu siebie i drogi do własnego szczęścia. O sile kobiecości, a także o jej słabościach, które sprawiają, że wpadamy w pułapki własnego zaangażowania i spychamy na margines to, co najważniejsze. O przebudzeniu i spojrzeniu na swoje życie z dystansu, o wyciąganiu wniosków i odwadze podejmowania ryzyka. O intuicji, która dopuszczona do głosu może okazać się największym i najlepszym sprzymierzeńcem.
Adrianna Trzepiota powołała do życia bohaterkę jakich wiele - przeciętną kobietę, matkę, żonę, przyjaciółkę zmagającą się z problemami dnia codziennego i zmieniła azymut jej życia zmuszając do wypłynięcia na bardziej burzliwe wody. A żeby było ciekawiej całą historię okrasiła tajemnicami z przeszłości, legendami i szczyptą magi tworząc mieszankę zaskakującą, porywającą i fascynującą. Zabrała czytelnika na prowincję, uknuła intrygę by pokazać mu, że w biegu życia często zapominamy jak prosty jest przepis na sukces i recepta na szczęście.
W moim odczuciu „Zwilczona” to godny uwagi debiut literacki oparty na ciekawym pomyśle i zrealizowany w dobrym stylu. Dotykający delikatnej materii, a jednocześnie bardzo plastycznie okazujący sedno problemu. Myślę, że książka najbardziej przypadnie do gustu kobietom dojrzałym, z pewnym bagażem doświadczeń, który pozwoli im nie tylko zrozumieć działania i dylematy głównej bohaterki, ale też wyciągnąć z tej historii odpowiednie wnioski dla siebie. Polecam.
Iwona Banach "Klątwa utopców" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 29, październik 2015 23:08
Laureatka konkursu literackiego Wydawnictwa Nasza Księgarnia napisała już trzecią powieść komediową, w której znajdziemy tak barwne postaci i splot zwariowanych wydarzeń, że podczas lektury trudno będzie powstrzymać się od śmiechu. Iwona Banach podchodzi do literatury na luzie, sama lubi się śmiać i tą radością zarażać innych. W jej książkach króluje poczucie humoru, o czym mogli przekonać się czytelnicy „Szczęśliwego pecha” i „Lokatora do wynajęcia”. Tym razem fabuła skręca w stronę kryminału, oczywiście, kryminału na wesoło.
Dagmara planuje ślub z Filipem, nie spodziewa się jednak, że zamiast pojechać nad morze w podróż przedślubną, przyjdzie jej spędzić czas w szpitalu psychiatrycznym. Na szczęście w byłym szpitalu i w zupełnie innym charakterze. Ale „świrów” dookoła nie brakuje, to, co tam się dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie, a spiętrzenie dziwnych zdarzeń sięga zenitu. Zaczęło się od zniknięcia dziadka, (którym przez kilka dni miała zająć się Daga, bo kolejne pomoce domowe rezygnowały szybko) i rzekomego porwania przyjaciółki. Bohaterka wraz z narzeczonym i znajomymi znalazła się w Utopcach, zamieszkała w zrujnowanym budynku dawnej placówki szpitalnej. Popełniono tam morderstwo. Ktoś usiłował ją wystraszyć, przepędzić, a może nawet zlikwidować. Podobno to mogło mieć związek z jakimś spadkiem. Czy to jakaś klątwa? A może to zemsta cygańskiej mafii? I choć wszystko kończy się weselem, to nic nie jest tak, jak przewidywał czytelnik. Ciągle mamy jakieś „a kuku”.
Jeśli dodamy do tego plejadę barwnych postaci (z rewelacyjną Kusiakową na czele), nieoczekiwane zwroty akcji, żywe i pełne humoru dialogi, otrzymamy komedię kryminalną, która wspaniale odpręża, „śmieszy, tumani, przestrasza”. Daje chwilę wytchnienia od codziennych problemów, wywołuje salwy śmiechu, pozwala na relaks i oderwanie się od rzeczywistości.
„Klątwa utopców” zabiera czytelnika do świata, w którym znajdzie odrobinę grozy i mnóstwo zabawy, zagmatwaną intrygę i śmieszne dialogi. Iwona Banach powoli staje się specjalistką od polskich powieści komediowych. Potrafi oderwać się od schematu i wnieść trochę szaleństwa w szarą codzienność. Jej powieści wydane w serii Babie Lato polecam wszystkim, którzy mają poczucie humoru i nie wahają się go używać.