Izabela Żukowska "Skazy" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 19, luty 2015 08:58
Kiedy pod koniec ubiegłego roku przeczytałam powieść Trzy odbicia w lustrze Zbigniewa Zborowskiego, wydawało mi się, że upłynie sporo wody, zanim ponownie trafię na tak doskonale napisaną i porywającą sagę. Myliłam się. I choć Trzy odbicia w lustrze nadal zajmują pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu „pokoleniówek”, to muszę przyznać, że Skazy Izabeli Żukowskiej również wywarły na mnie ogromne wrażenie. Znakomicie napisana, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, mądra i wartościowa pod względem poznawczym powieść Żukowskiej ukazuje skomplikowane dzieje rodziny Hollenbachów z przedwojennego Danzig. Autorka pochyla się nad jednostkami uwikłanymi w historię, analizuje naturę zbrodni i zła, mówi o właściwych i niewłaściwych wyborach, a także – może nawet przede wszystkim – o poszukiwaniu własnej tożsamości.
Katarina Hollenbach-Winckler jest sławną flecistką. Kiedyś miała na imię Katarzyna i nosiła inne, polskie nazwisko, ale w latach osiemdziesiątych zdecydowała się wyemigrować z Gdańska do Niemiec i tam kontynuować swoją muzyczną edukację. Tam też właśnie zrobiła prawdziwą karierę. Wyjazd do Niemiec sporo jednak Kati kosztował. Jej matka, Lila, zupełnie odwróciła się od córki i kobiety na wiele lat zerwały ze sobą kontakt. Kati nie rozumiała uporu i niechęci Lili wobec Niemiec. Wobec jej usamodzielnienia się. Wobec szeroko zakrojonych planów na przyszłość. Nie rozumiała jednak przede wszystkim antypatii Lili wobec Henrietty Winckler – siostry-bliźniaczki swojej własnej matki, o której nigdy się w domu nie mówiło i którą Kati odnalazła dopiero po śmierci babki. O istnieniu Henrietty dowiedziała się przypadkiem, kiedy porządkowała rzeczy zmarłej i w jej ręce wpadła fotografia przedstawiająca dwie dziewczyny łudząco do siebie podobne. Kati zaczęła wówczas podejrzewać, że ukochana babka – Janina Walicka – miała przed wojną życie, o którym nigdy nikomu nie opowiadała. I rzeczywiście – potwierdzają to odnalezione w dokumentach metryki urodzenia. Henrietty Hollenbach i... jej siostry Johanny. Kati odkrywa zatem nie tylko to, że jej babcia miała siostrę bliźniaczkę, ale też to, że urodziła się jako Niemka. I wcale nie pochodziła z ziem polskich, ale właśnie z Gdańska, który wówczas funkcjonował jeszcze pod nazwą Danzig... Historia rodziny Hollenbachów z Danzig staje się obsesją Kati. Dziewczyna decyduje się opuścić dom rodzinny i zamieszkać w Niemczech z Henriettą, czym doprowadza do wściekłości własną matkę. I jak się później okaże – Lila ma ku temu ważny powód. Niestety, Katarina nie odkryje tego na czas. Kiedy po trzydziestu latach wróci do Gdańska na pogrzeb matki, odnajdzie list, który wypełni luki w dziejach rodziny Hollenbachów i rozwieje wszelkie wątpliwości, ale też boleśnie unaoczni jej, jak wielki błąd popełniła ona sama... Historia Kati ustępuje miejsca innej historii. Historii Johanny Hollenbach, jej siostry Henrietty, jej brata i rodziców – całego rodu Hollenbachów, zamożnych kupców z przedwojennego Danzig...
Podczas lektury Skaz bez przerwy chodził mi po głowie cytat z... Terry'ego Pratchetta: Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?* Izabela Żukowska ukazuje bohaterów, którzy mają bardzo podobne dylematy. Katarina przez całe swoje dorosłe życie poszukuje własnej tożsamości i usiłuje zdefiniować się na nowo w kontekście rodziny Hollenbachów, których krew płynie w jej żyłach. Johanna przez całe swoje powojenne życie usiłuje zamknąć za sobą przeszłość i to, co zostawiła w Danzig. Usiłuje określić się od zera w oderwaniu od korzeni, odcięta od własnej rodziny, z którą nie chce mieć już nic wspólnego. Kati usiłuje wydobyć historię Hollenbachów z mroków historii – Johanna chce ją ukryć. Robią to z bardzo podobnych powodów. Johanna nie potrafi żyć uwikłana w rodzinne relacje, nie umie pogodzić się z tym, czym stali się na jej oczach Hollenbachowie, nie chce wraz z nimi budować świata, w którym oni widzą swoją przyszłość. Katarina nie jest w stanie funkcjonować w oderwaniu od korzeni. Chce znać swoją historię, wiedzieć, kim jest i skąd się wywodzi. Tyle tylko, że nie każda rodzina może poszczycić się chlubną przeszłością. A kiedy Kati wreszcie to sobie uświadomi, będzie musiała uporać się z poczuciem straty, z przykrą świadomością, że życie ją oszukało i zawiodło. I że być może szukała na próżno. Bo z historią niekiedy faktycznie bywa tak, jak pisał James Joyce w Ulissesie. Historia jest nocną zmorą, z której staram się przebudzić**.
Izabela Żukowska po mistrzowsku opisuje przedwojenne miasto Danzig, ukazuje obraz ówczesnego społeczeństwa zarówno w skali makro, jak i w skali mikro, opowiada o obyczajowych smaczkach, o mieszczańskiej dulszczyźnie, o gorsecie konwenansów, który ciasno oplatał kobiety nawet wtedy, gdy prawdziwe gorsety poszły już w odstawkę. O konwencjonalnym uwikłaniu w społeczne role, o życiu wedle z góry narzuconych zasad i czyichś oczekiwań, o hipokryzji i przywdziewaniu masek przyzwoitości, o tłamszeniu kobiecej ambicji i prawa do szczęścia mówi się w tej powieści bardzo wiele. Żukowska w swoich drobiazgowych obrazkach życia jednostek i budowaniu szerokich panoram przedwojennego Danzig przypomina wielkich dziewiętnastowiecznych realistów, dla których tak samo ważni byli indywidualni bohaterowie, jak i tło społeczne, sieć relacji i zakotwiczenie w systemie wzajemnych powinności. Znakomity jest tu również obraz Berlina zanurzonego w libertyńskie „Roaring Twenties”, w jazzową muzykę, szalone kabarety i teatry, w obyczajowo nieskrępowane imprezy, na których mężczyzna ubrany w sukienkę nie stanowił żadnego gorszącego widowiska. Berlin zostaje tutaj świetnie skontrastowany z prowincjonalnym i po mieszczańsku „przyzwoitym” Danzig. To miejsce, w którym ludzie czują się wolni, w którym chcą walczyć o niezależność. To również miejsce, które przechodzi bolesną zmianę z liberalnej arkadii w metropolię przykrytą czerwonymi flagami, ozdobionymi czarnym znaczkiem... Flagami, które zjawią się też i w Danzig. A Danzig wyjątkowo szybko daje się wchłonąć totalitarnej ideologii, eliminując poza nawias wszystkich tych, którzy nie zamierzają się podporządkować. I którzy z różnych powodów są inni, jak transseksualista Ludo – kuzyn Johanny, i jak Erno – jej brat, zakochany w Żydówce...
Skazy Izabeli Żukowskiej ukazują, jak niewielki wpływ na swoje życie może mieć jednostka uwikłana w historię. Jak trudno jest zrzucić więzy narzucane przez społeczne konwenanse, jak trudno oprzeć się hipokryzji i zacząć żyć po swojemu. Wyzwolić się spod czyjejś władzy i konsekwentnie realizować własną wizję szczęścia. Żukowska opowiada o poszukiwaniu tożsamości, o budowaniu i hartowaniu charakterów, o wykuwaniu pojedynczych losów z twardego kamienia historii. I jeszcze o tym, że istnieją sytuacje bez wyjścia i niekiedy nie można dokonać jednego słusznego wyboru. Poruszająca, doskonale napisana, mądra powieść.
Ps. Jeżeli jeszcze raz gdzieś przeczytam, że Skazy to „literatura kobieca” (nieważne, czy w znaczeniu pozytywnym, czy negatywnym), zacznę gryźć... Naprawdę.
* Pratchett Terry, Kapelusz pełen nieba, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.
** Joyce James, Ulisses, wyd. Znak, 2013.
Piotr Wałkówski "Powietrzny korsarz" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 18, luty 2015 13:40
Najlepszym chyba wyrazem uznania dla pisarza jest tworzenie opowieści osadzonych w wykreowanym przez niego świecie. Nic nie schlebia autorowi (oczywiście generalizując) tak bardzo, jak oświadczenie "Twoja historia jest tak inspirująca, że chcę ją opowiedzieć na swój sposób!". Ed Greenwood z Zapomnianymi Krainami czy Margaret Weis i Tracy Hickman z Dragonlance byli kiedyś w tym samym miejscu, w którym dzisiaj znajduje się Naomi Novik - niedawno wydano niezłą książkę innego autora osadzoną w jej świecie, i nikt nie wie jak to się skończy. Dziełem tym jest "Powietrzny Korsarz" Piotra Wałkowskiego.
Fabuła koncentruje się na losach Nestora - jedynego znanego półsmoka (i półczłowieka), który jest dzieckiem smoczycy Lung Tien Lien. Po uprowadzeniu jego matki, jajo głównego bohatera zostaje odnalezione przez smoka Temeraire oraz jego ludzkiego kapitana - Williama Laurence'a. Ta znana czytelnikom podstawowego cyklu para staje się przybranymi rodzicami mieszańca, wychowując go oraz ucząc sztuki wojennej. W wyniku niezbyt chwalebnego incydentu Nestor ucieka z brytyjskiej placówki wojskowej razem z Temerairem - "Powietrzny Korsarz" jest zapisem wędrówki po Europie, którą obaj odbyli.
Akcja powieści rozgrywa się w pierwszej połowie XIX wieku, po porażce Napoleona w Rosji. W tej alternatywnej historii ludzkości oprócz piechoty i marynarki, państwa w swoich armiach posiadają także smocze oddziały lotnicze - każdy z gadów ma kapitana oraz załogę, co oczywiście wzorowane było na tematyce pirackiej. Smoki, choć w większości niedorównujące ludziom intelektom, potrafią mówić, czuć i stawiać na swoim, co czyni świat przedstawiony wiarygodną, a momentami nawet idylliczną rzeczywistością. Nie znam dzieł Novik, więc trudno mi to porównać, ale jeśli jej powieści utrzymane są w tym samym klimacie co dzieło Wałkówskiego, bez szemrania będę się musiał z nimi zaprzyjaźnić.
W "Powietrznym Korsarzu" urzekają przede wszystkim bohaterowie. Zagubiony egzystencjalnie Nestor, twardo trzymający się swoich zasad Temeraire, kierujący się własnymi motywami żołnierze polskiej partyzantki w wojnie z zaborcą, pielęgnujący idee wolności jeźdźcy smoków wyjęci spod prawa, wreszcie czarne charaktery, które nie zawsze są tak złe, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. No i smoki - inteligentne tytany szukające własnego miejsca w zdominowanym przez ludzi świecie. Każdy inny, każdy wyjątkowy.
Wałkówski nie musiał od początku tworzyć świata swojej powieści, mógł zatem skupić się na snuciu historii, co tylko częściowo wyszło mu na dobre. O ile w pierwszych partiach książki fabuła ma odpowiednie tempo i głębię, z każdym kolejnym rozdziałem akcja zwalnia, a znakomite pomysły zostają przyćmione przez trudno do przezwyciężenia dłużyzny. Gdyby "Korsarza" skrócić o sto stron i przyspieszyć rozwój wydarzeń z drugiej jego części, z pewnością zyskałby na wyrazistości. Autor niepotrzebnie rozwijał także wątki relacji między poszczególnymi członkami oddziału, co również wywoływało uczucie znużenia.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Powietrznego Korsarza" czyta się z dużą przyjemnością. Obok hollywoodzkiej akcji Wałkówski raczy nas także trudniejszymi tematami, jak kwestie wolności, niezależności czy solidarności z towarzyszami boju w szczególności, i narodem w ogólności. Jeśli nie przeszkadzają wam przydługie fragmenty, w których niewiele się dzieje - marsz do księgarni! W innym przypadku dobrze się zastanówcie, zanim zrezygnujecie z lektury "Powietrznego Korsarza". Mimo mankamentów to świeża, pouczająca i zaskakująco życiowa książka, którą każdy miłośnik niebanalnej fantastyki powinien poznać.
Kacper Dudek, Piotr Olszówka "Kotek Mamrotek" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 17, luty 2015 09:40
Kotek Mamrotek – pierwszy do psotek! Nie jest on może słodkim kociakiem, ale ma swój urok, nie brakuje mu pomysłów i ciekawości świata. W przygodach towarzyszą mu myszy, pies, a nawet słoń. Tego bohatera komiksu dla najmłodszych znają już czytelnicy czasopisma „Świerszczyk”. Nadeszła pora, aby Mamrotka poznało więcej osób, a to za sprawą niewielkiej, czarno-białej książeczki, wydanej przez Naszą Księgarnię, być może nie przypadkowo w okolicach Światowego Dnia Kota obchodzonego 17 lutego.
Zawiera ona historyjki obrazkowe, każda z nich składa się z max. 6 części i zabawnego komentarza – podsumowania. Śledząc sytuacje i wydarzenia na ilustracjach, szukając ciągów przyczynowo-skutkowych trzeba ułożyć samemu własne opowiadania z Mamrotkiem w roli głównej. Czarno-biała grafika trochę kusi, by sięgnąć po kredki, ale z drugiej strony pomaga to skupić się obserwacji tego, co się na kartkach dzieje. Oglądając obrazki i na ich podstawie opowiadając historyjki, dziecko rozwija swoje kompetencje językowe, spostrzegawczość, zdolność koncentracji, wyobraźnię. Nauczy się opowiadać, jednocześnie znakomicie się bawiąc przy poznawaniu nieco zwariowanych kocich perypetii. Z Mamrotkiem życie staje się kolorowe!
Książeczka przeznaczona jest dla dzieci z przedziału wiekowego 0-6. „Przetestowałam” ją na prawie czteroletniej dziewczynce, która była żywo zainteresowana publikacją. Niezbędne okazało się zadawanie pytań dotyczących poszczególnych obrazków. Udało się nam całkiem nieźle je omówić. Za każdym razem znajdowałyśmy coś nowego, dziecko zwracało uwagę na szczegóły, wymyślało dodatkowe okoliczności. Czas spędzony z Mamrotkiem na pewno nie był stracony, a jakże przyjemny!
Teksty napisał Piotr Olszówka - autor komiksów i bajek dla dzieci, ilustrator, pisarz, grafik reklamowy, fotograf współpracujący ze "Świerszczykiem" i z wydawnictwami edukacyjnymi, jako sekretarz Kotka Mamrotka notujący jego przygody oraz przemyślenia, ponadto autor przygód Bartka i Smoka Chlorofila, bajek dla dzieci i bajek dla dorosłych z cyklu "Królewskie Psy" (zbiorek "Morrigan",2011).
Rysunki wykonał Kacper Dudek – autor niepowtarzalnej postaci Kotka Mamrotka, absolwent Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP, zajmujący się malarstwem, rysunkiem, fotografią i ilustracją, twórca wielu kolekcji dla marki Endo oraz serii dowcipnych obrazków i kartek pocztowych, pełnych osobliwych i tajemniczych istot.
Ten duet dobrze wie, jak w atrakcyjnej formie zmieścić naukę poprzez zabawę. Uśmiech najmłodszych i satysfakcja rodziców – gwarantowane.
Gościnnie: Peter Brown "Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 16, luty 2015 10:35
Pomijając fakt, że dzieci w ogóle bywają koszmarne, to jako zwierzątka domowe, rzeczywiście, zupełnie się nie sprawdzają.
Przekonała się o tym na własnej skórze niedźwiedziczka Lusia, która spotkała w lesie małego chłopczyka, nazwała go Piskacz i poprosiła swoją mamę, aby pozwoliła jej zatrzymać tego „słodziaka”. Niedźwiedzica sceptycznie do tego podchodziła, lecz zgodziła się, pod warunkiem, że córka weźmie pełną odpowiedzialność za malucha. Piskacz był świetnym towarzyszem zabaw, ale sprawiał też wiele problemów. Nie nauczył się załatwiać do kuwety, zniszczył meble. Pewnego razu zniknął. Zrozpaczona Lusia wszędzie go szukała i w końcu okazało się, że szkrab znajduje się wśród ludzi. Małej misi było bardzo żal „zwierzaczka”, ale zrozumiała, że miejsce Piskacza jest w jego własnej rodzinie.
Ta zabawna, opowiedziana w prosty sposób historyjka, pokazuje dziecku inny punkt widzenia na dość powszechną sprawę posiadania zwierzątka, na co dzień żyjącego w lesie, czy na łące, dzikiego. Uczy, że taki pupil, choć uroczy, w domu może być uciążliwy, a każdy najlepiej czuje się wśród swoich.
Amerykański autor, Peter Brown poświęcił tę książeczkę swoim bratankom. Do jej powstania przyczyniła się anegdota z jego dzieciństwa, kiedy to mały Peter przyniósł z lasu żabę, a jego mama spytała „A ty, czy byłbyś szczęśliwy, gdyby jakieś stworzenie zrobiło z ciebie zwierzątko domowe”? Takie odwrócenie sytuacji okazuje się bardzo pomysłowe, pobudza wyobraźnię i daje do myślenia.
Książka, z którą polskie dzieci będą mogły się zapoznać dzięki tłumaczeniu Joanny Wajs, jest w dużej mierze obrazkowa. Pięknym, autorskim ilustracjom towarzyszą teksty w ramkach i dymkach, różniących się kolorem. Mamy więc odróżnienie frazy narratora od wypowiedzi postaci. Oprócz ślicznej i estetycznej szaty graficznej uwagę zwraca humor, widoczny już w tytule opowieści. Jest zabawnie i kolorowo, ale to znakomity punkt wyjścia do rozmów o odpowiedzialności, traktowaniu zwierząt, naturalnym środowisku życia różnych stworzeń i wielu innych tematów.
Artur Górski i Jarosław Sokołowski "Masa o pieniądzach polskiej mafii" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 13, luty 2015 09:32
- Autor: Artur Borowski
Najpierw trochę informacji podstawowych. Książka Masa o pieniądzach polskiej mafii autorstwa duetu Jarosław Sokołowski i Artur Górski, jest kontynuacją pozycji będącej bestsellerem: Masa o kobietach polskiej mafii. Pozycja składa się z niespełna 300 stron szarego papieru i jest okraszona kilkunastoma czarno-białymi zdjęciami. Wszystko stoi w wielkim kontraście do rzucającej się w oczy, wręcz krzyczącej Kup Mnie okładki. Książka jest trochę jak ta mafia, o której opowiada. Pod piękną i kolorową skorupką, kryje się szary, brudny świat z masą okrucieństwa, strachu i śmierci. Czy to był specjalny zabieg wydawcy? Nie sądzę. Do takich zabiegów już zdążyłem się przyzwyczaić, bo dzięki nim książki są odrobinę tańsze, a może i autor więcej zarabia. Nie potrafię jednak zrozumieć, dlaczego zdjęcia nie są w żaden sposób podpisane, czy to miejscem, czy też pseudonimami. No, to troszkę się pożaliłem na wydawcę (chyba), więc mogę przejść dalej. W zasadzie książkę czyta się od deski do deski jednym tchem. Nie znajdziemy tu homeryckich porównań czy opisów przyrody oraz dogłębnych analiz stanów emocjonalnych bohaterów. Wszystko wyłożone jest wprost, normalnym, prostym językiem przeciętnego Polaka, można by rzec masowym. Z tym, że tradycyjne polskie słowne przecinki i kropki to prawdziwe znaki interpunkcyjne. Ot tak, lekko upiększony język mafii.
Książka ma formę zapisu rozmowy między najsłynniejszym polskim świadkiem koronnym, którego masa zeznań pogrążyła polską mafię, a Arturem Górskim, dziennikarzem i pisarzem specjalizującym się w przestępczości międzynarodowej (to już wyczytałem z obwoluty). Jak sam tytuł wskazuje, znajdziemy tu informacje o masie pieniędzy, a raczej o fortunach, jakie przepływały przez ręce Prószkowa, ale i innych gangsterskich organizacji. Masa jeszcze przed nawróceniem był jednym z szefów prószkowskiej mafii i na kolejnych stronach opowiada w charakterystyczny i wesoły sposób o interesach, w jakie angażował się on i podobni mu ludzie w szybko zmieniającym się świecie lat dziewięćdziesiątych. W czasach, gdy większość z obywateli RP ciułała grosz do grosza, zmagając się z szarą codziennością, by jakoś przetrwać od piętnastego do piętnastego, polscy mafiosi żyli jak królowie i tysiące dolarów było dla nich drobniakami na waciki. Drogie samochody, kobiety, najdroższe hotele i restauracje, a pieniądze przyjeżdżały do nich w workach na ziemniaki. Zmieniając strony nieraz się uśmiałem niemal do łez, ale przede wszystkim byłem zaskoczony tym, jak wyglądał portfel inwestycyjny polskiego świata przestępczego. Nie mam zamiaru zdradzać, w jakim kontekście pojawiają się w książce księża, czy też marka Dr. Witt, bo to są jedne z masy smaczków, jakie będzie dane odkryć czytelnikowi. O ile to, co świadek koronny mówi nie jest podkoloryzowane, a mam nadzieję, że nie, to po lekturze tej książki wiem dlaczego po dziś dzień krążą legendy o fortunach Prószkowa. Od pierwszej do ostatniej stron książki ciągle w głowie widziałem i słyszałem utwór: Sokół feat. Pono & Franek Kimono - W aucie, i naprawdę nie pytajcie mnie dlaczego. Może to przez opisy spotkań towarzyskich i miejsc, w których się odbywały. No, ale wracając do tematu, to w jaki sposób żyli i prowadzili interesy współpracownicy i koledzy po fachu Masy, dobitnie pokazuje, że ta organizacja przestępcza nie była zwykłą zbieraniną osiłków i półgłówków, a dobrze zorganizowaną i doskonale działającą firmą z kierownictwem, księgowymi i całą masą żołnierzy. Wraz z kolejnymi przytaczanymi przez Masę historiami, anegdotami i faktami, miałem nieodparte wrażenie, że tęskni on za tamtym światem, za tamtymi czasami, gdzie życie ludzkie było niewiele warte, a pieniądze same pchały się w jego ręce. Mam poczucie, że gdyby wraz ze wzrostem przychodów nie rosły konflikty osobowe wewnątrz tej ferajny, to Masa nie przeszedłby na jasną stronę mocy.
Świat przedstawiony w barwny i dosadny sposób przez Masę, pełen luksusów i strumieni pieniędzy płynących z każdej możliwej strony na pewno nęci i kusi każdego. Jednak pamiętajmy, że istnieje druga strona medalu zawierająca pobicia, wymuszenia, haracze, skradzione tiry, narkotyki oraz masę innych brudnych spraw. Człowiek, który teraz jest pisarzem, i to jak się okazuje dość poczytnym, (poprzednia część została okrzyknięta bestsellerem), był bezwzględnym gangsterem. To jest typ kariery od milionera, przez zero, do ukrytego celebryty. Teraz tylko spoglądam na półki księgarskie w poszukiwaniu kolejnymi częściami serii, jak: Masa o samochodach polskiej mafii, czy też Masa o drinkach polskiej mafii, i jeszcze kilka innych tytułów bym wymyślił. Tak naprawdę to nie popieram wydawania takich książek, bo według mnie nie pozwalają one zapomnieć o tej ciemnej karcie polskiej historii. Jedynymi ludźmi, którzy powinni znać tę organizację i nigdy o niej nie zapomnieć, to państwowe organy ścigania. Na plus odbieram to, że Masa się nie oczyszcza i nie broni przed swoją przeszłością, choć przypuszczam, że o wielu rzeczach nam nie mówi.
Na sam koniec, dla kogo jest ta książka? Pewnie dla tych, co żyli w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, dla tych, którzy pamiętają między innymi informacje medialne o zabójstwie Pershinga. Ponadto sięgnąć po nią mogą zarówno laicy jak i znawcy tematu, każdy znajdzie coś dla siebie. Jednym zdaniem, książka dla mas.
Recenzja gościnna.
Konstanty Ildefons Gałczyński "Portret muzy. Wiersze zebrane. Tom II" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 12, luty 2015 09:25
Gałczyński jako antidotum na traumę obozowych przeżyć i ciężką powojenną rzeczywistość wybrał rzucenie się w wir pracy literackiej. Bardzo szybko stał się popularnym i lubianym poetą, nadal jednak targały nim niepokoje, wszak czuł się tylko „małym urzędnikiem w wielkim biurze świata”. Kontynuował groteskowy styl, podejmował inteligentną grę z odbiorcą, tworzył satyryczne teksty dla kabaretu Siedem Kotów. Wierzył w odrodzenie poezji. W przedmowie do wydania swojego dorobku poetyckiego z lat dwudziestolecia i liryki emigracyjnej, własną twórczość nazwał „rupieciarnią wierszy w guście epoki”. Jego poddanie się propagandowej działalności można tłumaczyć różnie, ale tego faktu nie da się pominąć.
Ironia, humor, paradoksy, łączenie komizmu i tragizmu, fantastyki i realizmu, poetyka karnawalizacji i absurdu, dystans stylistyczny między językami różnych narratorów lirycznych – to elementy indywidualnego stylu poety, niezrównanego wzorca liryki magicznej. Gałczyński pisał też humoreski, monologi satyryczne, które z wraz z wykonaniem, np. przez Irenę Kwiatkowską otrzymywały drugie życie. Nie sposób też nie przywołać genialnego Teatrzyku Zielona Gęś.
W drugim tomie umieszczono twórczość poetycką z lat 1946 – 1953. „Portret muzy” jest wielobarwny i częstokroć zaskakujący. Wielokrotnie podczas lektury dzieliłam się na głos przeczytanymi tekstami. M. in. „Ballada o mrówkojadzie”, „Przechodniu, zapnij guzik” „Bufalo-bill” rozłożyły mnie humorem na łopatki. Nie zapomniałam też o lirycznych przeżyciach, jakich dostarczyły np. „Zaczarowana dorożka”, „Wit Stwosz”, „Dzikie wino” i wiele innych. Znalazłam także tekst utworu „Ukochany kraj”, którego już za moich czasów nie śpiewano na szkolnych akademiach. Mnóstwo wierszy budziło skojarzenia, czarowało metaforą, zaskakiwało swą aktualnością i uniwersalnością. Na pewno będę do nich wracać i zachęcam do tego samego innych czytelników.
Ponad dziewięćset stron - poetycki róg obfitości! Twórczość Gałczyńskiego trafia do kolejnych pokoleń, nadal cieszy się zainteresowaniem, a w swej różnorodności zaspokoi przeróżne gusta. Mamy tu humor i żart liryczny, niezgłębione pokłady liryki i groteski, a także utwory ironiczno-dygresyjne, odkrywające szereg aluzyjnych znaczeń. W drugim tomie wierszy zebranych znajdziemy przekrój przez wszystkie oblicza ”zielonego Konstantego”, ocean uśmiechów, zachwytów i zadziwień. Ta księga ze względu na swoją objętość nie jest poręczna, ale za to jakże wartościowa ze względu na zawartość.
Wyjątkowa, wielotomowa edycja dzieł Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego została przygotowana z okazji 110. urodzin poety, które przypadają właśnie w tym roku. W dwóch tomach zaprezentowano pierwsze pełne wydanie jego wierszy. Z ciekawością czekam na trzecią część dzieł.
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia." (Novae Res) przedpremierowo
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 11, luty 2015 09:30
Pierwszy tom chorwackiej trylogii „Szukaj mnie wśród lawendy” autorstwa Agnieszki Lingas – Łoniewskiej był dla mnie miłą przygodą, która pozostawiła mnie z niedosytem i rozbudzonym apetytem. Bo choć życie Zuzanny wreszcie wkroczyło na właściwie tory, byłam ciekawa jakie sekrety skrywają pozostałe siostry i jaką rolę w przeszłości Zofii odegrał Maks Krall, którego nazwisko kilkakrotnie pojawiło się w pierwszej części serii.
Drugi tom cyklu to historia Zosi – matki dwójki nastoletnich dzieci i żony Adama – wiecznie zapracowanego informatyka. Na pierwszy rzut oka można sądzić, że młodsza bliźniaczka wiedzie spokojne i szczęśliwie życie. I choć w jej małżeństwie nie ma fajerwerków, to w relacji z mężem trudno doszukać się czegoś niepokojącego, poza nieustannym brakiem czasu współmałżonka. Kobiecie jednak coraz mniej taki stan rzeczy przeszkadza, a nawet nauczyła się czerpać przyjemność z chwil samotności. Ale kiedy pewnego dnia w jej drzwiach staje Maks Krall, stateczna mężatka nie wie, że to dopiero zwiastun burzy, która przetoczy się przez jej życie.
Maks to pierwsza miłość Zosi, a ich wzajemna relacja była bardzo intensywna, nasycona emocjami i uczuciami. Jednak zamiast bajkowego zakończenia chłopak wybrał wyjazd do Stanów Zjednoczonych i porzucił dziewczynę. I pewnie ta historia miałaby inne zakończenie, gdyby nie przyjaciel Maksa – Adam, który zaopiekował się zrozpaczoną nastolatką i koił jej ból w swoich ramionach. Aż wreszcie otworzyła dla niego serce i związała z nim swoją przyszłość.
Powrót Kralla obudził w Zosi przez lata skrywane uczucia, sprawił, że przeszłość powróciła i zmusiła ją do weryfikacji własnych odczuć. Wybór między pragnieniami a powinnościami nie jest wcale łatwy, kiedy z jednej strony na szali trzeba postawić rodzinę, a na drugiej największą miłość swojego życia. Zosia czuje się zagubiona, a zachowanie Adama i Maksa dodatkowo ją dezorientuje. Ale czy w tej sytuacji kobieta ma jakiś wybór? I czy rzeczywiście ona jest rozgrywającym w tym meczu?
Pozostaję pod wrażeniem intrygi, w jaką autorka uwikłała bohaterów. Wiedziałam, że Zosia ma swoje małe tajemnice, ale nie przypuszczałam, że największe sekrety skrywają pozostali uczestnicy wydarzeń. Znów okazało się, że brak szczerości, niedopowiedzenia i dokonywanie wyborów za drugiego człowieka nawet w dobrej wierze, obarczone jest konsekwencjami. Wystarczyła jedna decyzja by naznaczyć cierpieniem życie trzech osób.
„Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia” mimo pozorów banalności jest fascynującą i porywającą powieścią, przez którą płynie się zbyt szybko osiągając drugi brzeg. Zaczyna się intrygująco, a z każdą kolejną stroną temperatura rośnie. Nie brakuje huśtawki uczuć i zwrotów akcji, które sprawiają, że do ostatniej strony przebieg wydarzeń nie jest przesądzony. Historia Zosi dostarcza wrażeń na różnych płaszczyznach - zaspokaja apetyt na miłość, emocje, intrygi i tajemnice sprzed lat. Okazuje się, że niewiele ponad dwieście stron wystarczy do stworzenia petardy, która w rękach czytelnika skrzy paletą barw.
Tak jak poprzednio wydarzenia śledzimy z perspektywy kilku bohaterów, a bieżące wydarzenia wzbogacone są retrospekcjami, które dopełniają wykreowany obraz i pozwalają na lepsze zrozumienie postępowania bohaterów. Miłą niespodzianką jest wzbogacenie fabuły o fragmenty ukazujących dalsze losy najstarszej siostry i rozwój jej relacji z Robertem.
Muszę przyznać, że losy Zuzanny w porównaniu z perypetiami Zofii wypadają blado. Mam nadzieję, że opowieść o Gabrieli „zmiecie” obie bliźniaczki, gdyż dojdzie do starcia kosy z kamieniem - Gabi nie raz udowodniła, że ma charakterek, a Ivo raczej nie jest facetem pozbawionym temperamentu. Ale czy to dojdzie do poskromienia złośnicy? A może tym razem to ona popełniła największy życiowy błąd? - Wszystko w rękach autorki.
W moim odczuciu siostry Skotnickie są godne poznania i poświecenia im czasu. Te babki mają chyba wrodzoną zdolność do oddawania serca facetom, którzy w komplikowaniu życia osobistego osiągnęli mistrzostwo. Jeśli lubicie lekkie, ciepłe i niebanalne opowieści o różnych odcieniach życia to chorwacka trylogia na pewno przypadnie Wam do gustu. Polecam.
Ewa Bartkowska "Ja, judaszka" (Wydawnictwo JanKa)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 09, luty 2015 09:46
Jorge Luis Borges powiedział kiedyś, że wszystko już zostało napisane i obcowanie z każdym tekstem jest jak poruszanie się po gigantycznej bibliotece, wypełnionej opracowanymi wątkami, wyeksploatowanymi schematami i fabułami. O miłości zwłaszcza napisano wiele, prawda? O miłości, która wciąż, na przekór nieustającym metamorfozom świata, pozostaje dla człowieka najwyższą wartością w życiu. Ja jednak uważam, że mimo powtarzalności określonych schematów, mimo eksploatacji znanych wątków, można jeszcze napisać coś oryginalnego o zjawiskach fundamentalnych. O tym, czego pragniemy i czego boimy się najbardziej. Jak miłość i śmierć. Udowadnia to Ewa Bartkowska, która w powieści Ja, judaszka przemawia do nas językiem emocji. Która przypomina, że w literaturze wciąż jest miejsce na metafizyczną erotykę, na głębokie porozumienie, na Szekspirowską komunię dusz. Która uderza w czytelniczą wrażliwość i snuje opowieść uniwersalną, pokazuje ludzką słabość i zupełny brak odporności na krzywdę i stratę. Pokazuje, jak w gruncie rzeczy marni i nieistotni jesteśmy wobec tego, co od nas niezależne. I jak trudno jest zacząć życie od nowa.
Alicja to piętnastoletnia samotniczka. Nie zawiera głębszych przyjaźni, nie chce przynależeć do żadnych szkolnych towarzystw wzajemnej adoracji i czas spędza głównie na czytaniu. To młoda dziewczyna ze starą duszą. Wszystko się dla niej zmienia, kiedy pewnego dnia na szkolnym korytarzu dostrzega jego... Swojego nowego profesora, czterdziestopięcioletniego nauczyciela matematyki, mężczyznę po przejściach, odrobinę cynicznego i zgorzkniałego. I wie już, że połączy ją z nim coś zupełnie wyjątkowego. Wiktor widzi to również, choć nie od „pierwszego wejrzenia”. Kiedy spotykają się wreszcie na gruncie neutralnym, z dala od szkolnych klas, jest jednak na tyle zafascynowany inteligencją dziewczyny, jej osobowością i oryginalnym spojrzeniem na świat, że decyduje się podjąć grę... Spotkać z Alicją znowu. I znowu. Ich relacja z początku opiera się na wzajemnej fascynacji, później przeradza w głęboką przyjaźń, a wreszcie w miłość. Miłość wielką, ale trudną, naznaczoną tęsknotą i nijak nie wpisującą się w społeczne konwenanse. Wiktor zdaje sobie z tego sprawę lepiej od Alicji. Mimo to, kiedy dziewczyna przestaje już być jego uczennicą, decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i z nią związać. I rzeczywiście jest pięknie. Jak w bajce. Do czasu... Od samego początku – od pierwszej linijki tekstu – wiemy bowiem, że historia Wiktora i Alicji nie zakończy się szczęśliwie. Nad ich relacją wisi bowiem straszliwe fatum, które tylko czeka na odpowiedni moment, by uderzyć. I wtedy najważniejsze staje się pytanie, jak – i czy w ogóle – można żyć dalej, kiedy to, co najważniejsze, zostało człowiekowi odebrane.
Myślę, że trzeba wyrwać kawałek z siebie, by napisać taką książkę. Ja, judaszka nie mogła powstać tylko jako efekt chłodnych intelektualnych kalkulacji, żmudnego procesu obmyślania fabuły, strukturalnej zabawy i zestawiania ze sobą ładnie brzmiących słów. Tę powieść musiał napisać ktoś, kto potrafi prawdziwie analizować i przeżywać zjawiska, ktoś zdolny do obserwacji i głębokiej introspekcji, ktoś bardzo wnikliwy i uważny, rozumiejący, czym są emocje, na czym polega miłość, śmierć i strach. Nie obchodzi mnie, kim tak naprawdę jest Ewa Bartkowska. Nie zamierzam grzebać w jej biografii, nie chcę dociekać, co skłoniło ją do napisania takiej, a nie innej powieści. Myślę o tym, co mi w swojej książce przekazała. Myślę o zawartej w jej prozie głębi i ważnym przesłaniu. I w nosie mam fakt, iż Ja, judaszka to autorki debiut literacki. Wiem bowiem, że Ewa Bartkowska jest pisarką prawdziwą, artystką świetnie znającą tworzywo, oryginalną i z... sercem. Z tym osobliwym „czuciem”, o którym pisali romantycy, a którego pewni pisarze nigdy w sobie nie odnajdą.
Ja, judaszka traktuje jednak nie tylko o miłości i błędem – oraz krzywdą dla autorki – byłoby nazwać tę powieść romansem. To również historia o śmierci i utracie. O bólu, który przeżywa się każdym nerwem. O przemożnym pragnieniu, by przestać istnieć. O oswajaniu cierpienia i tęsknoty. O inicjacji i dojrzewaniu. O próbie pogodzenia się z odejściem osoby najbliższej, bez której świat wydaje się beznadziejny i spowity w szare barwy. O tym wreszcie, że w życiu może spotkać człowieka druga miłość. Druga miłość, która wcale nie musi być identyczna, jak ta pierwsza, nie musi być ani lepsza, ani gorsza. Może być po prostu inna i jednocześnie tak samo dobra. I że czasami trzeba otrzeć się o śmierć i najwyższą formę cierpienia, by zacząć żyć naprawdę. Jedyne, co mi podczas lektury powieści Ewy Bartkowskiej „zgrzytnęło”, to fragmenty o ezoteryce i reinkarnacji. Uważam, że relacji Alicji i Wiktora nie trzeba w ten sposób uzasadniać. Niekonieczne jest tutaj całe to teoretyzowanie o komunii dusz, które znały się z poprzedniego życia i które gdzieś między światami zawarły umowę, by się ponownie spotkać na Ziemi. Relacja Alicji i Wiktora, ich przyjaźń i miłość, to wartości same w sobie. Nie potrzebują dodatkowego, metafizycznego podbudowania. Nie jest to jednak żadna wada konstrukcyjna powieści, a tylko moja subiektywna opinia. Czytelnicy zainteresowani teorią reinkarnacji i ezoteryką z pewnością uznają ten pomysł za trafiony.
Ewa Bartkowska tworzy wyrazistych bohaterów, subtelnie kreśli tło obyczajowo-społeczne (które tutaj akurat nie jest najistotniejsze) i znakomicie ukazuje metamorfozę Alicji. Przedstawia jej drogę ku dojrzałości, prowadzi ją od młodzieńczej egzaltacji i rozedrganej emocjonalności, poprzez świadome wybory prawie-dorosłości, aż po trudny okres akceptacji i otwarcia na świat. Operuje też oryginalnym stylem, bardzo zindywidualizowanym i ściśle zależnym od wewnętrznych rozterek, procesów myślowych i uczuć, których doświadczają bohaterowie. Narracja prowadzona jest dwutorowo. Relację Alicji i Wiktora oglądamy z dwóch punktów widzenia, przyjmujemy na przemian raz jedną, raz drugą perspektywę, przeskakujemy z umysłu w umysł. To bardzo dobry, świadomy zabieg, który wzbogaca treść, pozwala spojrzeć na sytuację przez różne soczewki i w pełni zrozumieć jej złożoność. Narracje różnią się także od siebie pod względem frazowania. Fraza w narracji Wiktora jest zbudowana bardziej klasycznie i zgodnie z prawidłami gramatyki, ale też bardziej potoczna, kolokwialna, na wskroś współczesna – to język codzienności. Fraza w narracji Alicji jest strukturalnym odbiciem bohaterki. Wydaje się niepokorna, szarpana, rozedrgana, zawsze poddana strumieniowi świadomości, ale nie zawsze regułom gramatycznym i interpunkcji. W tych fragmentach Bartkowska pokazuje, jak można wywracać język na lewą stronę, ale inaczej niż na przykład robi to Dorota Masłowska czy Agata Porczyńska w zbiorze opowiadań Wada wymowy.
Uważam nawet, że narracji Wiktora, która w pewnym momencie z oczywistych względów musi zaniknąć, jest odrobinę za mało, że można by ją poprowadzić kawałek dalej. Oddać bohaterowi głos jeszcze raz, w sytuacjach najbardziej dramatycznych, w symbolicznych scenach obcinania włosów i wsiadania do taksówki. Wiem jednak, że Ja, judaszka to przede wszystkim historia Alicji. Opowieść o jej szczęściu i tragedii. O budowaniu jej osobowości, o hartowaniu charakteru. O starej duszy uwięzionej w młodym ciele. Polecam tę powieść wszystkim czytelnikom, którzy w morzu płytkich historyjek spod znaku sado-maso poszukują soczystej prozy o prawdziwej miłości. Tym, którzy cenią sobie dobrą literaturę uderzającą prosto w układ nerwowy. I jeszcze tym, którzy być może sami również kogoś w życiu utracili. Nie twierdzę, że Ja, judaszka poda im na tacy gotowe katharsis. Ale może pomóc zobaczyć światło. A o to zawsze warto walczyć.
Więcej artykułów…
- Dariusz Michalski "Trzysta tysięcy gitar nam gra. Historia polskiej muzyki rozrywkowej. Lata 1958-1973." (Wydawnictwo Iskry)
- Agnieszka Lingas-Łoniewska "Szukaj mnie wśród lawendy. Zofia." (Wydawnictwo Novae Res) przedpremierowo
- Aleksandra Przygoda "Czas nie czeka na nikogo" (Novae Res)
- Piotr Rutkowski "Adam i Ewa idą do nieba" (Novae Res)