"Nieczynne do odwołania" - premiera wydawnictwa Szara Godzina
- Szczegóły
- Kategoria: Pozostałe
- Utworzono: wtorek, 12, luty 2013 17:10
Tragiczny wypadek rodziców całkowicie zmienia uporządkowany i bezpieczny dotąd świat dwóch braci. Starszy, Wojtek, właśnie ukończył weterynarię. Samodzielne prowadzenie gabinetu rodziców wydaje się wyzwaniem przerastającym jego możliwości. Młodszy z braci, zbuntowany Mikołaj, jest w klasie maturalnej i poznaje uroki dorosłości.
Wojtek spotyka ludzi, dla których zwierzęta są ważną częścią życia. To oni pomagają mu podjąć decyzję. Pojawia się też dziewczyna, dzięki której odzyskuje wiarę w sens życia i w to, że znów może być szczęśliwy.
Nieczynne do odwołania to przepełniona ciepłem i miłością do ludzi i zwierząt opowieść o układaniu sobie życia na nowo po rodzinnej tragedii. Opowieść o przyśpieszonym dojrzewaniu, o odpowiedzialności za siebie i innych, o rodzącym się uczuciu…
Obserwacja przenikających się światów ludzi i zwierząt jest też okazją do opowiedzenia wielu wzruszających, ale i bardzo zabawnych historii.
Autorami książki są lekarze weterynarii Iwona i Piotr Chodorkowie oraz Anula Trojanowska, która wydała już debiutancką powieść Jak makiem zasiał.
Nowy portal Fantastyka Polska zaprasza!
- Szczegóły
- Kategoria: Pozostałe
- Utworzono: środa, 30, styczeń 2013 14:23
Wiktor Żwikiewicz, Tomasz Pacyński, Rafał Dębski, Romuald Pawlak. Wawrzyniec Podrzucki, Robert J. Szmidt, Marcin Mortka i wielu innych. Czternastu autorów posiadających na koncie wydane książki lub wielokrotnie publikowanych w największych polskich czasopismach. Ponad siedemdziesiąt e-booków z opowiadaniami, nowelami i powieściami, w trzech formatach - epub, mobi, PDF. Wielu z zamieszczonych tutaj opowiadań, nowel i powieści nie można było ściągnąć legalnie i... bezpłatnie. Co trzeba zrobić, by mieć pełen dostęp do bazy znakomitych, fantastycznych tekstów? Odpowiedź jest prosta, wystarczy zarejestrować się na stronie www.fantastykapolska.pl
W każdy poniedziałek dodajemy od kilku do kilkunastu nowych e-booków.
Przebojem tego tygodnia jest absolutna premiera, czyli niepublikowana wcześniej powieść "Kalina i Kaj". Jej autora, Marcina Przybyłka, znacie choćby z sześciotomowego cyklu "Gamedec", wydawanego przez SuperNOWĄ i Fabrykę Słów.
Życzenia noworoczne
- Szczegóły
- Kategoria: Pozostałe
- Utworzono: poniedziałek, 31, grudzień 2012 11:38
- Autor: Katarzyna Pessel
Drodzy Czytelnicy, Odwiedzający, Współpracownicy,


Życzenia świąteczne
- Szczegóły
- Kategoria: Pozostałe
- Utworzono: piątek, 21, grudzień 2012 09:15
- Autor: Katarzyna Pessel
Wywiad z Anną Grzyb, autorką książki "Życie z drugiej ręki"
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: poniedziałek, 12, październik 2015 09:14
„Uwielbiam rozmawiać z czytelnikami” -wywiad z Anną Grzyb.
Od kilku lat z pasją poleca polską literaturę na blogu „Pisaninka”, wyróżnionym przez czytelników w konkursie „Najlepszy blog książkowy” w 2014 r. Pisze artykuły prasowe, patronuje licznym powieściom obyczajowym i poleca publikacje dla dzieci. Prywatnie – jest mamą trójki pociech i szczęśliwą żoną, zakochaną i zaczytaną po uszy. Niedawno ukazała się jej debiutancka książka „Życie z drugiej ręki” - gościem naszego portalu jest Anna Grzyb.
- Witaj, Aniu. Kogo jak kogo, ale Ciebie do czytania książek naszych rodzimych autorów przekonywać nie trzeba. Można wręcz powiedzieć o Tobie, że jesteś ambasadorką polskiej literatury, specjalistką od powieści obyczajowych. Kiedy i w jaki sposób zaczęła się Twoja fascynacja nimi?
-Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Chyba zaczęło się od powieści Katarzyny Grocholi i Moniki Szwai, wiele, wiele lat temu. Później zapoznałam się z książkami Katarzyny Michalak, trafiłam też na jej blog. I sama zaczęłam prowadzić stronę z opiniami o książkach. Początkowo na mojej pierwszej Pisanince, z czasem przeniosłam się na blogspot i obecnie tu publikuję recenzje. Polskie obyczajówki są często wbrew pozorom naprawdę dobrymi powieściami, mają przesłanie i drugie dno.
- Twój wkład w promowanie polskiej twórczości jest ogromny, zapytam jednak też o zagranicznych pisarzy. Masz swoich ulubionych?
- Cenię twórczość Agathy Christie, Stephena Kinga, Jonathana Carrolla, Lucy Maud Montgomery, Emily Bronte. Ostatnio szalenie przypadły mi do gustu książki: „Żona tygrysa” Tei Obreht i „Ballada Lili K” Blandine Le Callet.
- Czy Twoja doba ma „ekstra godziny”? Przyznam, że podziwiam jak udaje Ci się pogodzić intensywne czytanie, pisanie opinii, organizowanie konkursów ze sprawami domowymi i rodzinnymi. A to przecież jeszcze nie wszystkie aspekty życia.
- Niestety nie mam jakiegoś specjalnego sposobu na rozciągnięcie doby. Czytam zazwyczaj późnym wieczorem, czasem zarywam noce dla tej czy innej wciągającej lektury. Pracuję bez ograniczeń czasowych na szczęście, kiedy dzieci są w szkole i w przedszkolu mogę sobie pozwolić na pisanie, czy to recenzji, czy artykułów. W międzyczasie zajmuję się sprawami domowymi, po południu sprawdzam lekcje, rozmawiam z dziećmi. Bez pomocy męża i mojej „wesołej trójeczki pociech” na pewno nie dałabym rady oddawać się swojej pasji.
- Zadebiutowałaś niedawno jako autorka powieści obyczajowej, w której pokazujesz zwyczajne życie szarej kobiety w małym miasteczku. Znakomicie udało ci się odmalować specyfikę lokalnej społeczności. Co było najtrudniejsze w pracy nad książką?
-Wszystko! Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać i to faktycznie widać w tej powieści. Najtrudniej jednak było usiąść i pisać, bo choć zaczęłam ją tworzyć w miarę spokojnych warunkach-przebywałam wówczas w szpitalu-to w moim domu niełatwo było znaleźć ciche miejsce do pisania dalszego ciągu. Autor jest skazany na samotność, pracuje w skupieniu, jest sam ze sobą i swoimi myślami, a to nie do końca mi odpowiada. Potrzebuję kontaktu z ludźmi, dlatego uwielbiam rozmawiać z czytelnikami.
- W „Życiu z drugiej ręki” znajdziemy wiersze bohaterki z nastoletnich czasów oraz kołysanki nucone dzieciom. Ułożyłaś je na bieżąco do powieści, czy skorzystałaś z własnej „szuflady”?
-Korzystałam z szuflady. Kołysanki pisałam dla moich dziewczynek, mój syn miał nawet do mnie o to pretensje, że w tej książce nie ma chłopca, któremu główna bohaterka mogłaby śpiewać „jego rymowankę”. Wiersze pisywałam w czasach szkoły podstawowej, głównie dla koleżanek, na zamówienie, i w szkole średniej i to one znalazły się w tej powieści.
- Zamierzasz opisać dalsze losy Anity, planujesz też zupełnie inną historię. A może wydasz coś swojego autorstwa dla dzieci?
- Dalsze losy Anity na pewno powstaną, znam już zakończenie jej historii. Bardziej rozbuduję relację z matką i z mężem. Druga książka, niezwiązana z debiutem, jest już ukończona. Ta skierowana do młodszego czytelnika również. Pozostaje tylko cierpliwie czekać.
- Ostatnio popularne są kursy kreatywnego pisania, poradniki „jak pisać”. Czy według Ciebie tego można się nauczyć?
- Pewnie tak. W ostatnich tygodniach czytałam kilka takich poradników i myślę, że warto po nie sięgnąć, chociażby po to, by zrozumieć, jak ważna jest cierpliwość i pokora w tym zawodzie. Znam kogoś, kto pisze od kilkunastu lat, na początku nie szło mu to zbyt dobrze, a dzisiaj wychodzi mu to całkiem nieźle. Uważam jednak, że w każdą wykonywaną czynność należy wkładać serce i jeżeli nie kochamy tego, co robimy, nic z tego nie będzie. Czytelnik wyczuje, że brakuje nam radości z tworzenia. Nikt z nas nie jest jednak doskonały, warto słuchać rad innych, stale się rozwijać i ćwiczyć. Moje pierwsze opinie… dzisiaj napisałabym zupełnie inaczej. Mam poczucie, że nie stoję w miejscu, a to dla mnie najważniejsze.
- Blog „Pisaninka” prowadzisz już 7 lat, na przestrzeni tego czasu na pewno wiele trendów i zjawisk w blogosferze zaobserwowałaś. Podzielisz się krótko refleksjami na ten temat?
-Blogosfera to specyficzne środowisko, pełne zawiści i zazdrości. Ludzie nie wybaczają tym, którzy odnoszą sukces, za to pamiętają doskonale najmniejsze nawet błędy. Internet to miejsce, w którym nikt nie liczy się z uczuciami innych, nie widać tu bowiem lęku, łez, emocji atakowanych. Jest tylko ekran komputera i ten moment, w którym można wyzbyć się frustracji i wyżyć na kimś słabszym. Czerpać z tego radość i satysfakcję. Z drugiej strony znam też wielu blogujących, którzy są normalnymi, zrównoważonymi osobami. Cieszą się z tego, że koledze po piórze się układa, że spełnia marzenia. Trzymają za niego kciuki i życzą jak najlepiej. Nie obmawiają za plecami.
- Gdybyś mogła cofnąć czas, do jakiego momentu wróciłabyś, co byś zmieniła?
-Nie zmieniłabym niczego, jestem szczęśliwym człowiekiem, ponieważ cieszę się z małych sukcesów, jednocześnie wyciągając wnioski na przyszłość z porażek. Uważam, że wszystko w naszym życiu jest „po coś”. Chciałabym jednak wrócić do jednego momentu… dopiero teraz o tym pomyślałam. Trzynaście lat temu zapadłam w śpiączkę cukrzycową, chciałabym wrócić do tego dnia i znaleźć kogoś, kto zająłby się moją prawie trzyletnią córeczką. Praktycznie została wówczas sama, gdy ja straciłam przytomność i nie wiem, co robiła przez dwie, może trzy godziny, do czasu powrotu mojego męża z pracy. To bardzo osobista odpowiedź, ale szczera. Nie umiem odpowiedzieć inaczej.
- Teraz dla odmiany przenieśmy się w przyszłość. Gdzie i jak widzisz siebie za np. 10 lat?
- Za 10 lat… nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Mogę powiedzieć, że chciałabym być sławna i bogata, ale to nie byłaby prawda. Chciałabym, by moje dzieci miały dobry start w dorosłość, byśmy z mężem byli zdrowi i zadowoleni z życia. Chciałabym oczywiście pisać, wydawać kolejne powieści i żebyśmy nie musieli martwić się o jutro. Tylko tyle i aż tyle.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.
Rozmawiała: Agnieszka Grabowska
Wywiad z Magdaleną Knedler, autorką powieści "Pan Darcy nie żyje" (Wydawnictwo IV strona)
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: środa, 09, wrzesień 2015 09:18
Wywiad z Magdaleną Knedler, której debiutancka powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa IV strona. Rozmawiała: Agnieszka Lingas-Łoniewska
"Pan Darcy nie żyje" to twój debiut literacki na, nazwijmy to, dużej scenie literackiej. Jednak masz już na swoim koncie sukcesy w tej dziedzinie, opowiedz coś o tym?
Czy to rzeczywiście są sukcesy? Sama nie wiem. Na pewno mam już na swoim koncie debiut prozatorski, choć nie powieściowy. W 2013 wyszła antologia „Po drugiej stronie. Weird Fiction po polsku”, w której pojawiło się moje debiutanckie opowiadanie „W labiryncie Sapmi”. Cała antologia nawiązuje, jak sama nazwa wskazuje, do prozy w stylu weird fiction, a zwłaszcza do twórczości Lovecrafta, Ligottiego i Grabińskiego. Kiedy teraz trzymasz w ręku powieść „Pan Darcy nie żyje”, pewnie trudno ci uwierzyć, że napisałam opowiadanie o Wielkim Przedwiecznym Yigu, mackach, podwodnych miastach i tajemniczej rzeźbiarce, która ma pomóc Yigowi zapanować nad światem :) :) I w ogóle teraz okropnie strywializowałam to swoje opowiadanie, które w gruncie rzeczy nie jest chyba aż tak proste w odbiorze. Bardzo chciałam, by mój tekst znalazł się w tej antologii, bo miałam wtedy taki intensywny moment z fantastyką. Czytałam „całego” Lovecrafta, łącznie z esejami i korespondencją, Ligottiego po angielsku, oczywiście też Martina. I choć „Pieśń Lodu i Ognia” okropnie mnie momentami irytuje fabularnym „rozpasaniem”, to i tak ją uwielbiam. Teraz jakoś mi ten moment fantastyczny minął. Nie wiem, czy na długo :)
Co do innych „osiągnięć”, to moje opowiadania ukazały się w zbiorach „Kryminalny Olsztyn. Koszary” i „Literacka podróż po Gdańsku”. Gdzieś tam po drodze było też kilka konkursów :) I oczywiście publicystyka. Recenzje, artykuły. Mnóstwo :)
Wprawdzie we wstępie do książki zdradziłaś trochę tajemnic związanych z genezą twojej powieści, ale może przybliżysz nam te początki? Dlaczego akurat Pan Darcy?
Początek z panem Darcy'm był taki sam, jak prawdopodobnie u tysięcy innych kobiet na świecie. Kiedy miałam dwanaście lat, w TVP leciał serial „Duma i uprzedzenie” z Colinem Firthem w roli Darcy'ego. I wpadłam. Oglądaliśmy ten serial całą rodziną. Oglądał nawet mój tato, choć to przecież było takie „babskie”. Myślę, że ten serial mnie zmienił. Choć byłam jeszcze dzieckiem, coś wtedy we mnie pękło. Zainteresowałam się brytyjską klasyką, przeczytałam wszystkie powieści Jane Austen, później powieści wiktoriańskie, aż wreszcie pani bibliotekarka dała mi karteczkę, na której coś nabazgrała, i kazała iść dwie ulice dalej, do osiedlowej biblioteki dla dorosłych. Poszłam :) I pozwolili mi się zapisać. Wsiąkłam w tę brytyjską klasykę, w Oscara Wilde'a, siostry Bronte, Henry'ego Jamesa, przygnębiającego Thomasa Hardy'ego. I jednocześnie cały czas czytałam kryminały. Agathę Christie, Joannę Chmielewską, Conan Doyle'a. Gdzieś mi się to przez lata zmiksowało. A pan Darcy w mojej świadomości przeżył i tak dotrwaliśmy razem do końcówki studiów :) Napisałam pracę magisterską o filmowych adaptacjach powieści Jane Austen, ale w aspekcie antropologicznym. Wiesz – rytuały, konwenanse jako klatka na naturalne reakcje i popędy, inicjacja, walka o pozycję w stadzie, hierarchia „plemienna” itd. Wtedy też zupełnie inaczej patrzyłam na Austen i na filmy, które kręcono na podstawie jej powieści. Każdy reżyser skupiał się w swoim obrazie na czymś innym, ale zawsze były to opowieści o człowieku uwikłanym w pewne społeczne relacje. To mnie fascynuje w tych filmach i książkach. To również chciałam pokazać w swojej powieści – tam także wszyscy są przyklejeni do tej samej pajęczyny towarzyskich relacji.
Która z ekranizacji „Dumy i uprzedzenia” jest twoją ulubioną?
Mam dwie. Z 1995 z Colinem Firthem i 2005 z Keirą Knightley. Obie kocham, ale – pomijając Colina, który jest „tym jedynym” Darcym – przechylam się odrobinę w stronę tej drugiej, ze względu na niesamowity sposób kręcenia, długie ujęcia, hipnotyzującą muzykę, genialne zdjęcia (zwłaszcza sceny w Krainie Jezior – jest o tym mowa w mojej książce) i ukazanie tych „brzydszych” aspektów życia w szlacheckim dworku. Jakieś błotko, świnia sobie łazi... To takie prawdziwsze, niż wszystkie te ufryzowane loczki i koronki. Podoba mi się.
Jesteś recenzentką (między innymi i naszego portalu), jak czujesz się teraz, będąc niejako po drugiej stronie?
Jestem zestresowana. :) Pisanie recenzji jest bardziej komfortowe. To ja oceniam. Ktoś czeka na tę ocenę. Wiadomo. Teraz zdaję sobie sprawę, co to znaczy czekać na recenzję, martwić się, jak powieść zostanie odebrana i czy spodoba się czytelnikom. Bo przecież nikt mi nie powie, że takimi rzeczami nie należy się martwić. Zupełnie nie kupuję postawy: „mam w d.pie czyjeś opinie, piszę dla własnej satysfakcji”. W życiu w coś takiego nie uwierzę. Skoro piszemy, chcemy, by ktoś nas czytał. Zresztą ty to świetnie wiesz, wydałaś jakiś milion książek, więc...
Co lubisz czytać?
A mogę podać linki do moich recenzji? :) Nie? :( Wiesz, że to może trochę potrwać? Spróbuję to jakoś ograniczyć. Kiedy mam ochotę na coś poważnego i współczesnego, sięgam po Alaina Mabanckou i Alice Munro. Dwóch totalnie innych autorów, inne konwencje, stylistyka, wszystko. Kiedy mam ochotę na współczesną powieść, ale stylistycznie nawiązującą do klasyki, biorę Iana McEwana („Pokutę” uwielbiam) albo Katherine Webb („Echa pamięci” wgniotły mnie w fotel). Wracam oczywiście do klasyki, nieprzerwanie, z uporem. Jane Austen, wiadomo, Wilde, Hardy, James itd., ale uwielbiam też Williama Thackeraya. To autor, którego w Polsce kojarzy się głównie z powieścią „Targowisko próżności”, a inne jego powieści jakoś nie są wznawiane. Tymczasem Thackeray napisał również inne fascynujące książki. „Rodzina Newcome'ów” jest jedną z moich ulubionych. Czytam również sporo powieści polskich autorów. Kryminały, powieści historyczne, obyczajowe. Teraz, w ciągu roku, wyszło wiele ciekawych polskich tytułów. „Trzy odbicia w lustrze” Zbigniewa Zborowskiego, „Kurort Amnezja” Anny Fryczkowskiej, „Do niewidzenia, do niejutra” Joanny Bartoń (o tej powieści powinno być głośno, a nie jest), „Solfatara” Macieja Hena, twoi „Skazani na ból”, za których cię zamorduję... Jeśli chodzi o polski kryminał, bardzo lubię Kasię Puzyńską. Świetnie pisze. Kocham jej policjantów z Lipowa :) A z polskiej klasyki z kolei – „Lalkę” Prusa. To chyba taka moja obsesja mała. Może kiedyś napiszę książkę pt. „Stanisław Wokulski nie żyje”...?
Czy trudno było znaleźć wydawcę, może jakieś wskazówki dla przyszłych debiutantów?
Spełniło się moje marzenie, tak szczerze mówiąc. Powieść „Pan Darcy nie żyje” poszła tylko do dwóch wydawnictw, ale po cichu liczyłam na odpowiedź z Czwartej Strony. I nadeszła. Dzień przed wigilią Bożego Narodzenia :) Cieszę się, bo współpraca z tym wydawnictwem to coś naprawdę bardzo cennego. Wnikliwa redakcja, uważna korekta, wspaniałe wydanie. Poza tym Moja Kochana Redaktor Prowadząca z cierpliwością wielką odpowiada na moje neurotyczne i zawsze za długie maile (pozdrawiam!!!) :). Wiele się nauczyłam.
Jak długo pisałaś tę książkę?
Samo pisanie zajęło mi dwa miesiące. Później ją odłożyłam. Później sprawdzałam i poprawiałam jakieś dwa tygodnie. Z redaktorką wprowadziłyśmy kilka zmian (m.in. uratowała życie jednemu z bohaterów, bo z początku ofiar miało być więcej; jak już się zacznie mordować...) i to zajęło również jakieś dwa tygodnie. Czyli wszystkiego razem trzy miesiące z hakiem. Tę powieść napisałam najszybciej ze wszystkich swoich „dzieł”.
Jakie plany na przyszłość, kiedy następna powieść? Czy będzie utrzymana w podobnym, humorystyczno-kryminalnym tonie?
Plany są bardzo konkretne. Na początku 2016 nakładem wydawnictwa JanKa wyjdzie moja książka pt. „Winda”. I ukaże ona nieco inne moje literackie oblicze, choć wplotłam tu wątki, które można też skojarzyć z „Darcy'm” (pojawi się znowu „Sonata księżycowa” i wzmianka o „lekarskich” serialach :). Akcja toczy się tym razem w moim rodzinnym Wrocławiu, a forma jest dość eksperymentalna, choć już w literaturze znana. To kilkanaście historii, które łączą się ze sobą i nawzajem dopełniają. Poznajemy kilkunastu bohaterów z różnym zapleczem, przeszłością, doświadczeniami, mentalnością, językiem, planami na przyszłość. Jest tu m.in. młody Żyd z Wyspy Księcia Edwarda, krawcowa, która uczy się pisać haiku, para staruszków z zapadłej wsi, gdzie mieszkańcy wciąż mówią gwarą, była zakonnica z tajemniczą przeszłością, niedoszła pisarka cierpiąca na nerwicę natręctw, anorektyczka, Japonka z Kioto i chłopak, który trudni się...najstarszym zawodem świata. Wszyscy oni spotykają się we Wrocławiu, w betonowym bloku, w windzie. I żadna z tych historii nie istnieje osobno.
Kolejny projekt to powieść, która również wyjdzie w przyszłym roku, nakładem wydawnictwa Czwarta Strona. Spór o tytuł wciąż trwa :) Mogłabym właściwie powiedzieć, że jest to kryminał, ale mocno rozbudowany jest tu również wątek obyczajowo-psychologiczny. W tej powieści zabieram czytelnika w podróż do Szwecji – do Ystad i Malmo, później na Półwysep Helski, a jeszcze później do Wenecji. To opowieść o byłej policjantce, która odeszła z pracy, kiedy jej mąż uległ poważnemu wypadkowi i został trwale sparaliżowany. Bohaterka musi jednak wrócić, bo wokół niej zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ściśle związane z osobą mordercy, którego kiedyś aresztowała. Możesz się domyślić, że nie są to powieści utrzymane w tak lekko-humorystycznym tonie, jak „Darcy”, ale z pewnością znajdą się i fragmenty do śmiechu. Bo ja nie potrafię być taka całkiem, od początku do końca serio :) I na pewno do tematyki „Darcy-podobnej” wrócę. Teraz pracuję nad czwartą powieścią. I zobaczymy... :)
Jakimi słowami zachęciłabyś naszych czytelników do sięgnięcia po twoją książkę?
Z takimi pytaniami zawsze mam kłopot :) Ale chyba powiedziałabym, że jest to powieść nie tylko dla wielbicieli Jane Austen. Także dla amatorów powieści kryminalno-obyczajowych z dużą dawką humoru i dla entuzjastów kina. Bo przecież to opowieść o ekipie filmowej. Nawet tytuły poszczególnych rozdziałów odnoszą się do znanych filmów i książek. Co na pewno zauważyłaś :) Przede wszystkim mam jednak nadzieję, że czytelnicy będą się przy tej książce dobrze bawić. O to chodziło mi od samego początku. I mam nadzieję, że się udało.
Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów na polu literackim. I nie zapominaj o naszym portalu, uwielbiam twoje recenzje!
Rozmowa Marcina Wilka z pisarką, Izabelą Pietrzyk. (wywiad publikowany za zgodą Wydawnictwa Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: środa, 25, marzec 2015 17:36
Szukam szczęścia w nieszczęściu
– mówi IZABELA PIETRZYK, autorka „Rodzinnego parku atrakcji”, w rozmowie o samotnych ryczących czterdziestkach, życzliwej Rosji i szampańskim nastroju.
Marcin Wilk: Na samym początku „Rodzinnego parku atrakcji” – Paulo Coelho. Bo lubi Pani autora czy może fraza o bezwarunkowej miłości celna?
Izabela Pietrzyk: Lubię Paulo Coelho za wiele celnych fraz, nie tylko na temat miłości. Mój ulubiony cytat: „Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie. Nie po to jednak buduje się statki”, to dla mnie złota wskazówka – pasuje do każdej sytuacji, która stawia mnie na rozdrożu. Zadaję sobie wtedy pytanie, czy chcę być statkiem, czy portowym pachołkiem do mocowania cum, i od razu wiem, w którą stronę iść. Przecież nie zostałam stworzona, żeby bezczynnie rdzewieć!
Powiedziała Pani kiedyś, że kobieta po dwudziestce szuka innego mężczyzny niż ta po czterdziestce. Na czym polega różnica?
Na tym samym, na czym polegają wszystkie różnice w emocjach kobiety dwudziestoletniej i czterdziestoletniej – inny poziom naiwności, inne priorytety, inny status materialny, inna postawa wobec „ja” i wobec „my”.
Jak kiedyś powiedziałam, kobieta po 20. szuka reproduktoro-bankomatu. Stoi na starcie, więc poluje na samca, który zapewni zdrowe potomstwo i stworzy odpowiednie warunki do jego wychowania. Czysta biologia – nie ma w tym niczego złego.
Kobieta po czterdziestce nie myśli o reprodukcji i ma własne pieniądze. Poluje zatem na zupełnie inną „zwierzynę”. Zwinność plemników traci na znaczeniu, więc szuka osobnika, który jest samcem alfa również na poziomie mózgu.
Ale to tylko mój punkt widzenia. Nie upieram się przy nim i często popadam w zwątpienie. Szczególnie przeglądając kolorową prasę i dowiadując się o związkach dwudziestolatek z panami-seniorami. Najwidoczniej współczesne dziewczęta są znacznie dojrzalsze – już na starcie stawiają na starą dobrą markę, a nie na młodych, ale niepewnych reproduktorów. Z jednej strony fajnie, że są mądre od urodzenia. Ale z drugiej, lekki strach jest. Bo co, jeśli inne pójdą ich śladem? Wyginiemy jak mamuty!
Pytałem o te różnice oczywiście w kontekście książki. I muszę jeszcze dopytać jeszcze muszę: Pani często spotyka TAKIE Wiktorie?
TAKIE, znaczy jakie? Samotne ryczące czterdziestki?
Ano.
Owszem. Spotykam. Faktycznie polują i ryczą – najczęściej ze śmiechu, widząc, co im wpadło w sidła. Są humanitarne: uwalniają i wypuszczają na wolność. Bez domagania się spełnienia trzech życzeń, na dodatek.
Ale spotykam też takie, które biorą, co się złapie w sieć, i radośnie spełniają wszystkie życzenia, ciesząc się, że mają wreszcie komu służyć.
Wiktoria niejedno ma imię. Bywają Wiktorie grunwaldzkie, bywają i pyrrusowe.
A Janina, kolejna bohaterka książki – to też przecież typ z życia wzięty. Kim są „Janiny”, które Pani zna?
Świat roi się od „Janin”. Na szczęście w moim najbliższym otoczeniu nie ma ani jednego takiego egzemplarza. Ale kto wie? Może sama kiedyś zamienię się w „Janinę”? Zgorzknienie, marudzenie i terroryzowanie otoczenia to chyba efekt niepogodzenia się ze starością – odreagowywanie złości za przemijanie.
Staram się nad tym panować, jednak coraz częściej odczuwam wewnętrzny bunt, że mi się nie zgadza to, co mam w środku, z tym co widzę w lusterku, więc kto wie, jaką formę ten bunt przybierze? Może „zjaninieję”?
- Zostawmy bunt, przejdźmy do lżejszych kwestii, choć z pozoru błahych. Dlaczego problemy „związkowe” tak często stają się kanwą opowieści obyczajowej dla kobiet?
Najtrudniej odpowiadać na błahe pytania, więc muszę się na chwilkę skupić i wymyślić jakąś zgrabną i błahą teorię… Mam!
Człowiek jest zwierzęciem stadnym, prawda? A w stadzie zawsze są związki: damsko-męskie, siostrzano-braterskie, ojcowsko-matczyne… Dlaczego są one kanwą kobiecych powieści obyczajowych? Bo to nas dotyczy, bo tym żyjemy, bo to my, kobiety, tworzymy stada. Gdyby na świecie żyli wyłącznie faceci, nie byłoby stad. Byłyby bandy. Dlatego mężczyźni czytają książki o „bandach”, a kobiety wolą powieści o „stadach” pełnych skomplikowanych związków.
Pani tytuł na pierwszy rzut oka brzmi jak prowokacja. Ale czytelnicy rozpoznają w nim TO poczucie humoru. Gdybyśmy mieli jednak powiedzieć tym, co jeszcze nie czytali, do czego odnosi się ta metafora "rodzinny park atrakcji”?
Muszę Pana (tudzież ewentualnych czytelników) rozczarować. Tytuły wszystkich moich książek wymyśliło wydawnictwo. Napisanie pięciuset stron nie sprawia mi problemu, natomiast tytuł… Masakra! Krótka forma wypowiedzi to moja pięta achillesowa, więc zdaję się na fachowców od Prószyńskiego. Uważam, że słusznie – ledwo Oni wymyślą, natychmiast umiem wytłumaczyć metaforę.
Park atrakcji, wiadomo – karuzela, strzelnica, rollercoaster – niby zabawa i niby śmiesznie, a często-gęsto rzygać się chce. Jednak coś ludzi ciągnie do tych diabelskich młynów.
„Rodzinny park atrakcji” – karuzela związków, strzelnica z żywymi tarczami, rollercoaster emocji – też czasami żołądek podchodzi do gardła. Jednak żyć się bez tego nie da.
I co? I jak tu nie ufać fachowcom od tytułów?
Skoro tak – to utrudnię! Terapeuci używają czasem pojęcia "rodziny taniec". Użyłaby Pani takiego określenia w stosunku do relacji, jakie panują w Pani powieści? I – jeśli tak – jak to terapeutyczne pojęcie przełożyć na język Izabeli Pietrzyk?
Nie jestem psychologiem, więc nie podejmuję się żadnej terapii – za duża odpowiedzialność. Nigdy mi w głowie nie postało pretendowanie do miana psychoterapeutki, bądź ambitnej powieściopisarki. Gdyby porównać literaturę z muzyką, moje książki trafiłyby zapewne na półkę: „Weselne przeboje”. Żadna to ujma na honorze, bo, według mnie, na wszystko jest miejsce i czas. Kiepsko czuliby się melomani, słuchając orkiestry symfonicznej grającej „Żono moja, serce moje”, ale chyba jeszcze gorzej czuliby się weselni goście, bawiąc się w rytm sonat Vivaldiego wygrywanych na wiolonczelach. Trzymając się tego porównania – piszę teksty dla weselnych kapel, a nie utwory dla filharmoników. Mam cichą nadzieję, że przeczytane w odpowiednim miejscu i czasie (leżak na plaży, ciepły koc w jesienną słotę), pozwolą się oderwać od rzeczywistości, zrelaksować, uśmiechnąć pod nosem. Ale żeby od razu terapia? Nie, nie…
Zostawiamy więc terapeutyczne kwestie i logujemy się do Internetu, który jest dla Pani ważny – ponoć. Serio? No i – ważna kwestia – czy on aby nie odciąga od pracy?
Internet jest super! Wyobraża Pan sobie, jak wyglądałby ten wywiad, gdyby nie było Internetu? Mielibyśmy języki umazane klejem od znaczków pocztowych!
Ale, pomimo zachwytów, trzymam dystans. Fajnie, że jest Internet. Doceniam. Lubię. Korzystam. Jednak nie tworzę w nim własnego bytu. Chyba już powoli dziwaczeję i zaczynam zamieniać się w „Janinę”, bo nijak nie rozumiem ludzi uprawiających wirtualny ekshibicjonizm. Skąd bierze się potrzeba informowania „całego świata” o tym, co się robi, gdzie się jest, co się jadło na kolację? Nie wiem. Nie pojmuję tego. Dlatego szybciej wpadnę w anoreksję (a lubię dobrze i niezdrowo zjeść), niż dam się Internetowi odciągnąć od realnego życia: przyjaciół, domu, pracy.
Jak to się w zasadzie stało, że Pani zaczęła pisać. Uniwersytet Szczeciński, język rosyjski i, trach, taka przygoda?
No i właśnie tym się, między innymi, różni kobieta dwudziestoletnia od czterdziestoletniej – każda ma przygody adekwatne do wieku. A już na poważnie… Przygoda z pisaniem, muszę przyznać, całkiem fajne: trach! Nie byłoby jej, gdybym „rdzewiała w porcie”. Według mnie po świecie chodzą tysiące ludzi, którzy mogliby pisać powieści znacznie ciekawsze od moich, ale boją się „urwania z kotwicowiska”. A spróbować trzeba. Jestem najlepszym przykładem, że pisać każdy może. Bo tak to się w zasadzie stało, że pracuję na uniwerku, uczę rosyjskiego, a strzeliło mi do głowy, że napiszę babską książkę i roześlę po wydawnictwach. Najgorsze było drukowanie i kserowanie – wydawnictwa nie chcą wersji elektronicznej. Chyba mają takie same podejście do Internetu jak ja – wolą namacalność.
Zauważyłem, że nie odżegnuje się Pani od literatury wschodniego sąsiada. W nowej książce na przykład cytat z Bułhakowa. Odsłoni Pani swoje fascynacje tamtejszą literaturą?
Rosja to niepowtarzalny kraj. Uwierzy Pan, że jeden z moich studentów podczas ubiegłych wakacji przejechał Rosję od Władywostoku po Kaliningrad nie wydając ani kopiejki? Gdziekolwiek się pojawił, był wpuszczany do domów: obcy ludzie go przenocowali, nakarmili, zadzwonili do znajomych, żeby przekazać chłopaka w kolejne życzliwe ręce. Czy coś podobnego zdarzyłoby się gdziekolwiek indziej? Wątpię.
Z drugiej strony to kraj niebezpieczny. Mentalność, postawy, szacowanie świata są tak odmienne od naszych standardów, że przeciętny polski rozum tego nie ogarnie.
Chociaż w kwestiach politycznych zdecydowanie staję dęba, to w pozostałych – podziwiam Rosjan. Oni mają „dar Midasa”. Zarówno autorzy, jak i odbiorcy. Dotyczy to nie tylko literatury, ale w ogóle sztuki w całym tego słowa znaczeniu.
Nie jestem jednak specjalistą od literatury rosyjskiej. Mam wykształcenie językoznawcze, więc moje czytanie, choćby Bułhakowa, ma charakter relaksacyjno-hobbystyczny.
Czytałem sporo recenzji – wielu czytelników zaraża Pani dobrym humorem. Ten dobry humor towarzyszy Pani podczas pisania?
Rzeczywiście, mam naturę wesołka i podpisuję się dwoma rękoma pod słowami Makuszyńskiego: „uśmiech to połowa pocałunku”. Ale nie jestem bezrefleksyjną kretynką. Miewam różne nastroje. To nie tak, że codziennie rano wstaję z łóżka z „bananem” na twarzy. Kiedy dopadają mnie gorsze chwile, unikam pisania. Jakiegokolwiek i do kogokolwiek. Żeby usiąść do książki, muszę być nie tylko w dobrym, ale wręcz w szampańskim nastroju. Wtedy myśli buzują i leją się jak szampan. I jest fajnie.
Od razu też dopytam, skąd źródło tego dobrego humoru? Tego da się nauczyć?
Nie wiem, ale chyba nauczyć się tego nie da. Od urodzenia byłam niepoprawną optymistką. Może dlatego, że miałam cudowne dzieciństwo i najcudowniejszą na świecie babcię? Może dlatego, że nigdy nie przeżyłam żadnej tragedii? Zdarzało się, że życie kopało mnie w tyłek, ale kogo nie kopie? Musiałam zbyt wcześnie pochować moją mamę. Musiałam poradzić sobie z elastopatią córki i jej wiecznymi pobytami w szpitalach, niekończącymi się operacjami… Ale uprawiam filozofię Pollyanny – szukam szczęścia w nieszczęściu. Co z tego, że moje koleżanki wciąż mają mamy? A ilu jest ludzi, którzy stracili matki znacznie wcześniej ode mnie? Co z tego, że mam dziecko poskręcane śrubkami? A ile jest dzieci, którym medycyna nie może pomóc?
Zamiast marudzić, wolę się cieszyć – że jednak długo miałam mamę, że moja córka normalnie funkcjonuje… Że tak wcześnie przyszła do nas wiosna i kiedy byłam dzisiaj na Jasnych Błoniach na spacerze z psem, miałam ochotę wytarzać się w krokusach z podobną rozkoszą, z jaką mój pies tarza się w resztkach starej ryby na pobliskim śmietniku…
Kocham życie i cieszą mnie najmniejsze drobiazgi. Trzeba się bardzo mocno postarać, żeby mnie zdenerwować – ale nawet wtedy nie wściekam się, nie krzyczę. Wyrosłam z podobnych emocji w czasach piaskownicy. Szkoda życia na złoszczenie się.
A kiedy pisanie przestaje być frajdą?
Wydaje mi się, że wtedy, kiedy trzeba pisać. Na szczęście ja mam ten luksus, że bawię się w pisanie i nie muszę robić niczego na siłę. „Rodzinny park atrakcji” oddałam do wydawnictwa jesienią ubiegłego roku. Od tego czasu nie spłodziłam ani jednej linijki. Dom, rodzina, praca, przyjaciele – latam jak chomik w kołowrotku. Może w czasie wakacji coś wymyślę? A może nie? Przecież nie mam gwarancji, że w lipcu albo w sierpniu spłynie na mnie wena. Chciałabym nadal pisać. Jednak tylko dla frajdy. Innej opcji nie ma.
Czytałem, że Pani przyjaciółki bywają przedmiotem opisu w książkach.
W tej najnowszej też? I co mówią, gdy znów przeczytają o sobie?
Nie, nie! Moje przyjaciółki zakończyły „karierę” jako pierwowzory.
Tylko Sienkiewicz potrafił napisać kilka tomów o tych samych bohaterach i nie zmęczyć czytelnika. A gdzie mi do Sienkiewicza?! Dlatego dałam spokój przyjaciółkom i zarówno w „Histeriach rodzinnych”, jak i w „Rodzinnym parku atrakcji” jadę na fantazji własnej.
Rozmowa Magdaleny Knedler z Elżbietą Śnieżkowską-Bielak, autorką powieści "Smak błękitnego nieba".
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: środa, 17, grudzień 2014 10:21
Elżbieta Śnieżkowska-Bielak jest przede wszystkim poetką. Debiutowała w roku 1984 tomikiem Świątki ciszy. Jest również uznaną autorką książek dla dzieci, powieści i opowiadań. Jedenastego grudnia bieżącego roku świętowała nie tylko swój jubileusz, lecz także promowała najnowsze literackie dziecko – książkę Smak błękitnego nieba. Powieść, z której – jak sama autorka przyznała podczas wywiadu – jest najbardziej dumna. Przy okazji udało nam się również porozmawiać o jej inspiracjach, twórczym rozwoju, kryzysach i spójności artystycznego wizerunku. I jeszcze o tym, czy poezja naprawdę jest passe...
Poniższy wywiad stanowi zapis rozmowy, którą Magdalena Knedler przeprowadziła z Elżbietą Śnieżkowską-Bielak podczas jej imprezy jubileuszowej we wrocławskim Art Cafe Kalambur.
Elu, od Twojego debiutu minęło trzydzieści lat. Czujesz na swoich ramionach to doświadczenie? Czy też może za każdym razem, kiedy zaczynasz proces twórczy, czujesz się jak debiutantka? W końcu do każdego tekstu – niezależnie od tego, czy to proza, czy poezja – trzeba wnieść coś świeżego...
Nie czuję żadnego ciężaru. Wręcz przeciwnie im więcej piszę , tym czuję się młodsza i szczęśliwsza. Myślę, że taki stan ducha, który właśnie zawdzięczam tworzeniu, zawsze pozwala na powiew świeżości i nowości w twórczości artysty.
Jak patrzysz na swój debiut po latach? Tamta kobieta, która w '84 wydała swój pierwszy tomik poezji, jest dla Ciebie dobrym przyjacielem, nieodłącznym życiowym towarzyszem, a może kimś zupełnie obcym?
Kobieta sprzed lat, z chwili debiutu, to ciągle ta sama kobieta. Każda książka, którą tworzę, a potem wydaję, jest moim kolejnym dzieckiem. I zawsze, gdy wypuszczam ją w świat, czuję się tak, jakbym wypuszczała dziecko, które musi się od tej chwili nauczyć żyć własnym życiem.
Jak to się stało, że w ogóle zaczęłaś pisać?
Przyszło samo w wieku dziewięciu lat. Zadebiutowałam w rodzinie wierszykiem o Wielkanocy. Potem pisałam na uroczystości szkolne, do szkolnych przedstawień, na rodzinne uroczystości, a potem już poważniej o miłości, o samotności, o życiu w ogóle.
Czyli można powiedzieć, że Twoja poezja narodziła się z radości? Często dzieje się tak, że poezja powstaje w bólach...
Tak, to prawda. Moja późniejsza poezja też niejednokrotnie powstawała w bólach...
Zadebiutowałaś w bardzo trudnym dla Polaków czasie. Czy napotkałaś na trudności w związku z publikacją swojego pierwszego tomiku?
Książkę wydawało Jeleniogórskie Towarzystwo Społeczno- Kulturalne. Nie było trudności. To przecież sama „liryka, tkliwa dynamika”.
Na swoim koncie masz poezję, prozę, utwory dla dzieci. Jak wyglądał Twój twórczy rozwój?
Od dziecka pisałam poezję i czuję się poetką, w mowie wiązanej najłatwiej mi wyrazić wszystkie moje stany emocjonalne. Gdy moje dzieci były małe, a były to właśnie lata osiemdziesiąte, gdy księgarnie świeciły pustkami, zaczęłam pisać dla dzieci. Pierwszą powieść napisałam w 2004 roku i pół roku później ją wydałam. Potem napisałam jeszcze dwie powieści i dwa zbiory opowiadań.
Co uważasz za swoje największe literackie osiągnięcie?
Uważam, że ono jest cięgle przede mną... Mam masę planów twórczych, ale z dotychczasowego dorobku najbardziej chyba jestem dumna z powieści, którą dzisiaj promuję.
Czy są w Twoim dorobku takie utwory, których Ty sama nie lubisz? A może wszystkie traktujesz po równo, jak własne dzieci?
Dokładnie tak. Wszystkie moje książki to moje dzieci. I tak jak wspominam czasem dzieciństwo moich dzieci, tak wspominam okoliczności tworzenia i wydawania każdej z książek.
Mówi się o tym, że każdy artysta niejednokrotnie przeżywa w swoim życiu twórczy kryzys. Cierpi na brak weny i nie jest zadowolony z efektów swojej pracy. Czy miewasz kryzysy twórcze? W jaki sposób starasz się je przezwyciężyć?
Miewam okresy zmęczenia i wtedy najczęściej staram się gdzieś wyjechać albo zająć się prostą, ale dającą radość pracą, np. na mojej działce. Nie pozwalam sobie na dłuższe przerwy, ponieważ wiem, że o sukcesie zawsze stanowi systematyczna praca.
Jak już powiedziałyśmy, masz na swoim koncie prozę, ale jesteś przede wszystkim poetką. Dlaczego wybrałaś akurat poetyckie środki wyrazu? Czy teraz pisanie poezji ma w ogóle sens? Przygotowując się do naszej rozmowy, odwiedziłam strony internetowe wielu wydawnictw i 90% z nich zastrzega, by w propozycjach wydawniczych nie przysyłać tomików poezji. Poezja się nie sprzedaje... Uważasz, że poezja jest naprawdę passe? Martwi Cię to zjawisko odchodzenia od poezji?
Ja jestem spokojna o poezję. Jako historyk literatury i filolog wiem, że nadejdzie czas na poezję. Dzisiaj mamy nowy pozytywizm. W zapędzonym za pieniędzmi i karierą świecie nie ma czasu na to, żeby spojrzeć w głąb, we własną duszę, a często i sumienie.. A poezja potrzebuje ciszy i refleksji, ale ja wiem, że jak to bywało w historii literatury, taki czas musi nadejść. Poza tym poezja dzisiaj pełni jeszcze jedną funkcję. Jako juror konkursów literackich, wiem, że wielu ludzi pisze poezję, uzewnętrzniając w niej swoje stany psychiczne. Jest to swoista terapia. Natomiast jest to niebezpieczne, gdyż terapeutyczna funkcja poezji zaczyna dominować nad artystyczną.
Których poetów i prozaików najbardziej cenisz?
Poetyckimi wzorcami są dla mnie Gałczyński i Herbert, Miłosz. Natomiast w prozie cenię sobie bardzo Flauberta, Stephena Kinga, a z polskich prozaików Żeromskiego i wrocławskiego współczesnego pisarza Stanisława Srokowskiego. Z ciekawością obserwuję debiuty prozatorskie Doroty Ponińskiej, Ewy Bauer i innych młodych pisarzy.
Zgadzasz się z tym, że czytelnictwo upada i w ogóle cała sztuka to już działalność mocno niszowa?
Powtórzę to, co powiedziałam wcześniej o poezji. Sztuka ma swoje lata rozkwitu i takie, kiedy wypada z łask, ale świat bez sztuki, poezji, malarstwa byłby smutny i bezwartościowy. Kiedy się już nasyci konsumpcją i zobaczy wokół siebie pustkę, zajrzy na Parnas. Na pewno.
Piszesz od trzydziestu lat, ale Twoja osobowość artystyczna jest spójna. Niespecjalnie też idziesz w komercję. Nie kusiło Cię nigdy, by napisać coś pod tzw. „publikę”? Coś niezobowiązującego, przy czym nie trzeba myśleć i co się świetnie sprzeda? Trudno jest pozostać twórczo spójnym? Robić „swoje” bez oglądania się na mody?
Taka już jestem, nie idę za modą, choć, przyznam, napisałam jedno babskie czytadło „Randki.pl” i lubię tę powieść, nieźle się sprzedawała, ale uważam, że pisarstwo wiąże się z misją, że pisarz musi wiedzieć, co ma do powiedzenia społeczeństwu i zdawać sobie sprawę, że to on powinien je kształtować, niezależnie od mód, a w zależności od sytuacji tego społeczeństwa i pewnej ponadczasowej etyki. Pisarz ma, podobnie jak reżyser filmowy, poruszać wrażliwość czytelnika na krzywdę, na patriotyzm, na historię. Ma tak robić, bo to jest jego funkcja w społeczeństwie.
Elu, poproszę Cię teraz, byśmy jednak na chwilę zeszły z tego Parnasu i podyskutowały o Twojej powieści – Smak błękitnego nieba. Kiedy w Twojej głowie narodził się pomysł na taką właśnie powieść? Powieść, jakby nie było, rozrachunkową. We wstępie zaznaczasz, że jest to Twój indywidualny punkt widzenia na wydarzenia z lat '80, ale wydaje mi się, że jesteś niejako reprezentantką większej całości. Twój punkt widzenia nie jest odosobniony...
Właściwie już wtedy, kiedy to wszystko się działo, myślałam, ze trzeba to uwiecznić w literaturze. Jednak czując się wtedy bardziej poetką, nie myślałam o sobie. Potem coraz częściej nachodziły mnie myśli, że trzeba napisać powieść nie o wielkiej polityce, ale o zwykłych ludziach uwikłanych w skutki tej polityki. Ja trzydzieści trzy lata temu miałam maleńkie dzieci i nie byłam w tyglu zdarzeń, ale mocno, całym sercem opowiadałam się za walczącymi o wolność.
Bazowałaś tylko na własnych wspomnieniach i doświadczeniach, czy opierałaś się również na historiach innych ludzi, materiałach źródłowych, filmach?
Opierałam się głównie na tym, co słyszałam z zachodnich mediów, z opowiadań osób więzionych, internowanych, osób zaangażowanych w podziemne harcerstwo i ruch oporu w ogóle. Również starałam się opowiedzieć codzienne, jakże trudne życie ludzi, nie poddających się bezprawiu. Oporniki wpięte w kołnierzyki uczniów, kolejki po żywność, anegdoty i dowcipy, które wtedy znały nawet dzieci. Chciałam też pokazać, jak wielką rolę odegrał wtedy w życiu zwykłych ludzi Kościół i kierujący nim Jan Paweł II.
Jak Ty sama wspominasz tamten czas? Są Ci bliskie poglądy Twojej bohaterki, Eugenii Buraczyńskiej? Na patriotyzm, obywatelskie obowiązki, religię?
Tamten czas wspominam jak okres wielkiej grozy i bezsilności. Natomiast poglądy mojej bohaterki podzielam. Wiem, że przychodzi taki czas w życiu człowieka, kiedy trzeba stanąć po stronie prawdy.
Bohaterka powieści „Smak błękitnego nieba” z początkowo nie zamierza się angażować w działalność konspiracyjną. Krytykuje swojego męża, działacza „Solidarności” za to, że wyżej ceni działalność podziemną od troski o własną rodzinę. Eugenia tymczasem chce po prostu normalnie żyć, pracować, pomóc córce w przygotowaniach do matury... Mąż uważa wręcz, że nie jest patriotką, po czym odchodzi do innej kobiety, tak samo jak on zaangażowanej w walkę... Eugenia jednak zostaje wciągnięta w wir politycznych wydarzeń, czy tego chce, czy nie. Bo kwestia nie rozbija się już o samą działalność polityczną, ale zwyczajnie o sumienie. Eugenia nie podpisuje lojalki, kryje córkę, która powiela ulotki, chodzi na spotkania modlitewne. Ona jest taką trochę „everywoman”. Takich kobiet jak ona było wtedy tysiące...
I do dziś pozostały bezimienne. Ja takiej polskiej kobiecie, przedstawicielce tych bezimiennych nadałam imię i nazwisko i pokazałam jej wewnętrzne przemiany.
Wiele piszesz o spotkaniach modlitewnych i religijności głównej bohaterki, która z letniej chrześcijanki staje się osobą głęboko wierzącą. Piszesz również o jej dylemacie związanym z rozwodem. Eugenia kocha mężczyznę, który nie jest jej mężem. Człowiek ten jest wolny, a małżeństwo Eugenii to czysta fikcja. Pokolenie dzisiejszych trzydziesto-, czterdziestolaktów nie widziałoby w rozwodzie żadnego problemu. Dla Eugenii jest to jednak antyczny konflikt tragiczny. Ona nie może właściwie dokonać słusznego wyboru. Każdy będzie się dla niej wiązał z cierpieniem. Podzielasz poglądy Eugenii?
Eugenia reprezentuje moje, a nawet starsze od mojego pokolenie. Wychowała się w rodzinie katolickiej, gdzie wiara, była wiarą, a nie frazesem. Jest kobietą odpowiedzialną za swoje słowa, za składaną przysięgę, ale także za przykład, który da własnemu dziecku. To są dziś niemodne słowa i niemodne wzorce, ale w tym wypadku odwołałam się do słów Jana Pawła II, które powiedział na Westerplatte do młodzieży. Eugenia miała takie swoje Westerplatte, które nie pozwoliło jej iść na łatwiznę. To chciałam pokazać w tej powieści także.
Jak myślisz, co o Twojej powieści powie młode pokolenie? Które nie do końca lub też w ogóle nie pamięta tamtych czasów, które jest mocno zlaicyzowane i rozpieszczone dobrobytem? A może młodzi mają dzisiaj tak naprawdę trudniej?
Ta powieść traktuje o historii naszego narodu. Kto nie chce znać swojej historii i nie chce jej poznać, a więc i czytać na ten temat, podcina gałąź na której siedzi, odcina się od własnych korzeni, staje się pustą tykwą, bez zasad, uczuć i sumienia. Jestem pewna, że i w naszej młodzieży są uśpione patriotyczne uczucia, że ma ona poczucie sprawiedliwości. Jednak „historia jest nauczycielką życia” i trzeba ją znać, żeby wyciągać z niej wnioski.
Eugenia stoi w obliczu nie lada dylematu. Ona świadomie nie chce się angażować, a jednak nie chce też stanąć po stronie „tamtych”, zapisać się do partii. Dlaczego niektórzy ludzie trwali przy swoich poglądach mimo drastycznych doświadczeń, więzienia i represji, inni zaś dawali się szybko złamać? Jak myślisz, w czym tkwi przyczyna takich różnych postaw?
To się chyba nazywa „kręgosłup moralny”. Jeżeli Eugenia miała w domu wzorce patriotyczne, a miała, jej ojciec był oficerem AK, a potem był za to prześladowany przez komunistów, wiedziała, że są w życiu takie sprawy, których broni się do końca. A ci, którzy się poddawali lub wręcz kolaborowali, dbali tylko o własne dobro. Ale to też jest znane z literatury. Przypomnę cytat z Wesela Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś zaciszna, byle nasza wieś spokojna”.
Jak patrzysz, Elu, na dzisiejszą rzeczywistość? Podoba Ci się świat wokół Ciebie? Wiele jeszcze trzeba zmienić?
Za wiele jest postaw konsumpcyjnych, a za mało społecznych. Zbyt wiele się kłócimy, a przecież niezgoda rujnuje, a zgoda buduje. Czy takiej wolności oczekiwała Eugenia i jej pokolenie? Odnoszę się do tego w epilogu powieści.
Dziękuję Ci bardzo za tę rozmowę.