Małgorzata Sobieszczańska "Kilka dni lata" (Wydawnictwo Literackie)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 30, lipiec 2015 15:13
Życie każdego człowieka determinowane jest przez podejmowane decyzje, dokonywane wybory, czas i miejsce, w jakich przyszło mu wieść egzystencję oraz ludzi spotkanych na swojej drodze. Tak wiele zmiennych, a jednak największe życiowe zakręty najczęściej formują się pod wpływem małych epizodów, czasem wystarczy jedna chwila, by życie wytyczyło nam nowy szlak, którym musimy podążać. I choć brniemy wytyczoną ścieżką, to czasem oglądamy się za siebie stawiając retoryczne pytanie – co by było gdyby...?
„Kilka dni lata” Małgorzaty Sobieszczańskiej to opowieść o trzech pokoleniach kobiet, których życie odmieniła jedna noc. I choć każda z nich zapłaciła inną cenę za chwile szczęścia, to łączy je wspólny mianownik, jakim jest niespełniona miłość. Najstarszą Amelię z ukochanym rozdzieliła wojna, jej córka Janina wybrała stabilizację u boku Kostka, a najmłodsza Maja nie potrafi pozbierać się po rozwodzie z Jankiem. Wszystkie trzy doświadczyły chwil szczęścia i namiętności, a jednak ich życie nie potoczyło się wymarzoną drogą. Ale czy był to ich świadomy wybór, czy też uległy mechanizmom silniejszym od nich samych?
Małgorzata Sobieszczańska usnuła poruszającą sagę rodzinną ukazującą koleje życia, perypetie miłosne i emocje spokrewnionych kobiet, na bogatym historyczno - kulturowym tle. Doświadczyła wykreowane bohaterki widmem wojny, komunizmu i współczesnymi problemami. Pokazała jak na przestrzeni lat zmieniała się sytuacja społeczeństwa polskiego, ale też uchwyciła ewolucję dokonującą się na płaszczyźnie relacji damsko – męskich. Stworzyła trzy historie i połączyła je nie tylko więzami krwi, ale również brzemiennymi w skutki chwilami zapomnienia. Sprawiła, że w pewnym momencie historia zatoczyła koło, by uświadomić matkom i córkom coś bardzo ważnego.
„Kilka dni lata” to wielowątkowa i wielowymiarowa opowieść dotykająca bardzo delikatnej materii. Skupiająca się na skomplikowanych relacjach międzyludzkich i uczuciach, które nie zawsze mogą iść w parze z podejmowanymi decyzjami. Nasycona rodzinnymi tajemnicami, trudnymi wyborami, błędami oraz przeszłością determinującą teraźniejszość i przyszłość człowieka. Pobudzająca do refleksji i uświadamiająca, że życie nie jest czarno – białe, lecz pełne odcieni szarości.
Powieść Małgorzaty Sobieszczańskiej wbrew wakacyjnej okładce i tytułowi nie jest lekturą lekką i pozwalającą na przyjemny odpoczynek. Ta książka to potężna dawka doświadczeń, wywołujących skrajne odczucia. I choć autorka oszczędza czytelnikowi drastycznych scen czy opisów, to nazywa rzeczy po imieniu, a wobec niektórych zagadnień trudno pozostać obojętnym. W ciekawy sposób łączy przyczynowo – skutkowe zależności i ukazuje ich konsekwencje. Sprawnie buduje portrety psychologiczne postaci, dlatego czytelnik nie ma problemów ze zrozumieniem zachodzących w nich zmian czy dokonanych wyborów. Dzieje się dużo, a kiedy wszystkie karty zostaną odkryte powstaje wiarygodny, spójny i emocjonujący obraz.
Dla mnie przygoda z książką była ciekawym doświadczeniem, wspólnie z bohaterami przeżywałam ich troski i chwile szczęścia. Pisarka szybko rozbudziła moją ciekawość, a potem sprytnie ją podsycała sprawiając, że oderwanie od książki było niemożliwie. Prosta historia okazała się niezapomnianą i fascynującą podróżą w przeszłość, pozwalającą zajrzeć nie tylko za kulisy dawnego życia i polityki. Wbrew pozorom ta powieść nie jest opowieścią o miłości, lecz o życiu, które nie zawsze układa się po naszej myśli, czasem nas zaskakuje i zmusza do weryfikacji własnych priorytetów i pragnień. Polecam.
Dorota Suwalska "Znowu kręcisz, Zuźka!" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 27, lipiec 2015 10:03
Na tej książce nie ma napisu „dla fanów Mikołajka”, ale choć nie jestem zwolennikiem takiego typu rekomendacji, to w tym przypadku takie hasło uznałabym za trafne. Rodzinne i szkolne perypetie Zuźki, opowiedziane z jej perspektywy, są jak najbardziej „mikołajkowe” i tak zabawne, że rozkładają na łopatki. Czyta się jednym tchem, zapominając o własnej metryce urodzenia.
Bohaterka chodzi do trzeciej klasy szkoły podstawowej, choć najmniejsza w klasie - nie warto z nią zadzierać, bo potrafi się nieźle bić. Ma dysgrafię i rozproszoną uwagę, ale znakomicie opowiada. Co ciekawe, jej opowiastki z życia wzięte – jak ta o pilnowaniu królicy po operacji, podobnie jak hodowanie w słoiku bakterii Hedwigi – spotykają się z niedowierzaniem. Tymczasem ona wcale nie kręci! Pani psycholog, której Zuzanna szczerze opowiada o swojej „zwariowanej” rodzinie włącznie ze zwierzętami i przyszywanym wujkiem-weterynarzem ledwo powstrzymuje się od śmiechu. Rodzice i nauczyciele mają z dziewczynką siedem światów. Zwłaszcza, że jest szczera do bólu i bardzo pomysłowa. Nawet ma plany na przyszłość: zostanie detektywem, przyrodnikiem, albo pisarką.
O ile Zosia z ulicy Kociej z powieści A. Tyszki była raczej opanowana i najlepiej ze wszystkich ogarniała otaczającą ją sytuację, to Zuźka z książki D. Suwalskiej sama sprawia mnóstwo zamieszania. Nie sposób w kilku zdaniach oddać wszystkie przygody i kłopoty Zuźki, ani odmalować wszechobecnego humoru. Autorka wyśmienicie podąża za tokiem myślenia dziecka i jego wyobraźnią. Wystarczy zajrzeć do książki i przeczytać parę zdań, by zarazić się śmiechem i dobrym nastrojem. Wpływ na to mają też przeurocze i przezabawne rysunki Nikoli Kucharskiej.
To książka dla dziewczynek z charakterem, które zamiast ubierać lalki wolą bawić się w detektywów i wchodzić do betoniarki. Chłopcy też nie będą się nudzić się przy czytaniu, bo tu draka goni drakę , a heca hecą pogania. Rodzicom również spodoba się zabawna lektura, co najwyżej ze zgrozą będą myśleć, oby ich potomek nie brał przykładu z bohaterki.
Dorota Suwalska jest pisarką, animatorką kultury i plastyczką – absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.Została wyróżniona w Pierwszym Polsko-Włoskim Konkursie na Scenariusz Filmu dla Młodego Widza oraz w konkursie Polskiej Sekcji IBBY Książka Roku. Napisała m.in. „Znowu kręcisz Zuźka!”, „Zuźka w necie i w realu”, „Bruno i siostry”, „Marionetki Baby Jagi”, „Ratunku, Marzenia!”, „Pan Fortepianek”, „Piegowate niebo”. Ma w dorobku także zbiory poezji. Jej książki tłumaczone były na hiszpański i słoweński. Odnoszę wrażenie, że jej popularność u nas jest dość niewielka. A szkoda, bo warto zapoznać się z Zuźką i resztą postaci.
Katarzyna Kwiatkowska "Zbrodnia w szkarłacie" (ZNAK)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 17, lipiec 2015 09:46
Zbrodnia w szkarłacie to czwarty tom z serii o Janie Morawskim, detektywie hobbyście, żyjącym stulecie przed nami, w czasach kiedy nikt nie miał jeszcze śmiałości marzyć o telefonach komórkowych, czy komputerach. Pierwszy tom z tej serii: Zbrodnia w błękicie nominowany został do Nagrody Wielkiego Kalibru i szczególnie zasługuje na uwagę, gdyż Katarzyna Kwiatkowska nie bez powodu nazywana jest polską Agathy Christie. Sposób w jaki prowadzi czytelnika przez śledztwo jest wręcz idealny. Mamy oczywiście zbrodnię, zastrzelonego człowieka, zamknięty krąg podejrzanych, a każdy z nich ma alibi na czas, kiedy zostaje oddany śmiertelny strzał, no i obowiązkowo każdy ma motyw. Kwiatkowska Zbrodnią w szkarłacie zdecydowanie ugruntowała swoją pozycję w świecie polskich (nierzadko męskich) kryminałów retro.
W dworze w Jeziorach trwają przygotowania do zamążpójścia oraz aktywne poszukiwania rodzinnego skarbu. Dwór, poprzez niewłaściwe zarządzanie majątkiem jest na skraju bankructwa, co może doprowadzić do zerwania zaręczyn. Panna bez posagu, to powód do hańby. Jan Morawski, wraz ze swoim wiernym kamerdynerem Mateuszem akurat przebywają w majątku. Za wszelką cenę starają się rozwiązać pozostawioną przez dziadka legendarną zagadkę. Chcą doprowadzić do szczęśliwego dla rodziny Jezierskich finału. Ale, tak łatwo przecież być nie może. Nieoczekiwanie do akcji „wchodzi” nieboszczyk. Sprawa bardzo się komplikuje, bo zmarłym okazuje się być wierzyciel właścicieli dworu. Śledztwo prowadzi nie kto inny jak Jan Morawski.
Mimo, że akcja powieści dzieje się prawie tylko w tym jednym miejscu (Dwór w Jeziorach) nie sposób się nudzić, czy odłożyć lekturę na bok. Powieść z każdym rozdziałem nabiera tempa. Wszak i do ślubu jest coraz bliżej. Zagadki, poszlaki, tajemnice oraz kłamstwa Jezierskich piętrzą się i do samego końca powieści nie wiemy kto stoi za zbrodnią. Absolutne po mistrzowsku zakonspirowany w fabule zbrodniarz, co tylko potwierdza niezwykłość całej intrygi stworzonej przez Kwiatkowską.
Poznańska pisarka doskonale wplotła w fabułę historyczne tło. Wykazała się świetną znajomością dawnych obyczajów, kultury polskich ziemian w państwie pruskim. Drobiazgowo opisała obrzędy i zwyczaje wielkopolan. Wszystko to tworzy idealną kompozycję i przenosi czytelnika w czasie do roku tysiąc dziewięćsetnego, do tego stopnia, że niemal czuć zapach Dworu w Jeziorach. Pisarka oprócz zagadki kryminalnej stawiła czoło i realnie przedstawiła olbrzymi problem, który pod pruskim panowaniem miał miejsce na polskich ziemiach. Po 1886 roku rząd Pruski utworzył Komisję Kolonizacyjną, która miała za cel skupywanie polskich ziem i osiedlanie na niej Niemców. W posłowiu autorki mamy szansę zapoznać się z działaniami Polaków wobec wykupywania ich nieruchomości.
Powieść Zbrodnia w szkarłacie to niewątpliwa perełka w świecie retro kryminałów. Dopracowana na każdym poziomie. Wydawca zastosował pomysłowy monogram z inicjałów pisarki, który możemy znaleźć i na obu stronach okładki, i pod numerami stron wewnątrz książki. Dopełnieniem tego jest okładka w kolorze szkarłatu z czernią. Plus oczywiście fabuła, którą czyta się lekko, która została dopieszczona, w której każde zdanie ma swój cel i swoje miejsce. Nieprzypadkowe oczywiście. Na końcu książki znajduje się również pomocna mapa posiadłości Jezierskich oraz rzuty pionowe Dworu. Całość tworzy naprawdę godną uwagi literaturę zarówno dla miłośników kryminałów oraz powieści historycznych. Bardzo polecam.
Hanna Lis, Paweł Lis "Kuchnia Słowian, czyli o poszukiwaniu dawnych smaków" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 14, lipiec 2015 09:56
Z radością obserwuję zwiększające się w ostatnich latach zainteresowanie historią i kulturą dawnych Słowian. Grupy odtwórcze, prace naukowe poświęcone mitologii, rosnący w siłę Rodzimowiercy, nawet wykorzystanie naszych ludowych motywów w "Wiedźminie 3" - wszystko to sprawia, że coraz więcej jako społeczeństwo wiemy o naszej tradycji, zwłaszcza tej przedchrześcijańskiej. W nurt poszukiwań słowiańskiej tożsamości Polaków znakomicie wpisuje się małżeństwo Lis ze swoją najnowszą książką "Kuchnia Słowian, czyli o poszukiwaniu dawnych smaków".
Recenzowana pozycja jest nie tylko zbiorem znakomitych i, w większości, łatwych w przygotowaniu przepisów kulinarnych, ale przede wszystkim przewodnikiem po kulturze gotowania naszych przodków z epoki wczesnego średniowiecza. Autorzy, rzecz niespotykana w książkach kucharskich, podchodzą do sprawy kompleksowo - nieustannie prezentują swoje stanowisko na tle archeologicznego dorobku naukowego, powszechnych stereotypów oraz osobiście przeprowadzanych eksperymentów.
"Kuchnia Słowian..." jest przede wszystkim podręcznikiem. Czasami mam wrażenie, że jedzenie to tylko pretekst do zabrania niezmiernie istotnego głosu w dyskusji o tym, jak naprawdę wyglądało życie Słowian przed przymusowym wprowadzeniem na naszych ziemiach chrześcijaństwa. O edukacyjnym charakterze pozycji niech świadczy fakt, że autorzy prezentują chociażby zestawienie najbardziej popularnych współcześnie zbóż - słusznie bowiem zauważają, że komercjalizacja i globalizacja doprowadziły do tego, iż z pamięci potrafimy wymienić nazwy kilkunastu batonów, a nie umiemy odróżnić prosa od pszenicy.
Podczas lektury największe uznanie wzbudzało przywiązanie do szczegółów. Autorzy wyszli z założenia, że nie tylko rodzaj składników oraz sposób ich przyrządzenia decydują o tym, jak nadać potrawie słowiańskiego charakteru. Dlatego w obszernych opisach wyjaśniają jak wyglądały naczynia, sztućce, rodzaje obróbki termicznej czy sposoby przechowywania jedzenie w dawnych wiekach. Specyfika przypraw, znaczenie tłuszczu w procesie gotowania, metody rozpalania ognia - "Kuchnia Słowian..." odpowiada na większość pytań, które mogą przyjść do głowy podczas prób zmierzenia się z naszym kulinarnym dziedzictwem.
Żeby tego było mało, książka została pięknie zilustrowana i wydana. Twarda okładka i dobrej jakości papier sprawiają, że nawet wielokrotne wertowanie poradnika nie wpływa na jego jakość. Praktycznie każda strona zawiera najwyższej klasy zdjęcia, które spokojnie mogłyby startować w konkursach. Użyte do ilustrowania treści fotografie sprawiają, że obok książki kucharskiej, dzieło małżeństwa Lis jest także niesamowitym album ukazującym przeszłość w obiektywie współczesnych wyobrażeń.
"Kuchnia Słowian..." to pozycja dla osób, które interesują się, lub dopiero chciałyby zgłębić temat kulinarnej kultury naszych przodków. Obszerny archeologiczno-historyczny wstęp powinien zaciekawić fascynatów historii dawnych Słowian oraz kucharzy, którzy poszukują nieoczekiwanych inspiracji. Książka małżeństwa Lis to wreszcie pozycja obowiązkowa dla każdego, kto rozumie, jak ważna jest świadomość swojej przeszłości, nawet w tak pozornie trywialnym obszarze jak jedzenie.
M.A. Trzeciak "Dwa życia Kiki Kain" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 02, lipiec 2015 10:57
Wystarczyło zerknąć na krótką notkę o autorce umieszczoną na skrzydełku książki, by nabrać podejrzeń, że nie będzie to zwykła, typowa powieść obyczajowa. M. A. Trzeciak – „pisarz, naukowiec, refleksyjny żartowniś” – jest trenerką i sędzią Odysei Umysłu, doktorantką na studiach międzywydziałowych, prowadzi warsztaty kreatywnego pisania, a sama tworzy w nurcie realizmu magicznego. Po niej można więc spodziewać się, że napisze coś zaskakującego, kreatywnego, coś innego.
„Dwa życia Kiki Kain” to trzecia książka tej autorki, natomiast pierwsza, jaką miałam okazję poznać. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. I to już drugi raz w niedługim czasie, skromna publikacja wydawnictwa Novae Res zaskakuje mnie bardzo pozytywnie.
Nowa powieść pióra Trzeciak to opowieść o… opowiadaniu, kreowaniu historii, o tworzeniu fikcji, o przeplataniu się tejże z rzeczywistością. O kruchej granicy między tym, co realne, a co wyobrażone. O sztuce. O wolności. O wyobraźni. O miłości – też, inaczej się nie da. Takich haseł można dopisać więcej, każdy czytelnik przecież interpretuje inaczej, ma własne skojarzenia, odczucia.
Poznajemy dzieje Karoliny Klementyny Kain (zwanej Kiką lub Karo), opowiedziane przez dwóch pisarzy, Radona i Teodora, którzy jednocześnie są bohaterami tej powieści. Ich wersje uzupełniają się bądź rozjeżdżają, są jednak ze sobą nierozerwalnie związane postacią Kiki, młodej kobiety uciekającej od monotonii życia w małym miasteczku, od rzemieślniczej pracy literackiej, od bycia artystką, jak jej babka i matka. Tajemnica odejścia Miry, mamy pięcioletniej wówczas Karo, stanowi zagadkę, główny wątek fabuły. Czytelnik śledzi opowieści i nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło, co jest prawdą, a co fikcją, tonie w domysłach. Co stanie się z Kiką? Co tu się naprawdę dzieje? Wszystko jest niejednoznaczne, spiętrzone, zaskakujące. Dwaj pisarze reprezentują zupełnie inne style, jeden skupia się na tym, co zewnętrzne, na wydarzeniach i zachowaniach, drugi zaś – na tym, co wewnętrzne: uczuciach, przemyśleniach, psychice.
„Dwa życia Kiki Kain” to powieść obyczajowa, a zarazem autotematyczna, zagadkowa, muśnięta oniryzmem i realizmem magicznym, specyficzna. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Nie polecam zwłaszcza tym, którzy lubią mieć w fabule wszystko jasne, konkretne i uporządkowane. Natomiast dla tych, którym nie obce są fascynujące podróże w świat wyobraźni i literackich kreacji, wydaje się to idealna propozycja. Można się w tej powieści zgubić, zamyślić, można ją odrzucić w kąt, by po jakimś czasie powiedzieć „zaraz, ale o co tam chodziło” i wrócić z zaciekawieniem do lektury. Niebanalna proza stanowi wyzwanie dla czytelnika.
Eliza Orzeszkowa "Pamiętnik Wacławy. Ze wspomnień młodej panny ułożony" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 25, czerwiec 2015 22:18
W zalewie książkowych nowości czytelnik czasem nabiera ochoty na coś innego i mając dosyć współczesnych powieści szuka na półkach ze „starociami” sprzed lat, a nawet wieków. Wydawnictwo MG „odkurza” klasykę, także tę nieco mniej znaną. Przypomniało również jeden z wczesnych utworów Elizy Orzeszkowej - pisarki epoki pozytywizmu, znanej głównie z nowel oraz „Nad Niemnem”, które zagościło na ekranach i w kanonie lektur szkolnych.
Książka, a raczej księga, zachwyca delikatną okładką w jasnych barwach z kwiatowym motywem. Ten przepiękny projekt wykonała graficzka Elżbieta Chojna. Warto o tym wspomnieć, gdyż o ile o ilustratorach czasem jest mowa, to autorzy okładek często pozostają zupełnie w cieniu.
Skuszeni śliczną oprawą czytelnicy, muszą jednak wziąć pod uwagę, że „Pamiętnik Wacławy. Ze wspomnień młodej panny ułożony” to tzw. powieść tendencyjna, „z tezą”, opartą na kontrastach, ukazująca dość czarno-biały świat, z wyraźną do odczytania naganą jednych zachowań a pochwałą drugich. Muszą też wiedzieć, że przyjdzie im zmierzyć się z kwiecistym, niekiedy egzaltowanym stylem pamiętnika panienki z XIX w. oraz być gotowym na nadmierną ilość sentymentalnych marzeń, opisów, przemyśleń, rozterek głównej bohaterki.
Siedemnastoletnia Wacława po kilku latach nauki na pensji wkracza w dorosły świat. Udaje się do wiejskiego dworku matki, która zamierza wprowadzić ją „na salony” i wydać za mąż. Kolejny rok ma spędzić w mieście w swojego ojca, profesora. Rodzice Wacławy rozstali się, ich małżeństwo stanowiło mezalians. Reprezentują dwa przeciwne światy. W jednym liczą się bogactwo, pozycja społeczna, blichtr, bale, konwenanse, w drugim - cenne są nauka i praca, wartość własnego rozumu i rąk. Wacława jest idealistką, marzycielką. I może nawet nie tyle naiwną, ile niedoświadczoną i nieobytą w realnym świecie, jakże różnym od wyobrażeń jej wcale niegłupiej główki. Analizuje i próbuje zrozumieć to, co wpaja jej matka. Nie boi się wygłaszać własnych sądów. Nie jest pospolitą panienką. Rażą ją konwenanse, udawanie, niesprawiedliwość, darzenie fałszywą sympatią osób z majątkiem i wysoką pozycją, a obojętność wobec ludzi o niskim statusie materialnym. Nie godzi się na postępowanie według zwyczajów obowiązujących w jej sferach. Buzują w niej myśli i emocje. W sprawach uczuciowych stąpa po kruchym szkle. Afekt dalekiego kuzyna budzi w niej sympatię dla młodzieńca, ale to nie jest dla niej dobra partia. Cioteczna babka Hortensja zaplanowała już dla niej męża, niejakiego Agenora ze znakomitego rodu. Wacława nie chce małżeństwa z rozsądku, zwłaszcza, że dowiaduje się, że tym sposobem skrzywdzone zostałyby trzy osoby. Niestety, w tym świecie ważniejszy jest rodowy majątek niż szczerość serc. Na płaszczyźnie relacji damsko-męskich oraz spraw majątkowych wybuchnie cała „afera”…
Czy Rozalia wywalczy „swoje”? Kogo Wacława obdarzy wzajemnością uczuć? Komu ciotka zapisze pokaźny majątek? Te wątki nieco kojarzą się z brazylijskimi telenowelami, ale te przecież, mimo wszystko, potrafią wciągnąć po uszy. Z „Pamiętnikiem…” jest podobnie.
Gdy przymkniemy oko na pozytywistyczną tendencyjność, schematyczność, dydaktyzm, ówczesne teorie, to otrzymamy nieskomplikowaną, w sumie przyjemną fabułę, całkiem zajmujący romans na tle realiów XIX w., opowieść o ideałach i straconych złudzeniach.
Powieść tę można czytać właśnie tak - jako staroświecki romans i chyba to będzie najbliższe zwykłemu czytelnikowi, który nie ma zwyczaju wywracać książki na lewą stronę, szukając innych znaczeń, kontekstów. Można też czytać ją jako wzorowy przykład utworu tendencyjnego lub przez pryzmat biografii autorki. Ta lektura stawia przed nami wiele wymagań i poświęcenia sporej ilości czasu, wszak to 736 stron gęstej prozy. Gdy uda się czytelnikowi jednak wczuć w klimat XIX w. i „wgryźć” w świat emocji, rozterek, ówczesnych konwenansów, to może w tym zasmakować. Co więcej, dojdzie do radosnej, jak mniemam, konstatacji, iż to prawdziwe szczęście, że ów świat konwenansów przeminął i nie mamy ograniczeń, jeśli chodzi o wybór partnera/partnerki, nie musimy poślubiać „dobrej partii” ani wnosić posagu.
Zatem, gdy lubisz sięgać po staroświecką prozę, nie unikasz romansów, nie boisz się wyzwań i nie przeraża cię pojęcie „powieść tendencyjna” - „Pamiętnik Wacławy” czeka aż odsłonisz jego karty. Jest to jednak powieść specyficzna i nie każdy się w niej odnajdzie, może bowiem go nużyć, czy irytować. Warto jednak spróbować zmierzyć się z tym dziełem, choćby dla porównania z innymi książkami Elizy Orzeszkowej, czy po prostu dla poznania takiego typu literatury.
Laven Rose "Stalowe serce" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 24, czerwiec 2015 09:45
- Autor: Katarzyna Pessel
To co jedni uważają za przelotne zauroczenie bez widoków na przyszłość, drudzy uznają za szansę na prawdziwe uczucie, które przetrwa lata. Czasem wystarczy jedno spojrzenie, przypadkowe spotkanie, przelotny dotyk i coś zaczyna się, czego nikt się nie spodziewa. Tak po prostu, bez przygotowania, jakichkolwiek kalkulacji, filozofowania, z zaskoczenia. Za to bardzo intensywnie, całkiem inaczej niż do tej pory i przede wszystkim oszałamiająco.
Jak odczuwamy miłość? Szybszym biciem serca na widok drugiej osoby? Uśmiechem na twarzy, gdy o myślimy o niej? Trzepotem motylich skrzydełek w brzuchu kiedy widzimy postać ukochanego człowieka? A może każdy doświadcza tylko sobie znanych emocji? Emilia inaczej niż jej przyjaciółka myśli o miłości, liczy się dla niej charakter drugiej połówki, możliwość polegania na wybranku i pewność co do jego uczuć względem siebie. Czy to jednak wystarczy by powiedzieć to sakramentalne "TAK" i nie żałować później wypowiedzianych słów? Gwarancji przecież nigdy się nie ma, a wątpliwości to również jak najbardziej normalna sprawa. No chyba, że te drugie zwyciężają. W takiej sytuacji wydaje się, iż najlepszym rozwiązaniem jest wyciszenie emocji i danie sobie czasu na poznanie własnych oczekiwań. Co jednak gdy los szykuje całkiem inny scenariusz? Chociaż może to wcale nie nie on kieruje nami, tylko my sami wybieramy drogą jaką chcemy podążyć? Jeszcze nie tak dawno Emilia w ogóle nie brałaby pod uwagę takich myśli, lecz teraz właśnie doświadcza tego co wydaje się tak nieprawdopodobne i wcale nie jest snem. Łatwo jest ulec magii kogoś, kto wydaje się spełnieniem marzeń, zatracić się w bajce na jawie, ale rzeczywistość bywa o wiele bardziej skomplikowana. Rozczarowanie przychodzi łatwo, pozostają wspomnienia - intensywne i nie pozwalające zapomnieć o niezwykłych momentach. Czy był to jedynie chwilowy przerywnik w codzienności, czy też kontynuacja wcale nie okaże się czymś nierealnym?
Sekrety nie zawsze sprzyjają uczuciom, szczególnie tym, które są świeże i wciąż wywołują niepewność. Matt wprowadził w życie Emilii całkiem nowe emocje oraz wiele niewiadomych, jeżeli kobieta pójdzie za głosem serca to wybierze nieznaną ścieżkę. Co ją na niej czeka? Szczęście? Łzy? Przyszłość rysuje się intrygująco i przede wszystkim jest w niej on, a to najważniejsze. Miłość bywa ryzykowna i nieprzewidywalna, czasem okazuje się o wiele bardziej zawiła niż można było przypuszczać.
Niekiedy okładka sugeruje co kryje się za nią, ale podpowiedź może okazać się tylko zapowiedzią, za którą jest zaskakująca historia. "Stalowe serce" to opowieść o uczuciach, lecz także o tajemnicach z przeszłości i niełatwych wyborach. Autorka połączyła wątki obyczajowe, odrobinę sensacji oraz... fantastyki, co w efekcie dało opowieść intrygującą i nie pozwalającą na nudę. Czytając kolejne rozdziały wraz z główną bohaterką zagłębiamy się w świat, gdzie odkrywa siłę uczuć oraz jak można za ich pomocą zranić drugiego człowieka, nie zawsze świadomie. Poznajemy gwałtowne emocje jakich doświadczają postacie oraz rozterki, od których zależą najważniejsze życiowe decyzje. Dodatkowo zakończenie nie do końca okazuje się finałem perypetii Emilii... Stalowe serce kocha równie mocno jak każde inne, a może nawet silniej.
Olga Podolska-Schmandt, Piotr Schmandt "Bóg zasnął?" (Oficynka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 22, czerwiec 2015 09:26
Zawsze podziwiałem autorów, którzy postanowili w swoich książkach oddać realia czasów innych niż te, w jakich sami żyją. Wymaga to nie tylko ogromnej pracy związanej z wyszukiwaniem i analizą źródeł, ale także bardzo plastycznej wyobraźni, która umożliwi wiarygodne wypełnianie luk w zaprezentowanym obrazie świata. Piotr Schmandt w swoich kryminałach pokazał już, że z zadaniem tym radzi sobie znakomicie. Nie inaczej jest w przypadku powieści "Bóg zasnął?" napisanej wspólnie z żoną, Olgą Podolską-Schmandt.
Książka opowiada dalsze losy części postaci z "Gdańskiego depozytu". Akcja toczy się wokół Wandy, Marii i Marty, która jest, na swój sposób, córką obu tych kobiet. Bohaterki muszą nie tylko poradzić sobie z mrokiem zalegającym w powojennych duszach, ale przede wszystkim odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Poprzez niewłaściwe wybory i brak wzajemnego zrozumienia skomplikują swoje relacje, co odbije się zwłaszcza na poszukującej własnej tożsamości Marcie.
Jak wspomniałem, "Bóg zasnął?" jest dobrym przykładem rzetelnej historycznej roboty. Autorzy wiarygodnie zaprezentowali powojenną Polskę, umiejętnie dawkując informacje polityczne, gospodarcze i społeczne. Realia PRL poznajemy jakby mimochodem, obok historii kobiet, dzięki czemu całość czyta się szybko i z przyjemnością. Gdy trzeba, twórcy wdają się w szczegóły (wykonawcy muzyczni na potańcówce!), by zaraz potem przejść na poziom ogólnopolskich wydarzeń politycznych. Nie każdemu odpowiada zabawa skalą, ale w moim odczuciu to najlepsze wyjście przy powieściach tego typu.
Problem z „Bogiem...” polega na tym, że posiada wiele cech, których odbiór zależy praktycznie wyłącznie od preferencji czytelnika. Częsta zmiana perspektywy w narracji, wyraziste, a przez to dosyć irytujące charaktery postaci, brak wzajemnego zbalansowania różnych wątków, wyjątkowe zbiegi okoliczności mające uatrakcyjnić fabułę, wreszcie wspomniane już przeskoki między szczegółem i ogółem - wszystko to samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe. Odbiór poszczególnych części tej układanki może być przez to diametralnie różny.
Rzecz, na którą zwróciłem szczególną uwagę (i zawsze zwracam w przypadku powieści pisanych w duecie) to różnice w charakterze narracji poszczególnych części książki. Fabuła jest prezentowana z perspektywy wielu postaci, przez co traci może nieco spójność, ale z pewnością zyskuje tempo akcji. Nie wiem jak z technicznego punktu widzenia wyglądało wspólne pisanie "Boga...", ale nie zdziwiłbym się, gdyby każdy ze współautorów odpowiadał za relację konkretnych postaci - tak różne, a przez to fascynujące, są poszczególne perspektywy bohaterów.
Dzieło Piotra i Olgi Schmandt z pewnością trafi do każdego miłośnika obyczajowych opowieści z historycznym tłem. To solidna próba przedstawienia psychiki osób, które przeżyły wojnę i chcą odnaleźć się w nowym świecie, rządzonym przez zupełnie inne prawa. Choć momentami irytuje, zwłaszcza powolną akcją, "Bóg zasnął?" potrafi skłonić do refleksji, co jest chyba najlepszą rekomendacją dla książki chcącej mierzyć się z meandrami ludzkiej duszy.