Aktualności
"Zanim zgaśnie światło" Miłosław Czarnecki (wyd. Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 22, marzec 2021 18:26
- Autor: Mirosława Dudko
„To taka gra, w której się wzajemnie oszukuje, ale nie zabija, bo to się zwyczajnie nie opłaca”
Życie przypomina grę, której zasady poznajemy w trakcie rozgrywki. Wydaje się, że znamy je dobrze, wiemy o co chodzi, jak postępować i jakie podjąć decyzję. Jednak czasem okazuje się, że życie lubi rozdawać karty według swojego uznania, zaskakując swoimi niespodziankami, o czym mógł przekonać się bohater książki pt.: „Zanim zgaśnie światło”
Miłosław Czarnecki to autor książki pt.: „Wydział”, którą zadebiutował w 2016 roku. I to wszystko, co znalazłam o nim, gdyż skrzętnie ukrywa swoje dane. Ta tendencja braku chociażby podstawowej wizytówki autora staje się dziwnym zwyczajem wśród polskich twórców. Czyżby wstydzili się swoich dzieł? Pan Miłosław Czarnecki nie ma powodów do tego typu odczuć, gdyż napisał ciekawą, wciągającą powieść, która została napisana ze smakiem i z finezją.
Marc Martin ma 40 lat, świetną pracę w dobrze prosperującej firmie rodzinnej a u boku - piękną, zakochaną w nim kobietę, Nathalie. Mieszkają na Riwierze w jednopiętrowym domu z ogrodem, gdzie na przytulnym patio lubią spędzać poranki przy aromatycznej kawie. Życie płynie im leniwie, spokojnie, niemal sielankowo i wydaje się, że nic im do szczęścia nie brakuje. Okazuje się, że to tylko pozory, gdyż jego przeszłość jest związana z siatką wywiadowczą i dlatego wie, że nie może czuć się całkowicie bezpiecznie.
Marc jest typem mężczyzny, którego cechuje inteligencja, spryt, spostrzegawczość i opanowanie. Jego ojciec był Francuzem a matka Polką, dlatego dzieciństwo spędził początkowo we Francji a potem w Polsce. Gdy rodziców zabrakło, Marc przejął francuską firmę po ojcu, zajmującą się oprogramowaniem komputerowym i systemami zabezpieczeń mienia. Pieniądze nie grają u niego roli nadrzędnej. Mają jedynie znaczenie jako środek do realizacji celu. Jego namiętnością, która narodziła się w dzieciństwie, jest poker, który był także pasją ojca. To od niego nauczył się dystansu do emocji, patrzenia na siebie i innych chłodnym okiem. Liczyła się dla niego zawsze tylko gra, nawet, jeżeli przegrywał. Ważna była możliwość obserwowania przeciwników, ich nastrojów i taktyka. Te umiejętności przydały mu się w dorosłym życiu, które stara się rozgrywać według własnych zasad. Gdy zrozumiał, że dzięki temu może wpływać na decyzje i zachowania innych ludzi, wiedział, że otwierają się przed nim nowe możliwości. Swój sposób bycia i umiejętność panowania nad sobą wykorzystuje w organizowanych prywatnie rozgrywkach w pokera, w których potrafi ryzykować, gdy gra idzie o wysoką stawkę.
Powieść „Zanim zgaśnie światło” jest jak dobre wino, które degustujemy powoli, delektując się jego aromatem, odkrywając niuanse kompozycji bukietu smaku. I tak jest ze stworzoną fabułą, która snuje się spokojnie, bez nagłych zwrotów akcji a mimo to z rosnącym zainteresowaniem podążamy za bohaterem towarzysząc mu w jego codziennych zajęciach, spotkaniach i podczas wieczornego relaksu w domu. Z czasem okazuje się, że ta historia ma swoje drugie dno, które dostrzegamy stopniowo, gdyż autor ujawnia nam tylko niektóre elementy układanki. Pod powierzchnią pozornego spokoju buzują emocje, gdyż główny bohater lubi wszystko analizować i stara się kontrolować to, co w jego życiu się dzieje.
Na początku Marc kreśli nam swoje obecne życie, ale w ogromnym skrócie pokazując tylko niektóre jego epizody, by w kolejnych rozdziałach opowiedzieć nam swoją historię cofając się do czasu, gdy był sam i dopiero wkraczał do świata biznesu i wywiadu. To, co się wokół niego dzieje widzimy tylko z jego punktu widzenia, dzięki narracji pierwszoosobowej. Wiemy tylko tyle, co on sam nam opowiada. Razem z nim planujemy, analizujemy sytuację, wyciągamy wnioski i podejmujemy decyzje, by potem poznać efekt dokonanych wyborów.
Pierwsze rozdziały toczą się wokół obecnego życia bohatera, co sprawia, że tempo jest bardzo powolne, niemal senne i nic szczególnego się nie dzieje. Jednak mimo to czujemy, że to tylko wierzchołek „góry lodowej”. Tu wszyscy prowadzą jakąś grę, ktoś pociąga za sznurki, ktoś jest tylko pionkiem a nawet ofiarą. Im dalej zagłębiamy się w lekturę, tym sytuacja robi się coraz ciekawsza, bardziej gęsta i skomplikowana. Dopiero po poznaniu całej historii dostrzegamy jej misternie utkaną sieć i wszystko łączy się w całość a my odkrywamy niuanse prowadzonej gry, by stwierdzić, że karty zostały odsłonięte. Los powiedział: "Sprawdzam. Koniec gry." Ale czy na pewno? Zakończenie wprawdzie wyjaśnia wiele zagadek, ale pozostawia czytelnika w zawieszeniu, by mógł sam dopisać sobie ciąg dalszy.
"Bardziej kochać siebie" Aleksandra Sztorc
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 22, marzec 2021 18:09
- Autor: Katarzyna Pessel
Wszyscy wiemy, że to, w jakiej rodzinie dorastamy, ma ogromny wpływ na to, jak będzie wyglądało nasze życie w przyszłości, kiedy już sami wkroczymy w dorosłość. Większość rodziców stara się, aby dzieciństwo ich dzieci upływało w poczuciu miłości, bezpieczeństwa i radości. Rodzic dokłada wszelkich starań, by jego latorośl czuła się w pełni akceptowana, pewna siebie, jak również by potrafiła otwarcie wyrażać siebie i mówić o swoich uczuciach. Jest to bardzo ważne, ponieważ to właśnie będąc dziećmi, jesteśmy najbardziej chłonni na świat, który tworzą dla nas dorośli. I to wszystko, czego doświadczymy, z biegiem czasu zaowocuje wieloma schematami, które się w nas zakorzenią, a tym samym przeniesiemy je na płaszczyznę samodzielnego dorosłego życia. Wiele razy osobom, które nie radzą sobie w budowaniu własnej teraźniejszości i przyszłości, powtarza się, że powinny wziąć się w garść, bo przecież to, jak teraz będą żyć, zależy tylko od nich i leży tylko w ich rękach. Poniekąd mogłabym się z tym zgodzić, lecz nie do końca. A to dlatego, że nie każdy z nas ma szczęście dorastać w normalnej zdrowej rodzinie. Zapewne nikomu nie muszę uświadamiać, jak wiele dzieci pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych. W rodzinach takich codziennością jest alkohol, przemoc psychiczna i niestety bardzo często także fizyczna. W takich przypadkach rady typu „Weź się w garść”, „Zapomnij, to już tylko przeszłość” nie na wiele się zdadzą. Od przeszłości nie da się uciec. Jedynym sposobem na to, by nauczyć się z nią żyć i znaleźć w sobie siłę, która pomoże nam wyrwać się z bagna, w którym tkwiliśmy wiele lat, jest przepracowanie tego, przez co przeszliśmy. Terapia to nie wstyd, a może naprawdę pomóc.
"Hannah" Lucy Wild wyd. Novae Res
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 27, luty 2021 17:30
- Autor: Mirosława Dudko
„Najlepszym lekarstwem jest nieoglądanie się za siebie”
Czasami doświadczenia życiowe pozostawiają po sobie rany na duszy, które trudno zagoić. Można wówczas rozpamiętywać, to co się stało albo próbować zawalczyć o siebie i zbudować swój świat na nowo. Historia bohaterki książki pt.: „Hannah” pokazuje, że nie jest to takie łatwe.
Lucy Wild skrzętnie ukrywa swoją tożsamość, co jest dla mnie niezrozumiałe. Wiadomo, że debiutuje na rynku wydawniczym, ma kochającego mężczyznę u swego boku i dzieci. Ukończyła kurs Pasji Pisania i Pracy nad Tekstem, w którym uczestniczyła w 2015 roku. Wówczas na pierwsze zajęcia przyniosła swój tekst opowiadający o dziewczynie z traumatyczną przeszłością. W czasie nauki pracowała nad swoją powieścią przez jakiś czas i dopiero teraz możemy poznać tę historię w jej ostatecznej wersji.
Życie Hannah do pewnego momentu układało się bez większych problemów. Miała swoje grono znajomych, plany i marzenia. Wszystko zmieniło jedno zdarzenie, które pozostawiło po sobie trwały ślad na ciele i duszy. Poznajemy główną bohaterkę rok po tym dramacie, gdy przylatuje do Nowego Jorku, by studiować literaturę angielską. Pragnie w ten sposób odciąć się od przeszłości. Ta jednak nie daje o sobie zapomnieć …
Will Logan także miał trudne dzieciństwo, które ukształtowało go na aroganckiego, nieczułego i irytującego człowieka. Kiedyś postanowił sobie, że już nikomu nie pozwoli zbliżyć się do siebie. I konsekwentnie jest wierny swemu przyrzeczeniu. Zaczął prowadzić burzliwe życie towarzyskie wypełniane imprezami, narkotykami, szybkim niezobowiązującym seksem. Jest pełen sprzecznych emocji, wybuchowy i nieprzewidywalny. Z czasem okazuje się, że pod tą butną i nieprzystępną maską skrywa swoje prawdziwe, wrażliwe oblicze, które ujawnia się jedynie przy przyrodniej siostrze Kate i Hannah.
Hannah i Will to dwie potargane dusze czują do siebie przyciąganie i uczucia, jakich do tej pory nie dane im było przeżyć. Nie jest im łatwo stworzyć harmonijną relację, przełamać swoje obawy i całkowicie poddać się kiełkującej miłości.
Mimo, że fizyczny ból zadany bohaterce pozostawił po sobie trwałe ślady na jej duszy i umyśle, to jednak nie jest ona typem snującej się, smętnej osoby użalającej się na swój los. Jest świadoma swoich lęków, stara się zbudować swój świat na nowo, ponownie uwierzyć w siebie, zaufać drugiej osobie. i wpuścić miłość, która puka do jej serca.
Niestety, często wyciąga błędne wnioski, zbyt szybko ocenia ludzi, co rodzi w niej frustrację i ponowne wycofanie się do swojego świata. Z tego powodu często mnie irytowała swoim postępowaniem i reakcjami, mimo że rozumiałam jej cierpienie. Czasami patrzy na wszystko poprzez swoje doświadczenia. Zatopiona w swoich koszmarach, które nie pozwalają na spokojny sen, nie dostrzega, że inni także mogą mieć problemy ze swoimi demonami. Zupełnie dla mnie niezrozumiałe było jej zachowanie w wielu sytuacjach a swoje apogeum osiągnęło ono w ostatnich rozdziałach, gdzie zbyt szybkie wyciąganie wniosków i brak szczerej rozmowy zaważyło na relacjach z Willem.
„Hannah” to wypełniona emocjami, przejmująca opowieść o podnoszeniu się po przeżytej traumie, zmaganiu ze swoim strachem i wychodzeniu ze stworzonej przez siebie, własnej mentalnej skorupy niepozwalającej na normalne życie. Porusza wiele kwestii związnych z przyjaźnią, szczerością, zaufaniem i uczciwością.
Autorka zastosowała dosyć popularny schemat oparty na wzajemnej początkowej niechęci, która przeradza się w fascynację i w efekcie w miłość. Pod tym względem jest ona przewidywalna, tak jak przewidywalny jest problem głównej bohaterki. Natomiast niezwykle ekspresyjnie ukazała jej wewnętrzne rozterki, walkę z samą sobą i próbę wprowadzenia zmian. Z drugiej strony nie potrafi zapomnieć tego, co ją spotkało w przeszłości.
Fabuła skupia się w większej części na relacjach Hannah i Willa ale też pojawia się wiele epizodów pobocznych, z których nie wszystkie zostały w pełni rozwinięte. Zdecydowanie za mało jest wyeksponowana babcia głównej bohaterki, która przecież była ważną osobą w jej dorastającym życiu. Dlatego aż dziwne było dla mnie, że dziewczyna spotkała się z nią dopiero po kilku tygodniach od przylotu do Nowego Jorku i zamiast skorzystać z jej zaproszenia, wolała mieszkać w skromnych, studenckich warunkach.
Książka reprezentuje gatunek obyczajowy ale można w niej odnaleźć elementy literatury młodzieżowej, psychologicznej a nawet sensacyjnej, Lekki styl sprawił, że przeczytałam ją szybko, dając się porwać stworzonej opowieści, która wyzwoliła we mnie różnorodne emocje. Nie raz udało się autorce mnie wzruszyć, zaniepokoić ale też wprawić w zdumienie a nawet irytację, zwłaszcza, gdy dotarłam do końca tej historii. Finał zupełnie mnie zaskoczył, gdyż nie takiego się spodziewałam. Nie wszystkie wątki i sekrety zostały ujawnione, więc mam nadzieję, że autorka dopisze dalsze losy Hannah i Willa, gdyż uważam, że taki obrót sprawy jaki zafundowała swoim bohaterom pani Lucy jest nie do przyjęcia!
"Ernest" Karolina Wójciak
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 27, luty 2021 17:25
- Autor: Agnieszka Kaniuk
Wreszcie nadszedł moment, kiedy mogę podzielić się z Wami moimi odczuciami po lekturze książki Karoliny Wójciak „Ernest” będącej drugą częścią serii "Powrót", której moją recenzję pierwszej części być może mieliście już okazję przeczytać. Pisząc Wam wtedy kilka słów o „Brunie”, w ostatnich słowach napisałam, że ogromnie się cieszę, iż druga część serii czeka już w mojej biblioteczce, bo nie mogę doczekać się, czym autorka zaskoczy mnie tym razem. Kiedy to pisałam, kalendarz wskazywał 26 listopada 2020 roku. Teraz możecie zapytać, dlaczego skoro byłam tak bardzo ciekawa kontynuacji, dopiero dziś po tak długiej przerwie przychodzę do Was, aby o niej opowiedzieć? Co stanęło mi na przeszkodzie, aby zrobić to niezwłocznie po przeczytaniu „Bruna”? Odpowiedź jest dość prozaiczna. Przeszkodą tą były moje emocje. Ci z Was, którzy znają twórczość Pani Karoliny, zapewne zgodzą się ze mną, że o Jej książkach nie da się szybko zapomnieć. Wręcz niemożliwe jest, aby po odłożeniu na półkę jej literackiego dziecka tak po prostu o nim zapomnieć i zacząć czytać kolejną książkę. Zostają one z nami na bardzo długo. Mimo mijającego czasu nie możemy przestać o nich myśleć, a wszystkie rodzące się podczas poznawania opisanych w nich historii emocje ciągle pozostają żywe. Tak też było w przypadku „Bruna”. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby się wyciszyć, uspokoić wewnętrznie i móc przystąpić do czytania „Ernesta”. Jestem już gotowa, więc bez zbędnego przedłużania zapraszam Was na kilka słów ode mnie.