Małgorzata Karolina Piekarska "Tropiciele" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 02, kwiecień 2016 18:22
Harcerstwo jest nadal trendy. Tę oczywistą oczywistość potwierdziła Małgorzata Karolina Piekarska publikując wspólnie z Wydawnictwem Nasza Księgarnia „Tropicieli”. Autorka udowodniła jednocześnie, że harcerstwo, jako sposób na życie, przetrwało wiele pokoleń i nadal ma się świetnie. Nie sposób pominąć wspaniałej pracy ilustratorki, Agnieszki Świętek, która wykonała równie fantastyczną pracę, co Piekarska. Każda strona książki ma czarno–biały dodatek w postaci wcale nie najmniejszych obrazków.
Kuba, warszawski gimnazjalista wraz z młodszą siostrą Olą oraz rodzicami przenosi się na Saską Kępę, do odziedziczonego w spadku domu dziadka, z którym niestety, nie miał zbyt najlepszych kontaktów. Niezbyt chętnie, przyparty do muru, zaczyna przygodę z nową szkołą. Przygodę, w której nie ma miejsca dla starych kumpli z podstawówki. Nowe miejsce, nowi znajomi, a do tego pałętająca się między nogami młodsza siostra, którą musi niańczyć. I właśnie dzięki niej pojawia się na zbiórce zuchów. W tym samym czasie odbywają się również zbiórki starszych miłośników mundurków, harcerzy. Początkowo sceptycznie nastawiony do całego harcerstwa Kuba za sprawą koleżanki Jagody, pomału wchodzi w świat, którego dotąd zupełnie nie znał. Jego zastęp otrzymuje nazwę Tropicieli. I w taki oto sposób rozpoczyna się jego przygoda nie tylko z harcerstwem, poszukiwaniem skarbu, czy odkrywaniem historii swojej rodziny, ale i z dziewczyną, jego pierwszą miłością. Dziewczyną, która całe swoje życie poświęciła właśnie harcerstwu, czyli wręcz odwrotnie niż Kuba.
„Tropiciele” to lektura napisana łatwym, przystępnym i zrozumiałym językiem. Akcja toczy się szybko i z każdą stroną nabiera tempa. Zostajemy wciągnięci w wir życia naszego młodego bohatera, w jego małe codzienne dramaty, wzloty i upadki. To bardzo ciepła powieść, do której autorka wplotła historię Saskiej Kępy oraz swojej rodziny, bowiem Wacław Chodkowski, polski malarz, istniał naprawdę. Mieszkał w Warszawie, właśnie na Saskiej Kępie, dokładnie przy ulicy Walecznych, czyli tam, gdzie nasz fikcyjny bohater, Kuba. W powieści pojawiają się również namalowane przez wspomnianego powyżej malarza akwarelowe pocztówki, które zgrabnie zostały wplecione w fabułę przez autorkę.
Małgorzata Karolina Piekarska „Tropicieli” dedykuje głównie młodzieży gimnazjalnej, do której dostęp jest niezwykle utrudniony ze względu na tak zwany „okres buntu”. Motywuje ich, pokazując jak aktywnie można spędzać czas. Z dużym powodzeniem po „Tropicieli” mogą również sięgnąć wielbiciele powieści przygodowo – detektywistycznych. Polecam gorąco, tym bardziej, że nadal istnieją hufce, zastępy zuchów, harcerzy, wciąż odbywają się obozy z udziałem harcerzy w różnym wieku i mam nadzieję, że wszyscy oni nadal będą istnieć.
Wioletta Leśków-Cyrulik "Sezon zamkniętych serc" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 01, kwiecień 2016 09:46
- Autor: Katarzyna Pessel
Odciąć się od przeszłości, pozostawić ją daleko za sobą i to dosłownie, rozpocząć całkiem nowy rozdział w życiu. Skorzystanie z szansy jaka pojawia się na horyzoncie, wydaje się łatwym wyborem, lecz pozostają jeszcze wspomnienia, wciąż raniące i przypominające o tym, co tak silnie człowiek chce zapomnieć. Czy można uciec od przeszłości, jeżeli nadal prawie każdy dzień jest nią wypełniony?
Łatwo jest podjąć decyzję, o wiele trudniej jest zmagać się z jej konsekwencjami. Agnieszka ma nadzieję, że wyjazd z Polski pozwoli otworzyć nowy rozdział w życiu, ale wciąż czuje lęk, czasem wprost obezwładniający i nie pozwalający zrobić kroku naprzód. Darek zawsze służy pomocą, nawet więcej, chroni ją przed światem, daje siłę, której dziewczynie brakuje, ale jak długo to jeszcze potrwa? Może zmiany pozwolą ułożyć ich wzajemne relacje tak, by były satysfakcjonujące dla obydwojga? Jak długo człowiek jest w stanie tylko dawać lub tylko brać? Powinna być równowaga, ale o nią tak trudno w związku, a w szczególności tych dwojga. Jedno ma marzenia, drugie boi się marzyć, czy już zawsze będą uwięzieni w klatce stworzonej ze wspomnień, lęku i poczucia obowiązku? Egzystencja w islandzkim, małym, miasteczku wymaga od Agnieszki więcej niż się spodziewała, czy sprosta rzeczywistości która miała być całkowicie inna? Zewsząd otacza dziewczynę obcość, relacje z Darkiem również stają się bardziej skomplikowane. Jak poradzi sobie ze zmianami w obcym otoczeniu? Przecież ostatnie lata uciekała, teraz też jest taka możliwość, lecz dostała szansę. Tak długo unikała konfrontacji ze światem, nie jest gotowa na rewolucję w swoim życiu, ale czy musi być? Strach nie znika, nadal czai się, Agnieszka nie zapomina o nim, jest częścią niej, lecz zaczyna coś całkowicie nowego, czego w ogóle nie planowała.
Miłość jest jednocześnie prostą i bardzo skomplikowaną sprawą, wystarczy chwila by zniszczyć ją bezpowrotnie lub by zaistniała nagle i bez przyczyny. Towarzyszy jej cały szereg emocji od euforii i szczęścia nie do opisania, aż do poczucia, że świat się właśnie rozpada na milion części, których nie da się poskładać już nigdy w całość. Bywa na całe życie, trwała i niezachwiana pomimo burz, ale zdarza się krucha, wymagająca delikatności. Każda z nich jest jedyna w swoim rodzaju, każdy odczuwa ją inaczej. "Sezon zamkniętych serc" to historia w jakiej odgrywa ona główną rolę, pokazuje się z różnej perspektywy i odkrywa przed czytelnikami swą różnorodność. Autorka pisząc o miłości odkrywa jej różne oblicza: nieszablonowe, mroczniejsze, bolesne, towarzyszy jej niepewność i przede wszystkim lęk. Wioletta Leśków-Cyrulik nie pisze o łatwych uczuciach, bohaterowie zmagają się ze wspomnieniami, z otwarciem się na drugiego człowieka, zaufaniem innym, ale i sobie samemu. Tłem jest surowa, ale i piękna Islandia, krajobraz małego, nadmorskiego, miasteczka, wystawionego na mocne wiatry, chłód i krótki okres lata, współgra z emocjami postaci, stając się niemym świadkiem zmagań z przeszłością i odzyskiwania wiary w przyszłość. "Sezon zamkniętych serc" to książka w jakiej nie ma prostych pytań i odpowiedzi, jest za to opowieść o prawdziwej miłości i tej, która wydaje się nią, o złudzeniach i sile strachu oraz o wyzwaniu jakim jest wybór całkiem nowej drogi w życiu.
Maciejka Mazan "Pina, zrób coś!" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 31, marzec 2016 10:18
Wiosnę powitałam w tym roku lekturą najnowszej powieści z serii "Babie lato". Jej autorka, Maciejka Mazan do tej pory pozostawała nieco w cieniu, nawet założę się, że większość czytelników nie ma pojęcia, kto zacz. Nie ukrywajmy, nazwiska tłumaczy przeważnie nie są powszechnie znane, a szkoda, bo to od nich w dużej mierze zależy jakość dzieła przekładanego z obcego języka. Maciejka Mazan jest tłumaczką książek, musicali i piosenek, reżyserką, autorką dwóch książek dla dzieci oraz musicalu "CASTING", a w swoim translatorskim dorobku ma m.in. słynny "Shantaram" G.D. Robertsa.
"Pina, zrób coś!" to jej powieściowy debiut.
Co takiego zrobiła Pina? Na to pytanie nie odpowiem, ale z przyjemnością przybliżę tę uroczą komediową opowieść. Jej bohaterami są przyjaciele, którzy realizują swoje pasje w amatorskim teatrze. Gdy dowiadują się o problemie w rodzinie koleżanki, postanawiają nie siedzieć z założonymi rękami, tylko działać. Krótko mówiąc, potrzebna jest spora kwota pieniędzy na operację i leczenie. Aby pomóc w jej zebraniu, młodzi artyści starają się pozyskać środki wygrywając rozmaite konkursy, wykonując "chałtury" oraz próbują nagłośnić akcję w mediach. Ciągle jednak przytrafiają im się jakieś przygody. Czy uda im się zrealizować cel i zdobyć fundusze? Co ich spotka? O tym przeczytajcie sami.
Zapewniam, że będzie wesoło i nieprzeciętnie. Nie zabraknie absurdalnego humoru, słownego i sytuacyjnego, a postaci są takie, że "człek by je łyżkami jadł"! Gwiazdorzący Jacuś, zarzucająca śląskimi tekstami Weronika i wykazujący się olimpijskim spokojem i znajomością przebojów disco-polo Adrian to tylko niektórzy z tej zwariowanej paczki. Jeszcze są Helena, Monia, Pina, pojawia się "nie nasz Adrian" oraz... niesamowicie charakterna kotka, która nieźle da popalić. Ten kot oraz utalentowana wokalnie Walka to czarne konie całego przedsięwzięcia!
Narratorką jest tytułowa Pina i to właśnie ona, lekko i "z jajem" opowiada o całym zamieszaniu. Dowiemy się kogo i dlaczego wbijano na pal, zajrzymy na imprezę u nowobogackich w zamku Barbie, a także na stypę. Poznamy historię imienia Waltrauty, zagramy w "siedzące zwierzęta" oraz w "Co zrobimy Pinie, jak to wszystko się skończy". Prześledzimy 'piekło' występów w przedszkolach, zajrzymy na próbę generalną konkursowego spektaklu oraz za kulisy talent show.
"Pina, zrób coś!" to przezabawna komedia, która umili czas i zapewni słoneczny uśmiech nawet w pochmurny dzień. To także opowieść o pasji, przyjaźni, determinacji, bezinteresownym pomaganiu, a także o tym, że nie warto oceniać ludzi po pozorach. Niestety, książka ma też swoje wady. Mianowicie: jest za krótka i nie nadaje się do czytania w miejscach publicznych, ze względu na powodowanie niekontrolowanych wybuchów śmiechu.
Przyznam, że z początku miałam wątpliwości, czy ta powieść nie będzie należała do słabszych pozycji serii "Babie lato", z każdą kolejną stroną bawiłam się jednak coraz lepiej i nie odłożyłam tej książki, dopóki jej nie skończyłam. Na koniec, przepraszam za poufałość, ale nawiązując do tytułu tej zabawnej, ciepłej, zwariowanej powieści, nie pozostaje mi nic innego niż poprosić: "Maciejka, pisz coś!".
Karolina Korwin Piotrowska "Krótka książka o miłości" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 29, marzec 2016 10:04
Ani krótka, ani o miłości. Ta pokaźnych rozmiarów limonkowozielona książka, wręcz "cegła", nie jest romansem, ani powieścią obyczajową, jak na pierwszy rzut oka mogli sądzić niektórzy. To zbiór bardzo subiektywnych tekstów poświęconych filmom, opowieść o emocjach, jakie wzbudziły, o kinowych fascynacjach. Po prostu - o pasji.
Karolina Korwin Piotrowska - dziennikarka, felietonistka, z wykształcenia historyk sztuki, miłośniczka kina, z niejednego redakcyjnego pieca chleb jadła, prowadziła m.in. słynne "Filmidło", a obecnie jest gospodynią "Magla towarzyskiego" i w cięty sposób komentuje świat "szołbizu". Można za nią nie przepadać, ale trzeba sprawiedliwie przyznać, że zna się na tym, co robi, nie daje sobie dmuchać w kaszę i obejrzała naprawdę mnóstwo filmów. Teraz postanowiła podzielić się swoimi filmowymi fascynacjami i stworzyć coś w rodzaju przewodnika po tym, co warto obejrzeć na dużym i małym ekranie.
Znajdziemy tu teksty o 90 różnorodnych gatunkowo filmach, także tych nowszych, z ostatnich lat. Każdy z nich poprzedza swoista "metryczka", zawierająca datę, charakterystyczny cytat z filmu, nazwisko reżysera, główną obsadę, spis nagród. Nie ma tu żadnego polskiego filmu, ale wcale nie dlatego, że są gorsze, po prostu im będzie poświecona osobna publikacja. Tak na marginesie, jestem jej bardzo ciekawa.
Autorka dzieli się wspomnieniami związanymi z oglądaniem filmów ( Np. pierwsza samodzielna wyprawa do kina na "Gwiezdne wojny"), swoimi odczuciami (np. przełamanie "alergii" na "Amelię"), omawia wybrane wątki, sceny, postaci. Czasem czyni to bardzo szczegółowo. Na niektóre filmy "robi apetyt", do innych - niestety - zniechęca, wyjawiając coś kluczowego, czy po prostu - wyjawiając zbyt wiele.
Przy takiej książce trzeba też wziąć pod uwagę własne doświadczenia jako widza. Inaczej czyta się o filmach, które już znamy. Wtedy potakująco kiwamy głową, dziwimy się, krzywimy, zgadzamy bądź nie z daną kwestią. Możemy porównać swoje odczucia, interpretacje. Czasem okazuje się, że nasze odczytanie filmu jest zupełnie odmienne. Gdybym nie oglądała już kiedyś np. "Co się wydarzyło w Madison County", po tekście Karoliny Piotrowskiej raczej bym nie sięgnęła po ten film. Są też takie, o których istnieniu dopiero teraz się dowiedziałam, co więcej, chciałabym je obejrzeć. Myślę tu na przykład o "Zapachu zielonej papai".
Autorka próbuje oswoić czytelnika zapewniając go, że to nie jest książka dla znawców, filmowych krytyków, pisana trudnym językiem. To przystępna opowieść o miłości do kina, zaproszenie do obejrzenia najważniejszych dla niej filmów z własnej kolekcji na regale. I owszem, z przyswojeniem tej lekkim piórem napisanej publikacji nikt nie powinien mieć problemu, choć w pewnych momentach nie sposób nie zgrzytać zębami. Polecanie, inspirowanie zmienia się czasem w narzucanie, w głoszenie "jedynej słusznej opinii", a wiadomo - racja jest jak d..., każdy ma swoją.
Skoro według Piotrowskiej "to nie jest lista filmów które "musisz obejrzeć, zanim umrzesz". Bo po pierwsze, nic nie musisz (...)", to jak potem przejść do porządku dziennego nad słowami "Nieznajomość tego filmu to dowód na daleko posunięty analfabetyzm i nieuleczalną głupotę" ( s. 392) oraz "to pozycja obowiązkowa na liście każdego, kto mieni się homo sapiens"( s. 392)? Dokonam tu "coming outu" - tak, jestem "radosną idiotką", która nie oglądała "Ojca chrzestnego". Nie ujmując temu dziełu niczego, nie czuję się przez tę nieznajomość ani głupsza, ani gorsza. I zapewne nie jestem w tym odczuciu odosobniona. Może kiedyś obejrzę to dzieło Copolli, nie zapieram się, ale przecież - nic nie muszę...
Jak czytamy we wstępie "to nie jest lista arcydzieł, bo słowo to w dzisiejszych czasach jest jak ścierka, którą już każdy się wytarł". W książce znajdziemy jednak wiele filmów opisanych w samych superlatywach, wynoszonych przez autorkę na piedestał. Słusznie, czy nie- to bardzo subiektywna sprawa. Każdy ma w końcu własną listę "the best". Przy okazji - na końcu książki jest miejsce na wpisanie tytułów. swoich ulubionych dzieł ekranu.
Mam wobec tej publikacji mieszane uczucia. Zawsze jednak doceniam ludzi z pasją, którzy próbują się nią dzielić, zarażać innych. Biorę więc poprawkę na niektóre zdania i opinie Karoliny Korwin Piotrowskiej, przymykam oko na kontrowersyjne sądy i nawet wybaczam dokładne opisy scen. Odbyłam podróż po jej świecie filmów, ale czas wracać na własną półkę. Nie zawsze było nam po drodze, ale sprawiedliwie trzeba przyznać, że można w tej książce znaleźć coś dla siebie. Na pewno po tej lekturze nasza lista filmów do obejrzenia znacznie się wydłuży, bo coś nas w tekstach zafrapowało, oburzyło, zaciekawiło, zainspirowało... Może zechcemy coś sobie przypomnieć, czy obejrzeć dla porównania opinii.
Sięgając po "Krótką książkę o miłości" trzeba być otwartym na emocje i subiektywne poglądy, a pod ręką dobrze mieć przygotowany odtwarzacz dvd. Kto wie, czy nie rzucimy się w wir filmowych propozycji...