Zbigniew Zborowski "Pąki lodowych róż" (Zysk i S-ka)

Rok temu na półkach księgarskich pojawiła się powieść „Trzy odbicia w lustrze” Zbigniewa Zborowskiego. Była to historia Zofii, Wandy i Anny – babki, córki i wnuczki. Trzech niezwykłych kobiet, które na każdym etapie swojego życia musiały o coś walczyć. Pomyślałam wtedy, że Zborowski dokonał tego, czego często nie udaje się dokonać wielu autorom sag rodzinnych, czy mówiąc bardziej potocznie – pokoleniówek. Uniknął bowiem idealizacji przeszłości, miejsc i bohaterów, nie tworzył mitów, nie wpadał w ckliwość i banał. Napisał doskonale skonstruowaną rasową powieść o pełnokrwistych bohaterkach, z których każda mówiła własnym językiem i postępowała wedle własnego systemu wartości. Dla mnie „Trzy odbicia w lustrze” to książka doskonała. I dlatego wahałam się, czy sięgnąć po „Pąki lodowych róż”, ponieważ obawiałam się prawa słabszej kontynuacji. Jak się okazało – niepotrzebnie. I teraz za to wahanie jestem na siebie zła.

 

Rok 2014. Anna i Bartek mieszkają w starym domu w Józefowie. Finansowo nie wiedzie im się najlepiej. Anna jest w dziewiątym miesiącu ciąży i nie pracuje w ogóle, po tym, jak jej firma zbankrutowała, a Bartek prowadzi serwis rowerowy. Interes, delikatnie mówiąc, nie idzie najlepiej. Właściciel cieszy się, jeśli ktoś wpadnie do niego z przebitą dętką... Poza tym nad głową Ani i Bartka zaczynają gromadzić się czarne chmury. Umiera znana czytelnikom z „Trzech odbić w lustrze” babcia Zosia, a przed śmiercią przekazuje swojej wnuczce złą wiadomość. Otóż wrócił „Witold”. I wszyscy powinni mieć się na baczności. Jeśli czytaliście „Trzy odbicia...”, wiecie, kim jest Witold. Jeśli nie – szybko się tego dowiecie. Ania opowiada Bartkowi historię Witolda i zaczyna mieć bardzo złe przeczucia. Wymusza na swoim mężu, by on również zrewanżował się rodzinną opowieścią. Wraz z Anną poznajemy dramatyczne losy babki Bartka, Natalii Hryniewicz. Razem z nią też zaczynamy wierzyć, że bohaterom znowu przyjdzie stawić czoła fatum, a przeszłość zapuka do drzwi. I nie będzie to przyjemna wizyta.

 

Rok 1939. Wybucha wojna. Natalia Hryniewicz, panienka z wołyńskiej szlachty, musi porzucić romanse Rodziewiczówny i poradzić sobie w wojennej rzeczywistości. A los nie jest dla niej łaskawy. Rzuca ją najpierw na Brygitki, do więzienia, a później do Pierwouralska. Tam Natalia dostaje do ręki siekierę i dowiaduje się, czym jest tajga. Nie ma pojęcia, jakim cudem wciąż jeszcze żyje. Bo na Syberii teoria Darwina doskonale sprawdza się w praktyce. Przetrwają najsilniejsi. Co wcale nie ogranicza się jednak tylko do siły fizycznej. Natalia żyje, bo napędza ją dziwna determinacja. Później nienawiść – do kogoś bardzo bliskiego. A jeszcze później miłość – do kogoś, kto powinien być jej wrogiem. Nie na Uralu skończy się historia Natalii Hryniewicz. Los rzuci ją do Moskwy, do Warszawy, a wreszcie – do małego domku w Milanówku. Na spotkanie z przeznaczeniem. Jaki związek z życiem Bartka ma biografia jego babki? Jaką rolę odegra w nim Borys – rosyjski gangster i morderca? A jaką Wiera Morozow, bezwzględna snajperka z rosyjskiej armii? Czy Anna i Bartek mogą spokojnie oczekiwać narodzin ich pierwszego dziecka?

 

Powieść „Pąki lodowych róż” nie ma przejrzystej trójdzielnej budowy, do której przyzwyczailiśmy się w „Trzech odbiciach w lustrze”. Tutaj bohaterów jest więcej, a akcja przypomina mozaikę skomponowaną z wielu maleńkich elementów. Dopiero po ułożeniu całości zaczynamy rozumieć i doceniać celowość poszczególnych fragmentów. Pod względem konstrukcyjnym to powieść dużo lepsza – bo trudniejsza. Autor z prawdziwą wirtuozerią zapanował nad całością i sprytnie splątał wątki, nie pozostawiając żadnych fabularnych luk. Po mistrzowsku uporządkowywał stopniowo chaos, który wyłania się z pierwszych stron. Chaos jak najbardziej celowy – wszystko tutaj oparto albo na oryginalnie wykorzystanej strzelbie Czechowa, albo też na paralelizmie kompozycyjnym, który jest osią konstrukcyjną tej historii. Zborowski pokazuje, jak bardzo podobne mogą być ludzkie losy, jak bardzo podobne życiowe doświadczenia, zawody, rozczarowania i sukcesy. A jednocześnie – jak różne może być do nich podejście. Każdy z bohaterów otrzymuje w tej powieści prawo głosu. Ma własną narrację, mówi własnym językiem, filtruje rzeczywistość przez sito własnej świadomości. Wraz z Natalią oglądamy krwawą jatkę w Brygidkach i skutą mrozem tajgę, pijemy szampana na moskiewskich salonach i rozmyślamy o utraconych nadziejach w domku w Milanówku. Wraz z Bartkiem czujemy wyrzuty sumienia, ponieważ kiedyś, w kluczowym momencie, stchórzyliśmy. Z Borysem przenosimy się do ogarniętego wojną Afganistanu, a później do gangsterskich melin Moskwy, gdzie zapadają wyroki. Z Wierą podróżujemy do splamionej krwią Czeczenii, a później na Ukrainę, do Doniecka. Za każdym razem śledzimy wydarzenia z indywidualnego punktu widzenia, narracyjnie czystego do granic możliwości – nie ma tutaj miejsca na żadne odbicie perspektywy. Ani też na zewnętrzną ocenę. Na morał. Bo przecież racja nigdy nie jest po jednej stronie.

 

Zbigniew Zborowski obala w tej powieści mit, że wojna skończyła się w 1945. Wojna tak naprawdę nie skończyła się nigdy. Trwała i trwa nadal, w różnych punktach świata. A pokój i ogólne porozumienie jest pojęciem mitycznym, zjawiskiem niepożądanym i nieopłacalnym. Bo tak naprawdę liczy się władza, która dotyczyć może różnych dziedzin życia. Czasami człowiek idzie na wojnę, bo brak mu władzy... nad samym sobą. Nad własnymi emocjami, nad złością, która rodzi z rozczarowania, samotności, smutku, poczucia odrzucenia i krzywdy. Idzie na wojnę, bo zabijanie jest jedynym sposobem na uporządkowanie myśli i osiągnięcie spokoju. Jakkolwiek strasznie to brzmi. Zborowski w „Pąkach” doskonale pokazuje takie wojny. I ludzi, którzy przede wszystkim chcą odzyskać władzę nad sobą i swoim życiem. Drobiazgowo analizuje ich procesy myślowe, odkrywa motywy postępowania, ukazuje sposób dochodzenia do pewnych decyzji. Żadnego nie potępia. Wręcz przeciwnie. U Zborowskiego nawet zbrodniarze budzą sympatię, nawet oni mają ludzkie uczucia. Myślę, że takich bohaterów, jak Natalia, a przede wszystkim Borys i Wiera, nie powstydziłby się sam „mistrzu” Dostojewski. To przecież on wykreował postać bezwzględnego mordercy, który w brutalny sposób zabija dwie kobiety, a jednak czytelnicy wciąż mu kibicują. I mają nadzieję, że chłopakowi się uda, że uniknie stryczka i po prostu wydarzy się COŚ, co zmieni bieg zdarzeń. U Zborowskiego jest podobnie. Okrutny zbrodniarz Borys, który morduje z zimną krwią, czy Wierka, która nie waha się ani sekundy przed kolejnymi strzałami, mają kogoś, kogo kochają. I dlatego budzą większą sympatię, niż taki Adam Hryniewicz, choć on jest tylko zwykłym tchórzem. Nikogo przecież nie zamordował. Ale też nikogo nie potrafił pokochać. A tego już nie potrafimy mu wybaczyć. Prawda?

 

„Pąki lodowych róż” to powieść o wiele bardziej złożona od „Trzech odbić w lustrze” i ukazująca szersze tło społeczne. Pod względem fabularnej konstrukcji na pewno lepsza. Pod względem treści, emocji i przesłania – równa poprzedniczce. „Pąki” z pewnością ukazują wszechstronną wiedzę autora i jego niezwykłe „czucie” historii, której nie stara się idealizować, ani też specjalnie przyciemniać. Nie ocenia, nie moralizuje, nie wchodzi ani na chwilę w rolę nauczyciela. Nie jest tendencyjny ani jednostronny. Rozważa różne możliwości, patrzy na świat przez rozmaite soczewki. A to zawsze trudna sztuka. W „Pąkach” wiele się dzieje, akcja wciąga od pierwszych stron i „trzyma” do samego końca. Zborowski ponownie zachwyca umiejętnym budowaniem napięcia strona po stronie, zdanie po zdaniu. I jeszcze to stylistyczne dopracowanie... Aż mi głupio, że nie mam się zupełnie do czego przyczepić.

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież