Monika Abdelaziz, Ewa Zarychta "Księżyc zza nikabu. Polska muzułmanka w Egipcie" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 25, listopad 2015 09:15
- Autor: Agata Piątek
„Księżyc zza nikabu” to książka o współczesnym Egipcie widzianym oczami dwóch Polek tam mieszkających – Moniki Abdelaziz i jej matki, Ewy Zarychty. W dużej mierze oparta jest na blogu prowadzonym przez nasze rodaczki – www.polskamuzulmanka.blog.pl
Pustynie, wielbłądy, piramidy, prażące słońce, islamiści i miasta przepełnione turystami– takie jest wyobrażenie o Egipcie większości Polaków. Żyjemy w XXI wieku, w dobie Internetu, a nasze wyobrażenia są tak mylne. Żyjąc w Polsce Egipt uważamy za kraj Trzeciego Świata, a tymczasem, kraj ten na niektórych płaszczyznach dorównuje, a i zdarza się, że wyprzedza Polskę.
Panie Monika i Ewa w swojej książce bardzo prosto, ale barwnie opisują prawdziwy Egipt i życie w nim. Ukazują przepiękne krajobrazy, najróżniejsze zakamarki Egiptu, ale książka jest przede wszystkim nieocenioną skarbnicą wiedzy na temat tamtejszej kultury, religii, klimatu, zwyczajów i codzienności. Pani Monika w Egipcie założyła rodzinę-ma męża i synka, po którego narodzeniu postanowiła przejść na islam. W bardzo przystępny sposób wyjaśnia czytelnikowi na czym tak naprawdę islam się opiera i jak wygląda jego praktykowanie współcześnie. Żyjąc w Egipcie Polki musiały się przystosować, zadomowić i chociaż nie zawsze jest łatwo, Egipt nie jest taki straszny, jak wielu z nas sobie wyobraża. Niestety, nie zawsze jest też kolorowo, o czym autorki niejednokrotnie się przekonały. Patrząc przed siebie widzimy zdumiewający, piękny kraj, o bogatej kulturze i tradycji, a kiedy się obejrzymy możemy się zderzyć z brutalnością Egiptu.
Egipt zdecydowanie różni się od europejskich krajów, ale nie jest też taki jak większość krajów arabskich. Autorki łamią niejeden stereotyp, chociażby o prawach i traktowaniu tamtejszych kobiet. Czytając książkę mamy doskonały pogląd na rzeczywistość, na codzienność jaka otacza tamtejszą ludność. Z lektury wyniosłam, że ludzie tam są nieraz o wiele bardziej życzliwi niż Europejczycy, szczególnie w stosunku do dzieci, ale niestety też istnieje druga strona medalu – trzeba naprawdę uważać, komu się ufa, nawet jeśli zna się tę osobę kilka czy kilkanaście lat.
Pani Monika Abdelaziz opisuje jak wygląda jej życie z mężem muzułmaninem, jak wygląda codzienność jej i ich dziecka. Codzienność w Egipcie diametralnie różni się od tej naszej. Największą różnicą, i taką która mnie osobiście najbardziej zaskoczyła jest ta dotycząca pór dnia. Otóż w Egipcie nie ma nic dziwnego w tym, że dzieci, nawet w wieku 4 lat o 1 w nocy bawią się w rówieśnikami na zewnątrz. Nie ma nic dziwnego w tym, że o 2 w nocy do męża Pani Moniki dzwoni kolega z propozycją wyjścia na miasto. Zakłady krawieckie w Egipcie czynne są nawet do 4 nad ranem i tak, nie ma w tym nic dziwnego. Prawdziwe życie w Egipcie zaczyna się po 22.
Życie w Egipcie, u boku muzułmanina być może nie zawsze jest łatwe, ale jak sama Pani Monika pisze, każdy związek wymaga starań z obu stron, a w związku ludzi innej narodowości czy z innych kręgów kulturowych jest to dodatkowo utrudnione. Nie obejdzie się bez kompromisów, ale ważne jest to, by do nich dochodzić.
„Prosta zasada – obie strony muszą wykonywać kroki. I to kroki o podobnej długości i w podobnym tempie. Jakiekolwiek braki w tej kwestii wcześniej czy później dadzą o sobie znać.”
Żałuję, że książka nie wyjaśnia jak autorki znalazły się w Egipcie, zaspokoiłoby to ciekawość niejednego dociekliwego czytelnika. Szkoda też, że nie ma rozróżnienia, która z Pań pisze dany rozdział – zdarzało mi się czytać coś z przekonaniem, że wydarzenia opisuje Pani Monika, a po pewnym czasie okazywało się, że jest to historia z perspektywy Pani Ewy. Ale nie jest to aż tak istotne i w większości przypadków bez problemu można rozróżnić, która z Pań przedstawia wydarzenia.
„Księżyc zza nikabu” otworzył mi oczy i rozjaśnił wiele sprawy dotyczących Egiptu. Dzięki tej lekturze czytelnik dowiaduje się, że kraj ten ma niejedno oblicze. Autorki ukazują prawdę taką jaka jest, bez zbędnych ozdobników i przekłamań. Ukazują piękno Egiptu, ale nie ukrywają, że potrafi być równie brutalny. Książka ta zmieniła moje poglądy nie tylko na temat samego Egiptu, ale również na temat ludzi tam żyjących. Polecam wszystkim miłośnikom państwa nad Nilem, ale również tym, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o tym egzotycznym kraju i nastawiają się na prawdę, a nie podkolorowaną historię. „Księżyc zza nikabu” to idealna lektura dla osób, które chcą się wybrać do Egiptu czy to w celach czysto turystycznych czy innych. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że po tej lekturze zdecydowanie zmienicie swoje podejście do Egiptu.
Irena Matuszkiewicz "Zjazd rodzinny" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 24, listopad 2015 09:59
Są takie powieści, w których zatapiamy się bez reszty, chłonąc jak gąbka losy bohaterów, a po przewróceniu ostatniej kartki czujemy rozczarowanie i niedosyt. Przykro nam opuszczać dopiero co poznane postaci, chcielibyśmy nadal śledzić ich dzieje, dowiedzieć się jak najszybciej, co było dalej. Do takich właśnie książek należy „Zjazd rodzinny” Ireny Matuszkiewicz i szczęśliwie na ostatniej stronie widnieje napis „Koniec części pierwszej”. Tylko kiedy ukaże się druga? Ci, którzy mają już za sobą pierwszy tom, nie mogą się doczekać.
Autorka ma w dorobku już kilkanaście powieści, w których doskonale portretuje polską współczesność, mądrze i ciekawie opowiada życiowe historie, czasem też wprowadza wątki kryminalne. Tym razem pokusiła się o sagę historyczno –obyczajową. Zaprosiła czytelników do wędrówki w dwóch planach czasowych - współczesnym (2014 r.) oraz przeszłym, obejmującym lata 1918- 1939. Pokazała różnorodne charaktery postaci, zmiany w mentalności ludzkiej na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a także jak wyglądała sytuacja kobiet dawniej i dziś. Bez zbędnego moralizowania Irena Matuszkiewicz przedstawiła obraz rodziny na przestrzeni XX w. i początków XXI.
Ewa Parelska, z zawodu archiwistka, próbuje rozwikłać rodzinną historię. Dowiedziała się niedawno, że we Włoszech zmarła kobieta podająca się za siostrę jej babki. To nie zgadza się ze znanymi faktami. Córka podsuwa jej pomysł zorganizowania zjazdu wszystkich krewnych. Ewa nie wykazuje entuzjazmu, w końcu niektóre osoby widziała raz w życiu albo i wcale. Familia jest dość pokaźna, albowiem protoplaści rodu, Leontyna i Jan Korzeńscy mieli aż siedmioro dzieci. Koligacje i daty można prześledzić na zamieszczonym we wstępie drzewie genealogicznym.
Wątek współczesny stanowi tylko pretekst dla snucia opowieści o Korzeńskich, których życie rozgrywało się na tle ważnych wydarzeń historycznych i politycznych. Pochodzący z Kielc Jan, szczęśliwie wróciwszy z wojny, ożenił się z córką zamożnego kupca z Włocławka, przeprowadził tam wraz z matką Elwirą i założył sklep kolonialny. Na świat przychodziły kolejne dzieci, na imieninach u wuja Józefa toczyły się polityczne dysputy, w kuchni rządziła Busia, odbywały się sylwestry, dziecięce przedstawienia itp.… po prostu -toczyło się życie. Ot, takie międzywojenne „W Jezioranach” albo „Matysiakowie”.
Śledząc życie bohaterów, ich problemy i zwykłe sprawy, można przenieść się w czasie, poczuć, jak dawniej kształtowały się relacje rodzinne i społeczne, jakie wartości przyświecały bohaterom, jakie panowały realia. Można się nieraz wzruszyć, uśmiechnąć, czy oburzyć. Na uwagę zasługują sylwetki kobiet: postać babci Elwiry - poczciwej kobiety, która stanowiła dla synowej prawdziwą przyjaciółkę, nieocenioną pomoc i podporę; Leontyna – na której obrazie Matki-Polki jest jednak rysa; ciotka Kazia – kiepska kucharka, ale odważnie walcząca o swój byt i szczęście, czy Świetlicka – o wątpliwej reputacji.
W poszukiwaniu dobrej prozy obyczajowej warto sięgać po książki Ireny Matuszkiewicz. Pisarki, moim zdaniem, wciąż zbyt mało promowanej, a jednak poczytnej i lubianej. Autorka pisze dość zwięźle, konkretnie, z dużą dozą mądrości i ciepła, z klasą. „Zjazd rodzinny” to zgrabna opowieść zapowiadająca kolejną sagę, która ma szansę stać się jedną z ulubionych przez czytelników. To także zachęta do poznawania własnego drzewa genealogicznego i familijnych historii.
Marta Pycior "Gilgamesz" (Wydawnictwo Nowy Świat)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 23, listopad 2015 13:38
Choć sam często się przed tym wzbraniałem, po latach dochodzę do wniosku, że istnieją książki, które należy przeczytać. Oczywiście trwał będzie spór, co do nich zaliczyć, ale można chyba stworzyć zbiór obiektywnych kryteriów pozwalające ustalić kanon wartościowej literatury. W czołówce tego zestawienia znalazłaby się historia Gilgamesza - najstarsze literackie dzieło, jakie zostało odkryte. Od niedawna, dzięki Marcie Pycior, możemy się z nim zapoznać w nowym, zrekonstruowanym przekładzie.
"Gilgamesz" Pycior jest, w przeciwieństwie do wierszowanego pierwowzoru, klasyczną prozą. Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać, właśnie zamiana wersów na akapity stanowi jedną z największych zalet książki - dzięki temu historię pochłania się szybko i sprawnie, a forma nie odwraca uwagi od treści, co często ma miejsce w poezji.
Tytułowy bohater jest niepokonanym królem miasta Uruk, którym włada twardą, choć sprawiedliwą ręką. Z uwagi na swoje boskie pochodzenie, Gilgamesz dysponuje niesamowitą siłą i nic nie jest w stanie go powstrzymać - przynajmniej do czasu, gdy nieprzychylni królowi bogowie stworzą Enkidu. Ten ostatni, mający stanowić lustrzane odbicie bohatera, stanie się jego przyjacielem i wspólnie radzić będą sobie z przeciwnościami losu i złośliwością boskich mieszkańców Ziemi.
Marta Pycior znakomicie poradziła sobie z trudnym zadaniem zachowania równowagi pomiędzy koniecznością doboru odpowiednich fragmentów eposu, a spójnością i objętością całości. Dzięki temu otrzymaliśmy książkę stosunkowo krótką (na jeden, maksymalnie dwa wieczory), która w przystępny sposób utrwala i prezentuje historię Gilgamesza. Choć widać istotną różnicę między sposobem prowadzenia narracji na początku i końcu książki (zwalnia tempo, pojawia się więcej elementów egzystencjalnych), nie wpływa to na szczęście na odbiór całości.
"Gilgamesz" to nie tylko najstarszy poemat heroiczny, ale także historia zmagań człowieka z życiem, śmiercią i przeznaczeniem. Pod przykrywką dosyć standardowej historii przygodowej (bohaterowie walczący z potworami i przeciwnościami losu), książka porusza szereg ważnych tematów, do dzisiaj nie rozstrzygniętych przed historię, filozofię i socjologię. Dzieło Marty Pycior ustami Gilgamesza zadaje szereg trudnych pytań, na które co prawda nie udzieli ostatecznej odpowiedzi, ale przynajmniej podpowie, w którym kierunku powinniśmy pójść.
To fascynująca, choć bardzo smutna opowieść. Plastyczny język autorki, interesujące zabiegi konstrukcyjne (raz przypominające biblijną przypowieść, innym razem starożytny mit) oraz jasny przebieg fabuły (co w przypadku rekonstruowania historii króla Uruk nie jest przecież oczywiste) sprawiają, że "Gilgamesz" jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika literatury, który nie miał z nim jeszcze do czynienia.
Kasia Pisarska "Wiedziałam, że tak będzie" (Muza SA)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 21, listopad 2015 09:14
Czasami człowiek musi, inaczej się udusi. W tym wypadku, nie śpiewać, o nie, mam wiele zrozumienia i poszanowania dla uszu najbliższych. Na myśli mam tu raczej oderwanie się od rzeczywistości, odreagowanie, odpoczynek, ale nie bezmyślny, raczej inspirujący i pobudzający. Taki efekt daje przeczytanie pełnej włoskich smaków i aromatów powieści Kasi Pisarskiej, pod tytułem „Wiedziałam, że tak będzie”.
W książce tej Italia wypływa z każdej strony i dla mnie, znającej opisywane miejsca, stanowi cudowną przejażdżkę wzdłuż Jeziora Garda, do Werony, Wenecji. Jest to podróż do przeszłości i plan na kolejne wyjazdy, bo po tym, jak autorka zaprezentowała Włochy, wiem że muszę wrócić tam jeszcze raz.
Ale nie myślcie, że to tylko opowieść o wycieczce krajoznawczej. Nie, osią fabuły jest siedemnaście milionów czterysta osiemdziesiat trzy tysiące dwieście dwadzieścia cztery… euro. Tyle właśnie wygrała we włoskim odpowiedniku naszego Lotto jedna z głównych bohaterek, Weronika. Kobieta jest na poważnym życiowym zakręcie, jej mąż, zwany Rudym, zdradził ją (nie powiem z kim, bo nerwy mnie biorą), teściowa to wredny okaz, dzieci brak, czułości i miłości chyba nigdy nie było. Gdy przyjeżdża do Laury, przyjaciółki (będącej narratorką powieści) i wyjawia jej swój plan, związany z wygraniem tak ogromnej fortuny, ta zbyt długo się nie zastanawia. Sama ma też nieciekawą sytuację osobistą. Czterdziestka zbliża się całkiem rześkim krokiem, faceta ani widu, ani słychu, za to w pracy chamski szef i wszechobecny wyścig szczurów nieszczególnie usposabiają ją radośnie do aktualnego trybu życia. Dlatego też Weronika i Laura wsiadają do wysłużonej „saabinki” i jadą na południe zrealizować kupon. Jednak los czasami bierze sprawy we własne ręce i dziewczyny trafiają do uroczego, acz opuszczonego miasteczka San Rocco. Tam spotykają wielu przyjaznych Włochów, między innymi przystojnego Alessandro. Laura nie wie co się dzieje, Weronika za to dobrze się we wszystkim orientuje. No, ale teraz nie czas na romanse, bo trzeba przecież odebrać wygraną. Na drodze dziewczyn co rusz piętrzą się problemy i jednocześnie pojawiają się ludzie, którzy potem staną się częścią ich szalonego planu.
„Wiedziałam, że tak będzie” to wciągająca, napisana dynamicznym językiem, pełna zwrotów akcji i szalonych pomysłów powieść, gdzie nie tylko „okoliczności przyrody” stanowią o atrakcji tej historii. Także bohaterowie, pełnokrwiści, życiowi, ze wszystkimi ich wadami, rozterkami, obawami, tak bliscy i ludzcy są osią, po której mknie fabuła, łącząc się wraz z nimi w doskonale dopasowaną konstrukcję.
Powieść czyta się lekko, z radością, z ciekawością, opisy poruszają wyobraźnię, a inteligentny humor w dialogach sprawia, że co rusz czytelnikowi usta rozciągają się w uśmiechu. Nie można także pominąć „zwierzęcego” aspektu tej książki. Autorka od lat działa na rzecz zwierząt, zajmuje się adopcjami, prowadzi programy telewizyjne poświęcone tym kwestiom. W powieści nie brakuje tych akcentów, a psy Dolar i Killer są tego najlepszym przykładem.
Polecam, to doskonała recepta na odstresowanie i nie trzeba tego konsultować z lekarzem, ani farmaceutą. Ewentualnie można po lekturze spojrzeć na siebie, na swoje życie i zadać sobie pytanie: co ostatnio zrobiłem/zrobiłam, żeby poczuć się szczęśliwym/szczęśliwą. Jeśli nie wiecie jak o to zapytać, przeczytajcie tę książkę.
Elżbieta Cherezińska "Turniej cieni" (Zysk i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 20, listopad 2015 09:00
„Turniej Cieni” to kolejna powieść znanej pisarki Elżbiety Cherezińskiej. I choć jej wcześniejsze książki podbijały listy bestsellerów, to jednak powieść „Turniej Cieni” znacząco różni się od dotychczasowej twórczości autorki. Jest inna, ale czy lepsza, a może gorsza od swoich poprzedniczek? Elżbieta Cherezińska lubi zaskakiwać czytelników swoją twórczością – jeszcze tak niedawno jej cykl o „Koronie” przybliżał czasy średniowiecza, „Legion” kolejna wielka pozycja, poruszała historię Brygady Świętokrzyskiej, a dziś poznajemy losy Europy, a szczególnie Polski w latach 30. XIX wieku.
„Turniej Cieni” to powieść napisana z dużym rozmachem – przemierzamy Europę, Azję, uczestniczymy w wielkich wydarzeniach, które decydowały o historii świata i poznajemy losy polskich bohaterów. To książka, która odznacza się bogatą fabułą, wielowątkową akcją oraz tym czymś, co wyróżnia dobrą literaturę od reszty wydawanych pozycji. Na kartach tej powieści nie znajdziemy rutyny, wymuszonej historii lub mdłych bohaterów – wręcz przeciwnie, gra wyobraźni, fantazja, znajomość historii oraz postacie o złożonej osobowości gwarantują, że „Turniej Cieni” czyta się jednym tchem. To nie jest powieść na jeden wieczór, lecz książka, która towarzyszy czytelnikowi przez dłuższy czas. Dobra powieść nie jest łatwa, ale zajmuje umysł i porusza emocje czytelnika. I od pierwszych stron „Turniej Cieni” sprawia, że całym sercem przenosimy się w niespokojny okres historii XIX wieku. Po której stronie staniemy? Kto wzbudzi w nas sympatię lub stanie się naszym „literackim” wrogiem? Jak potoczą się losy powstającej Polski i całej Europy? Kto będzie panował nad Azją?
„Turniej Cieni” należy czytać z uwagą, ponieważ liczba wątków może sprawić, że czytelnik szybko się zagubi w akcji powieści. Autorka zwodzi czytelnika, nie podsuwa historii, które niczym nie zaskakują lub szybko giną w pamięci, lecz każda akcja i postać mają znaczenie, często decydując o dalszym losie bohaterów. To w tej książce pojawiają się Jan Witkiewicz, Rufin Piotrowski, Adam Gurowski czy Charles Dickens i Sherlock Holmes. Brzmi ciekawie? Elżbieta Cherezińska zaprasza do „Turnieju Cieni” – to czas na wielkie rozgrywki między mocarstwami o władzę, wpływy i bogactwa. A w cieniu tych walk marzenia o Polsce zaczynają wykraczać poza granice wyobraźni. Ale czy zwycięzca może być tylko jeden?
Adrianna Trzepiota "Zwilczona"
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 19, listopad 2015 08:39
- Autor: Katarzyna Pessel
Kobieta, chociaż czy jedno słowo jest w stanie oddać w pełni to kim Ona jest? Córka, żona, matka, przyjaciółka, wnuczka, sąsiadka, znajoma, każde z tych z tych słów opisuje w jakiejś części tym kim była, jest lub będzie, ale żadne do końca nie oddaje jej istoty. Niezwykle trudno dostrzec pod codziennymi maskami jaka jest w rzeczywistości, czasem nawet sama nie dopuszcza prawdy o sobie, tak różnej od wyobrażeń innych oraz roli jaką odgrywa w życiu. Niekiedy jednak przez mur oczekiwań, marzeń i opinii udaje się dojrzeć własną duszę - nieskrępowaną niczym, wolną i pozwalającą odkryć to co najważniejsze.
Jaśmina jest zadowolona ze swego życia, ma udane życie rodzinne i oddane przyjaciółki, czego więcej chcieć od losu? Niczego. Po prostu taka nieskomplikowana egzystencja odpowiada jej, pozwala cieszyć się kolejnymi dniami w gronie bliskich, obserwować jak rośnie córeczka i służyć radą innym. Niepostrzeżenie, na bezchmurnym dotychczas horyzoncie codzienności, pojawiają się chmury, okazujące się być zapowiedzią wydarzeń, które zakłócą tę sielankę. Najpierw wypadek męża, później problemy przyjaciółki, kawałek po kawałku kruszy się spokój Jaśminy, nagle wszystko co wydawało się tak pewne staje się kruche i pełne rys. Jak sobie poradzić z narastającymi trudnościami, nieporozumieniami w zgodnym dotąd związku i jeszcze pomóc wszystkim potrzebującym wsparcia, jeżeli samemu się potrzebuje tego ostatniego? Gdzieś pomiędzy ludowymi opowieściami, rodzinnymi sekretami i mądrością poprzednich pokoleń kryje się odpowiedź na to, co stało się udziałem Jaśminy. Wcale nieprzypadkowo odnaleziona talia Tarota oraz pewna pamiątka również będą mieć wpływ na kierunek, w jakim podąży młoda kobieta. Jednak nim wskazówki zostaną wzięte pod uwagę musi ona przede wszystkim wsłuchać się w siebie, bo gdzieś na spokojnej drodze codziennej egzystencji zagubiła bardzo ważny element własnego Ja.
Przeznaczenie stawia na jej drodze ludzi, całkowicie odmiennych od tych, jakich spotykała do tej pory. Stanowią oni wyzwanie nie tylko dla tego co wydawało się stać u podstaw światopoglądu Jaśminy, lecz również dla zasad wyznaczających granice poruszania się dla niej. Czy odważy się złamać osobiste tabu? A może wsłucha się w podszepty intuicji i Wilczycy? Głos jednej i drugiej czasem brzmi bardzo podobnie, lecz są one zagłuszane przez otoczenie nim dotrą do świadomości. Każdy ma swój moment kiedy zaczyna patrzeć na świat z całkiem innej perspektywy, jedni szybko zapominają o tej chwili i wracają na utarte ścieżki, drudzy jednak zaczynają podążać w nieznane, odkrywając siebie i swoje możliwości. Co wybierze Jaśmina? Niezwykłe dziedzictwo i wiedzę Wilczycy czy też dotychczasowe status quo?
Niezwykłość ukryta pod maską codzienności, do której mają dostęp wszyscy, lecz jedynie niewielu umie ją dostrzec, ten wątek wydaje się stale obecny w "Zwilczonej". Książka Adrianny Trzepioty to magiczna opowieść o zwykłych wydawałoby się bohaterkach, podobnych do niejednej twarzy znanej czytelnikom z ich życia. Jednak pod tą warstwą zwyczajności schowana jest niezwykła historia o Jaśminie i jej drodze do poznania samej siebie. Postaci tej towarzyszą inni, lecz osią akcji jest ona, jej emocje i uczucia, podjęte decyzje i dokonane wybory. Autorka odkrywa przed czytelnikami świat, który odsuwamy od siebie, wydający się nam nierealny i irracjonalny, lecz jak najbardziej rzeczywisty. Jednocześnie brakuje go nam i jest on spychany przez nas w najdalsze krańce umysłu jako coś nieodpowiedniego, by dawać mu szansę na szersze zaistnienie w naszej świadomości. "Zwilczona" to intrygująca opowieść o kobiecie stojącej nagle na życiowym rozdrożu i wybierającej ścieżkę niecodzienną, prowadzącą ją w nieznane rejony, lecz nie na manowce. Adrianna Trzepiota daje czytelnikom książkę, w jakiej mają niepowtarzalną okazję poznać magię, kryjącą się w nas samych oraz przede wszystkim mocy drzemiącej w każdej kobiecie.
Anna Grzyb "Życie z drugiej ręki" (Wyd. Szara Godzina)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 18, listopad 2015 08:57
- Autor: Katarzyna Pessel
Zwyczajność wydaje się szara i nudna, nie ma w sobie nic czaru egzotyki i powabu nowości. Do bólu znana i przewidywalna, żadnych fajerwerków, radosne niespodzianki są niezwykle rzadkie, już częściej zdarzają się ich niemiłe przeciwieństwa. Po prostu z nią życie upływa człowiekowi, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Czy można dostrzec w codzienności coś więcej niż bure kolory?
Małe miasteczka mają swój specyficzny charakter, niektórzy są pewni, że czas płynie w nich wolniej, stres jest mniej odczuwalny, a ludzie żyją czymś więcej niż tylko pracą. Anita jednak widzi swoją egzystencję w takim właśnie miejscu całkowicie inaczej, w oczach otoczenia ma tak wiele, może wcale nie więcej niż inni, ale narzekać nie powinna. No właśnie, pomiędzy tym co sądzą inni i osobistymi odczuciami jest całe morze zwykłych codziennych spraw, które niekiedy wciąż uwierają, ranią lub po prostu trudno je zignorować i odsunąć od siebie. Jako matka i żona ma ręce pełne roboty, a przecież inaczej wyobrażała sobie swoje życie, oczywiście teraźniejszość nie jest zła, lecz brakuje w nim tego czegoś, co dawałoby satysfakcję z własnych osiągnięć. Frustracja jest już dla niej nieodłączną cechą każdego dnia i nic nie wydaje się zapowiadać jakiegokolwiek przełomu. Zresztą co miałoby się zmienić w ustalonym porządku? Dodatkowo przeszłość nie pozwala do końca cieszyć się z tego co udało się osiągnąć Anicie. Co innego Joanna, ta ma życie całkowicie odmienne, ale zamiast zazdrości obie kobiety połączy znajomość, zrodzona w dość nietypowych okolicznościach. Aśka okazuje się kimś więcej niż tylko znajomą twarzą pozdrawianą przy okazji, pomaga dostrzec w szarości odrobinę koloru i podjąć kroki, które mogą zmienić drogę, jaką obie do tej pory podążały. Czy Anita wykorzysta tę szansę? W końcu chciała czegoś innego niż do tej pory. Zmiany nie są jedynie jej udziałem, inni również korzystają z nadarzających się okazji. Dotychczasowa powtarzalność zostaje zakłócona, lecz nikomu to nie przeszkadza, wprost przeciwnie. Jednak los nie pozwala zapomnieć o tym co było, a i nie tak dawne lęki znowu dają o sobie znać. Czyżby tak dobrze zapowiadająca się przyszłość może być tylko ulotnym marzeniem?
Kiedy człowiek odważy się raz spełnić swoje pragnienia wie jak smakuje radość z tego faktu. Nikt nie chce poczuć goryczy powrotu do punktu wyjścia lub cofnięcia się o kilka kroków. Czy Anita zdoła ocalić to co osiągnęła lub nawet sięgnąć po więcej?
Zwyczajność ma swoje minusy, ale i plusy, czasem bywa fundamentem czegoś całkiem przeciwnego. Tak samo jest z życiem w małym miasteczku, jego mieszkańcy mają do opowiedzenia niejedną historię, w której zamiast wielkomiejskiej szybkości, modnych gadżetów i sukcesu pisanego przez duże S, jest swojskie ciepłe zwycięstwo i niepowtarzalny klimat. "Życie z drugiej ręki" to wspaniała opowieść, w jakiej człowiek jest na pierwszym miejscu, bohaterka nie stoi na nieosiągalnym piedestale, a jej codzienność jest znajoma. Anna Grzyb odsłania małe tajemnice swoich postaci, które miały na nie wpływ, pokazuje również jaką wagę mają marzenia oraz drogę do ich urzeczywistnienia. Tytuł książki jest jak najbardziej adekwatny do fabuły, rzeczy z tak zwanej drugiej ręki nie zawsze od razu są doceniane, czasem stanowią jedyną alternatywę, lecz bywa i tak, że dostrzegamy ich ukryte piękno i wartość, chociaż trzeba je dopasować do siebie i odświeżyć. Autorka nie osładza zwyczajności, bierze ją z jej wadami i pomaga dostrzec, iż wcale nie jest ślepą uliczką, tak samo pozwala małomiasteczkowemu i prowincjonalnemu krajobrazowi być tłem dla odkrycia prawdy o tym, co najważniejsze w życiu. Przypomina także, że marzenia, te małe i duże, da się spełnić, ale pracę nad ich zdobyciem trzeba rozpocząć od siebie.
Aneta Krasińska "Finezja uczuć" (Wydawnictwo Psychoskok)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 13, listopad 2015 09:16
- Autor: Katarzyna Pessel
Uczucia to sprawa bardzo delikatna, a jednak najczęściej nie liczymy się z nimi, odsuwamy je na bok, mniej lub bardziej ignorujemy w momentach gdy powinny być na pierwszym miejscu, bywa, że ranimy je jak najbardziej świadomie i celowo. Emocje ukrywamy przed innymi, nie zawsze umiemy się nimi dzielić lub przyznać się nawet przed sobą, że je odczuwamy. Nadchodzi jednak moment kiedy już dłużej nie da się udawać, iż nic się nie zmieniło i nic nie podąża we właściwym kierunku.
Najpierw spotkanie, nie pozostawiające po sobie większego wrażenia, potem kolejne, które nie zapowiadają tego co ma przynieść przyszłość, wprost przeciwnie. W końcu dostrzeżenie, iż ta druga osoba jest interesująca, nawet bardzo intrygująca, i nagle okazuje się, że to jakby pokrewna dusza, a na pewno człowiek w towarzystwie którego zaczyna się dostrzegać w sobie zapomniane cechy. Alicja jak do tej pory podążała ścieżką utartą i dobrze znaną, może nie była ona tą wymarzoną, lecz dawała zadowolenie, tylko od czasu do czasu zaprawioną nutką rozczarowania. Niestety codzienność nie sprzyja pielęgnowaniu uczuć, raczej już pomaga w poświęcaniu się innym wartościom, dom i rodzina są najważniejsze, to one wyznaczają życiowy azymut. Kobieta nie kwestionowała swoich wyborów i nie oddawała się rozmyślaniom, co by było gdyby... Liczył się dzień obecny, zabiegany, pełen kolejnych zadań do wypełnienia i jednocześnie ról do zagrania. Czy w takich okolicznościach można pozwolić sobie, by wreszcie pomyśleć o potrzebach swoich, a nie wyłącznie bliskich? Alicji przecież nie przeszkadzał taki stan rzeczy, lecz coś drgnęło w sercu i umyśle kobiety, coś się zaczęło, jeszcze nie do końca świadomie, przeszłość przypomniała wydarzenie, jakie miało wpływ na to co teraz ma miejsce. Niespełnione marzenia nawet po latach ranią i uświadamiają, ile zostało utracone. Emocje biorę górę, na razie tylko na moment, jeszcze nic nie wydarzyło się, ale czy na pewno? Przecież to była jedynie chwila słabości, nic nie znacząca, lecz dlaczego nie da się jej zapomnieć? Poruszyła przecież całą lawinę uczuć. Uciec, zapomnieć, nie przyznawać się przed sobą samą co właśnie się wydarzyło. Znowu wejść w swój kierat i nie myśleć o tym co zakiełkowało. Rodzina, małżeństwo, dzieci, to oni są ważni, nie chwilowa słabość, ale czas oszukiwania siebie samej już powoli kończy się.
Dla postronnych obserwatorów szczęście to egzystencja jaką wiedzie Alicja, lecz ona dostrzega coraz więcej cieni w swoim życiu, jeszcze ma nadzieję, że blask powróci do jej małżeństwa, a wzajemne zainteresowanie zastąpi rutynę, zamiast oddalenia znowu zawita bliskość. Jednak tamta jedna chwila zmieniła wiele, chociaż wydaje się, że wszystko jest takie samo. Kolejne spotkanie i uczucia powracają, co z nimi zrobić? Przyznać się do nich? Zapomnieć o nich nie da się, jak fale rozbijają kawałek po kawałku wewnętrzną tamę zbudowaną z zasad i składanych przysiąg. Nie liczy się wczoraj i jutro, pozostaje tylko dzisiaj.
Uczucie jakie połączyło Alicję i Mariusza od początku wydaje się niemożliwe, przecież ona ma męża i dzieci, a on… on jest księdzem. Pomiędzy tym dwojgiem istnieje tabu, społeczne, kulturowe i duchowe. Jednak to nie kaprys, chwilowe zauroczenie, chociaż tak to mogłoby wyglądać z perspektywy kogoś, kto przygląda się temu wszystkiemu z boku. Jednak prawda jest o wiele bardziej skomplikowana, kryje się w niej cierpienie niewinnych, rany zadane nieświadomie lub niezamierzenie, morze wątpliwości i wciąż powracające pytanie o przyszłość. Czy z tej sytuacji jest wyjście nie krzywdzące kogokolwiek? Nie, jakikolwiek krok zawsze oznacza, iż ktoś zostanie zraniony. Co wybierze Alicja?
"Finezja uczuć" to opowieść jednocześnie przedstawiająca rozpad i narodziny związku. Jedno z drugim jest ściśle powiązane, nie wynikają one bezpośrednio z siebie, lecz toczą się równolegle i chociaż wydają nierozerwalnie z sobą połączone, to historia ta mogłaby mieć więcej niż jedno zakończenie. Jednak w tym konkretnym przypadku autorka poprowadziła fabułę w jednoznacznym kierunku, odkrywając przed czytelnikami cały wachlarz dylematów z jakimi starają poradzić sobie bohaterowie oraz przede wszystkim istotę miłości, uczucia, wyglądających znajomo, ale jednocześnie przez każdego odczuwanych inaczej. Aneta Krasińska krok po kroku naszkicowała słowami jak rodzi się miłość, co jej towarzyszy oraz dlaczego bywa ona ulotna i nietrwała. Postacie stają przed trudnymi wyborami, jeżeli wybiorą nową drogę będą musiały stawić czoła światu, który kieruje się określonymi zasadami, a raczej przyzwyczajeniami oraz złamią pewne tabu, pozostające w cieniu czegoś o wiele ważniejszego - rodziny. "Finezja uczuć" to pierwszorzędna historia o emocjach spychanych gdzieś na obrzeże świadomości, jakie jednak powracają i stają się zaczątkiem czegoś nieoczekiwanego, dalekiego od utartej codzienności, dającego impuls do zmian, które wydają się czymś nieosiągalnym, ale nie niemożliwym.