Aktualności
Katarzyna Puzyńska "Więcej czerwieni" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: niedziela, 14, wrzesień 2014 10:58
Katarzyna Puzyńska swoim świetnym debiutanckim Motylkiem tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że rodzimy kryminał ma się naprawdę dobrze. Puzyńska to kolejna polska autorka, która nie tylko znakomicie orientuje się w kryminalnej konwencji, ale też potrafi się tą konwencją bawić, potrafi ją przekształcać, ugniatać, przeciskać przez sito własnej świadomości. Jest oryginalna, tworzy pełnokrwistych bohaterów, zaskakuje świeżością spojrzenia i lekkim piórem. Więcej czerwieni to druga część serii o – znanych nam już z Motylka – policjantach z Lipowa. Równie dobra, jak pierwsza. A może nawet... lepsza?
Młodszy aspirant Daniel Podgórski ma powody do radości. Jego związek z piękną Weroniką Nowakowską, rudowłosą psycholożką z Warszawy, wkroczył w obiecujący etap wspólnego pomieszkiwania, a malownicze Lipowo kąpie się w letnich promieniach słońca. Na polach złoci się zboże, woda w jeziorze przyjemnie szumi, a las błogo pachnie żywicą. Niestety, letnią sielankę brutalnie przerywa makabryczne wydarzenie. W okolicach Lipowa giną dwie młode kobiety. Bynajmniej nie z przyczyn naturalnych. Wszystko wskazuje na to, że obie zbrodnie popełniła ta sama osoba. Czy policja będzie miała do czynienia z seryjnym mordercą? Na czele ekipy śledczej staje dość kontrowersyjna komisarz Klementyna Kopp – starsza pani w skórzanym żakiecie, z wyblakłymi tatuażami na ramionach, wyjątkowo lubująca się coca-coli i słodkich batonikach. Do grupy dołącza również młodszy aspirant Daniel Podgórski, a także elegancki i wyrafinowany nadkomisarz Wiktor Cybulski, zawsze w ogromnych okularach i nienagannie wyprasowanym garniturze, oraz aspirant Grzegorz Mazur i psycholożka Julia Zdrojewska. Prokurator obstaje przy tezie, że zbrodnie popełnił seryjny zabójca, mimo iż komisarz Klementyna Kopp wyraźnie skłania się ku innej opcji... Prowadzenie śledztwa utrudniają jej jednak osobiste rozterki i nagłe, silne emocje, z którymi nie do końca potrafi się uporać. Nad życiem prywatnym młodszego aspiranta Daniela Podgórskiego również gromadzą się z wolna czarne chmury. A śledztwo staje w miejscu...
Muszę przyznać, iż pod względem fabularnym Więcej czerwieni przypomina labirynt, który zaprojektował ktoś paskudnie złośliwy. Człowiek myśli, że już wyszedł na prostą, słoneczko pięknie oświetla drogę, wszystko zdaje się zmierzać w oczywistym kierunku i cel jest na wyciągnięcie ręki. I co...? Guzik, drodzy państwo. Oto bowiem wyrasta przed nami kolejna ściana, przez którą nijak nie możemy przejść. Musimy zatem skręcić, szukać dalej, na powrót błądzić i kluczyć, przemierzać ścieżki tego labiryntu wzdłuż i wszerz, z nadzieją na to, że wreszcie trafimy do wyjścia. A wszystkie Ariadny ze swoimi cudownymi nitkami jak na złość gdzieś się pochowały. Misternie skonstruowana i przemyślana fabuła jest największym atutem tej powieści. Wszystko tutaj ma swój sens i cel, a autorka wyjątkowo sprawnie – wręcz filmowo – operuje detalem i zbliżeniem, przemilczeniem i słownymi łamigłówkami, które sprawiają, że czytelnik gubi się w domysłach i sam zaczyna prowadzić własne śledztwo. A zbrodnia, którą sprezentowała nam Puzyńska, niebezpiecznie ociera się o zbrodnię doskonałą. Do tego wszystkiego książka jest naprawdę świetnie napisana. Stylistycznie Puzyńska zbliża się momentami do Agathy Christie, a jednak jej język jest mniej emocjonalnie oszczędny. Niektóre frazy – zwłaszcza w opisach – ocierają się o smakowitą lirykę i są literacko bardzo piękne. Największą jednak siłą autorki jest to, że potrafi tym językiem właściwie operować. Doskonale wie, kiedy może dać się ponieść klawiaturze i „zaszaleć” z ozdobnikami, a kiedy przyjąć formę bardziej oszczędną, posłużyć się stylem przezroczystym, by czytelnik skupił się raczej na intrydze i kryminalnych smaczkach. I jeszcze ci bohaterowie! Smakowici, niebanalni, z krwi i kości, pełni sprzeczności, niekiedy strasznie wkurzający, innym razem budzący tkliwość, sympatię, współczucie, śmiech... Każdy z nich to oryginał nie do podrobienia. Klementyna Kopp ze swoją nieodłączną butelką coca-coli, Daniel Podgórski, któremu wizerunkowo daleko do Policjantów z Miami, czy wreszcie Wiktor Cybulski w drogim garniturze, rozmiłowany w eleganckiej kuchni i nawet w prosektorium oddający się rozmyślaniom o tym, jakie wino najlepiej pasuje do białej czekolady... Kocham ich. Z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Więcej czerwieni to kolejny dowód na to, że Katarzyna Puzyńska naprawdę zna się na rzeczy. Potrafi pisać, zaskakiwać i zachwycać. I jeszcze jedno potrafi. Pobudzać apetyt, który – jak powszechnie wiadomo – rośnie w miarę jedzenia. Swoją drugą książką udowodniła, że nie zamierza spocząć na laurach i odcinać kuponów od Motylka. Więcej czerwieni to, mam nadzieję, kolejny krok do przodu w jej pisarskiej karierze. Trzeciej części serii o policjantach z Lipowa, o zagadkowym tytule Trzydziesta pierwsza, już nie mogę się doczekać. Bo chcę więcej! Więcej!!!
Wywiad z Katarzyną Puzyńską.
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: sobota, 13, wrzesień 2014 08:15
Zapraszamy do lektury wywiadu z Katarzyną Puzyńską, autorką powieści "Więcej czerwieni". Już wkrótce recenzja tej książki na naszym portalu i konkurs!
Wywiad przeprowadził Marcin Wilk, umieszczamy tekst za zgodą Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Włosy i pewien spacer z mamą
Z Katarzyną Puzyńską, autorką kryminałów "Motylek" i "Więcej czerwieni", rozmowa o Lipowie, Agacie Christie, rodzimych kryminałach, narodzinach bohaterów, psychologii i... kochanych czworonogach.
Marcin Wilk: - Spytam na początek bez sprawdzania w Googlach - gdzie jest Lipowo? Jak tam, dajmy na to, z Warszawy najlepiej dojechać?
Katarzyna Puzyńska: - Zacznę od tego, że książkowe Lipowo nie istnieje w rzeczywistości. Jednak tworząc tę wieś, która stała się właściwie pełnoprawnym bohaterem moich powieści, faktycznie inspirowałam się pewnym szczególnym miejscem. Nie chcę dociekliwym Czytelnikom zepsuć zabawy, więc nigdy nie zdradzam prawdziwej nazwy „Lipowa”. Mogę tylko powiedzieć, że jest to ukochana wieś mojego dzieciństwa. Prawdziwe „Lipowo”, tak jak i to książkowe, leży w przepięknych rejonach Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Tuż obok jezior Bachotek i Strażym. Jeszcze w województwie kujawsko-pomorskim, ale już prawie w warmińsko-mazurskim. Z Warszawy jest tam około 200 kilometrów. Od razu dla porządku dodam, że mówiąc „inspiracja”, mam na myśli lokalizację, otoczenie i atmosferę wsi. W prawdziwym „Lipowie” oczywiście nie czają się żądni krwi mordercy.
- Za to z „Lipowem” jesteś ponoć związana rodzinnie. Jak?
- Tak. Mój sentyment do tego miejsca niewątpliwie wynika także z faktu, że przez wiele lat mieszkali tam moi dziadkowie, a ja w dzieciństwie spędzałam u nich każdą wolną chwilę. Nadal mam tam serdeczne przyjaciółki.
- Pytam o to Lipowo, bo otoczenie w kryminałach jest często równie ważne jak akcja. Dlaczego więc akurat wieś Twoich dziadków?
- Zdecydowanie otoczenie i lokalizacje są w kryminałach (i nie tylko) bardzo ważne. Lipowo jest małą społecznością. Tu wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą… ale czy na pewno? Nagle okazuje się, że każdy ma jakąś tajemnicę, którą skrzętnie ukrywa, a spokój i idylliczna atmosfera to tylko pozory. Dla mnie takie małe, hermetyczne społeczności są fascynujące. To jest jakby świat w pigułce, gdzie problemy ogólne możemy zobaczyć w mniejszej, łatwiej przyswajalnej skali.
- Po lekturze „Motylka” i „Więcej czerwieni” można stwierdzić, że trzymasz się gatunku.
- Staram się trzymać reguł gatunku, ponieważ sama uwielbiam klasyczne kryminały.
- No to muszę spytać: kto jest Twoim mistrzem?
- Moją mistrzynią zdecydowanie jest Agatha Christie. To właśnie od jej powieści zaczęła się moja miłość do kryminału. Czytałam je wszystkie kilkakrotnie.
- Wszyscy ta Christie! Na czym polega jej fenomen? Jak myślisz?
- Najważniejszą rzeczą jest chyba doskonale skonstruowana fabuła w niemal każdej powieści tej autorki. Wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe. Tropy pojawiają się na każdym kroku i, przynajmniej teoretycznie, uważny czytelnik ma szansę zgadnąć, kto jest zabójcą. Zachęca to do podjęcia gry intelektualnej z autorką. Powiedziałam „przynajmniej teoretycznie”, ponieważ w przeważającej większości przypadków Agacie Christie udaje się nas czytelników przechytrzyć.
- Oj tak!
- Co ciekawe, czytałam gdzieś, że zostały przeprowadzone badania lingwistyczne nad fenomenem Agathy Christie. Otóż owi badacze lingwiści uważają, że pisarka zawdzięcza swoją ogromną popularność prostemu, bezpośredniemu językowi. Brak stylistycznych udziwnień powoduje, że w trakcie czytania skupiamy się całkowicie na intrydze i działaniach bohaterów. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale podobno im dalej w głąb książki Christie, tym zdania stają się prostsze i krótsze, potęgując tym samym dodatkowo napięcie. Ciekawe, ile w tym jest prawdy. Poza tym jest też swoisty czar sielskiej angielskiej prowincji, w której aż chcemy się zagłębić, no i niezapomniane postaci Herkulesa Poirota i panny Marple.
- To Christie. A kogo ze współczesnych najwyżej oceniasz?
- Jeżeli chodzi o pisarzy współczesnych, najbardziej cenię chyba Camillę Läckberg, która znakomicie podąża ścieżką wytyczoną przez Christie.
- No i jest przedstawicielką fenomenu skandynawskiego. Zastanawiałaś się, skąd ta popularność?
- Odpowiem może za siebie. Od kiedy przeczytałam książki Agathy Christie i zakochałam się w klasycznym kryminale, szukałam pisarzy współczesnych, którzy pisaliby według reguł gatunku. Czytałam wiele powieści pisarzy anglojęzycznych, ale głównie były to thrillery i książki, które można określić mianem „sensacji”. Te gatunki także lubię, ale cały czas czegoś mi brakowało. Do momentu, kiedy odkryłam kryminały szwedzkie. Mam wrażenie, że wielu pisarzy z tego kraju tworzy takie powieści, jakie pisałaby Agatha Christie dzisiaj. Trzymają się zasad gatunku, ale jednocześnie wplatają do swoich historii wiele wątków społeczno-obyczajowych. Za fasadą kryminału „przemycają” ważne problemy współczesnego społeczeństwa. Nie tylko szwedzkiego. W ten sposób otrzymujemy literaturę popularną, która jednak coś za sobą niesie.
- Jest coś jeszcze?
- Wielkim plusem większości kryminałów szwedzkich i skandynawskich w ogólności jest także ciekawy bohater, u Mankella mamy Kurta Wallandera, u Larssona Lisbeth Salander, u Edwardsona Erika Wintera i tak dalej. Mamy ochotę śledzić życie tych bohaterów w kolejnych książkach danego cyklu. Dalsze losy policjantów prowadzących śledztwo stają się równie ważne co intryga kryminalna opisana w konkretnej powieści. Swoją drogą, Liza Marklund powiedziała w jednym z wywiadów, że kryminały są szczególnie popularne w krajach dobrobytu. Jej zdaniem kontrast pomiędzy ustabilizowanym dobrym życiem a morderstwem jest szczególnie duży. Być może to powoduje fascynację. W Polsce kryminał jest także coraz bardziej popularny, więc idąc tym tropem, może jednak żyje nam się coraz lepiej?
- Do Skandynawii troszkę nam brakuje...
- Szwecja jest niewątpliwie krajem dobrobytu. Ma to swoje wymierne korzyści także dla tamtejszych pisarzy. Nie znam danych statystycznych, ale słyszałam, że spore sumy przeznaczane są przez państwo szwedzkie na dofinansowywanie zagranicznych tłumaczeń rodzimej twórczości. W ten sposób szwedzcy pisarze mają szansę trafić ze swoimi powieściami do innych krajów. I do kolejnych czytelników.
- Na przykład do Polski. Tu obserwujemy wielką popularność tego gatunku. Twojego „Motylka” chwalili zresztą Gaja Grzegorzewska i Robert Ostaszewski. Trochę trudne to pytanie - bo o kolegów - ale jak oceniasz rynek kryminałów w Polsce?
- Jak ktoś mądry kiedyś powiedział „cudze chwalicie, swojego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”. Te słowa mają już teraz prawie dwa wieki, a nie straciły na swoim znaczeniu. Myślę, że my w Polsce często nie doceniamy tego, co nasze. Taka nasza tendencja narodowa, która całe szczęście coraz bardziej chyba się zmienia. Zaczynamy poważać naszych własnych pisarzy. A mamy kogo podziwiać! Jeżeli chodzi o kryminały, niewątpliwie warto zwrócić uwagę na wspomnianą już Gaję Grzegorzewską, na Martę Guzowską, Annę Klejzerowicz, Annę Fryczkowską, Zygmunta Miłoszewskiego, Katarzynę Bondę, Joannę Jodełkę i… długo można by jeszcze wymieniać. Nasi autorzy w większości nie ustępują zagranicznym. Warto dać nam szansę i promować rodzimą literaturę.
- Wróćmy zatem do rodzimego Lipowa, a właściwie do obyczajowej otoczki. To prawda, że na początku pisania „Motylka” miałaś w głowie zabitą zakonnicę?
- Tak. Gdzieś tam kręciła się po kątach i właśnie od tego się wszystko zaczęło. Któregoś dnia przyszła mi do głowy scena leżącej na zaśnieżonym poboczu wiejskiej drogi przejechanej przez samochód zakonnicy. Zaczęłam się zastanawiać, co mogło się wydarzyć, dlaczego ktoś chciał zabić kobietę, która nie miała nic na sumieniu… i tak właśnie powstał „Motylek”. Przy okazji zaśnieżonej drogi wrócę jeszcze do fenomenu popularności kryminałów skandynawskich. Śnieg, biel, chylący się ku końcowi dzień, szarość i ciemność wczesnej zimowej nocy. To wszystko także tworzy nastrój kryminału, prawda? U nas też zima bywa długa, więc może warto przekuć ją na „kryminalny” sukces na miarę skandynawskich pisarzy.
- Coś w tym jest. A skoro już pytam o początki, jak sprawa wyglądała w przypadku „Więcej czerwieni”? Co tam było najpierw?
- Włosy i pewien spacer z moją mamą, kiedy to zaczęłyśmy rozmawiać na ten temat. Nie chcę zdradzić zbyt wiele. Czytelnik dowie się wszystkiego z lektury książki.
- Czy pisanie kolejnych książek - po debiucie - jest łatwiejsze? A może, przez to, że są one oceniane przez czytelników i krytykę, sprawa się komplikuje?
- Mimo wszystko wydaje mi się, że pisanie po debiucie jest łatwiejsze niż przed. Ze względu na spokój ducha, że oto udało się i przynajmniej jedna książka już jest na rynku. A tak na poważnie, po tym, jak powieść trafi już w ręce Czytelników i Recenzentów, tekst zaczyna żyć własnym życiem. Może zostać rozmaicie zinterpretowany i oceniony. Pisarz nie ma nad tym kontroli i musi się z tym pogodzić już na początku. Wielu autorów opisuje to uczucie jako wypuszczenie ukochanego, wypieszczonego dziecka w świat. Nie wiesz, co je tam spotka, ale z drugiej strony nie możesz w nieskończoność trzymać go pod kloszem.
- Na przykład takich bohaterów. Jak wyglądają ich narodziny? Pytam o to zwłaszcza w kontekście niesamowitej komisarz Kopp, ale także „człowieka z problemami”, czyli Podgórskiego.
- Pomaga mi obserwowanie osób wokół mnie. Słuchanie tego, co i jak mówią, jak się zachowują, a nawet przypatrywanie, jak się poruszają. Żadna z moich postaci nie jest stuprocentowym odzwierciedleniem żyjącej naprawdę osoby, ale często „pożyczam” sobie zachowania czy cechy charakteru, które u kogoś zauważyłam. Nie tylko u innych, ale także u siebie! Zapewniam, że dla siebie samej też nie mam taryfy ulgowej. Klementyna Kopp jest mi szczególnie bliska. Kiedy ją tworzyłam, bałam się, jak Czytelnicy na nią zareagują. Co powiedzą? Chociaż sama Klementyna by się tym nie przejęła, ja cała drżałam. Okazało się jednak, że niepotrzebnie. Wielu Czytelników najbardziej ceni sobie właśnie tę postać. Marta Guzowska określiła ją nawet mianem „panny Marple XXI wieku”, za co bardzo dziękuję! W „Więcej czerwieni” Czytelnicy będą mieli okazję dowiedzieć się więcej na temat komisarz Kopp. Jeżeli chodzi zaś o Daniela Podgórskiego, to nie jest on na pewno typowym „superbohaterem”. To raczej zwykły człowiek. Ma swoje słabości i problemy. Głównie w relacji z matką, która rzutuje na całe jego życie.
- O właśnie! Czy Twoje psychologiczne fachowe przygotowanie pomaga w pisaniu czy raczej przeszkadza?
- Wśród studentów psychologii i psychologów krąży taki żart, że wszyscy ich znajomi pytają „czy teraz czytasz mi w myślach?”. Słysząc ten dowcip, psychologowie uśmiechają się do siebie nawzajem porozumiewawczo. To jest żart powtarzany niemal do znudzenia, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby o nim nie wspomnieć. Chciałoby się rzec, że psycholog też człowiek. Ma tylko nieco większą niż przeciętna osoba wiedzę na temat mechanizmów działania ludzkiej psychiki i ludzkich zachowań, co może wykorzystać zwłaszcza w budowaniu portretów psychologicznych swoich postaci. A jak już wspomnieliśmy, ciekawy bohater w kryminale jest niezwykle ważny. Tu wykształcenie psychologa niewątpliwie pomaga. Na pewno jednak nie jest tak, że wymyślając postać, wertuję opasłe podręczniki do psychologii, to przychodzi raczej niejako naturalnie. Nie zauważyłam, żeby wykształcenie psychologiczne jakoś przeszkadzało w pisaniu na którymkolwiek z etapów. Całe szczęście.
- To na koniec spytam jeszcze o obecność koni i psów na kartach książki. To ponoć też u Ciebie jest jakoś osobiście uzasadnione. Prawda?
- Tak. Uwielbiam zwierzęta. Mam trzy psy i dwa konie, więc można powiedzieć, że jest to już cały poważny zwierzyniec. Duża część mojego życia kręci się właśnie wokół nich. To rozumie pewnie każdy właściciel czworonoga. Sam widzisz, że zwierzęta nie mogły się nie pojawić w moich książkach.
Rozmawiał Marcin Wilk.
Franz Kafka "Proces" (Wydawnictwo MG) recenzja gościnna
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 12, wrzesień 2014 08:19
Być może kogoś zdziwi fakt, że na portalu promującym twórczość polskich autorów pojawił się tekst dotyczący słynnego dzieła Franza Kafki - niemieckojęzycznego pisarza żydowskiego pochodzenia, urodzonego w Pradze. Stało się tak ze względu na tłumacza, a zarazem ilustratora „Procesu” w jednej osobie – genialnego artystę, mistrza ołówka, pędzla i pióra, jakim był nieodżałowany Bruno Schulz. Jego tragiczna śmierć w 1942 r. położyła kres wielkiej indywidualności artystycznej. Na szczęście dorobek twórczy Schulza, imponujący nie obfitością lecz niepowtarzalnością, został ocalony od zapomnienia i wciąż zachwyca oraz inspiruje wrażliwych odbiorców kultury. Jego prace plastyczne gromadzi Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza w Warszawie, które udostępniło materiał ilustracyjny do niniejszego wydania powieści Kafki.
Grafiki geniusza z Drohobycza charakteryzują się specyficzną, ostrą, karykaturalną kreską. Przedstawiane na nich postaci są jakby zdeformowane, niedbale nakreślone, mroczne i spowite aurą tajemniczości. Znakomicie korespondują z kafkowską prozą – niejednoznaczną, pełną symboli, umieszczaną w nurcie ekspresjonizmu oraz egzystencjalizmu. Wykorzystanie rysunków Schulza jako ilustracji do „Procesu” okazuje się niezwykle trafne.
„Proces” uznawany jest za parabolę, bywa interpretowany na wiele sposobów. Według Ericha Fromma opowiada o odpowiedzialności za własne życie. Widoczny jest wpływ filozofii Kierkegaarda: absurdalność sytuacji, w jakiej znalazł się bohater, świadczy o bezsensowności egzystencji. W sensie dosłownym mamy do czynienia z opowieścią o człowieku zniewolonym przez prawo i nadmierną biurokratyzację. Wyraźne są odniesienia do systemu totalitarnego. To również dzieło o ludzkiej samotności i bezradności, zawierające motywy takie jak: przemiana, praca, miasto, labirynt, wina i kara. Niezależnie od ścieżki interpretacyjnej, jaką przyjmiemy, nie sposób pozostać ignorantem wobec bohatera, Józefa K., który stał się literackim archetypem, punktem kulturowych odniesień. Paradoksalnie - pozbawiony indywidualnych cech, nawet pełnego nazwiska - zaistniał. Przykładem chociażby utwór zespołu Pidżama Porno, zatytułowany po prostu „Józef K.”
Fabuła powieści jest - można by rzec - „nienachalna”. Niedorzeczne w sumie zdarzenia ułożone są chronologicznie. Całość rozpięta w ciągu roku - od dnia 30. urodzin bohatera do przedednia 31 rocznicy, zamknięta w 10 rozdziałach, w tym 8 jest niedokończony. Słynne pierwsze zdanie: „Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany” skutecznie pobudza ciekawość czytelnika i wnosi wiele treści – od razu wiemy, o kim mowa oraz co, w jakich okolicznościach się wydarzyło. Kafka wprowadził klimat grozy, tajemniczości, absurdalności. Posługiwał się językiem prostym, przejrzystym, wręcz „suchym”. Nie zatracono tego w tłumaczeniu. Co ciekawe, badacze literatury twierdzą, iż przekładu dokonała Józefina Szelińska, narzeczona autora „Sklepów cynamonowych”, a on tylko firmował go swoim nazwiskiem.
Do lektury „Procesu” wróciłam po latach, teraz znajdując jego wykwintny smak. Jest to niewątpliwie klasyka, do której trzeba dojrzeć. Powieść wiecznie żywa, ponadczasowa i wielowymiarowa. Warto zwrócić uwagę na estetykę wydania. MG spisało się na medal prezentując szereg dzieł klasyki światowej literatury w twardych oprawach, przejrzystym układzie graficznym, ze znakomitymi ilustracjami. Zaszczyt mieć na półce taki tom, a czytać – przyjemność bezcenna!
Beata Ostrowicka "Przecież cię znam" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 11, wrzesień 2014 08:29
O czym marzy każda nastolatka? Z jakimi problemami styka się codziennie? Każdy z nas jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie na podstawie własnych doświadczeń i wspomnień. Ale czy codzienne zmagania dzisiejszej młodzieży można porównać z tymi z naszych czasów?
Po przeczytaniu książki „Przecież cię znam”, autorstwa Beaty Ostrowickiej, z całą pewnością mogę powiedzieć, że niekoniecznie. Mam wrażenie, że jeszcze dziesięć lat temu rozwody nie były globalna epidemią, a od dzieci wymagało się głównie tego, żeby się uczyły.
Laura, główna bohaterka, jak na siedemnastoletnią dziewczynę ma, jak na mój gust, trochę za dużo obowiązków. Oprócz szkoły, na swoje barki przyjęła udzielanie korepetycji, pomoc starszej pani Wandzie, w momencie kiedy jej mama nie może jej odwiedzić i chyba najbardziej zajmujące - bycie na każde zawołanie swojej roztrzepanej siostry Moniki, dla której wyjście na piwo ze znajomymi jest ważniejsze, aniżeli spędzenie wieczoru ze swoją córką. Do tego ojciec mieszkający z kolejną miłością swojego życia, wyzwalający skrajne, niekoniecznie pozytywne emocje. I jeszcze mama, która dopiero teraz wyjawia jej, że to w gruncie rzeczy nie tylko wina ojca, że już nie są razem, a niechęć do niego, którą zaszczepiła w Laurze nie do końca jest zasadna.
Bohaterka nie może jednak narzekać na brak wsparcia ze strony przyjaciół, pomimo że, jak to w przyjaźni - raz jest lepiej a raz gorzej, może liczyć na Szarą, Dominikę i Błażeja. Nie zawsze potrafi poprosić o pomoc, nie chcąc obarczać nikogo swoimi problemami, wręcz stara się być tą, na którą można zawsze liczyć. Przyjaciele mogą polegać na Laurze, o każdej porze dnia i nocy, a taka prawdziwa przyjaźń, szczególnie wśród młodzieży, mam wrażenie że jest rzadko spotykanym skarbem.
Problemy rodziny i przyjaciół, od których Laura nie potrafi się zdystansować, zmagania z własnymi demonami i codzienne obowiązki przytłaczają dziewczynę, ale czy odnajdzie w sobie siłę, aby wszystko poukładać? Jaką wybierze dalszą drogę, w ciągle trwającym momencie kształtowania własnego „Ja”? Czy nadal dobro wszystkich dookoła będzie przedkładać nad własne marzenia?
Książka raczej dla młodszego czytelnika, jednak nie oznacza to, że nie możemy wejść do świata nastolatków poprzez powieść „Przecież cię znam”. Napisana prostym językiem z nutką humoru, jest świetną odskocznią na jesienne wieczory.