„Miłość, szkielet i spaghetti” Marta Obuch (wyd. Sol)

Polsko-włoska lub jak kto woli włoska-polska przyjaźń ma długą tradycję, czasem jest ona dość szorstka by nie powiedzieć  jednostronna. Jednakże takie więzy mogą przynieść co nieco zamieszania, zwłaszcza kiedy trafia na podatny grunt w postaci naukowców z pasją, kilku kobiet, nie dających się w kaszę dmuchać, słynnego sanktuarium oraz przedstawicieli południa Europy. Wyniknąć z tego może tylko jedno czyli kulinarno-sensacyjna awantura.

 

Częstochowa już wiele widziała, tak samo jak jasnogórski klasztor, tak więc wykopaliska nie były niczym co mogło wstrząsnąć ich posadami. Spadający trup oraz sabotowania pracy naukowej cokolwiek zakłóca świętego miejsca. Cezary Trębacz oraz profesor Lesiak nie zamierzają stać z boku kiedy ktoś niszczy wielomiesięczną pracę, no i miejscowa policja w osobie Jurka Niecko spostrzegawcza jest i nie wierzy zbytnio w zbiegi okoliczności. Zwłaszcza, że pewien świadek ma coś do powiedzenia. Jednak dochodzenie nie rusza zbytnio do przodu, bo kolejne wydarzenia komplikują wszystko, jedno wydaje się pewne, chociaż nie poparte dowodami, winni są Włosi. Dokładnie rzecz biorąc kilku, zamieszkujących rezydencję rodem z serialu „Dynastia”, ale z częstochowskim adresem. Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na podejrzanych, przynajmniej tak sądzi Dorota, dla której są ratunkiem od rodziny, a dokładniej rzecz biorąc kulinarnych geniuszy płci żeńskiej z charakterami z piekła rodem. Człowiek musi gdzieś szukać ratunku, więc dlaczego nie zatrudnić się jako pielęgniarka w tak pięknym domiszczu? Szkopuł w tym, że oprócz opiekuńczo-pielęgnacyjnych umiejętności trzeba również umieć gotować, a talenty kulinarne Dorotkę ominęły. Od czego jednak właśnie familia? Wszystko da się zorganizować, no i nie można zapomnieć, że dziewczyna uwolni się od rodziny i vice versa. Wprost sielanka byłaby gdyby nie to, że zachwytu nad włoskimi podopiecznymi nie wykazują stróżowie prawa. Oczywiście nie tak po prostu lub z czystej złośliwości, ale potrzebne są świadectwa przestępczych poczynań, a te trudno zdobyć, chyba, iż ma się odpowiednią osobą do pomocy, nawet niezbyt chętniej do niej. Czego może dokonać zdeterminowana kobieta z ciotkami i siostrami? Dużo, więcej niż ktokolwiek się spodziewa. Jeśli do tego dodać mniej lub bardziej przypadkowe przecięcie się ścieżek z Cezarym i Lesiakiem to nic nie jest niemożliwe, mafia nie wiedziała z kim zadarła!

 

Na okładkach pewnych książek powinno widnieć ostrzeżenie by nie czytać ich w środkach masowej komunikacji lub w większych skupiskach, ludzi tudzież niczego nie spodziewających się bliskich bądź znajomych. Dlaczego? Zdziwione spojrzenia to jedynie wstęp do różnorodnych reakcji na rozbawienie malujące się na twarzy. „Miłość, szkielet i spaghetti” ma w sobie wszelkie atrybuty doskonałej komedii kryminalnej, podczas lektury której jednocześnie nieustannie wybuchamy niekontrolowanym śmiechem i staramy się rozwiązać zagadkę. Jedno i drugie nie rywalizują ze sobą, lecz wzajemnie się uzupełniają i napędzają. Fabuła zręcznie łączy gatunki, utrzymując odpowiednią dozę tajemnic do samego końca, a jednocześnie humorystyczne dialogi, podszyte czasem satyrą, dają w efekcie końcowym intrygującą opowieść. Marta Obuch mistrzowska włada słowem co w komediach jest podstawą, a w „Miłości, szkielecie i spaghetti” jest doskonale widoczne. Inteligentna rozrywka idealna na każdą pogodę za oknem oraz niezawodnie poprawiająca samopoczucie.

 

 

 

"Dusia i Psinek- świnek. Nikt się nie boi" Justyna Bednarek, Marta Kurczewska, wyd. Nasza Księgarnia

,, Dusia i Psinek- Świnek. Nikt się nie boi” to na pierwszy rzut oka bardzo słodka książeczka. Jednak jak się okazuje to tylko pozory. Dlaczego? O tym już za chwilkę.

 Zacznę standardowo od  wizualnej strony. Książka ma format A5, ale na szerokość jest dłuższa, do tego mamy twardą oprawę zamszową, co powoduje, że okładka jest bardzo miła w dotyku.  Niestety pozostawia odciski palców więc należy ostrożnie się z nią obchodzić. Utrzymana w kolorystyce fioletu, przedstawia małą dziewczynkę i świnkę. W środku znajduje się przecudowna  wklejka w trójkąty o odcieniu niebiesko- liliowych.  Kartki są beżowe, ale i kolorowe, bowiem ilustracje są momentami na całe dwie strony, trzeba przyznać, iż są one przepięknie wykonane i wspaniale odwzorowują tekst czytany. Czcionka jest gruba i powiedziałabym małej wielkości. Całość wydania oceniam na 5.

Na początku wspomniałam,, że książka na pierwszy rzut oka jest słodka lecz są to pozory.  Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Otóż niech nas nie zmylą dziecięce obrazki, bowiem historia ukryta na kartach tej powieści może na pozór jest  lekka, czasem wręcz dziecinna, jednak skrywa w sobie ogromne ilości mądrości, psychologii, a przede wszystkim jest genialną pozycją dla nauczycieli, rodziców, którzy chcą  wykorzystywać książki jako element terapii. Mamy tu do czynienia bowiem z problemem z jakim styka się nie tylko dziecko, ale i rodzic. Mianowicie mam tu na myśli lęki.  Nasza mała bohaterka Dusia wraz ze swym prosiaczkiem zaprasza do świata dzieci, w jakim strach nie jedno ma imię oraz twarz.  Autorka w znakomity sposób pokazuje jak  niewiele trzeba dzieciom by ze zwykłej błahej  rzeczy stworzyły w swoim umyśle potwora, wywołującego najgorszy atak paniki, stany lękowe czy po prostu strach przed nieznanym. Świnka Psinek przychodzi na ratunek i w przepiękny sposób pokazuje milusińskim, jak należy sobie radzić w takich sytuacjach, przy okazji ucząc, że strach może być miłym i przyjaznym potworkiem, jeśli tylko zechcemy poznać go bliżej.

Jestem oczarowana, a przede wszystkim zachwycona, tą historią. Elementy psychologii zostały sprawnie wplecione, mądrość tej powieści zadowoli niejednego wybrednego rodzica. To idealna pozycja, która pozwala na  chwilę refleksji z naszymi pociechami nad problemem ,, strachu’.  Całość okraszona cudownymi ilustracjami tylko podnosi wartość tej książeczki, owszem może i cienkiej, ale jakże mądra. Polecam ją serdecznie rodzicom, zwłaszcza nauczycielom i psychologom pracującym z dzieciakami. Ta pozycja warta jest Waszej uwagi.

 

 

 

"Droga do nieśmiertelności. Felietony medyczne" Jan Niżkiewicz (wyd. Novae Res)

Książka ,, Droga do nieśmiertelności. Felietony medyczne”  to doskonała propozycja dla miłośników książek popularnonaukowych, nawiązujących do medycyny. Czy warto sięgnąć po tę książkę? Zaraz odpowiem na te pytanie.

Na początku przyjrzyjmy się bliżej wydaniu tej pozycji. Otrzymujemy książkę w standardowym formacie A5 z matową okładką, która nie zostawia śladów palców. Posiada skrzydełka, a jej minimalistyczna kolorystyka odwołuje się już na samym wstępie do medycyny. Biel, czerwień i niebieski to ewidentnie szpitalne kolory.  Książka posiada spis treści , brak rozdziałów rekompensują wytłuszczone tytuły. Czcionka choć mała, jest czytelna, a beżowe strony zadowolą wybrednych czytelników. Całość wydania oceniam więc na 5.

Muszę przyznać, że to moja pierwsza książka medyczna, jaka od samego początku wciągnęła mnie do tego świata naukowego związanego z odkryciami w tej dziedzinie. Razem bowiem z autorem przemierzałam drogę od starożytności aż po przyszłość, by przyjrzeć się bliżej odkryciom  lekarzy, których dokonali wśród leków, operacji, czy metod leczenia.  Pan Jan tym sposobem ukazuje, co w medycynie było kiedyś czymś niemożliwym, a dziś jest tzw. chlebem powszednim.  Mimo, że to pozycja naukowa to muszę przyznać, iż czyta się ją lekko i przyjemnie. Język bowiem chociaż jest naukowy to bardzo potoczny, tak by czytelnik na co dzień nie mający do czynienia z takimi zagadnieniami mógł wszystko zrozumieć.  Same przykłady, które przytacza nam autor są bardzo ciekawe, wręcz momentami niesamowite.

Pozycja ta jest merytorycznie na wysokim poziome, a to za sprawą felietonów,  zebranych w całość i tworzących wspaniały zbiór. Autor sprawnie polemizuje z czytelnikiem, zadając mu pytania, nie tylko skłaniające do refleksji, ale i karzące mu zastanowić się nad samą dziedziną medycyny. Czy idzie ona w dobrym kierunku ? Czy mamy się obawiać kolejnych odkryć naukowców lub też czy nieśmiertelność  faktycznie jest tak mocno upragniona przez ludzkość, że należy do niej dążyć po przysłowiowych trupach? 

Jestem tą pozycją oczarowana i z przyjemnością polecam ją każdemu kto interesuje się medycyną. Czytałam ją z wypiekami na twarzy chociaż rzadko sięgam po ten motyw w literaturze. To chyba o czymś świadczy, prawda? Skoro mnie laika oczarował Pan Jan to, co dopiero miłośników medycyny. Genialna książka, jaka  powinna znaleźć się w każdym domu.

Aneta Krasińska "Gdy opadły emocje" (wyd. Szara Godzina)

Przeszłość jest sumą dobrych i złych momentów, jedne i drugie budują przyszłość. Niekiedy jedno z wydarzeń ma większy wpływ na dalsze niż komukolwiek się wydaje, ale pozostaje w cieniu. Dopiero dłuższym czasie zaczyna się dostrzegać jego siłę oddziaływania, lecz czy nie jest za późno być coś zmienić?

 

Czy warto spotkać się po latach z ludźmi, którzy przez kilka lat towarzyszyli nam prawie codziennie, a później gdzieś zniknęli w prozie życia? Marcelina ma pewne wątpliwości, ale najlepsza przyjaciółka nie pozwala zrobić jej kroku w tył. Zresztą przecież to jedynie kilka godzin, no i tuż obok będzie Magda. Taka impreza to nic takiego, nawet jeśli ma się wiele wątpliwości. Kiedyś mieli z sobą dużo wspólnego, lecz przecież zmienili się, tak już bywa, czy jest sens by wracać do tego, co było? W końcu teraźniejszość jest ważniejsza, a w niej jak zawsze mnóstwo małych i większych problemów do rozwiązania. Jednak Marcelina zjawia się na imprezie i stara się poznać ludziach starszych o dwadzieścia lat tych, których ostatnio widziała tuż po maturze. Upływ czasu dla jednych był łaskawszy niż dla drugich, inni wciąż nie wyzbyli się typowych zachowań. Wspomnienia powracają, tak same jak i wydarzenia, jakie tak dużo zmieniły pomiędzy przyjaciółmi, stojącymi u progu dorosłości oraz chcących spełnić marzenia. Dwie dekady temu mieli plany, obecny rachunek zysków i strat odsłania wątpliwości i nie do końca zagojone rany. Marcelina porównuje jedno z drugim i niespodziewaną szansą, pojawiającą się nagle i burzącą spokój. Czy warto wrócić do przeszłości?

 

O emocjach i ludzkich losach wcale nie tak łatwo jest pisać. Liczą się niuanse, realistyczne oddanie uczuć oraz bohaterowie i ich historia. Nie trudno jest wpaść w nadmierną emocjonalność lub zagubić się w szczegółach. Jednak Aneta Krasińska gładko ominęła niebezpieczne rafy i dała czytelnikom do rąk powieść o tym, co wydaje się oczywiste i banalne, lecz kryje  w sobie o wiele więcej niż większość przypuszcza. Główna postać jest znajoma, ale pod pozorami zwyczajności kryją się emocje oraz egzystencja, zbudowana na nie do końca zabliźnionych ranach. Pisarka z wyczuciem przedstawia postać Marceliny oraz jej bliskich z teraźniejszości i przeszłości. To właśnie ta ostatnia odgrywa jedną z kluczowych ról, chociaż mogłaby wydawać się już zamkniętym rozdziałem, jednakże jest w niej coś co skłania do powrotu do czegoś, co mogło potoczyć się inaczej. Dawne niedopowiedzenia, przemilczenia, trudne chwile powracają z niespodziewaną siłą. Jak zareaguje główna bohaterka i pozostałe osoby? Czy warto było skonfrontować się z tym, co kiedyś odgrywało tak ważną rolę oraz ludźmi, którzy wypełniali ówczesne życie? Co z teraźniejszością oraz zbudowaną egzystencją? Warto jest wchodzić w dawne relacje czy skupić się na tym co jest teraz? Z tymi pytania oraz samymi sobą muszą się zmierzyć postacie książki „Gdy padły emocje”, a czytelnicy obserwują ich wybory oraz rozterki z nimi związane.