„Trzynasty dzień tygodnia” Ryszard Ćwirlej (wyd. Muza)

Czasem splot okoliczności sprawia, że łączą się drogi ludzi w momencie najmniej spodziewanym i tym samym zmienia się wiele z ich zamierzeń. Nie zawsze od razu jest to widoczne, niekiedy dopiero w końcowym podsumowaniu, dostrzega się cienkie nitki, łączące z pozoru nic nie mające ze sobą sprawy. Zwłaszcza w przypadku kryminalnego śledztwa.

 

Z pozoru prawie nie mające ze sobą nic wspólnego wydarzenia, oprócz kolejnych trupów, nie mogą być przypadkowe. Do takich wniosków szybko dochodzi porucznik milicji obywatelskiej Alfred, zwany Fredem, Marcinkowski. Nawet jest mu na rękę nagłe „pojawienie” się denatów, zwłaszcza w świetle wydarzeń z pierwszych godzin trzynastego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego  pierwszego roku. Przyglądając się bliżej więcej punktów wspólnych zostaje zauważonych, lecz nadal brakuje motywów lub raczej motywu. Jednak niezaprzeczalnie dokonano zbrodni i sprawców trzeba znaleźć, chociaż tropów mało, za to chcących mieć udział w śledztwie aż nadto. Morderstwami zaczyna się także interesować SB, no i zwierzchnicy także oczekują szybkich wyników. Dwa trupy to dużo, zwłaszcza w niespokojnej, grudniowej, atmosferze oraz gdy prowadzi się wyścig z innymi służbami. Ale zespół śledczy, wydający się tylko na pierwszy rzut mocno niedobrany, zbiera coraz więcej śladów oraz poszlak, teraz pozostaje jedynie odsiać plotki od prawdy i nie dać się wyprzedzić innym. To ostatnie nie jest łatwe, zwłaszcza, że do rozgrywki wkracza jeszcze jeden  gracz, a i ustalenia śledcze rzucają na zabójstwa i ich kulisy nowe światło. Takiego finału dochodzenia nie spodziewał się nikt, zwłaszcza porucznik Marcinkowski, lecz nie on jeden jest zaskoczony, czasem ten kto jest najmniej brany pod uwagę staje się prawdziwym czarnym koniem …

 

Polityczne aresztowania, stan wojenny, czołgi na ulicach i … prawdziwe kryminalne śledztwo z wieloma wątkami i niuansami czyli „Trzynasty dzień tygodnia” Ryszarda Ćwirleja. Rasowy kryminał, prowadzący nas poznańskimi zaułkami podczas godziny policyjnej oraz grudniowych, mroźnych, dni i nie tylko po to by rozwiązać prawdziwie morderczą zagadkę w klasycznym stylu. Historyczna data jest punktem wyjścia dla śledztwa przypominającego swoją konstrukcją te ze starych powieści, lecz także mocno osadzonego w historycznych realiach, ale nie jedynie. Na uwagę także zasługuje wplecenie poznańskiej gwary do dialogów, lecz wszystko to stanowi jedynie tło dla bohaterów i przede wszystkim ich dochodzenia do prawdy, nie tak oczywistej jak się wydaje prawie do samego końca. Kryminalny suspens wciąż jest na pierwszym planie, a postacie zaangażowane są w jego wyjaśnienie wbrew temu, co dzieje się wokoło. Swoisty koloryt gwary i milicyjnego środowiska stają się elementami składowymi fabuły prawie na równi z zabójczą enigmą. Ryszard Ćwirlej po mistrzowsku wykorzystał fakty do stworzenia sensacyjnej, literackiej, fikcji przyciągającej uwagę od pierwszej strony i do ostatniego zdania.

 

 

 

"Ostrze nocy" Eliza Drogosz (wyd. Edipresse Książki)

,,Ostrze nocy” zwróciło moją uwagę ze względu na motyw mitologii egipskiej, której nie ma za dużo w literaturze. Autorzy częściej sięgają  po grecką, rzymską czy nawet nordycką antologię legend i mitów. Skuszona więc upałem, piaskiem i powrotem egipskich bogów do naszego świata, zasiadałam do lektury.

 Już na wstępie bardzo spodobało mi się jej wydanie. Matowa okładka, utrzymana w kolorystyce piasku i turkusu już oddaje klimat całej treści. Nie ma tu niestety skrzydełek, za to jest spis treści, a każdy rozdział ma swój tytuł. Czcionka przyjemna dla oka, a kartki w kolorze beżu ułatwiały mi szybkie czytanie. Dlatego same wydanie oceniam na 5, jednak zapytacie  zaraz, a  co z treścią ?

Na samym początku, mimo prologu wprowadzającego do fabuły, nie umiałam się odnaleźć. Pewnie to za sprawą  tego, że nie czytałam poprzednich tomów. Zalana mnogością bohaterów troszkę się gubiłam. Jednak im dalej byłam tym lepiej rozumiałam fabułę i role poszczególnych postaci.  Więc jeśli tak jak ja nie znasz poprzednich 2 tomów to lepiej zacznij tę przygodę od nich.  Muszę przyznać, iż bardzo zaciekawiła mnie historia ukryta na kartach powieści. Budzący się bogowie w ciałach nastoletnich śmiertelników, stylem przypominały mi powieści  Riordana, którego uwielbiam.  Jak też na samym wstępie zaznaczyłam, jest mało książek które odnoszą się do mitologii egipskiej, więc z zapartym tchem śledziłam poczynania bohaterów.

Co do samych bohaterów, mamy tu do czynienia z nastolatkami.  Jak wspomniałam jest ich tu dużo, a każdy ma swoją rolę do odegrania. Na samym końcu jest spis, gdzie autorka umieściła krótkie notki o bogach jak i samych postaciach, co uważam za świetny pomysł. Kogo najbardziej polubiłam? Niestety nie mam takiej osoby. Może to ze względu na różnice wieku lub jak wspomniałam wcześniej zbyt wielu bohaterów, o których ja mało się dowiedziałam. Myślę, że  ta powieść  może przypaść do gustu młodzieży ze względu na współczesny język, jakim posługują się  postacie  i młody wiek. Sądzę, iż właśnie oni nawiążą jakąś nic porozumienia z bohaterami tejże powieści.

 Sama fabuła jest niestabilna. Mam na myśli tutaj akcję raz rozpędzającą się do granic możliwości, by za chwilę zwalniajacą i czasem wręcz zanudzającą czytelnika dość dogłębnymi, przydługimi opisami.  Co zaś tyczy się mitologii egipskiej to widać, że autorka odrobiła lekcje i wspaniale przybliża pustynne opowieści o bogach. Muszę przyznać, iż jest to najmocniejsza strona tej książki.  Bardzo spodobał mi się również sam pomysł , przebudzenia się bogów w ciałach nastolatków.

Podsumowując książka ,, Ostrze nocy”  to dobra powieść, która przedstawia mitologię egipską. Posiada mocne jak i słabe strony,  równoważące się wzajemnie.  Jeśli lubicie tematykę egipską to warto sięgnąć po tę pozycję by  poczuć piasek na twarzy i poszybować na skrzydłach Horusa do zamierzchłych czasów, w jakich to bogowie stąpali po ziemi.  Połączenie starożytności i współczesności uważam również za udany zabieg. Minusem dla mnie byli bohaterowie i niemożność utożsamienia się z nimi czy  po prostu polubienia. Akcja, raz przyspieszająca, a raz zwalniająca  podczas lektury , również mi przeszkadzała. Jednak mimo wszystko sądzę, iż choć nie jest to arcydzieło , to według mnie warto sięgnąć po tę powieść ze względu na mitologię egipską, będącą tutaj najmocniejszą stroną i zarazem atutem tej książki.

"Randka z Hugo Bosym" Agnieszka Lingas-Łoniewska (wyd. Burda)

Przypadek bywa czasem chichotem losu, dość głośnym i z lekkim odcieniem złośliwości, niosącym się jak echo. Na jego karb można złożyć wiele, lecz zdarza się, że staje się on początkiem czegoś, co w ogóle nie mieści się w jakichkolwiek planach. No chyba, że mówimy o szczęśliwym fatum, uśmiechającym się szeroko i od czasu do czasu przypominającym, iż pakowanie się w kłopoty jest naszą specjalnością.

 

Splot okoliczności, fartowny pech – wcale na taki nie wyglądający oraz cała seria mniejszych i większych katastrof czyli kilka dni z życia Jagody Borówko, po których można by powiedzieć, że los coś zawzięty jest na nią. Jednak nie ma czasu zbyt długo się zastanawiać gdyż pewien aktywny uczestnik tego chaosu, w osobie Hugo Bosego, okazuje się być nowym szefem uroczej jego sprawczyni. Taki obrót spraw prowadzi do wielu ekscytujących momentów, ale także jest źródłem dylematów, gdyż nie tak łatwo pogodzić pracę oraz rodzących się uczuć. Czy faktycznie tych dwoje mając się ku sobie, będzie umiało zachować dystans? Przeznaczenie przewrotnie to stwarza odpowiednie sytuacje, to stawia przeszkody, no i nie daje się zapomnieć, że jakieś fatum nad Jagódką i Hugo wisi vel snuje się za nimi. Jednak ta dwójka tak łatwo nie daje za wygraną, przecież pewne uczucia warte są by powalczyć o nie i wbrew wszystkim oraz wszystkiemu. Nawet jeśli wydaje się, że tym razem pech i ludzie zawiązali przeciwko nim spisek.

 

Agnieszkę Lingas-Łoniewską czytelnicy poznali już od mrocznej i kryminalnej strony, ale również emocjonalnej oraz komediowej. W jej najnowszej książce spotykamy się z ogromną dawką humoru oraz bohaterami, jacy na długo zapadną w pamięci. Można by ich porównać do wielu kultowych postaci literackich i filmowych, lecz w tym przypadku jest to niepotrzebne, gdyż stanowią oni klasą sami w sobie, a ich osoby nieraz będą wspominane. Pisarka postawiła na komizm sytuacyjny oraz charakterologiczny, a dialogi są nie jedną, ale wieloma wisienkami na torcie. „Randka z Hugo Bosym” to nie tylko przezabawna komedia, lecz i korowód bohaterów, którzy mają mniejszy lub większy dystans do siebie oraz wydarzeń, jakich są elementem sprawczych. W końcu każda z nas ma lub przynajmniej chciałyby mieć coś z Jagody Borówko, o ognistej fryzurze, figurze i uosobieniu, tak malowniczo opisanej przez autorkę, a w towarzystwie ze swoimi przyjaciółmi tworzącej po prostu bombowy pakiet. Oczywiście Agnieszka Lingas-Łoniewska nie na darmo jest nazywana Dilerką Emocji, bo i tych nie zabraknie w „Randce z Hugo Bosym”, wirtuozersko dobranych do postaci i ich charakterów. Pod lżejszą warstwą kryje się poważniejsza, o jakiej często zapominamy patrząc na uśmiechniętych ludzi, radzących sobie z rzeczywistością z uśmiechem na twarzy. Jeśli do zestawu, w którym już znajduje się ogromna porcja humoru, więcej niż lecznicza dawka uczuć, zapadający w pamięć bohaterowie dodamy zmysłowość to otrzymamy niezapomniane spotkanie, jakie będziemy mogli powtarzać kiedy tylko sięgniemy do książki „Randka z Hugo Bosym”

 

 

 

"Trzy razy miłość" Jolanta Kosowska (Novae Res)

Kiedy tylko przeczytałam opis książki, bardzo chciałam ją przeczytać. Gdzieś tam wierzyłam, że ta historia będzie jedną z tych, które zostaną  w mojej pamięci.
Czy tak się stało?

Tak sobie myślę, że najgorsze w związkach są niedopowiedzenia. Historia naszych bohaterów mogła być piękną, słodka i pełna namiętności bajką, gdyby nie fakt, że Autorka postanowiła pogmatwać im życie, stawiając ich na piedestale par bez przyszłości.

Martyna studiuje medycynę. Jest poukładaną, samodzielną i bardzo pilną studentką. Za dobre wyniki w nauce otrzymuje stypendium i dodatkowo dorabia, udzielając korepetycji.
Łukasz kończy fizjoterapię, ale marzy o medycynie. Gra w piłkę ręczną i jest dobrze rokującym zawodnikiem.
Początek relacji Martyny i Łukasza nie zapowiadał, że tych dwoje cierpi na ''dwubiegunowość lub jakieś inne schorzenie'', ponieważ ich związek rozwijał "standardowo". Problem pojawił się, kiedy ojciec Łukasza poprosił Martynę o korepetycje. Miała ona udzielać ich Łukaszowi, aby przygotować go do egzaminów na medycynę. Dziewczyna z entuzjazmem i zapałem podeszła do tematu, natomiast Łukasz, nie dość, że miał ogromne braki, to bimbał sobie równo. Kiedy okazało się, że Martyna może nie zaliczyć roku, obudziła się w porę i rzuciła w diabły tego niewiedzącego czego, chce od życia, rozpieszczonego chłopca.
Od tej pory zaczęły się rozstania i powroty...pojawiło się też dziecko,  potem kolejne....
Łukasz wpadł w uczuciową matnię, która na przestrzeni lat doprowadziła go do psychicznej samozagłady. I o ile zawodowo można by go uznać za autorytet, o tyle jako człowiek, facet, ojciec okazał się totalnie do niczego. Martyna z kolei miała u swojego boku Krzysztofa - mężczyzna - wzór. Najbardziej poukładana postać tej powieści. Ona sama również radziła sobie całkiem dobrze, gdyby nie ta obezwładniająca tęsknota za miłością... w jej przypadku destrukcyjną.
Czy tych dwoje dostanie szansę od losu i znajdą się kiedyś w odpowiednim miejscu i czasie?
Na to pytanie znajdziecie odpowiedź, sięgając po tę książkę.

Szczerze powiem, że ciężko było mi odłożyć tę książkę, pomimo tego, że w pewnym stopniu mnie zawiodła.
W pierwszej kolejności zawiódł mnie główny bohater, którego Jolanta Kosowska przyodziała w przyciasny garnitur, zakładając mu na głowę przyciasny kask. No za cholerę nie mogłam zrozumieć gościa. Imponował mi jako fachowiec w swoim zawodzie, pięknie mówił o dzieciach z mózgowym porażeniem dziecięcym, które na sam jego widok uśmiechały się promiennie, ale nie zagrał mi życiowo. Niesamowicie dotknął mnie fakt jego obojętności wobec swoich dzieci. Nie odnalazłam w nim ani krzty ciepłych rodzicielskich uczuć. Dla niego najważniejsza była Martyna, a cała reszta mogłaby nie istnieć. Pani Jolanto, stworzyć taki ewenement, to sztuka!
Druga sprawa to zaczęty wątek siostry Łukasza - Ewy, gdzie wcześniej dowiadujemy się, że Łukasz jest jedynakiem (taka niezgodność razi).
Kolejny mankament to akcja dziejąca się na przestrzeni lat... Tutaj już po kilku cofnięciach się w latach, potem po odjęciu dwudziestu sześciu miesięcy i dodaniu kolejnych czterech lat, potem siedmiu, i dziesięciu - wyszło mi, że muszę skończyć liczyć, bo okaże się, że nasi bohaterowie już dawno wąchają kwiatki od spodu.
Raziła mnie masa powtórzeń oraz opisów, które w tej historii nie były zoptymalizowane.
I teraz minus do Wydawcy;  Czcionka taka, że bez lupy nie podchodź, co przekłada się na wydłużony czas czytania. Numeracja stron mikroskopijna.

W ogólnym rozrachunku ta historia jest naprawdę interesująca. Gdyby tak nie było, po przeczytaniu kilku kartek, rzucałabym książką w kąt i wracała do niej z przymusu. A tak nie było. Zwyciężyła ciekawość, w którą stronę Pani Jolanta poprowadzi swoich bohaterów, co się jeszcze wydarzy ( a działo się dużo)
”Prawdziwa miłość zaczyna się kiedyś i później trwa już wiecznie..”
Jeśli lubicie powieści o miłości, która rani, boli, dławi, zabiera energię, a przy tym jest tak niewyobrażalnie silna, to zachęcam do przeczytania.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję portalowi Czytajmy polskich autorów oraz Wydawnictwu Novae Res.