Anna Zając "Atlantyda pod Krakowem" (Novae Res)

Szanuję i popieram lokalny patriotyzm. Zawsze z przyjemnością czytam powieści osadzone w konkretnym mieście, które oprócz fabuły prezentują czytelnikowi historię, architekturę czy społeczne możliwości danej miejscowości. Czasem jednak zdarza się, że autor przesadza i z wizytówki książka staje się denerwującym peanem na cześć miasta - takie wrażenie towarzyszyło mi podczas lektury "Atlantydy pod Krakowem" Anny Zając.

Nowa Huta, niedaleka przyszłość. Rzutki architekt Daniel Cisowski zostaje wplątany w intrygę zmierzającą do poszukiwań zakopanego w okolicach Krakowa skarbu, zaznajamia się z brakiem wolności, na nowo definiuje miłość i staje się specjalistą od autohipnozy. A to wszystko przed śniadaniem.

Do powieści Anny Zając można mieć wiele uwag. Historia jest początkowo niespójna, wątki się rwą, zachowania bohaterów są mało wiarygodne, wątpliwe zbiegi okoliczności ratują topornie prowadzoną fabułę, a język, zwłaszcza pierwszych rozdziałów, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Największą jednakże wadą "Atlantydy" jest to, że powinna zostać rozbita na co najmniej cztery części. Tylko wtedy bowiem autorka mogłaby w pełni wykorzystać ogromny worek z pomysłami, który na siłę próbowała wepchnąć między 334 niepozorne strony.

Z plusów, oprócz wspomnianego już regionalnego patriotyzmu, należy wymienić przede wszystkim próbę dwutorowego prowadzenia historii (niedaleka przyszłość i czasy przedwojenne) oraz wykorzystanie przez autorkę międzyczasowej podróży świadomości i wypaczonego pojęcia reinkarnacji jako motoru napędowego poszukiwań zaginionego skarbu. Niestety, zaraz za tymi, dosyć dobrze wykorzystanymi motywami idzie kiepski warsztat i raczej naiwne podejście do happy endów. Tak naiwne, że momentami ocierające się o pastisz.

Trzeba to otwarcie powiedzieć - "Atlantyda pod Krakowem" jest dobry ćwiczeniem i próbą zmierzenia się z literackim światem, ale z pewnością daleko jej do choćby średniego poziomu powieści sensacyjnej. O całe lata świetlne jest za "Kodem Leonarda da Vinci" przywołanym na okładce. Widać, że Anna Zając jest początkującą powieściopisarką i przed nią jeszcze długa droga. Być może w świecie blogów radzi sobie lepiej, ale w dłuższej formie umiejętność budowania zdań to nie wszystko. Bohaterom trzeba nadać osobowość, akcji odpowiednie tempo, a fabule związek przyczynowo-skutkowy, który nie spowoduje zawrotu głowy u przeciętnego empirysty. Tego w "Atlantydzie pod Krakowem" zabrakło.

Komentarze  

 
0 #1 Zgaga 2015-01-20 19:31
Tak, książka jest całkiem ciekawym debiutem. Historia, chociaż całkiem interesująca, jest na tyle niezgrabnie opowiedziana, że czytanie jej było męczące. A szkoda, bo potencjał spory.
Cytować
 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież