"Drzewo morwowe" Tomasz Białkowski (Szara Godzina)

Dwukrotny laureat Literackiej Nagrody Warmii i Mazur „Wawrzyn” (2008 rok – za powieść „Zmarzlina”, 2011 rok za „Teoria ruchów Vorbla”) tym razem swoim czytelnikom zrobił niespodziankę w postaci kryminału pt. „Drzewo morwowe”. Już na pierwszy rzut oka przyciąga niezwykła okładka z pięknym motylem – jedwabnikiem morwowym.

Dziennikarz – Paweł Werens przyjeżdża do rodzinnego miasta – Olsztyna – celem napisania artykułu o głośnym i brutalnym zabójstwie prokuratora na emeryturze. Splot nieoczekiwanych wydarzeń powoduje, że Werens zamiast w hotelu musi zamieszkać u stryja, byłego księdza. Ten, w kolejnych rozdziałach pomaga mu rozwiązać dziennikarskie śledztwo, bo w to właśnie zamienia się zbieranie informacji do artykułu.

"12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu" Michał Pauli (Artest)

Autentyczna historia mężczyzny, artysty, Polaka – Michała Pauli, który w Tajlandii zostaje skazany na śmierć za przemyt narkotyków. Zapewne wiele osób sięgnęło po tę lekturę właśnie dlatego. To, że opisuje ona prawdziwe wydarzenia dodaje smaku i pikanterii całej książce. Nic tak dobrze się nie sprzedaje jak ludzka krzywda.

Autor i bohater w jednym zostaje zmanipulowany w przemyt nielegalnych środków – tabletek ecstazy – do Tajlandii. Uwięziony, skuty łańcuchami, brutalnie poznaje panujące zasady, w miejscu, w którym spędzi kilka najbliższych lat życia. Za swoje przewinienie przyszło mu usłyszeć najsurowszy wyrok: dwanaście razy śmierć. Książka zdecydowanie potrafi wywrzeć ogromne wrażenie, pewnie dlatego, że pełno w niej szczegółowych, drastycznych opisów, które w tym przypadku są raczej niezbędne.

"Irena" Małgorzata Kalicińska & Basia Grabowska (WAB)

Byłam przekonana, że żadna powieść obyczajowa, w której zabraknie wątku sensacyjnego lub kryminalnego, nie będzie w stanie mnie uwieść, pochłonąć, zaintrygować. Nie wiem skąd wzięła się ta głupia pewność, pewnie z jakiś dziwnych uprzedzeń, których nie powinnam przecież mieć. Czasami coś człowiek sobie po prostu ubzdura, wierząc, że tak właśnie jest. A potem następuje zderzenie z czymś nowym, co sprawia, że cała ta dziwna wiara upada i jedyne co pozostaje, to zaskoczenie.
 
Tak właśnie było ze mną po lekturze powieści „Irena” autorstwa matki i córki, czyli Małgorzaty Kalicińskiej i Basi Grabowskiej. Zupełnie nie wiedziałam o czym jest ta książka, nie czytałam wcześniej nic o niej, ale gdy wydawnictwo WAB zaproponowało mi jej lekturę, zgodziłam się, trochę na zasadzie eksperymentu. I w sumie jak każdy eksperyment, ten przyniósł mi wiele zaskakujących wyników.

"Równowaga" Paweł Leśniak (Zysk i S-ka)

Życie, słowo mieszczące w sobie wiele, a nawet wszystko. Drobne radości i te z gatunku niewyobrażalnych, smutek i chwile, gdy wydaje się, że niebo wali się na głowę, a pod stopami ziemia się właśnie rozstąpiła oraz całkiem zwyczajna codzienność, to wszystko składa się na życie. Ono po prostu jest, tu i teraz, kiedyś i tam, no i gdzieś w przyszłości, mniej lub bardziej zaplanowane. Rzadko kto zastanawia się nad tym co faktycznie znaczy, chyba, że coś niespodziewanego zatrzęsie jego posadami. W takim momencie jednym przypominają się chwile sprzed lat, a innym przed oczami przewijają się kadry z dotychczasowej egzystencji. Kilka sekund i to co wydawało się nie mieć końca nagle zaczyna wymykać się z rąk, bez żadnego wcześniej ostrzeżenia. I co dalej?

     Desmond to człowiek sukcesu, wspaniała praca, rezydencja w dobrej dzielnicy, w garażu samochody warte setki tysięcy dolarów, po prostu żyć i nie umierać! Jest jeszcze piękna dziewczyna u jego boku i oddany przyjaciel, w tej idylli jest pewien szczegół, psujący ten obraz szczęścia, ale to co najgorsze dopiero ma nadejść.