Karolina Korwin Piotrowska "Krótka książka o miłości" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 29, marzec 2016 10:04
Ani krótka, ani o miłości. Ta pokaźnych rozmiarów limonkowozielona książka, wręcz "cegła", nie jest romansem, ani powieścią obyczajową, jak na pierwszy rzut oka mogli sądzić niektórzy. To zbiór bardzo subiektywnych tekstów poświęconych filmom, opowieść o emocjach, jakie wzbudziły, o kinowych fascynacjach. Po prostu - o pasji.
Karolina Korwin Piotrowska - dziennikarka, felietonistka, z wykształcenia historyk sztuki, miłośniczka kina, z niejednego redakcyjnego pieca chleb jadła, prowadziła m.in. słynne "Filmidło", a obecnie jest gospodynią "Magla towarzyskiego" i w cięty sposób komentuje świat "szołbizu". Można za nią nie przepadać, ale trzeba sprawiedliwie przyznać, że zna się na tym, co robi, nie daje sobie dmuchać w kaszę i obejrzała naprawdę mnóstwo filmów. Teraz postanowiła podzielić się swoimi filmowymi fascynacjami i stworzyć coś w rodzaju przewodnika po tym, co warto obejrzeć na dużym i małym ekranie.
Znajdziemy tu teksty o 90 różnorodnych gatunkowo filmach, także tych nowszych, z ostatnich lat. Każdy z nich poprzedza swoista "metryczka", zawierająca datę, charakterystyczny cytat z filmu, nazwisko reżysera, główną obsadę, spis nagród. Nie ma tu żadnego polskiego filmu, ale wcale nie dlatego, że są gorsze, po prostu im będzie poświecona osobna publikacja. Tak na marginesie, jestem jej bardzo ciekawa.
Autorka dzieli się wspomnieniami związanymi z oglądaniem filmów ( Np. pierwsza samodzielna wyprawa do kina na "Gwiezdne wojny"), swoimi odczuciami (np. przełamanie "alergii" na "Amelię"), omawia wybrane wątki, sceny, postaci. Czasem czyni to bardzo szczegółowo. Na niektóre filmy "robi apetyt", do innych - niestety - zniechęca, wyjawiając coś kluczowego, czy po prostu - wyjawiając zbyt wiele.
Przy takiej książce trzeba też wziąć pod uwagę własne doświadczenia jako widza. Inaczej czyta się o filmach, które już znamy. Wtedy potakująco kiwamy głową, dziwimy się, krzywimy, zgadzamy bądź nie z daną kwestią. Możemy porównać swoje odczucia, interpretacje. Czasem okazuje się, że nasze odczytanie filmu jest zupełnie odmienne. Gdybym nie oglądała już kiedyś np. "Co się wydarzyło w Madison County", po tekście Karoliny Piotrowskiej raczej bym nie sięgnęła po ten film. Są też takie, o których istnieniu dopiero teraz się dowiedziałam, co więcej, chciałabym je obejrzeć. Myślę tu na przykład o "Zapachu zielonej papai".
Autorka próbuje oswoić czytelnika zapewniając go, że to nie jest książka dla znawców, filmowych krytyków, pisana trudnym językiem. To przystępna opowieść o miłości do kina, zaproszenie do obejrzenia najważniejszych dla niej filmów z własnej kolekcji na regale. I owszem, z przyswojeniem tej lekkim piórem napisanej publikacji nikt nie powinien mieć problemu, choć w pewnych momentach nie sposób nie zgrzytać zębami. Polecanie, inspirowanie zmienia się czasem w narzucanie, w głoszenie "jedynej słusznej opinii", a wiadomo - racja jest jak d..., każdy ma swoją.
Skoro według Piotrowskiej "to nie jest lista filmów które "musisz obejrzeć, zanim umrzesz". Bo po pierwsze, nic nie musisz (...)", to jak potem przejść do porządku dziennego nad słowami "Nieznajomość tego filmu to dowód na daleko posunięty analfabetyzm i nieuleczalną głupotę" ( s. 392) oraz "to pozycja obowiązkowa na liście każdego, kto mieni się homo sapiens"( s. 392)? Dokonam tu "coming outu" - tak, jestem "radosną idiotką", która nie oglądała "Ojca chrzestnego". Nie ujmując temu dziełu niczego, nie czuję się przez tę nieznajomość ani głupsza, ani gorsza. I zapewne nie jestem w tym odczuciu odosobniona. Może kiedyś obejrzę to dzieło Copolli, nie zapieram się, ale przecież - nic nie muszę...
Jak czytamy we wstępie "to nie jest lista arcydzieł, bo słowo to w dzisiejszych czasach jest jak ścierka, którą już każdy się wytarł". W książce znajdziemy jednak wiele filmów opisanych w samych superlatywach, wynoszonych przez autorkę na piedestał. Słusznie, czy nie- to bardzo subiektywna sprawa. Każdy ma w końcu własną listę "the best". Przy okazji - na końcu książki jest miejsce na wpisanie tytułów. swoich ulubionych dzieł ekranu.
Mam wobec tej publikacji mieszane uczucia. Zawsze jednak doceniam ludzi z pasją, którzy próbują się nią dzielić, zarażać innych. Biorę więc poprawkę na niektóre zdania i opinie Karoliny Korwin Piotrowskiej, przymykam oko na kontrowersyjne sądy i nawet wybaczam dokładne opisy scen. Odbyłam podróż po jej świecie filmów, ale czas wracać na własną półkę. Nie zawsze było nam po drodze, ale sprawiedliwie trzeba przyznać, że można w tej książce znaleźć coś dla siebie. Na pewno po tej lekturze nasza lista filmów do obejrzenia znacznie się wydłuży, bo coś nas w tekstach zafrapowało, oburzyło, zaciekawiło, zainspirowało... Może zechcemy coś sobie przypomnieć, czy obejrzeć dla porównania opinii.
Sięgając po "Krótką książkę o miłości" trzeba być otwartym na emocje i subiektywne poglądy, a pod ręką dobrze mieć przygotowany odtwarzacz dvd. Kto wie, czy nie rzucimy się w wir filmowych propozycji...