Małgorzata Warda "Najpiękniejsza na niebie" (Black Publishing)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 16, czerwiec 2015 10:52
Małgorzata Warda z prawdziwą wirtuozerią podejmuje tematy, które wielu innych autorów przerobiłoby na mydlane opery lub płaskie wyciskacze łez. Ludzie lubią przecież życiowe dramaty i szczęśliwe zakończenia. Najpiękniejsza na niebie – najnowsza powieść Wardy – to właśnie taki życiowy dramat, historia, która złamie niejedno serce. Czy zakończy się szczęśliwie? Tego Wam nie zdradzę. Powiem tylko tyle, że Najpiękniejsza na niebie nie ma w sobie niczego z mydlanej opery i płaskiego wyciskacza łez. To kawał dobrej literatury, powieść daleka od banalnych schematów, mądra i poruszająca ważne kwestie. A przy okazji bardzo ciekawa i zaskakująca – aż do ostatniej linijki.
W domu młodej reporterki, Poli Michalak, zjawia się pewnego dnia kobieta z dzieckiem. Przedstawia się jako Sylwia Kalińska i prosi o pomoc. Wie bowiem, że Pola prowadziła w telewizji popularny program, w którym zajmowała się między innymi problemami rodzin rozdzielonych przez adopcję. A Sylwia, porzucona w dzieciństwie przez matkę, szuka biologicznej rodziny – zwłaszcza zależy jej na tym, by skontaktować się ze swoją siostrą bliźniaczką. Pola z początku odnosi się do całego pomysłu niechętnie. Owszem, była znaną reporterką, ale teraz przeżywa osobiste problemy i wciąż nie może pozbierać się po powrocie z Syrii, dokąd pojechała jako korespondentka wojenna. Dlatego właśnie Pola mieszka zupełnie sama w domu nad morzem, gdzie próbuje dojść ze sobą do ładu i raz na zawsze uporać się z obrazami z Bliskiego Wschodu, które wracają do niej wciąż i wciąż, bez końca. Kobieta zmienia jednak zdanie, kiedy dowiaduje się, że Sylwia jest śmiertelnie chora i tylko przeszczep szpiku może uratować jej życie. Pola uruchamia dawne kontakty i podejmuje starania o to, by na nowo nagłośnić sprawę porzuconej przed laty „Niebieskiej Dziewczynki”. Tyle tylko, że w opowiedzianej przez Sylwię historii są pewne luki i nieścisłości. Czy Pola będzie w stanie zaufać tej obcej kobiecie na sto procent? I czy ona sama upora się wreszcie z własnymi demonami?
Najpiękniejsza na niebie to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu tożsamości, próbie zdefiniowania siebie i wpisania swoich losów w szerszy kontekst. Czy trzeba znać historię własnej rodziny, przechowywać pod powiekami obraz matki i ojca, a także konkretnej przestrzeni, w której stawiało się pierwsze kroki, by być spełnionym i szczęśliwym człowiekiem? By żyć pełnią życia i umieć kochać? Jak ważny dla dziecka jest dotyk, jak ważna jest czułość, opieka i poczucie bezpieczeństwa? Takie właśnie pytania zadajemy sobie podczas lektury powieści i na takie pytania odpowiedzi szukają bohaterowie. Warda nie podaje na tacy gotowego rozwiązania. Przekazuje głos dwóm narratorom, którzy reprezentują Sylwię i Polę, tak jak się z dłoni w dłoń przekazuje mikrofon. To one właśnie prowadzą dialogi z czytelnikiem. Każda z nich inna, z odmiennym zapleczem i wrażliwością, ale w podobny sposób zagubione, odczuwające tę samą dziwną pustkę gdzieś na dnie serca, której nie da się niczym zapełnić. Bo przecież człowiek skrzywdzony we wczesnych latach życia zawsze już ogląda rzeczywistość okiem zranionego dziecka – dziecka wiecznie smutnego, nieustannie wystraszonego, sparaliżowanego lękiem o to, że w każdej chwili jego świat może rozsypać się na nowo, że ktoś po raz kolejny odejdzie. A pragnienie poznania historii własnej rodziny urasta niekiedy do monstrualnych rozmiarów i rzuca cień na każdą minutę, godzinę, miesiąc, rok, na wszystkie wieczory i poranki. I to od nas zależy, czy będziemy patrzeć wstecz, czy przed siebie.
Kiedy czytałam Najpiękniejszą na niebie, przypomniała mi się Klepsydra Stanisława Dróżdża, wiersz wpisujący się w nurt poezji konkretnej, który wymalowano na fasadzie Muzeum Współczesnego Wrocław. Słowa w tym wierszu pojawiają się tylko trzy: „było, jest, będzie”. „Jest” umieszczono w samym środku Klepsydry, w miejscu, w którym tradycyjnie powinien przysypywać się piasek. Niewielkie rozmiary tego słowa w stosunku do potężnych „było” i „będzie” zawsze robią na mnie duże wrażenie, uświadamiają, jak ulotna wydaje się teraźniejszość w porównaniu do nieustannej reinterpretowanej przeszłości i wyobrażonej (wymarzonej?) przyszłości. Klepsydra wróciła do mnie podczas lektury Najpiękniejszej na niebie nie bez powodu. To przecież historia dwóch kobiet, których życie determinuje przeszłość. Owo „było” wypisane wielkimi literami na oślepiająco jasnym tle.
Pozostaję pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki Małgorzata Warda panuje w tej powieści nad formą. Język jest tutaj doskonały – pod względem stylistycznym Najpiękniejsza to jej najlepsza książka. Warda doskonale skontrastowała pierwszoosobową narrację Poli, prowadzoną w czasie teraźniejszym, zamkniętą w oszczędnych frazach i chłodnej leksyce, która ociepla się w miarę rozwoju akcji, z trzecioosobową narracją Sylwii – rozedrganą od emocji, nabrzmiałą od nadmiaru uczuć niemogących znaleźć ujścia. W tej powieści Warda przykuwa uwagę czytelnika w stu procentach nawet wtedy, kiedy pisze o śniegu, wędrujących dłoniach i wełnianych swetrach. A co najważniejsze – nigdy nie ociera się o ckliwość, egzaltację i banał. Najpiękniejsza na niebie to wreszcie opowieść o trudzie związanym z podejmowaniem samodzielnych decyzji. O tym, że czasem tylko od nas zależy, czy wybierzemy rezygnację, czy nadzieję. I czy powiemy „nie”, odwrócimy się od duchów przeszłości, a w zamian spojrzymy w przyszłość – w owo potężne „będzie”, które nie otrzymało jeszcze żadnego kształtu i koloru.