Rozmowa Magdaleny Knedler z Elżbietą Śnieżkowską-Bielak, autorką powieści "Smak błękitnego nieba".

Elżbieta Śnieżkowska-Bielak jest przede wszystkim poetką. Debiutowała w roku 1984 tomikiem Świątki ciszy. Jest również uznaną autorką książek dla dzieci, powieści i opowiadań. Jedenastego grudnia bieżącego roku świętowała nie tylko swój jubileusz, lecz także promowała najnowsze literackie dziecko – książkę Smak błękitnego nieba. Powieść, z której – jak sama autorka przyznała podczas wywiadu – jest najbardziej dumna. Przy okazji udało nam się również porozmawiać o jej inspiracjach, twórczym rozwoju, kryzysach i spójności artystycznego wizerunku. I jeszcze o tym, czy poezja naprawdę jest passe...

Poniższy wywiad stanowi zapis rozmowy, którą Magdalena Knedler przeprowadziła z Elżbietą Śnieżkowską-Bielak podczas jej imprezy jubileuszowej we wrocławskim Art Cafe Kalambur.

 


Elu, od Twojego debiutu minęło trzydzieści lat. Czujesz na swoich ramionach to doświadczenie? Czy też może za każdym razem, kiedy zaczynasz proces twórczy, czujesz się jak debiutantka? W końcu do każdego tekstu – niezależnie od tego, czy to proza, czy poezja – trzeba wnieść coś świeżego...

Nie czuję żadnego ciężaru. Wręcz przeciwnie im więcej piszę , tym czuję się młodsza i szczęśliwsza. Myślę, że taki stan ducha, który właśnie zawdzięczam tworzeniu, zawsze pozwala na powiew świeżości i nowości w twórczości artysty.

 

Jak patrzysz na swój debiut po latach? Tamta kobieta, która w '84 wydała swój pierwszy tomik poezji, jest dla Ciebie dobrym przyjacielem, nieodłącznym życiowym towarzyszem, a może kimś zupełnie obcym?

Kobieta sprzed lat, z chwili debiutu, to ciągle ta sama kobieta. Każda książka, którą tworzę, a potem wydaję, jest moim kolejnym dzieckiem. I zawsze, gdy wypuszczam ją w świat, czuję się tak, jakbym wypuszczała dziecko, które musi się od tej chwili nauczyć żyć własnym życiem.

 

Jak to się stało, że w ogóle zaczęłaś pisać?

Przyszło samo w wieku dziewięciu lat. Zadebiutowałam w rodzinie wierszykiem o Wielkanocy. Potem pisałam na uroczystości szkolne, do szkolnych przedstawień, na rodzinne uroczystości, a potem już poważniej o miłości, o samotności, o życiu w ogóle.

 

Czyli można powiedzieć, że Twoja poezja narodziła się z radości? Często dzieje się tak, że poezja powstaje w bólach...

Tak, to prawda. Moja późniejsza poezja też niejednokrotnie powstawała w bólach...

 

Zadebiutowałaś w bardzo trudnym dla Polaków czasie. Czy napotkałaś na trudności w związku z publikacją swojego pierwszego tomiku?

Książkę wydawało Jeleniogórskie Towarzystwo Społeczno- Kulturalne. Nie było trudności. To przecież sama „liryka, tkliwa dynamika”.

 

Na swoim koncie masz poezję, prozę, utwory dla dzieci. Jak wyglądał Twój twórczy rozwój?

Od dziecka pisałam poezję i czuję się poetką, w mowie wiązanej najłatwiej mi wyrazić wszystkie moje stany emocjonalne. Gdy moje dzieci były małe, a były to właśnie lata osiemdziesiąte, gdy księgarnie świeciły pustkami, zaczęłam pisać dla dzieci. Pierwszą powieść napisałam w 2004 roku i pół roku później ją wydałam. Potem napisałam jeszcze dwie powieści i dwa zbiory opowiadań.

 

Co uważasz za swoje największe literackie osiągnięcie?

Uważam, że ono jest cięgle przede mną... Mam masę planów twórczych, ale z dotychczasowego dorobku najbardziej chyba jestem dumna z powieści, którą dzisiaj promuję.

 

Czy są w Twoim dorobku takie utwory, których Ty sama nie lubisz? A może wszystkie traktujesz po równo, jak własne dzieci?

Dokładnie tak. Wszystkie moje książki to moje dzieci. I tak jak wspominam czasem dzieciństwo moich dzieci, tak wspominam okoliczności tworzenia i wydawania każdej z książek.

 

Mówi się o tym, że każdy artysta niejednokrotnie przeżywa w swoim życiu twórczy kryzys. Cierpi na brak weny i nie jest zadowolony z efektów swojej pracy. Czy miewasz kryzysy twórcze? W jaki sposób starasz się je przezwyciężyć?

Miewam okresy zmęczenia i wtedy najczęściej staram się gdzieś wyjechać albo zająć się prostą, ale dającą radość pracą, np. na mojej działce. Nie pozwalam sobie na dłuższe przerwy, ponieważ wiem, że o sukcesie zawsze stanowi systematyczna praca.

 

Jak już powiedziałyśmy, masz na swoim koncie prozę, ale jesteś przede wszystkim poetką. Dlaczego wybrałaś akurat poetyckie środki wyrazu? Czy teraz pisanie poezji ma w ogóle sens? Przygotowując się do naszej rozmowy, odwiedziłam strony internetowe wielu wydawnictw i 90% z nich zastrzega, by w propozycjach wydawniczych nie przysyłać tomików poezji. Poezja się nie sprzedaje... Uważasz, że poezja jest naprawdę passe? Martwi Cię to zjawisko odchodzenia od poezji?

Ja jestem spokojna o poezję. Jako historyk literatury i filolog wiem, że nadejdzie czas na poezję. Dzisiaj mamy nowy pozytywizm. W zapędzonym za pieniędzmi i karierą świecie nie ma czasu na to, żeby spojrzeć w głąb, we własną duszę, a często i sumienie.. A poezja potrzebuje ciszy i refleksji, ale ja wiem, że jak to bywało w historii literatury, taki czas musi nadejść. Poza tym poezja dzisiaj pełni jeszcze jedną funkcję. Jako juror konkursów literackich, wiem, że wielu ludzi pisze poezję, uzewnętrzniając w niej swoje stany psychiczne. Jest to swoista terapia. Natomiast jest to niebezpieczne, gdyż terapeutyczna funkcja poezji zaczyna dominować nad artystyczną.

 

Których poetów i prozaików najbardziej cenisz?

Poetyckimi wzorcami są dla mnie Gałczyński i Herbert, Miłosz. Natomiast w prozie cenię sobie bardzo Flauberta, Stephena Kinga, a z polskich prozaików Żeromskiego i wrocławskiego współczesnego pisarza Stanisława Srokowskiego. Z ciekawością obserwuję debiuty prozatorskie Doroty Ponińskiej, Ewy Bauer i innych młodych pisarzy.

 

Zgadzasz się z tym, że czytelnictwo upada i w ogóle cała sztuka to już działalność mocno niszowa?

Powtórzę to, co powiedziałam wcześniej o poezji. Sztuka ma swoje lata rozkwitu i takie, kiedy wypada z łask, ale świat bez sztuki, poezji, malarstwa byłby smutny i bezwartościowy. Kiedy się już nasyci konsumpcją i zobaczy wokół siebie pustkę, zajrzy na Parnas. Na pewno.

 

Piszesz od trzydziestu lat, ale Twoja osobowość artystyczna jest spójna. Niespecjalnie też idziesz w komercję. Nie kusiło Cię nigdy, by napisać coś pod tzw. „publikę”? Coś niezobowiązującego, przy czym nie trzeba myśleć i co się świetnie sprzeda? Trudno jest pozostać twórczo spójnym? Robić „swoje” bez oglądania się na mody?

Taka już jestem, nie idę za modą, choć, przyznam, napisałam jedno babskie czytadło „Randki.pl” i lubię tę powieść, nieźle się sprzedawała, ale uważam, że pisarstwo wiąże się z misją, że pisarz musi wiedzieć, co ma do powiedzenia społeczeństwu i zdawać sobie sprawę, że to on powinien je kształtować, niezależnie od mód, a w zależności od sytuacji tego społeczeństwa i pewnej ponadczasowej etyki. Pisarz ma, podobnie jak reżyser filmowy, poruszać wrażliwość czytelnika na krzywdę, na patriotyzm, na historię. Ma tak robić, bo to jest jego funkcja w społeczeństwie.

 

Elu, poproszę Cię teraz, byśmy jednak na chwilę zeszły z tego Parnasu i podyskutowały o Twojej powieści – Smak błękitnego nieba. Kiedy w Twojej głowie narodził się pomysł na taką właśnie powieść? Powieść, jakby nie było, rozrachunkową. We wstępie zaznaczasz, że jest to Twój indywidualny punkt widzenia na wydarzenia z lat '80, ale wydaje mi się, że jesteś niejako reprezentantką większej całości. Twój punkt widzenia nie jest odosobniony...

Właściwie już wtedy, kiedy to wszystko się działo, myślałam, ze trzeba to uwiecznić w literaturze. Jednak czując się wtedy bardziej poetką, nie myślałam o sobie. Potem coraz częściej nachodziły mnie myśli, że trzeba napisać powieść nie o wielkiej polityce, ale o zwykłych ludziach uwikłanych w skutki tej polityki. Ja trzydzieści trzy lata temu miałam maleńkie dzieci i nie byłam w tyglu zdarzeń, ale mocno, całym sercem opowiadałam się za walczącymi o wolność.

 

Bazowałaś tylko na własnych wspomnieniach i doświadczeniach, czy opierałaś się również na historiach innych ludzi, materiałach źródłowych, filmach?

Opierałam się głównie na tym, co słyszałam z zachodnich mediów, z opowiadań osób więzionych, internowanych, osób zaangażowanych w podziemne harcerstwo i ruch oporu w ogóle. Również starałam się opowiedzieć codzienne, jakże trudne życie ludzi, nie poddających się bezprawiu. Oporniki wpięte w kołnierzyki uczniów, kolejki po żywność, anegdoty i dowcipy, które wtedy znały nawet dzieci. Chciałam też pokazać, jak wielką rolę odegrał wtedy w życiu zwykłych ludzi Kościół i kierujący nim Jan Paweł II.

 

Jak Ty sama wspominasz tamten czas? Są Ci bliskie poglądy Twojej bohaterki, Eugenii Buraczyńskiej? Na patriotyzm, obywatelskie obowiązki, religię?

Tamten czas wspominam jak okres wielkiej grozy i bezsilności. Natomiast poglądy mojej bohaterki podzielam. Wiem, że przychodzi taki czas w życiu człowieka, kiedy trzeba stanąć po stronie prawdy.

 

Bohaterka powieści „Smak błękitnego nieba” z początkowo nie zamierza się angażować w działalność konspiracyjną. Krytykuje swojego męża, działacza „Solidarności” za to, że wyżej ceni działalność podziemną od troski o własną rodzinę. Eugenia tymczasem chce po prostu normalnie żyć, pracować, pomóc córce w przygotowaniach do matury... Mąż uważa wręcz, że nie jest patriotką, po czym odchodzi do innej kobiety, tak samo jak on zaangażowanej w walkę... Eugenia jednak zostaje wciągnięta w wir politycznych wydarzeń, czy tego chce, czy nie. Bo kwestia nie rozbija się już o samą działalność polityczną, ale zwyczajnie o sumienie. Eugenia nie podpisuje lojalki, kryje córkę, która powiela ulotki, chodzi na spotkania modlitewne. Ona jest taką trochę „everywoman”. Takich kobiet jak ona było wtedy tysiące...

I do dziś pozostały bezimienne. Ja takiej polskiej kobiecie, przedstawicielce tych bezimiennych nadałam imię i nazwisko i pokazałam jej wewnętrzne przemiany.

 

Wiele piszesz o spotkaniach modlitewnych i religijności głównej bohaterki, która z letniej chrześcijanki staje się osobą głęboko wierzącą. Piszesz również o jej dylemacie związanym z rozwodem. Eugenia kocha mężczyznę, który nie jest jej mężem. Człowiek ten jest wolny, a małżeństwo Eugenii to czysta fikcja. Pokolenie dzisiejszych trzydziesto-, czterdziestolaktów nie widziałoby w rozwodzie żadnego problemu. Dla Eugenii jest to jednak antyczny konflikt tragiczny. Ona nie może właściwie dokonać słusznego wyboru. Każdy będzie się dla niej wiązał z cierpieniem. Podzielasz poglądy Eugenii?

Eugenia reprezentuje moje, a nawet starsze od mojego pokolenie. Wychowała się w rodzinie katolickiej, gdzie wiara, była wiarą, a nie frazesem. Jest kobietą odpowiedzialną za swoje słowa, za składaną przysięgę, ale także za przykład, który da własnemu dziecku. To są dziś niemodne słowa i niemodne wzorce, ale w tym wypadku odwołałam się do słów Jana Pawła II, które powiedział na Westerplatte do młodzieży. Eugenia miała takie swoje Westerplatte, które nie pozwoliło jej iść na łatwiznę. To chciałam pokazać w tej powieści także.

 

Jak myślisz, co o Twojej powieści powie młode pokolenie? Które nie do końca lub też w ogóle nie pamięta tamtych czasów, które jest mocno zlaicyzowane i rozpieszczone dobrobytem? A może młodzi mają dzisiaj tak naprawdę trudniej?

Ta powieść traktuje o historii naszego narodu. Kto nie chce znać swojej historii i nie chce jej poznać, a więc i czytać na ten temat, podcina gałąź na której siedzi, odcina się od własnych korzeni, staje się pustą tykwą, bez zasad, uczuć i sumienia. Jestem pewna, że i w naszej młodzieży są uśpione patriotyczne uczucia, że ma ona poczucie sprawiedliwości. Jednak „historia jest nauczycielką życia” i trzeba ją znać, żeby wyciągać z niej wnioski.

 

Eugenia stoi w obliczu nie lada dylematu. Ona świadomie nie chce się angażować, a jednak nie chce też stanąć po stronie „tamtych”, zapisać się do partii. Dlaczego niektórzy ludzie trwali przy swoich poglądach mimo drastycznych doświadczeń, więzienia i represji, inni zaś dawali się szybko złamać? Jak myślisz, w czym tkwi przyczyna takich różnych postaw?

To się chyba nazywa „kręgosłup moralny”. Jeżeli Eugenia miała w domu wzorce patriotyczne, a miała, jej ojciec był oficerem AK, a potem był za to prześladowany przez komunistów, wiedziała, że są w życiu takie sprawy, których broni się do końca. A ci, którzy się poddawali lub wręcz kolaborowali, dbali tylko o własne dobro. Ale to też jest znane z literatury. Przypomnę cytat z Wesela Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś zaciszna, byle nasza wieś spokojna”.

 

Jak patrzysz, Elu, na dzisiejszą rzeczywistość? Podoba Ci się świat wokół Ciebie? Wiele jeszcze trzeba zmienić?

Za wiele jest postaw konsumpcyjnych, a za mało społecznych. Zbyt wiele się kłócimy, a przecież niezgoda rujnuje, a zgoda buduje. Czy takiej wolności oczekiwała Eugenia i jej pokolenie? Odnoszę się do tego w epilogu powieści.

 

Dziękuję Ci bardzo za tę rozmowę.

 

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież