Wywiad z Anną Fryczkowską.
- Szczegóły
- Kategoria: Wywiady
- Utworzono: poniedziałek, 17, listopad 2014 13:48
Prezentujemy wywiad z Anną Fryczkowską, przygotowany przez Marcina Wilka, przy okazji premiery jej najnowszej powieści "Kurort amnezja". Książka ta była już recenzowana na naszym portalu. Wywiad umieszczamy za pozwoleniem Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Kiedy piszę, mam władzę nad czytelniczką
ANNA FRYCZKOWSKA, autorka „Kurortu Amnezja”, w rozmowie z Marcinem Wilkiem o półżywych bohaterkach, zabawie podczas pracy, Adamie i Ewie oraz o własnym pokoju.
Zastanawiam się, jak właściwie doszło do napisania „Kurortu Amnezja”. Chodzi mi o pierwszy obraz – co tam było?
Dziewczyna patrzy w lustro i nie poznaje swojej twarzy. Co gorsza: twarz, którą widzi, wcale jej się nie podoba. A jeszcze gorzej, że zaraz ma przyjechać do niej narzeczony, którego ona się boi. Może dlatego, że go prawie nie zna.
Nie ma jednak nikogo bliższego. A może ma? Bo wszystko, co ta dziewczyna wie o świecie, o sobie samej, dociera do niej za pośrednictwem owego narzeczonego. Ale czy to prawda? Kim ona jest naprawdę? Nie ma pojęcia, bo pamięta tylko ostatnie dwa miesiące. Zapomniała, kim była, co robiła przed wypadkiem. Zapomniała nawet, co lubiła.
Od tego właśnie zaczęła się ta książka.
A skąd pomysł na Brzegi? Próbowałem odszukać je w Googlach, ale znalazłem tylko Brzegi niedaleko Krakowa. Czy te Brzegi z książki istnieją w rzeczywistości?
Brzegi to miejsce pomiędzy Rowami, Łebą, Dębkami i paroma jeszcze innymi kurortami nadmorskimi, które w lutym pozostają w stanie półżycia. Nawet Sopot nabiera wtedy szarawej cery zombie. Półżywe miasteczko, a w nim półżywe bohaterki. Jedna półżywa, bo właśnie owdowiała. Druga – bo umarła cała jej pamięć.
Podczas czytania balansowałem pomiędzy dobrą zabawą (tropienie użytych konwencji) a przerażeniem związanym z tajemnicą.
O, tak, z radością bawiłam się w „Kurorcie Amnezja” miksowaniem różnych popkulturowych tropów. Bo sama amnezja to przecież ulubiony chwyt z telenoweli. Małe miasteczko, do którego przyjeżdża osoba owładnięta myślą o zemście – western. Odludne wydmy, uroczysko, sąsiedztwo pełne dziwnych lokatorów – powieść gotycka. Tanatos i Eros – konik Freuda, który lubił przeciwstawiać destrukcję popędowi życia. W tym duchu chciałam więc zrównoważyć dużą liczbę realistycznie opisanych zwłok jakąś dosadną sceną erotyczną.
Co ciekawe, cielesność seksu okazała się dla wielu czytelników bardziej bulwersująca niż cielesność śmierci.
Często ciekawiło mnie, czy Autorka wiedziała od początku, jak ta historia się potoczy. A może to jest tak, że różne tropy uwodzą podczas pisania i bohaterki uciekają, idąc w niespodziewaną stronę?
Jako dziecko nie umiałam uwierzyć, że naprawdę będę miała tylko jedno życie. Na szczęście trochę przed tym uciekłam – mam tyle żyć, ile sobie wymyślę w książkach.
Z pasją więc rzucam bohaterkom kłody pod nogi, podsuwam im lub zabieram ludzi, dodaję im bolesnych wspomnień, mnożę traumy, odbieram pamięć, pokrzepiam obecnością zwierzaka – i patrzę, jak sobie poradzą. Czasem się zastanawiam, czy Bóg (Bogini?) – tam, na górze – nie zabawia się z nami w podobny sposób.
Tu muszę nieco doprecyzować poprzednie pytanie o bohaterów. Autorka drąży nurtującą wielu kwestię zła i przemocy. Zwłaszcza w wykonaniu kobiecym. Kusi, by spytać, jak kulturowa płeć determinuje społeczną stronę tego fascynującego zjawiska, jakim jest „przemoc” czy „zemsta”?
Przemoc – jak wszystko, co zwyczajowo przypisuje się mężczyznom – staje się ostatnio również domeną kobiet. A świat szczęśliwie nie jest dwubiegunowy: ani czarno-biały, ani kobieco-męski, tylko składa się z różnych odcieni szarości. Zajmuję się analizowaniem tych odcieni.
Kobieta od wieków była w literaturze – mam tu na myśli głównie literaturę popularną – zdobyczą, pokusą, nagrodą, łupem, ofiarą. Mężczyzna zdobywał, bronił, karał. A ja lubię zamieniać te role. Czasy się zmieniają, ale powoli; natomiast we wszechświecie, który tworzę, sama panuję nad tempem zmian.
A w ogóle – to pytanie z serii pytań warsztatowych – czy Fryczkowska–autorka nawiązuje relacje ze swoimi bohaterami/bohaterkami? Dyskutuje z nimi podczas pisania, dyscyplinuje je, czy są one po prostu wykonawczyniami pewnych z góry narzuconych założeń?
Zawsze wiem, skąd, dokąd i którędy idę z fabułą. Wiadomo jednak, że na kurczowym trzymaniu się zasad przejechało się już wiele osób – nie tylko w literaturze, ale i w życiu. Zdarza się, że bohaterka ma lepszy pomysł na siebie, niż planowałam.
Jestem również scenarzystką, bawi mnie więc umieszczanie w tekście tak zwanych suspensów – zawieszeń, które zmuszają do dalszego czytania. Kiedy piszę, mam władzę nad czytelniczką: Nie, jeszcze nie odłożysz książki. Jeszcze nie. Zarwiesz tę noc.
Interesują mnie relacje między bohaterkami a bohaterami. Oraz pojęcie władzy. Czy kreśląc perypetie swoich bohaterek, dużo myślałaś w tych właśnie kategoriach – genderowo, społecznie i kulturowo naznaczonych?
Wszyscy tak myślimy. Społeczeństwo wyraźnie daje do zrozumienia, czego wymaga od kobiety, czego od mężczyzny, czego od dziecka, a czego od starca, czego od prezesa wielkiej korporacji, a czego od policjanta (od policjantki tego samego, co od policjanta, tylko powinna jeszcze ładnie wyglądać, najlepiej w butach na słupku). Zastanawianie się nad rolami, w które zostaliśmy wtłoczeni, to ciekawa rozrywka.
Czy musimy iść drogą, którą nam wyznaczono? A jeśli można inaczej? Czy inaczej oznacza lepiej?
Zawsze jednak warto zmienić koleiny, w które nas wtłoczono. Przynajmniej w myśleniu.
Czy autorka thrillerów psychologicznych w ogóle czyta thrillery psychologiczne? A może inspiruje się też filmami?
Przez pierwszą książeczkę (taką chudziutką, z serii „Poczytaj mi, mamo”) przebrnęłam samodzielnie w wieku czterech lat, a potem już poszło z górki. Czytam dużo, nie ograniczam gatunków, bywa i poezja, bywa kryminał, bywa literatura wyższa, popularnonaukowa; ostatnio grasuję w klimatach neowiktoriańskich („Czerwony płatek” i „biały” Fabera; Sarah Waters). A jeśli chodzi o thrillery psychologiczne podbarwione kryminałem, to na szczycie mojej listy rezydują ostatnio Kate Atkinson, Karin Fossum, Denise Mina. Z Polek – Joanna Jodełka, mistrzyni pokrętnej psychologii, i Gaja Grzegorzewska, świetna w zabawie motywami z popkultury.
Ale że popkultura to zbieranina splątana w jednym wielkim grupenseksie, większy chyba jeszcze wpływ mają na mnie serialowe opowieści. „Breaking Bad”, „Detektyw”, „Fargo”, „Luther”, „Tajemnice Lake Top”. Tak chciałabym opowiadać – nieoczywiście, ale dobitnie…
Z książki nie wynika jednoznacznie, że pamięć to coś OK. Zastanawiam się, czy nie przeceniamy jej roli – przecież ona jest tyleż zbawienna, co blokuje czasem swobodę ruchów w życiu. Jaki właściwie masz pogląd w tej sprawie?
Pogląd w tej sprawie opisałam na czterystu stronach „Kurortu Amnezja”. Ale jeśli miałabym się skracać: to, co boli, jednocześnie nas formuje. Cierpienie jest ceną świadomości.
Ta myśl początkami sięga do opowieści o Adamie i Ewie. Lepiej wiedzieć więcej, pamiętać więcej, czy może mniej, ale siedzieć w raju? Ewa z Adamem wybrali za nas. To dar czy ciężar?
To dobry moment, by wrócić do pytań genderowych. Jak oceniasz sytuację kobiety (bohaterek) na rynku współczesnej powieści obyczajowo-kryminalnej?
Rynek czytelniczy to przede wszystkim kobiety, pisarze to w większości pisarki. Natomiast krytycy oraz autorzy nagradzanych powieści to przede wszystkim mężczyźni. Czy kobiety piszą gorzej? Nie. Kobiety piszą więcej, więc jest z czego wybierać. Natomiast są mniej doceniane.
Czy kobiety piszą inaczej niż mężczyźni? Czy to, że krytycy–mężczyźni rzadko recenzują powieści pisane przez kobiety, jest kwestią zastosowanej przez autorki poetyki, problematyki czy też żeńskim brzmieniem nazwiska na okładce? I dlaczego niektórym paniom się wydaje, że gdy napiszą na okładce „mocna, męska proza”, to jest to komplement? Na ile „mocna, kobieca proza” brzmi gorzej?
Nie mam odpowiedzi na te pytania, ale pytania też są twórcze.
Czy Fryczkowska–autorka jest kobietą właściwie docenianą? Ma „własny pokój” do pisania, spokój gwarantowany przez otoczenie? Może się zajmować teraz tylko tym, co lubi i kocha? (O ile lubi i kocha).
Jakiś czas temu najemcy opuścili naszą kawalerkę. Zrujnowali ją totalnie, więc – już po remoncie – czekam z wynajmem, aż wróci zaufanie. Na razie co rano chodzę tam z laptopem. Cztery gołe białe ściany. Stół na kółkach. Krzesło. Ekspres do kawy. Sprzęt muzyczny i parę płyt. Natomiast nie ma internetu. Nie ma pokus. Nic nie ma. Poza poczuciem tymczasowości, które czyni czas tam spędzany tym cenniejszym.
Jako zwierzę terytorialne, okupuję również nasz domowy gabineto-salon, z kilkoma tysiącami książek na półkach, z dwoma kotami na kanapie, psem pod biurkiem, kultowym fotelem RM58, o którym marzyłam od czasu, gdy zobaczyłam go na wystawie Rzeczy Pospolite w Muzeum Narodowym w Warszawie, z obrazami mojego męża i mojej córki, z biurkiem wielkości lotniska w Modlinie, na którym piętrzą się stosy prasy, książek, płyt DVD. Tak, mam tam spokój. Ale najlepsze pomysły rodzą się wtedy, gdy spokój zostaje zakłócony. Syci i szczęśliwi nie mają o czym pisać.