Grażyna Jeromin-Gałuszka "Złoty sen" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 19, czerwiec 2015 09:26
Historie wychodzące spod pióra Pani Grażyny Jeromin- Gałuszki przenoszą nas w miejsca piękne, choć często już zapomniane, gdzieś na krańcu świata. Miejsca, do których ludzie trafiają częściej przez przypadek, niż umyślnie. Autorka potrafi przy tym stworzyć niesamowity klimat, wciągający czytelnika już od pierwszych stron. Najnowsza powieść- Złoty sen- pod każdym względem wpasowuje się w styl autorki. Główna akcja powieści rozgrywa się w bliżej nieokreślonym kurorcie uzdrowiskowym, gdzieś w Polsce, w niegdyś pięknej willi z pokojami do wynajęcia.
Cała historia rozpoczyna się od zwierzeń czterdziestodwuletniego kawalera powracającego z emigracji, który zatrzymuje się u siostry i nie wie co dalej ze swoim życiem zrobić. Przez przypadek poznaje podopieczną siostry- nazwaną Klarysą z dworca Waterloo, która opowiada wszystkim historię kobiety spotkanej na dworcu. Każda z osób, która ją usłyszała określała Klarysę wariatką. Tylko jeden Wiktor nie tylko uwierzył w jej opowieść, ale też przez długi czas dążył do jej wyjaśnienia. W końcu mu się to udaje, nam natomiast, czytelnikom, zapewnia dodatkową porcję wrażeń swoimi próbami dowiedzenia, że historia opowiadana przez Klarysę nie była tylko wytworem wyobraźni starej kobiety.
Adę poznajemy jako czterdziestoletnią na pozór szczęśliwą mężatkę, która z nieznanych nikomu przyczyn po wielu latach postanawia pojechać do miejsca, z którym wiążą się jej najlepsze wspomnienia z dzieciństwa - Willi Madame Lili. Nie zapowiadając się wcześniej, pewnego majowego wieczoru staje na progu podupadającej już willi, niegdyś miejsca corocznych wakacji zdrowotnych. Pojawia się niby na chwilę, zostając na całe lato. W domu, do którego powraca zmieniło się wiele, czego powodem niewątpliwie był upływ ponad dwudziestu lat od ostatniej wizyty. Jest to jednak jedno z nielicznych miejsc, w którym Ada czuła się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Lili, właścicielka willi, oraz gosposia Józefa zaskoczone niespodziewaną wizytą dawnej wczasowiczki, pomimo że od wielu lat nie przyjmują już gości, witają Adę z otwartymi wręcz ramionami, nie zadając szczegółowych pytań - dlaczego teraz i tak nagle pojawia się na ich progu z walizką. Po kilku dniach pobytu, okazuje się, że jej przyjaciółka z wakacyjnych pobytów - artystka Kalina wplątała się w kłopoty, z których Ada, w spontanicznym odruchu ją wyciąga. I tak w pewnym momencie pod jednym dachem mieszkają cztery kobiety, a każda z nich skrywa swoją tajemnicę. Autorka w bardzo trafny sposób spuentowała historię czterech wydawałoby się nie mających ze sobą wiele wspólnego kobiet: „Zwykle jest tak, Adzie nasunęła się kolejna myśl, że mało kto zdaje sobie sprawę, iż sami nie tworzymy swojego życia, tylko robią to ludzie, którzy stają na naszej drodze”.
Dlaczego Ada uciekła od cudownego życia w podwarszawskiej miejscowości i nie utrzymuje kontaktu z mężem? Dlaczego Lili nie rozmawia od ponad sześćdziesięciu lat z sąsiadką z naprzeciwka? Dlaczego Kalina nie jest jednak wielką artystką na paryskich salonach?
Pani Grażyna Jeromin-Gałuszka, w bardzo subtelny sposób potrafi pokazać jak bardzo nasze życie zależne jest od innych ludzi i nie ma znaczenia czy są naszymi przyjaciółmi czy wrogami. Każda z tych osób odciska jakieś piętno na naszej prywatnej historii. Ukazuje jak przemijanie zmienia w człowieku niektóre z cech, na lepsze lub gorsze, ale zawsze w jakiś sposób uzależnione od drugiego człowieka. „Złoty sen” jest niewątpliwie przykładem takiej powieści, gdzie przeszłość styka się z teraźniejszością po to tylko, aby pokazać że jesteśmy tylko ludźmi - a ludzkim jest błądzić i szukać. I naprawiać błędy.
Agnieszka Tyszka "Zosia z ulicy Kociej. Wielkie zmiany" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 18, czerwiec 2015 10:59
- Z czego tak się śmiejesz? – zapytał mój mąż zaglądając do pokoju, skąd co chwilę rozlegały się chichoty, parsknięcia i radosne pokwikiwania.
- Czytam akurat zabawną książkę dla dzieci, o zwariowanej rodzince i jest tam taka sześcioletnia dziewczynka Mania, której teksty są kapitalne i „oczewiście” można pęknąć ze śmiechu z jej powiedzonek i skojarzeń. Na przykład zobaczywszy wizerunek Mickiewicza w encyklopedii, stwierdziła, że jest on „podobny z twarzy do jednego kota”, a o koleżance na diecie powiedziała „ona jest bezglutem”. Wiesz, musiałabym ci przeczytać z pół książki, żebyś złapał klimat i dowcip całości.
- Aha - rzekł małżonek nieco spokojniejszy o mój stan psychiczny. – A co to w ogóle za książka?
- To siódma już część serii „Zosia z ulicy Kociej” Agnieszki Tyszki, tym razem pod hasłem „Wielkie zmiany”. – wyjaśniłam mu. - Narratorką jest nastoletnia Zosia, która wydaje się czasem być najrozsądniejszą z całej familii Wierzbowskich. Tytułowe zmiany rzeczywiście są wielkie: w rodzinie przyjdą na świat dwa dzidziusie – mama i ciocia są w ciąży, więc cały dom stoi na głowie, w szkole rozpoczynają się rządy nowego dyrektora, który wprowadza przymusowy sport i zdrowe przekąski, i w związku z tym dzieciaki organizują bunt i dywersję. Sąsiedzi budują „Koloseum”, tata ma „syndrom kuwety”, na jabłoni siedzi zupełnie obca babcia w różowej kurteczce, a „jezyk daje nula”, choć tobardzo „nieigieniczne”, jak mawiaMania.
- Rzeczywiście, brzmi zabawnie – podsumował mąż i poszedł do kuchni. Nie zdążyłam mu opowiedzieć o tym, jak Józef Mickiewicz szukał gospody, ani o pluszowym pasztecie… Nie zdążyłam także napomknąć, że chętnie poznałabym cały cykl o Zosi oraz pozostałe książki (np. „M jak dżeM”) autorki, uhonorowanej nagrodą im. K. Makuszyńskiego, ani o tym, że ilustracje wykonała Agata Raczyńska, ilustratorka z kręgu netartu, związana z meksykańskim wydawnictwem. I nie zdążyłam zapytać, czy na obiad będą naleśniki… Tego, że „Zosia z ulicy Kociej” stanowi porcję humoru, która ożywi niejednego ponuraka, i choć jest teoretycznie napisana dla dzieci, to bawi też dorosłych – chyba się domyślił.
Książkę zaliczyć można do literatury obyczajowej, przygodowej, a przede wszystkim rozrywkowej. Problemy rodzinne i szkolne są z życia wzięte, okraszone humorem. I nie jest to publikacja wyłącznie dla dzieci od lat 6 do 10, tylko do 110! Co najmniej…
Podobno w przygotowaniu są kolejne tomy – tymczasem warto nadrobić lekturę tych dotychczas wydanych. Poprawa nastroju gwarantowana, a dla młodych czytelników – zachęta do opisywania codzienności i życia własnej rodzinki ze swojego punktu widzenia.
Małgorzata Warda "Najpiękniejsza na niebie" (Black Publishing)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 16, czerwiec 2015 10:52
Małgorzata Warda z prawdziwą wirtuozerią podejmuje tematy, które wielu innych autorów przerobiłoby na mydlane opery lub płaskie wyciskacze łez. Ludzie lubią przecież życiowe dramaty i szczęśliwe zakończenia. Najpiękniejsza na niebie – najnowsza powieść Wardy – to właśnie taki życiowy dramat, historia, która złamie niejedno serce. Czy zakończy się szczęśliwie? Tego Wam nie zdradzę. Powiem tylko tyle, że Najpiękniejsza na niebie nie ma w sobie niczego z mydlanej opery i płaskiego wyciskacza łez. To kawał dobrej literatury, powieść daleka od banalnych schematów, mądra i poruszająca ważne kwestie. A przy okazji bardzo ciekawa i zaskakująca – aż do ostatniej linijki.
W domu młodej reporterki, Poli Michalak, zjawia się pewnego dnia kobieta z dzieckiem. Przedstawia się jako Sylwia Kalińska i prosi o pomoc. Wie bowiem, że Pola prowadziła w telewizji popularny program, w którym zajmowała się między innymi problemami rodzin rozdzielonych przez adopcję. A Sylwia, porzucona w dzieciństwie przez matkę, szuka biologicznej rodziny – zwłaszcza zależy jej na tym, by skontaktować się ze swoją siostrą bliźniaczką. Pola z początku odnosi się do całego pomysłu niechętnie. Owszem, była znaną reporterką, ale teraz przeżywa osobiste problemy i wciąż nie może pozbierać się po powrocie z Syrii, dokąd pojechała jako korespondentka wojenna. Dlatego właśnie Pola mieszka zupełnie sama w domu nad morzem, gdzie próbuje dojść ze sobą do ładu i raz na zawsze uporać się z obrazami z Bliskiego Wschodu, które wracają do niej wciąż i wciąż, bez końca. Kobieta zmienia jednak zdanie, kiedy dowiaduje się, że Sylwia jest śmiertelnie chora i tylko przeszczep szpiku może uratować jej życie. Pola uruchamia dawne kontakty i podejmuje starania o to, by na nowo nagłośnić sprawę porzuconej przed laty „Niebieskiej Dziewczynki”. Tyle tylko, że w opowiedzianej przez Sylwię historii są pewne luki i nieścisłości. Czy Pola będzie w stanie zaufać tej obcej kobiecie na sto procent? I czy ona sama upora się wreszcie z własnymi demonami?
Najpiękniejsza na niebie to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu tożsamości, próbie zdefiniowania siebie i wpisania swoich losów w szerszy kontekst. Czy trzeba znać historię własnej rodziny, przechowywać pod powiekami obraz matki i ojca, a także konkretnej przestrzeni, w której stawiało się pierwsze kroki, by być spełnionym i szczęśliwym człowiekiem? By żyć pełnią życia i umieć kochać? Jak ważny dla dziecka jest dotyk, jak ważna jest czułość, opieka i poczucie bezpieczeństwa? Takie właśnie pytania zadajemy sobie podczas lektury powieści i na takie pytania odpowiedzi szukają bohaterowie. Warda nie podaje na tacy gotowego rozwiązania. Przekazuje głos dwóm narratorom, którzy reprezentują Sylwię i Polę, tak jak się z dłoni w dłoń przekazuje mikrofon. To one właśnie prowadzą dialogi z czytelnikiem. Każda z nich inna, z odmiennym zapleczem i wrażliwością, ale w podobny sposób zagubione, odczuwające tę samą dziwną pustkę gdzieś na dnie serca, której nie da się niczym zapełnić. Bo przecież człowiek skrzywdzony we wczesnych latach życia zawsze już ogląda rzeczywistość okiem zranionego dziecka – dziecka wiecznie smutnego, nieustannie wystraszonego, sparaliżowanego lękiem o to, że w każdej chwili jego świat może rozsypać się na nowo, że ktoś po raz kolejny odejdzie. A pragnienie poznania historii własnej rodziny urasta niekiedy do monstrualnych rozmiarów i rzuca cień na każdą minutę, godzinę, miesiąc, rok, na wszystkie wieczory i poranki. I to od nas zależy, czy będziemy patrzeć wstecz, czy przed siebie.
Kiedy czytałam Najpiękniejszą na niebie, przypomniała mi się Klepsydra Stanisława Dróżdża, wiersz wpisujący się w nurt poezji konkretnej, który wymalowano na fasadzie Muzeum Współczesnego Wrocław. Słowa w tym wierszu pojawiają się tylko trzy: „było, jest, będzie”. „Jest” umieszczono w samym środku Klepsydry, w miejscu, w którym tradycyjnie powinien przysypywać się piasek. Niewielkie rozmiary tego słowa w stosunku do potężnych „było” i „będzie” zawsze robią na mnie duże wrażenie, uświadamiają, jak ulotna wydaje się teraźniejszość w porównaniu do nieustannej reinterpretowanej przeszłości i wyobrażonej (wymarzonej?) przyszłości. Klepsydra wróciła do mnie podczas lektury Najpiękniejszej na niebie nie bez powodu. To przecież historia dwóch kobiet, których życie determinuje przeszłość. Owo „było” wypisane wielkimi literami na oślepiająco jasnym tle.
Pozostaję pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki Małgorzata Warda panuje w tej powieści nad formą. Język jest tutaj doskonały – pod względem stylistycznym Najpiękniejsza to jej najlepsza książka. Warda doskonale skontrastowała pierwszoosobową narrację Poli, prowadzoną w czasie teraźniejszym, zamkniętą w oszczędnych frazach i chłodnej leksyce, która ociepla się w miarę rozwoju akcji, z trzecioosobową narracją Sylwii – rozedrganą od emocji, nabrzmiałą od nadmiaru uczuć niemogących znaleźć ujścia. W tej powieści Warda przykuwa uwagę czytelnika w stu procentach nawet wtedy, kiedy pisze o śniegu, wędrujących dłoniach i wełnianych swetrach. A co najważniejsze – nigdy nie ociera się o ckliwość, egzaltację i banał. Najpiękniejsza na niebie to wreszcie opowieść o trudzie związanym z podejmowaniem samodzielnych decyzji. O tym, że czasem tylko od nas zależy, czy wybierzemy rezygnację, czy nadzieję. I czy powiemy „nie”, odwrócimy się od duchów przeszłości, a w zamian spojrzymy w przyszłość – w owo potężne „będzie”, które nie otrzymało jeszcze żadnego kształtu i koloru.
Agnieszka Tomczyszyn "Ezotero. Córka wiatru" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 15, czerwiec 2015 09:06
Debiut literacki Agnieszki Tomczyszyn trafi na półki księgarń 17 czerwca 2015 roku. Powieść Ezotero. Córka wiatru, to książka wyjątkowa, ponieważ porusza niewątpliwie drażliwy temat jakim jest okultyzm i przedstawia go w sposób dostępny dla przeciętnego czytelnika. To książka odważna, gdyż niemal od pierwszych kart lektury (już na szesnastej stronie pojawia się pierwsza karta tarota) utwierdzamy się w przekonaniu, iż nie bez przyczyny przedrostek „ezo” znalazł swoje miejsce w tytule powieści. To książka zdecydowanie inna.
Ezotero… to spisana historia życia Latte, która jest jednocześnie narratorką i główną bohaterką powieści. Od najmłodszych lat jej życie przepełnione było wszechobecnymi tajemnicami. Wciągają one i rozbudzają ciekawość czytelnika już od pierwszych stron. Dziewczyna żyje u boku matki - Fileny, a ta niekoniecznie uważa za słuszne zdradzać ukrywane latami sekrety. Stara się również uchronić swoje jedyne dziecko przed światem, do którego należy. Czy jednak ta droga jest właściwa, słuszna i jedyna? Czy matczyna miłość daje prawo do wyboru i podejmowania decyzji za dziecko? Czy te decyzje uchronią Latte przed nieuniknionym? Te pytania do końca powieści pozostają otwarte i słusznie.
Powieść Agnieszki Tomczyszyn trudno zaklasyfikować do konkretnego gatunku literackiego. I według mnie, w tym właśnie jest jej siła i to jest w niej najcenniejsze. Zdecydowanie nie można nazwać jej powieścią kryminalną, choć na finiszu znajdziemy rozwiązanie morderstwa sprzed lat. Wielbiciele fantasy poczują się zawiedzeni i być może rozczarowani, ale panowanie nad przestrzenią najlepiej oddaje elementy ich ulubionego gatunku. Powieść obyczajowa? Bo i o takiej wydawca wspomina reklamując książkę, jest chyba najcelniejszym trafieniem. Jednak dominacja świata ezoterycznego w lekturze jest tak silna, że nie sposób tego ominąć i przejść obok niego obojętnie. Dlatego też szczególnie polecam powieść osobom, które nie wstydzą się zetknięcia ze światem duchowym, wiedzą do czego służą karty tarota oraz czym jest religia neopogańska Wicca, a przede wszystkim ją tolerują.
Mimo zdecydowanie pozytywnego odbioru Ezotero. Córka wiatru, nie sposób przemilczeć drobnego mankamentu, który niemal kłuje po oczach od pierwszych stron. Zastosowane przez autorkę skróty miejscowości jak „T.”, „J.”, „W.” nie powinny mieć miejsca. Umiejscowienie akcji w Tarnowie, Janowie, Warszawie, czy Krakowie zamiast powyższych skrótów, pozwoliłoby czytelnikowi na sprawne poruszanie się wspólnie z bohaterami, z którymi przez prawie trzysta stron zdążył się zaprzyjaźnić. Czuję lekki niedosyt nie wiedząc, czy może nie znając dokładnego miejsca, w którym dzieje się akcja. Akurat ta tajemnica powinna zostać odkryta już na samym początku powieści.
Niemniej jednak sprawnie poprowadzona narracja to ogromny plus książki. Sprawia, że naprawdę nie można się od niej oderwać. Nie można odłożyć jej na bok i nie ma też szans na zajęcie się czymkolwiek innym, dopóki nie pojawi się ostatnia strona. Gdy wejdziesz w świat Latte reszta przestaje istnieć. Ezoteryczny świat, w którym sabaty są na porządku dziennym, a przepowiadanie przeszłości jest czymś naturalnym, pochłania bez reszty. Niezwykle udany debiut literacki. A ty, do którego świata należysz?
Grzegorz Kasdepke "Grzegorz Kasdepke dzieciom" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 12, czerwiec 2015 08:53
Za twórczością Grzegorza Kasdepke nie każdy przepada, jak wnioskuję z opinii rodziców czytających swoim pociechom, ale jest ona na tyle szeroka i różnorodna, że można znaleźć w niej kawałeczek i dla siebie. Nie zawsze jednak gusta rodziców i dzieci są zbieżne, a przecież o to chodzi, by to najmłodszym się podobało. I widocznie Kasdepke do dzieciaków trafia, bo jego książki cieszą się dużą popularnością i poczytnością.
Tym razem dostajemy zbiór bardzo różnych tekstów. Wyruszymy do „Bajkolandii”, gdzie z dwudziestu trzech utworów z morałem zaczerpniemy mądrości, porozmawiamy o uczuciach z grupą przedszkolaków i panią Miłką, przeżyjemy niezwykłe przygody Kacpra, Bodzia i Pulpeta, spotkamy się z kosmitą, zagramy na kontrabasie wujka Alfreda, a także rozwiążemy zagadki z detektywem Pozytywką. Będą też snuły się „Świąteczne opowieści”, idealne do lektury na zimowy, bożonarodzeniowy czas. Nie zabraknie zabawnych postaci, humoru, przygód, tematów do refleksji i rozmowy. Można się zadumać i pośmiać.
Autor przez szereg lat był redaktorem naczelnym „Świerszczyka”, więc wie, co w trawie piszczy, jeśli chodzi o literaturę dziecięcą i gusta małych czytelników. Został uhonorowany Nagrodą im. Kornela Makuszyńskiego. Pisał scenariusze programów telewizyjnych takich jak „Ciuchcia”, „Budzik”, a także – o czym może nie wszyscy wiedzą – przez 4 lata pisał scenariusz telenoweli „Klan”. Jest też twórcą słuchowisk radiowych. Można za nim nie przepadać, ale trudno sobie wyobrazić współczesną literaturę dla najmłodszych bez Grzegorza Kasdepke. To nazwisko już się mocno utrwaliło w tej dziedzinie.
Niniejsza antologia zawiera wybór utworów z ostatnich lat, zilustrowany przez Marcina Piwowarskiego i Piotra Rychela. Miłośnicy prozy Grzegorza Kasdepke zapewne mają już na półkach sporo jego książeczek, natomiast tę mogą zabrać ze sobą na wakacje, by mieć w jednym tomie ulubione historyjki. Dla tych, którzy jeszcze nie znają jego twórczości – okazja, by zapoznać się z szerokim jej przekrojem i spędzić niejeden wieczór z miłą lekturą.
Igor Sokołowski "Spokojnie. To tylko Rosja" (Wydawnictwo MG)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 11, czerwiec 2015 08:26
Rosja to kraj, który fascynuje i przeraża jednocześnie. Na wołowej skórze by nie spisał historii i fenomenu tego ogromnego terytorium. Nie da się poznać i zrozumieć całej Rosji. Można ewentualnie próbować „ogarnąć” jej fragmenty. Ale i tak dobrze wiedzieć, że jadąc tam, trzeba logikę i zdrowy rozsadek zostawić przed granicą. Igor Sokołowski, dziennikarz, filozof, podróżnik, absolwent Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego odbył kilka podróży po Rosji. Swoje spostrzeżenia i wrażenia przedstawił w około 30 tekstach, zgrupowanych w dwóch częściach: „Północ” i „Południe” w książce „Spokojnie. To tylko Rosja”.
Pokazał ten kraj okiem młodego Polaka, zafascynowanego, ale nie bezkrytycznego, pełnego pasji, ciekawości i odwagi, który szuka czegoś innego niż oferują foldery biur podróży.
Próbował pokazać w swych reportażach człowieka, tak małego przecież wobec ogromu Rosji, nie tylko w znaczeniu geograficznym. Odwiedzał miejsca, gdzie pozornie nie ma nic interesującego, nic się nie dzieje. Szczególnie upodobał sobie ruiny, szare uliczki, zardzewiałe pomniki, zapomniane miejsca, rozmowy z autochtonami. Opisywał m.in. mentalnie zakorzeniony „tomiwisizm”, muzeum Stalina w Horoszewie, zatopioną „Atlantydę” w Kalazinie, spaloną przez nazistów wieś Krasuchę, budynek Czajnik w Smoleńsku, czy wędrował śladami Gagarina. Był w Moskwie, Soczi, Rostowie, Taganrogu, Twerze i wielu innych miejscowościach.
Sokołowski w swoich reportażach nie jest przemądrzały, nie narzuca żadnych tez. Snuje swą narrację niczym gawędę, swobodnie, szczerze, z lekkością i humorem, tudzież ironią.
Potrafi się dziwić, zachwycać, chłonąć, przyglądać. Dzieli się z czytelnikami własnymi doświadczeniami, poszukiwaniami, przeżyciami, refleksjami. Dzięki jego tekstom możemy uszczknąć odrobinę wiedzy o niezmierzonej Rosji i mentalności jej mieszkańców, możemy troszkę oswoić ten kraj. Trzeba jednak pamiętać, że wyłoni nam się subiektywny i niepełny obraz Rosji, wyznaczony przez trasę, jaką podążał podróżnik oraz jego fascynacje i zainteresowania.
Tę ciekawą publikację wzbogacają fotografie, niestety czarno-białe, ale wymowne i dobrze ilustrujące treść. Mogłoby być ich więcej.
To tylko (aż?) Rosja, a raczej jej wyimki, fragmenty widziane okiem reportera, pełnego pasji i entuzjazmu, wyposażonego w niezbędny i wcale niemały zasób wiedzy. To spojrzenie współczesne, nie obciążone uprzedzeniami. Spokojnie zatem możemy zaufać Igorowi Sokołowskiemu i wybrać się z nim w podróż z książką i mapą w ręku.
Ciekawe, jaki kraj uczyni bohaterem swojej kolejnej publikacji.
Katarzyna Targosz "Jesień w Brukseli" (Wydawnictwo JanKa)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 10, czerwiec 2015 09:17
Po debiutanckiej, dobrze przyjętej powieści „Wiosna po wiedeńsku” Katarzyna Targosz, absolwentka hotelarstwa i geografii, fotografka, autorka bloga „Matka na szczycie” zaproponowała zmianę klimatu i tym razem inną porę roku. Byłam ciekawa, co zawiera książka rekomendowana przez Izabelę Sowę słowami „Wdzięk bez kokieterii, uczciwość bez moralizatorstwa, odwaga bez wulgarności”. (Z tym ostatnim, to nie do końca…).
Pisarka zaskoczyła czytelników już na samym początku, bo nie zabrała nas do stolicy Belgii, a akcję osadziła w Krakowie. „To miasto jest melancholijne, może nawet z lekką skłonnością do depresji, na pewno nieodpowiednie dla osób niestabilnych emocjonalnie. Takich jak ja.” (s. 21)
Przyznam, że zaczęło się banalnie. Oto singielka z odzysku, którą rzucił narzeczony, a pracę straciła w wyniku upadłości firmy. Została sama w niedawno wykończonym mieszkaniu. „Czy w ogóle można zacząć nowe życie, mając trzydzieści lat, karton porcelanowych szczurów i trzy kołdry?” (s.11) Bohaterka nie ma wyjścia, musi spróbować. Wspierają ją brat Przemek - blokers prowadzący szemrane interesy, ale szczery, życzliwy, z sercem na dłoni oraz Eliza, przyjaciółka z własnym bagażem problemów uczuciowych i zawodowych. Przed Konstancją (vel Kasandrą vel Sisi) szansa na nową pracę w branży grafiki komputerowej, przygotowuje projekt gry, która toczy się w średniowieczu. Na forum tematycznym nawiązuje znajomość z niejakim Ostrze_B. Eliza „swata” ją z Bartkiem poznanym podczas spacerów z psem. Przyszły szef ma wobec niej plany towarzyskie. Oj, zagmatwało się życie Sisi… Nie ułatwia sprawy fakt, że bohaterka ma osobowość dość ponurą, pesymistyczną, skłonną do autodestrukcji i cechuje ją „sztywność poznawcza”, swoiste przyzwyczajenia, które brat nazywa bezpośrednio „zdziwaczeniem”. Do tego dochodzi motyw podrzucanych anonimów, martwych gryzoni, zaczyna się robić groźnie… Główna postać irytuje, to egoistka, która sama nie wie, czego chce i nie docenia tego, co ma. Przez to jednak nie brakuje emocji. Gorzej, gdyby bohaterowie pozostawali nudni i obojętni dla czytelników. Tu przynajmniej mamy ochotę „potrząsnąć” Konstancją, pogadać z Lizką, przybić piątkę Przemowi i jego kumplom, odwiedzić pana Kropidlaka, czy przepędzić Zlewika.
Nie, nie jest to powieść banalna, choć niektóre rzeczy dało się przewidzieć. Czytelnikowi jednak jest łatwiej niż bohaterom, wszystko wie, a oni muszą tkwić w tym całym sosie zdarzeń i wyobrażeń i pić piwo, które nawarzyli.
Powieść napisana jest w formie pierwszoosobowej, z dużą ilością dialogów, ale i refleksji. Można się nią nie zachwycać, ale nie sposób nie odczuć jej szczerości, prawdziwości. Jest w niej takie „literackie mięsko”, a także przesłanie. Takie, które choć znane, to zawsze warto je przypominać. Bo miłość jest najważniejsza. To także powieść o przemianach, o tym, że pozory mylą, a jesień może przynieść odnowę, początek nowego życia.
„Jesień w Brukseli” nie jest słodka i radosna, choć znajdziemy w niej niezbędną szczyptę poczucia humoru. Raczej to gorzka, słonawa historia, ze smakiem nadziei na końcu. Ma swój urok i specyficzną atmosferę. Polecam na każdą porę roku.
Bartłomiej Basiura "Hipnoza" (Rozpisani.pl-Grupa PWN)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 09, czerwiec 2015 09:25
Seria tajemniczych zbrodni, policjantka z problemami, komendant zaglądający do kieliszka, dziennikarz na tropie afery korupcyjnej, szalony morderca i anonimowy filozof-obserwator. Oto propozycja na niebanalną powieść kryminalną, której akcja toczy się na podkarpackiej prowincji. Bartłomiej Basiura, autor bardzo jeszcze młody, zabiera czytelnika w interesującą literacką podróż i z pewnością nie pozostawi nikogo obojętnym. A czy w pełni usatysfakcjonuje odbiorców? To już kwestia indywidualnego podejścia, wrażliwości i czytelniczego wyrobienia. Ja po wybudzeniu z Hipnozy czuję lekki niedosyt.
Podkarpackie lasy to doskonały azyl. Za gęstą zasłoną starych drzew każdy może się ukryć, uciec przed trudną przeszłością i własnymi demonami. To również znakomita scena dla zbrodni doskonałej. Kiedy lubaczowscy policjanci odnajdują ciało zmarłej Teresy Wójcik, wszystko wskazuje na fakt, iż kobieta popełniła samobójstwo, wstrzykując sobie do żyły Alprazoxene. Wszystko poza... listem, na który natrafiają funkcjonariusze. Na papierze ktoś wyrysował tajemniczy znak i wypisał hasło: contradictio in se. Sprzeczność sama w sobie. Policja szybko dochodzi do wniosku, że nie jest to list samobójczyni, a wiadomość od mordercy. Zaczyna się dramatyczny wyścig z czasem. Wkrótce w podobnych okolicznościach ginie Weronika Stępień. Morderca zostawia na miejscu zbrodni kolejną wiadomość. I zdaje się wodzić policjantów za nos. Funkcjonariuszka Maria Kozielska, niedoświadczona w tropieniu morderców, stara się dopasować pojedyncze elementy układanki, ale ma również osobiste problemy. Jej mąż, redaktor naczelny lokalnego dziennika, prowadzi na własną rękę inne śledztwo. Z minuty na minutę sprawy komplikują się coraz bardziej, a na podkarpackiej prowincji cisza i spokój są już tylko odległymi wspomnieniami...
Bartłomiej Basiura we wstępie do swojej powieści głosi: Napisałem maturę, rozpoczęły się najdłuższe wakacje mojego życia i postanowiłem podjąć kolejne wyzwanie, którym było napisanie książki. Nigdy nie potrafiłem poskromić własnej wyobraźni, a najtrudniejszym zadaniem okazywało się podporządkowanie trendom i życie według schematu. Wszechobecny wyścig szczurów zaprowadził mnie do punktu, w którym wyrzuciłem konwencje z własnego świata i przystąpiłem do stworzenia czegoś nowego. Kiedy przeczytałam te słowa, pomyślałam sobie tylko, że tuż po maturze o „wszechobecnym wyścigu szczurów” można wiedzieć naprawdę niewiele. I ten brak doświadczenia niestety u autora Hipnozy widać. Na poziomie konstrukcji fabuły, na poziomie języka, a także w budowaniu postaci. Hipnoza stanowi pierwszą część kryminalnej trylogii, której kolejne odsłony – Uczeń Carpzova oraz Zamknięta prawda – świadczą o tym, iż Basiura jednak potrafi posługiwać się klawiaturą i kiedy już złapie wiatr w żagle, może być naprawdę nieźle. Dlaczego zatem teraz, gdy ma już więcej niż dziewiętnaście lat, nie wziął swojej pierwszej powieści na warsztat i nie potraktował jej ostrym skalpelem? Przecież widać od razu, że Hipnozy nie przekartkował żaden porządny redaktor. Gdyby bowiem przekartkował, podpowiedziałby autorowi, co z powieści należy wyrzucić, a co dodać, jak popchnąć akcję, by wielu kwestii nie wyjaśniać na zasadzie: „okazało się, że to (…) był jego informatorem”, czy też jak przeformułować zdania w stylu: „policja często korzystała z technologii komputerowych” (Serio? Myślałam, że śledczy wciąż posługują się tylko lupą, jak Mr Holmes).
W Hipnozie mnóstwo jest nieścisłości w budowaniu postaci. Na tej samej stronie czytamy na przykład, że głównym źródłem zarobku Doroty Maj – specjalistki do spraw badania śladów i substancji – są wykłady, ale jednak kobieta boi się wystąpień publicznych, więc wykładów w jej kalendarzu jest niewiele i woli pracę naukową, za którą wystawia pokaźny rachunek. No to jak w końcu? Jedźmy dalej – piękna Kamila Trewor chodzi w szpilkach i drogich garsonkach, brzydzi się wiejskimi zapachami i dlatego niespecjalnie lubi odwiedzać swojego niby-chłopaka w jego rodzinnym gospodarstwie. Ta sama Kamila ma stadninę koni i prowadzi szkółkę jeździecką. Koński zapach jej nie przeszkadza? Ale zostawmy może postaci i zerknijmy na język. Czy dobry redaktor pozwoliłby na pozostawienie w powieści takiego akapitu: Choć znali się od niedawna i poznali się przypadkiem, był pewien swego. To będzieprzypadkowa ofiara. Nie miało jej być, ale policja sama się prosiła. Trzeba było tak szybko nie przyjeżdżać do Weroniki Stępień, trzeba było się nie wychylać. Będzie żałować. Uśmiechnął się. Finał był już bliski. Teraz musiał być grzeczny, bardzo grzeczny. Przecież jego kolejna ofiara była zaangażowana w tropienie go.Powtórki jak powtórki, ale taka biegunka słowa „być” pojawia się na co drugiej karcie powieści. Jeśli podobnych błędów nie zauważył sam autor, powinien je wychwycić korektor. Podobnie jak stylistycznie nieeleganckie sformułowania: „głaska swojego misia”, „rozglądnęła się”, „był pełen pragnienia zemsty” czy „przypuszczała, że wynikało to z ich niespodziewanej wizyty skumulowanej liczby pytań” (? s.247).
Myślę, że gdyby Basiura popracował nad swoją powieścią z dobrym redaktorem, mógłby z niej naprawdę wiele wycisnąć. Bo to mimo wszystko człowiek z potencjałem. Pomysł na fabułę Hipnozy miał świetny i bardzo oryginalny, potrafi znakomicie kreować nastrój, jest odważny w rozwijaniu wątków, ucieka od utartych schematów i nie boi się ryzykownych rozwiązań. I przede wszystkim ma ogromną, wszechstronną wiedzę. Na temat historii, psychologii, filozofii... Sporo też wie o policyjnej robocie. Jeśli chodzi o research – jestem dla Basiury pełna uznania. Widać, że to autor bardzo inteligentny i ma sporo do powiedzenia. Dlatego też z początku chciałam wziąć poprawkę na jego młody wiek i ocenić tę powieść nieco łagodniej. Później jednak uznałam, że podobne podejście byłoby wobec Basiury nie fair. Nie zasłużył sobie na to, by oceniać jego dokonania na zasadzie: „jak na garbatego, to trzyma się całkiem prosto”. Potraktowałam zatem Basiurę na równi z innymi, dojrzałymi autorami. I uważam, że Hipnozę mógłby dopracować bardziej, zanim puścił ją do druku. Przynajmniej na tyle, by poziomem dorównywała Uczniowi Carpzova i Zamkniętej prawdzie. Bo to naprawdę niezłe powieści, którymi Basiura udowadnia, że szybko się uczy i poważnie traktuje pisanie. I być może wyrośnie kiedyś na prawdziwą gwiazdę polskiej literatury kryminalnej. Na to jednak potrzeba jeszcze trochę czasu.