Aktualności
Nike Farida "Panna młoda" (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 29, październik 2014 08:22
Kultura muzułmańska w nas Europejczykach wzbudza mieszane uczucia, z jednej strony fascynuje, z drugiej zaś przeraża swoją surowością i bezwzględnością. Ropa naftowa, wojowniczo nastawieni mężczyźni z Koranem w jednej dłoni i karabinami w drugiej oraz uciśniona kobieta w burce to pierwsze skojarzenia jakie przychodzą nam na myśl o arabskim świecie. A jednak niektórzy chcieliby poznać tę cześć naszego globu bliżej i są też tacy, którzy mają odwagę szukać tam szczęścia i swojego miejsca na ziemi.
„Panna młoda” to pierwszy tom libijskiej trylogii „Róża pustyni” autorstwa Nike Faridy – Polki, która wychowywała się i dorastała w Libii. Akcja powieści rozgrywa się w drugiej połowie ubiegłego stulecia i ukazuje losy polskich rodzin, które los „rzucił” do Libii. To historia: Robinsonów – Barbary, Jeremiego i ich córki Karen, Krajewskich – Marii, Romana i ich synów bliźniaków Jacka i Andrzeja, a także innych osób, z którymi wchodzą w relacje. I choć powieść zaczyna się od ślubu siostry Jeremiego - Jackie i jej ukochanego Hassana, to początek tej historii Mojry zaczęły tkać wiele lat wcześniej.
Fabuła powieści pokazuje życie Polek, które za sprawą współmałżonków znalazły się w arabskim świecie. To historia Barbary - dziewczyny z Krakowa, której małżeństwo z Amerykaninem oprócz miłości zapewniło paszport, co w dobie komunizmu było porównywalne z wygraną na loterii. Jednak wspólne lata spędzone na placówkach na Bliskim Wschodzie i częsta nieobecność męża sprawiły, że wypracowała własny sposób na życie. Marię zaś przypadkowa ciąża zmusiła do rezygnacji z własnych pragnień. A niespełnione ambicje zawodowe odbiły się na jej relacjach z najbliższymi. Natomiast nastoletnie dzieci obu bohaterek uwikłały się w miłosne zauroczenie, a niedoświadczona Karen nawet nie zdaje sobie sprawy, że swoim zachowaniem daje nadzieję obu bliźniakom, co jest równoznaczne z igraniem z ogniem.
Autorka zabiera czytelnika do arabskiego świata i pozwala mu cieszyć się jego bogactwem i różnorodnością. Jednak Libia to nie jedyne miejsce jakie odwiedzimy podczas lektury, ponieważ akcja powieści rozgrywa się również w Nowym Jorku, Rzymie, Jerozolimie, Egipcie i Polsce. Jestem pod wrażeniem dbałości o tło przedstawionych wydarzeń oraz interesującego połączenia znanych z historii wydarzeń z fikcją literacką. W powieści m.in. poruszony jest temat zamachu podczas olimpiady w Monachium, dojście do władzy Kadafiego i budowa siatki terrorystycznej.
„Panna młoda” to wielowątkowa, wielokulturowa i wielopokoleniowa opowieść o dziejach kilku rodzin, których losy splatają się ze sobą, aby w mniejszym lub większym stopniu odmienić ich życie. Tak prawdziwa, że napisania jej nie powstydziłoby się samo życie. Okraszona lekcją historii i dobrą arabską oraz włoską kuchnią. Poruszająca tematy nie tylko związane z odmiennością kultur i obyczajów, ale też bliskie każdej jednostce, która pod wpływem pewnych czynników może zagubić się i zbłądzić. Do tego zaskakująca, nieprzewidywalna i obfitująca w retrospekcje, które pozwalają bohaterom na wspomnienia, a czytelnikowi na lepsze zrozumienie ich życiowej drogi i podejmowanych decyzji.
Dla mnie przygoda z książką była niepowtarzalnym doświadczeniem, które dostarczyło mi mnóstwa wrażeń i emocji. Autorka szybko rozbudziła moją ciekawość, a potem sprytnie ją podsycała, żeby na koniec pozostawić z niedosytem i apetytem na więcej. W tej powieści jest wszystko, co niezbędne do całkowitego oderwania od rzeczywistości – ciekawa historia, klimat i wiarygodni bohaterowie, a konstrukcja fabuły sprawia, że od lektury trudno się oderwać. Książkę polecam każdemu, kto ma ochotę na ciekawe doświadczenia literackie w dobrym stylu.
Bożena Gałczyńska-Szurek "Wieczność bez ciebie" (Szara Godzina)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 28, październik 2014 08:25
- Autor: Kamila Walendowska
Prawie każdy z nas ma takie miejsce na ziemi, które kocha nad życie. Lubi w nim przebywać, wracać, wspominać. Co bardziej zdolny człowiek stara się to miejsce jakoś uwiecznić, np. w powieści czy malarstwie, by przekazać swój zachwyt i artystyczne spojrzenie ludziom, którzy być może gdyby nie ich dzieło nigdy nawet by nie pomyśleli o tym aby odwiedzić jedno z tych miejsc. Dobrze jednak, gdy artysta bądź pisarz zna umiar i prostotę piękna owego miejsca umie przekazać w sposób dystyngowany, romantyczny, a zarazem bez zbędnej przesady. W taki oto kontrolowany, a za razem bardzo ciekawy sposób o Zamościu opowiada Bożena Gałczyńska-Szurek. I choć autorka nie pisze przewodnika turystycznego, a piękną współczesną powieść, której historia miała początki kilka pokoleń wstecz, człowiek marzy by pojechać kiedyś do Zamościa, by chłonąć atmosferę taką, jaką ukazuje pani Bożena.
Do urokliwego Zamościa przybywa para imigrantów z arystokratycznymi korzeniami, hrabia Adam i piękna pani adwokat Kamila, w celu zawarcia związku małżeńskiego. Wraz z nimi ściągają też licznie zaproszeni goście. Dla kilkoro z nich zaproszenie na ślub jest wielkim zaskoczeniem. Również data wydarzenia ma w sobie drugie dno. Niespodziewanie w hotelu w zagadkowy sposób zostaje zamordowany nestor rodu Sokolskich wraz ze swym czworonożnym przyjacielem. Pomoc policji w rozwiązaniu zagadki morderstwa, jaki i tajemnicy rodowej sprzed stu lat, oferuje przebywająca na urlopie w Polsce, agentka Interpolu Klara. Wkrótce potem ginie w niewyjaśnionych okolicznościach panna młoda. Ciała ofiary niestety brak. Pytań wiele, odpowiedzi za to nie ma.
Szereg dziwnych zdarzeń, nowe odkryte wątki i fakty wgniatają czytelnika w fotel. Do rozwikłania zagadki morderstwa chętnych jest dużo i pewnie udałoby się to zrobić bardzo szybko, gdyby wszyscy zainteresowani działali wspólnie, a nie każdy na własną rękę. Dzięki temu w powieści Gałczyńskiej – Szurek tajemnica goni tajemnicę. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się jasne, za chwilę ma drugie dno i zupełnie niespodziewane wyjaśnienie.
Autorka w powieści „Wieczność bez ciebie” stworzyła niewiarygodny klimat, sielską a zarazem dynamiczną fabułę, ciekawych i wiarygodnych bohaterów, o których chce się wiedzieć jak najwięcej. Niestety powieść czyta się bardzo szybko i odczuwa się z tego tytułu wielki żal, gdyż chciałoby się pozostać z nimi zdecydowanie dłużej. Mam nadzieję, że pani Bożena stworzy jakieś dalsze losy z udziałem Klary. Jedno jedyne moje zastrzeżenie co do książki: nie do końca pasujący tytuł do treści powieści. Nie potrafię tego wytłumaczyć, coś mi w nim nie pasuje, ale gdybym miała sama wymyślić inny tytuł, przyznaję się bez bicia, nie potrafiłabym! Zatem pozostaje mi prosić czytelnika, by nie osądzał książki po tytule, gdyż po przeczytaniu każdy lojalnie stwierdzi, że to jedna z tych powieści, do których się wraca i z którymi człowiek nie chce się rozstawać. Polecam.
Joanna Papuzińska "Smok w powidłach" (Wydawnictwo Literatura)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 27, październik 2014 09:10
Kto lubi powidła? Ręka do góry! A ko lubi smoki? Oczami wyobraźni widzę las rąk, co ciekawe, nie tylko dziecięcych... I dobrze, bo twórczość Joanny Papuzińskiej, której jubileuszowy zbiorek mam przyjemność prezentować, z założenia kierowana jest do dzieci, ale odnajdą w niej coś dla siebie także dorośli, zwłaszcza, że na utworach tej autorki wychowują się kolejne pokolenia.
Joanna Papuzińska, profesor nauk humanistycznych, w tym roku obchodzi swoje 75-lecie.
W dorobku ma szereg utworów poetyckich i prozatorskich, jak również rozpraw naukowych poświęconych głównie literaturze dziecięcej, czytelnictwu i bibliotekoznawstwu. Wśród licznych nagród i wyróżnień, jakie otrzymała, nie zabrakło Orderu Uśmiechu, szczególnie ważnego dla twórców piszących dla najmłodszych. Od lat niezmiennie jej książki cieszą się sympatią czytelników, a „Nasza mama czarodziejka” zagościła (nie wiem, czy nadal jest obecna) w kanonie lektur szkolnych dla uczniów młodszych klas szkoły podstawowej.
Na zbiór „Smok w powidłach” składają się różnorodne teksty, wierszem i prozą, ułożone w kilku tematycznych częściach. Zaczynamy od kuchni, w której przecież jest najmilej, czytamy różne „Domowe wieści” o dzieciach oraz kotkach i innych zwierzętach, potem czas na spotkanie z naturą i zwariowane historyjki „Bez piątej klepki”, by skończyć bajkowymi kołysankami przed snem. Znajdziemy tu znane, m. in. z serii „Poczytaj mi, mamo” opowiadania takie jak „Agnieszka opowiada bajkę”, czy „Placek Zgody i Pogody”, sentymentalne wspomnienia z dzieciństwa z cyklu „Kiedy byłam mała...”, przezabawne limeryki, śmieszne rymowanki i urocze, pogodne wiersze. Sporo tu humoru np. „Kucharka (wiersz po przekręcalsku)” oraz „Bzdurniej, czyli turniej bzdur”, które u nas w rodzinie wywołują za każdym razem lawinę chichotów. Z radością też dowiedzieliśmy się „Co mówił Foksio”, poznaliśmy „Druhnę ciotunię”, „Liska Maciusia” i „Ziutka”.
Utwory Papuzińskiej są bardzo bliskie dziecięcemu postrzeganiu świata, emocjom i wyobraźni najmłodszych. Pokazują świat oczami dziecka, a czasem nawet oczami psa. Przybliżają magię codzienności, przedstawiają zwykłe rzeczy w nieco inny sposób. Krzewią wartości związane z domem, rodziną, przyjaźnią, przyrodą. Warto podkreślić, że teksty tej autorki, choć powstające na przestrzeni kilkudziesięciu lat, nie są staroświeckie, a wręcz można pokusić się o epitet „ponadczasowe”. Klasyka jednym słowem!
„Smok w powidłach” to prawdziwy smakołyk. Ukazał się w serii „Polscy pisarze dzieciom” w charakterystycznej dla niej oprawie graficznej oraz z ilustracjami Joanny Rusinek. Jest co poczytać i pooglądać całą rodziną! Polecam zarówno do własnej domowej biblioteczki, jak i na prezent dla znajomych dzieciaków.
Anna Anton "Liori" (Novae Res)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 24, październik 2014 09:05
Im jestem starszy, tym większą przyjemność sprawia mi czytanie baśni, bajek i generalnie twórczości skierowanej do młodszego czytelnika. W wieku 25 lat powróciłem do Kubusia Puchatka, baśni Andersena oraz słowiańskich legend dla dzieci i właśnie wtedy poczułem ich głębię, mądrość i ogromny urok. Dopiero z bagażem wiedzy i życiowych doświadczeń możemy w pełni ocenić kunszt prostych historii, które niosą ze sobą niewiele bardziej skomplikowany morał. Jako człowiek dojrzały (chociaż tylko rocznikowo), znajdujący się w samym centrum maratonu składającego się z pracy, nauki i spraw życia codziennego, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że "Liori" Anny Anton z miejsca stała się jedną z moich ulubionych bajek osadzonych w realiach science-fiction.
Akcja tej sympatycznej powieści (choć z uwagi na rozmiar należałoby raczej traktować ją w kategoriach opowiadania) rozgrywa się w układzie słonecznym Mirmars, na który składa się kilka planet - między innymi San-Dok zamieszkana przez Świnryje, główne dramatis personae tej historii. Na horyzoncie pojawią się także Mikrusy będące mieszanką temperamentów hobbita i krasnoluda oraz złowieszcze Mackoczułki, które izolowane przez resztę mieszkańców układu słonecznego postanawiają podbić go drogą podstępu i oszustwa.
Urocze, prawda? Tak samo jak fabuła. Pewnego dnia królewna Świnryjów, która ma niedługo wyjść za mąż, zostaje uprowadzona, a na jej miejscu pojawia się przemieniony Mackoczułek. Jeśli dojdzie do ślubu przedstawiciela wrogiej rasy z księciem Ihilem, wybuchnie międzyplanetarny skandal, który może stać się przyczyną kosmicznego niepokoju na najbliższe dziesięciolecia. Dlatego z misją ratunkową na planetę Mack rusza nieustraszona grupa Mikrusów oraz, osobno, Ihil Książę Wybrzeża. Końcówki łatwo się domyślić, w końcu to baśń, no nie?
"Liori" napisana jest, jak na klasyczną bajkę przystało, oszczędnie. Opisy przyrody, wygląd postaci i rozważania natury egzystencjalnej zostały ograniczone do niezbędnego minimum, co osobiście uważam za ogromny plus. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jak dokładnie wyglądają wymyślone przez autorkę postacie, i w sumie mało mnie to obchodzi. Opowiedziana historia jest ciepła, prostoduszna (na ile można tak określić powieść) i, co najważniejsze, zrozumiała dla młodego czytelnika/słuchacza. To książka, którą spokojnie można czytać przedszkolakowi do poduszki.
Dzieło Anny Anton zbiera solidne cięgi wśród krytyków, co jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Książce zarzuca się prostotę, brak wyrafinowania, naiwną fabułę, symbolicznych wręcz bohaterów i ckliwe zakończenie. Może się mylę, ale są to chyba cechy dobrej bajki, która oprócz zabawienia odbiorcy ma go także nauczyć prostych, ale fundamentalnych życiowych prawd - uczciwości, prawdomówności, pomocy bliźniemu, poświęcenia, hartu ducha. "Liori" w roli nauczycielki sprawdza się znakomicie.