"Czerń i purpura" Wojciech Dutka (wyd. Albatros)

Zawierucha dziejowa wcale nie pojawia się znikąd, to ludzie ją tworzą, dzięki nim nabiera niszczycielskiej siły i w końcu pochłania tych, którzy ją stworzyli i pozwolili by niszczyła coraz to nowe obszary. Niestety jej ofiarami stają się w pierwszej kolejności niewinni, rzadko kiedy ich krzyk jest słyszalny. Kiedy już przebije mur niewiedzy zbyt często jest już za późno, ale niekiedy zdarza się mały cud …

 

Był miłym dzieckiem, a później nastolatkiem, lecz stał się mordercą, piekło sam wybrał. Chciała studiować, spędzać czas z rodziną, bawić się jak każda dziewczyna, ale ta zwykła codzienność została jej odebrana. Przed wybuchem Drugiej Wojny Światowej każde z nich było zwyczajnym młodym człowiekiem, stojącym przed pierwszymi życiowymi wyborami, z marzeniami i nadziejami na szczęśliwa przyszłość. Niestety żadne z nich nie podążyło ścieżką, która wcześniej rysowała się przed nimi. Franz szukał odpowiedzi na swoje pytania w nazistowskiej  ideologii, Milena po prostu starała się odnaleźć się w rzeczywistości, w jakiej jej żydowskie pochodzenie stało się powodem utraty dotychczasowej egzystencji. Ich drogi spotkało się w miejscu, gdzie ludzie ludziom zgotowali gehennę w imię okrutnego fanatyzmu, przekraczającego jakiekolwiek granice. Ona widziała jak zabijał, on dostrzegł ją pośród innych, którym w każdej minucie odbierano wszystko, włącznie z godnością i przede wszystkim prawem do życia. SS-man i żydowska więźniarka obozu koncentracyjnego, wynik ich spotkania mogło mieć tylko jedno zakończenie … Jednak okazało się zupełnie inne, pośród dymów z krematoriów, korowodem śmierci, wiecznego strachu i głodu zrodziło się uczucie, trudne, niespełnione, lecz dające szansę na przetrwanie. Czy można pokochać kogoś kogo powinni się nienawidzić?

 

O grozie Drugiej Wojny Światowej napisano więcej niż miliony słów, większość z nich mówiło o niebywałym okrucieństwie i zagładzie na niewyobrażalną skalę. Świat stanął w ogniu, wznieconym przez ludzi, miliony stały się ofiarami, ale u podstaw tej zatrważających liczb stoi pojedynczy człowiek, to jemu odebrano wszystko i on również był tego autorem. „Czerń i purpura” Wojciecha Dutki jest opowieścią o mężczyźnie i kobiecie, zagubionych w historycznej zawierusze, ukazanej na tle tragedii narodów. W tej książce tylko na pierwszy rzut oka wszystko jest bezwzględnie czarne i lśniąco białe, kat i ofiara nie są bezimienni, są ludźmi z krwi i kości, podobni do swoich rówieśników po drugiej stronie granicy stworzonej z uprzedzeń i okrutnej ideologii. Rozdział za rozdziałem czytelnicy są niemym świadkiem jak  człowiek staje się katem i ofiarą oraz próbuje w piekle ocalić resztkę siebie i przeżyć. Nazwa Auschwitz budzi jednoznaczne skojarzenia, lecz jemu podobnych było wiele, każde oznaczało jedno – śmierć. Jednak nawet w takim miejscu, pośród nieustannego strachu, walki o każdy następny dzień, niekiedy nawet godzinę, jest szansa by znowu stać się człowiekiem. To nie „opowiastka” o zakazanej miłości, lecz historia o dwojgu młodych, którzy spotkali się w najgorszym momencie swojego życia i odmienili je sobie nawzajem, chociaż wszystko było przeciwko nim. Nie ma w niej miejsca na typowe szczęśliwe zakończenie, ale to, co było udziałem tych dwojga wymknęło się jakimkolwiek zasadom oraz zakrawało na cud w świecie gdzie życiu odebrano jakąkolwiek wartość. Wojciech Dutka oparł swoją powieść na rzeczywistych wydarzeniach, co dodatkowo jeszcze wzmacnia wymowę „Czerni i purpury”. Pisarz ukazał również drogi, jakie doprowadziły bohaterów do punktu, gdzie się spotkali, jednocześnie były one typowe, lecz i skomplikowane jak ludzkie losy.

 

 

 

"Sprawa Hoffmanowej" Katarzyna Zyskowska (wyd. Znak LiteraNova)

Niewinność i wina czasem idą z sobą w parze, stanowiąc swoisty rewers i awers ludzkiej twarzy. Wydają się być zupełnie czymś odmiennym, ale bywa, że jedno brane jest za drugie, lub  zdarza się tak, iż wszystko zależy od tego punktu widzenia. Niekiedy nawet najbardziej zainteresowani nie są pewni co do charakteru swojego uczestnictwa w sprawie.

 

Co wydarzyło się w okolicach Lodowej Przełęczy? Zmarli nie powiedzą, a tej, która ocalała, przypisuje się całe zło jakie wydarzyło się w cieniu odwiecznych Tatr. Mira Hoffmanowa milczy, jeśli nawet odezwie się, to jej słowa nie są tymi oczekiwanymi. Kiedy wraz z mężem i pasierbem zawitała do Zakopanego nic nie zapowiadało tragedii, jaka miała się rozegrać wkrótce. Oczywiście ludzie od początki „gadali”, w końcu niezbyt często gwiazda rozrywki porzuca scenę by wyjść za mąż za o wiele starszego prawnika. Plotki towarzyszyły im od samego początku, każdy krok nowej pani Hoffmanowej budził zainteresowanie, dodatkowo wciąż podsycane przez „życzliwych”. Dekadenckie, zakopiańskie, towarzystwo niejedno już widziało, ale nowa twarz, zwłaszcza Miry Mey, wprowadza powiew świeżości, nawet kiedy chce  się pozostać niezauważoną. Czy można wtopić się w tłum gdy jest się właśnie tym, a nie innym człowiekiem? Raczej nie, jeżeli do tego dodać ludzką ciekawość oraz rozpalone niezdrowe emocje, świadomie bądź nie, to na efekty nie trzeba długo czekać. Dramat zamiast wzbudzić współczucie przynosi Hoffmanowej społeczny ostracyzm oraz coś o wiele gorszego – przypisanie winy bez jakiekolwiek procesu. Fakty wydają się jednoznaczne, ale czy ktoś je bierze pod uwagę? Opinia publiczna sądzi po pozorach, te wydają się jednoznaczne, chociaż czy tak naprawdę jest? Jedno jest tylko pewno troje ludzi zginęło, jeden ocalał, cała reszta osnuta jest tajemnicą, plotkami i niezdrowym zainteresowaniem. Ile było ofiar w rzeczywistości i kto jest winny? Tego nie wie nikt …

 

Zło bywa namacalnie odczuwane, kładzie się cieniem na przeszłości, teraźniejszości, a przede wszystkim przyszłości. Wiadomo, że coś się wydarzy i nic już nie będzie takie samo. Właśnie taki klimat towarzyszy „Sprawie Hoffmanowej” od samego początku do ostatnich słów. Katarzyna Zyskowska w niezwykle sugestywny sposób oddała emocje głównej bohaterki oraz otoczenia, jeśli do tego dodać niejednoznaczność wydarzeń oraz przeplatanie się subiektywnych opinii i faktów, które podlegają różnorodnej ocenie, to czytelnicy otrzymują piekielnie intrygującą historię. Wina i niewinność wciąż zamieniają się miejscami, czasem stoją tuż obok siebie, a kluczowe pytanie „Co wydarzyło się na Lodowej Przełęczy” ma kilka odpowiedzi, każda może być prawdziwa, lecz która nią jest? Tragedia rozegrała się w kilku aktach, kiedy pierwszy zaistniał na życiowej scenie finał był jeszcze nieznany, chociaż jego charakter dał się odczuć. Ostatni rozegrał się dużo później niż ktokolwiek zauważył. „Sprawa Hoffmanowej” opiera się na rzeczywistych wydarzeniach, Katarzyna Zyskowska mistrzowsko połączyła je z możliwym scenariuszem rzeczywistego dramatu. Jedno i drugie uzupełnia się, tworząc niepokojącą opowieść kobiecie, rzuconej na żer opinie publicznej, która była żądna sensacji i dostała ją. Prawda okazała się czymś pobocznym, ważnym dla nielicznych, a w

 

 

 

"Czarcie słowa" Initium Grzegorz Wielgus

Spokój zbyt często bywa pozorny, a pod jego cienką warstwą czai się zgoła coś innego. Strach w ludziach nie tak trudno wywołać, czasem jest on doskonałą bronią w rozgrywkach, których autorzy wolą się nie ujawniać. Pozory diabelskich mocy mogą ukryć wiele, zwłaszcza  kiedy padną na podatny grunt, lecz niektórzy dostrzegają w nich więcej niż inni i podążają śladem tego, kto zręcznie zaciera za sobą ślady.

 

Turniej rycerski bywa interesującą rozrywką, zwłaszcza kiedy nastał czas jako takiego pokoju. Jaksa Gryfita i Lambert z Myślenic nigdy nie odmawiają kiedy na horyzoncie pojawia się okazja do skruszenia kopii. Tym razem mają być to jedynie, mniej lub bardziej, przyjacielskie potyczki. Jednak wizja pokazania swojego kunsztu we władaniu bronią schodzi nieco z pierwszego planu gdy dołącza do nich brat Gotfryd. Misja tego ostatniego jak zawsze związana jest z nieczystymi siłami albo raczej mającymi na takie wyglądać. Świątobliwy Dominikanin zbyt wiele widział w swoim życiu by dać wiarę pogłoskom i plotkom, tam gdzie większość dostrzega diabła czy innego demona, on widzi całkiem coś innego. Jaksa i Lambert już pomagali mu w tropienie zła i teraz także chętnie przystępują do śledztwa. Kolejne ofiary zdają się potwierdzać opinię o pojawianiu się Titivillusa, lecz czy powinni dać wiarę ogółowi? Okolice zamku Rappottenstein ogarnia lęk, jeszcze nie tak dawno na ziemiach tych i okolicznych słychać było wojenne odgłosy, jednak obecnie zapanował pokój – kruchy i nadzwyczaj podatny na wszelkie wstrząsy. Co więc faktycznie ma tu miejsce? Polscy rycerze, ramię w ramię, z zakonnikiem tropią nieuchwytnego mordercę, bez względu na jego pochodzenie. Ale to nie jedynie ich zmartwienie, turniej rycerski jest dobrą okazją do snucia intryg i wyrównywania rachunków. Czy to jedynie przypadek, czy też mordercze wydarzenia mają o wiele więcej ze sobą wspólnego z tym co dzieje się w Rappottenstein niż komukolwiek wydaje? Wyniki dochodzenia zaskoczą niejednego, tak samo jak i to, co przypadkowo zostanie podczas niego ujawnione.

 

Średniowiecze ma wiele barw, wcale nie tak ciemnych jak większość sądzi i również doskonale nadaje się jako tło dla kryminalnej powieści. Grzegorz Wielgus pokazał to już w „Pękniętej koronie”, a w swej najnowszej książce potwierdza swój kunszt nie tylko pod względem suspensu, lecz i połączenia historycznych faktów z fikcyjnymi elementami. W ”Czarcich słowach” poznajemy dalsze losy bohaterów, jacy nic nie stracili na swoich talentach, wprost przeciwnie jeszcze lepiej radzą sobie z nie tylko z skomplikowanym śledztwem, ale i dworskimi knowaniami. Autor nie obdarza swoich postaci możliwościami wykraczającymi poza ramy dziejowe, w których funkcjonują, lecz umiejętnie wykorzystuje dostępne im środki. Postawienie na spryt, talent do kojarzenia faktów i wyciągania wniosków oraz podążania śladami, jakie inni zignorowali lub nie dostrzegli to cechy dobrych detektywów i nimi może poszczycić się średniowieczne trio śledcze. Bonusem w „Czarcich słowach” jest oddanie klimatu epoki i ówczesnego społeczeństwa, jedno i drugie współgra z suspensem i jest idealnie osadzone w ramach dziejowych. Na tym nie koniec, ponieważ autorowi udało się także wpleść w humor, odpowiedni do mających miejsce wydarzeń. Jeśli ktoś myśli, że w „Czarcich słowach” nie ma akcji to grubo się myli, widowiskowe pościgi mogą przecież odbywać się również konno, a walka na miecze świetnie zastępuje oklepane strzelaniny.

 

 

 

"Śmierć w blasku fleszy" Alek Rogoziński (wyd. Edipresse Książki)

Miłego złego początki? Może na pierwszy rzut oka i to jedynie dla niewtajemniczonych. Świat mody i to tej z najwyższej półki kryje wiele ciemnych sekretów, niektóre z nich mogą być zabójcze. Dosłownie, nie w przenośni, a jakie jest do tego celu najlepsze miejsce? W blasku fleszy oczywiście!

 

To miał być niezapomniany pokaz tuzów polskiego haute couture. Wszystko zapięte na ostatni guzik vel agrafkę, światła skierowane na piękne modelki i przystojnych modeli na wybiegu oraz gwiazdy, zasiadające w pierwszych rzędach. Wreszcie kulminacja … ale nie taka jakiej się ktokolwiek spodziewał. Oczywiście strzały miały paść, lecz to powinien być element show, a nie najprawdziwsze zabójstwo, nawet jeśli niezamierzone. Mario i Miśka wiele obiecywali sobie po tym pokazie, ich agencja jest organizatorem i od tygodni dzień w dzień zajmują się tylko i wyłącznie, no prawie, niekończącymi się sprawami związanymi właśnie z tym pokazem. Od sukcesu tej imprezy zależy wiele, zazdrosnych jest mnóstwo, a problemów lista wydłuża się z każdą godziną. Jednak śmierci na wybiegu nie było w żadnym scenariuszu i chociaż policja od razu wzięła się do roboty to prywatne dochodzenie rusza bardzo szybko rusza. Jakby nie było główną podejrzaną jest ktoś z agencji Maria i Miśki, co wcale nie polepsza ich sytuacji, na tym nie koniec kłopotów. Rodzicielka tej drugiej zgłasza chęć poprowadzenia śledztwa, w imię pomocy i zamiłowania do suspensu, co wcale nie wydaje się plusem dla całej sytuacji. To nie koniec zamieszania, raczej początek, bo świat mody wbrew pozorom ma dużo na sumieniu, chociaż o jakichkolwiek wyrzutach na nim trudno mówić. Trup trupem, lecz trzeba ratować co się da czyli dobre hmm imię firmy, no i udowodnić niewinność co oznacza, że trzeba zagłębić się w meandry zawiłych koneksji, zależności oraz przede wszystkich osobistych sympatii i antypatii. Jak w tym chaosie znaleźć autora zbrodni? Mario, Miśka i szanowna Mamusia powoli przekopują się przez modowe bagienko, odkrywając przy tym niemało …

 

Komedia kryminalna z zagadką kryminalną, której nie powstydziłaby się Agatha Christie z wielką modą oraz wszystko wiedzącym portalem plotkarskim w tle. Czy to mało, czy może za dużo? W przypadku „Śmierci w blasku fleszy” w sam raz, co z ogromną dawką humoru, czasem w odcieniu czerni, i satyry sprawia, iż czas spędzony na lekturze mija szybko i więcej niż przyjemnie, że o wybuchach niekontrolowanego śmiechu nie wspomnę. Oczywiście najważniejsze jest śledztwo, które wbrew pozorom poprowadzone jest zgodnie z regułami sztuki, czasem trochę naciągniętej, ale zawsze z odkrywaniem intrygujących detali po drodze. Zabawa konwencją po raz kolejny jak najbardziej jest udana, a w wykonaniu Alka Rogozińskiego dodatkowo zawiera wiele niuansów, jakoś tak przypominających, przypadkowo lub nie, znane realia. Czy pisarz puszcza oko do czytelników w tej kwestii czy też to nadinterpretacja to już każdy musi rozstrzygnąć sam, jednakże jest to kolejny interesujący wątek, z długiej listy zresztą. „Śmierć w blasku fleszy” jest godnym uwagi połączeniem kryminału z lżejszym klimatem, a co równie ważne daje możliwość zapoznania się z całą plejadą niezapomnianych postaci, z jakimi warto by było się jeszcze spotkać.