Magda Wosik "Wytęż wzrok" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 09, marzec 2016 11:23
Spostrzegawczość to bardzo ważna cecha, którą warto ćwiczyć i rozwijać. Pomogą w tym różnorodne zadania, polegające na znajdowaniu różnic między obrazkami, wyliczaniu szczegółów, wyszukiwaniu ukrytych elementów. Dla dziecka to znakomita zabawa, a przy tym aktywizacja umysłu i ćwiczenie percepcji.
Nakładem "Naszej Księgarni" ukazała się atrakcyjna publikacja "Wytęż wzrok! czyli ukryte obrazki". Jej autorką jest Mada Wosik - absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, współautorka antykolorowanki "O, ja cię! Smok w krawacie!", uznanej za Najlepszą Książkę dla Dzieci 2011 roku w konkursie "Przecinek i Kropka" oraz książki do bazgrolenia – "Agencja z o.o." (2013 r.). Zilustrowała "Czarownicę piętro niżej" Marcina Szczygielskiego, "Marysiu, jak myślisz?" Manueli Gretkowskiej, serię "Bzik & Makówka przedstawiają" Rafała Witka, a także "Pana Tadeusza w obrazkach".
Tym razem zaproponowała serię czarno-białych obrazków, częściowo już znanych czytelnikom "Świerszczyka". Trzeba na nich odnaleźć wskazane elementy. Obrazki są ułożone tematycznie, np. "Na majówce" "W zoo", "W szkole", "W cukierni", czy "W wannie". Łącznie mamy 20 rozdziałów, każdy poprzedzony zabawną rymowanką. Niektóre słowa w wierszykach zastąpione są rysunkiem - taka mała pomoc dla dzieci, które dopiero rozpoczynają przygodę z czytaniem, dodatkowa zgadywanka.
Trzeba solidnie wytężyć wzrok i pozbyć się schematów myślenia. Wszystko bowiem może być wszędzie, podobne do czegoś całkiem innego, odwrócone, ujęte z innej perspektywy. Czy to nos lwa, czy ryba? A to pędzel, czy może gałązka z listkami? Gdzie schowały się zwierzęta na obrazku przedstawiającym koncert muzyki poważnej? Serio, sama miałam z tym problem. Dla dorosłych to też nie takie proste.
Potem oczywiście można wszystko pokolorować, czy też tylko ograniczyć się do pomalowania odnalezionych przedmiotów. Książeczka ma dość sztywne kartki, spory format. Przynosi dużo radości, zawiera znakomite ćwiczenia na spostrzegawczość. Zajęcie i świetna zabawa na dłuższy czas - gwarantowane! Nie bądź smok, wytęż wzrok!
Agata Mańczyk "Facet z prostą instrukcją obsługi" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 29, luty 2016 10:23
Życie pokazuje, że proste instrukcje obsługi nawet w przypadku facetów nie zawsze się sprawdzają. Zawsze znajdzie się jakiś nietypowy egzemplarz, do którego trudno dopasować właściwy klucz. Zamiast jednak użerać się ze specyficznym delikwentem, lepiej poczytać coś przyjemnego. Może jakąś współczesną powieść dla młodzieży?
Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z twórczością Agaty Mańczyk, która współpracowała z czasopismem "Filipinka", była nauczycielem języka polskiego w szkole dla trudnej młodzieży a obecnie prowadzi warsztaty pisarskie dla dzieci, toteż z dużą ciekawością i nadzieją sięgnęłam po "Faceta z prostą instrukcją obsługi" należącego do "Serii z nitką". Przyznam, że nie spodziewałam się tak fajnej, "łobuzerskiej", choć z nutką romantyczną, książki. Początkowo skojarzyła mi się lekko z twórczością Edmunda Nizurskiego, wszak też opowiada o szkolnych hecach urządzanych przez kilku kolegów, ale potem przyszedł mi na myśl... Adrian Mole, bohater kilku powieści pióra Sue Towsend (np."Sekretny dziennik Adriana Mole'a lat 13 i 3/4").
Gimnazjaliści, Czejen, Sznita i Emeryt, przyjaźnią się od dziecka, razem urządzają różne numery, kłopoty to ich specjalność, lądują na dywaniku u dyrektora, a w szkole, niestety, prymusami nie są. Wraz z pojawieniem się Jagody, zwanej Zgagą, między kumplami zaczyna się psuć. Dziewczyna sieje ferment, umawia się i z jednym i z drugim chłopcem. Zakochani dają się jej omotać, nie wiedzą, że planuje zemstę... Jeśli chcecie się dowiedzieć, za co i w jaki sposób mści się nastolatka, a także kto trafi na policję, z kim spotykała się Maryśka, komu pomagała Ita oraz oczywiście, jak potoczyły się losy przyjaźni Czejena, Emeryta i Sznity - przeczytajcie książkę Agaty Mańczyk "Facet z prostą instrukcją obsługi".
Narratorem opowieści jest Czejen, nastoletni casanova, który zdaje sobie sprawę ze swojego uroku, ale jest zbyt skoncentrowany na sobie, by dostrzec pewne rzeczy. W pewnym sensie wpada we własne sidła. Musi zawalczyć o przyjaźń, o dziewczynę, na której mu zależy oraz zmierzyć się z przeszłością. Cóż, każdy popełniał głupstwa. Bohaterowie mają ich w zanadrzu sporo. To nie są grzeczni chłopcy. Palą papierosy, wagarują, łobuzują w szkole. Nie są jednak źli do szpiku kości. A taki Czejen na przykład zna na pamięć teksty Jeremiego Przybory, zaskakujące, prawda?
Powieść ma szanse przypaść do gustu młodym czytelnikom ze względu na współczesny, młodzieżowy język, ciekawą intrygę, tematykę szkolną i uczuciową. Sądzę, że nastolatki chętniej poczytają o takich wyszczekanych zawadiakach jak Czejen i Sznita niż na przykład o chodzących ideałach czytających łacińskich filozofów w oryginale. "Facet z prostą instrukcją obsługi" może spodobać się zarówno dziewczętom, jak i chłopakom - właśnie ze względu na zbuntowanych, łobuzerskich bohaterów, "antyprzykłady", ale jakże urocze.
To lekka, zabawna, przyjemna lektura, ale ma w sobie ukryte wartości - mówi o przyjaźni, koleżeństwie, lojalności, szczerości, odpowiedzialności za słowa i czyny. Agata Mańczyk stworzyła bardzo realistyczną fabułę, uniknęła moralizatorstwa i nie przynudzała. Oddanie głosu bohaterowi płci męskiej było świetnym pomysłem, chyba niezbyt popularnym w powieściach młodzieżowych, przeważnie mocno sfeminizowanych.
Polecam przede wszystkim czytelnikom w wieku okołogimnazjalnym oraz wszystkim, którzy lubią tego typu książki.
Jan Grabowski "Czarna owieczka" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 24, luty 2016 11:44
Kiedy byłam małą dziewczynką, nawet mi się nie śniło, że kiedyś będę nosiła takie samo nazwisko jak pedagog, pisarz, znawca sztuki, autor podręczników geometrii, monografii zabytków, przewodników po Warmii i Mazurach, twórca wielu książek dla dzieci i młodzieży, w tym popularnych i lubianych opowiadań o zwierzętach – Jan Grabowski. To spod jego pióra wyszły urocze, pełne ciepła oraz miłości do czworonożnych i skrzydlatych stworzeń utwory: „Reksio i Pucek”, „Kochany zwierzyniec”, „Puc, Bursztyn i goście” , „Skrzydlate bractwo”, „Finek”, „Europa”, czy uwielbiany przez wielu czytelników, w tym mnie, „Puch, kot nad koty”. Swoją drogą, przydałoby się wznowienie tej uroczej, kociej powieści.
Tymczasem Nasza Księgarnia przypomniała „Czarną owieczkę”, bardzo często pojawiającą się w spisie lektur szkolnych dla najmłodszych. To opowiadanie, choć liczy sobie ponad pół wieku, zupełnie się nie zestarzało - nadal bawi, wzrusza i uczy małych czytelników.
Narrator opowiada o tym, jak Zosia i Wisia Popiołkówny, które prowadzały na czerwonej wstążce łagodną i mądrą owcę Perełkę, stanęły w obliczu poważnego, wręcz dramatycznego problemu. Oto ich ukochana pupilka odeszła, osierociwszy maleńkie jagniątko. Wybawieniem okazała się „adopcja” owieczki przez Wierną, suczkę o złotym sercu. Metka, bo tak dzieci nazwały jagnię, wychowała się wraz ze szczeniakiem Misiem i nabrała psich nawyków. Jej zachowanie bywało doprawdy zabawne, a ona sama stała się wyjątkowa.
„Czarna owieczka” uczy tolerancji, kluczowe są słowa wypowiedziane przez dziewczynki: „Trzeba każdemu pozwolić być tym, czym jest”, „I kochać go takim, jakim jest”. Opowiadanie, choć w dużej mierze zabawne, pokazuje dzieciom też tę smutniejszą sferę życia. Bliźniaczki są półsierotami, umiera Perełka, życie małej Metki jest zagrożone. O tej lekturze można powiedzieć, że nie tylko bawi, wzrusza, uczy, ale i uszlachetnia. Kształtuje opiekuńczy i przyjazny stosunek do zwierząt oraz życzliwość dla ludzi, którzy się nimi opiekują.
Przy okazji można porozmawiać z dziećmi o ich zwierzętach domowych, opiece nad nimi, problemach z tym związanymi. Dobrym pomysłem wydaje się też tak na marginesie wyjaśnienie związku frazeologicznego „czarna owca”, podyskutowanie o byciu innym, akceptowaniu odmienności.
Książeczka zilustrowana przez Annę Wielbut doskonale posłuży dzieciom do samodzielnego czytania, a rodzicom i dziadkom dostarczy wielu wspomnień.
Czesław Janczarski "Jak Wojtek został strażakiem" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 23, luty 2016 10:45
Pamiętam jak w pierwszej klasie szkoły podstawowej, kiedy omawialiśmy lekturę „Jak Wojtek został strażakiem”, w ramach pracy domowej mieliśmy zadane narysować wóz strażacki. Ile ja się wtedy upłakałam! Za nic w świecie nie potrafiłam wykonać tej ilustracji, zupełnie mi ten pojazd nie wychodził. Na szczęście - mama pomogła. Do tej pory jednak wspominam to nieszczególnie miło. W taki oto sposób niewielka książeczka utkwiła mi mocno w pamięci.
Wydana po raz pierwszy w 1950 r. wierszowana opowieść Czesława Janczarskiego trzyma się mocno w kanonie lektur szkolnych dla najmłodszych uczniów. Czy słusznie – o tym można podyskutować. Do moich ulubionych, niestety, nie należy.
Tekst nie jest trudny, łatwo w nim dziecku wyodrębnić postaci, miejsce akcji, kolejne zdarzenia. Ocena postępowania głównego bohatera - chłopczyka, który marzył o tym, by zostać strażakiem i uratował niemowlę z płonącego domu - nie powinna nastręczyć trudności. Na pewno nie można odmówić utworowi bogactwa środków stylistycznych. Na przykładzie „Jak Wojtek został strażakiem” łatwo pokazać uczniom epitety, porównania, wykrzyknienia, onomatopeje. Można skupić się na gromadzeniu słownictwa związanego ze strażą pożarną, czy wymienianiu cech charakteru postaci. Dodatkowo to świetny materiał do ćwiczenia ortografii. Pomysłowy nauczyciel ma szerokie pole do popisu.
Nie sposób jednak nie zauważyć, zawartej w tekście tendencji. Oto jak autor przedstawił jednostkę OSP w Kozich Różkach: „mają sprzęt strażacki, bogaty, nie skąpy”, „strażacy tutaj – to sam kwiat młodzieży”, „nasza straż jest pierwsza – choćby szmat był drogi”, „nie lubi próżnować orkiestra strażacka” itp. Wszystko jest najlepsze, najszybsze, na wysoki połysk. Utwór Czesława Janczarskiego nieco trąci myszką, wymaga wyjaśnień niezbędnych dla współczesnego małego czytelnika. Chata kryta strzechą, łóżeczko z wikliny, zawód kowala, bicie w dzwon na alarm, żniwa przy udziale wszystkich rąk zdolnych do pracy, pozostawianie w domach dzieci samych – to realia dziś nam obce.
Pomijając już powyższe zastrzeżenia, mamy w sumie ponadczasową opowieść o spełnianiu marzeń, poświęceniu i odwadze. Który bowiem chłopiec, niezależnie o miejsca i czasu, choć przez chwilę nie chciał być strażakiem…
Nowe wydanie popularnej lektury uświetniają proste, jakby dziecięcą ręką narysowane, kolorowe ilustracje Marianny Sztymy. Mając taki wzór przed sobą, bez problemu, bez łez namalowałoby się wóz strażacki, czy bohatera w złotym hełmie w szkolnym zeszycie.
Duża czcionka, poręczny format, niska cena to cechy serii „Moje poczytajki”, w której przypominane są „stare” książeczki, lektury naszego dzieciństwa, po prostu klasyka. Do niej zalicza się właśnie „Jak Wojtek został strażakiem”. Warto zwrócić na to uwagę, kompletując dziecięcą biblioteczkę.
Alina i Czesław Centkiewiczowie "Zaczarowana zagroda" (Nasza Księgarnia)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 20, luty 2016 11:20
Alina i Czesław Centkiewiczowie zapisali się w naszej pamięci jako autorzy książek przygodowo-podróżniczych. Wystarczy wspomnieć ich nazwisko, a od razu na myśl przychodzą „Anaruk, chłopiec z Grenlandii”, „Odarpi, syn Egigwy”, „Tumbo z Przylądka Dobrej Nadziei” oraz „Zaczarowana zagroda”. Życiorysy obojga małżonków same w sobie stanowią pasjonującą opowieść. Oboje wykształceni, pracowici, mieli wiele zainteresowań i pasji, realizowali się w różnych dziedzinach zawodowych. Ważną częścią ich życia były podróże, które zaowocowały szeregiem opowiadań, powieści, reportaży, listów. Twórczość literacka w dużej mierze była poświęcona Antarktydzie i Arktyce, ziemiom nieznanym, egzotycznym i nieosiągalnym dla ówczesnych polskich czytelników. Nic dziwnego, że książki małżeństwa zyskały sporą poczytność i są popularne po dzień dzisiejszy.
„Zaczarowana zagroda” omawiana jest jako lektura w II klasie szkoły podstawowej. Miejsce akcji opowiadania to stacja badawcza im. profesora Dobrowolskiego na wschodnich brzegach Antarktydy. Naukowcy obserwują życie pingwinów Adeli. Chcą im założyć aluminiowe obrączki z napisem, by dzięki pomocy innych polarników, marynarzy, śledzić trasę wędrówek ptaków i zbadać, czy wrócą w te same miejsca. W tym celu budują z brył lodu zagrodę i zaganiają tam pingwiny. Wśród nich jest Elegancik – z nietypową czarną łatką na śnieżnobiałym gorsie. Schwytane ptaki, choć przecież to nieloty, nocą w tajemniczy sposób opuszczają zagrodę. Sytuacja powtarza się kolejny raz. Jak one to robią? O tym, dowiemy się w trakcie lektury.
Czy warto wznawiać takie książeczki? Oczywiście, że tak. To klasyka wiecznie żywa. Centkiewiczowie ciekawie opowiadają o przyrodzie, uczą ją obserwować i szanować. Ich przekaz dostosowany jest do poziomu percepcji dziecka. „Zaczarowana zagroda” może być przyczynkiem do dyskusji, jak przez lata rozwinęła się technika i zmieniły się metody badawcze. Dziś naukowcy wszczepiliby zwierzętom czipy i śledzili je drogą radiową, w tamtych czasach wszystko wymagało o wiele więcej pracy i zaangażowania. I kto wie, czy jednak wtedy nie było ciekawiej…
Atrakcją nowego wydania są śliczne ilustracje wykonane przez Agnieszkę Żelewską metodą kolażu. Graficzka zastosowała różne faktury, wykorzystała papier, farby. Wycinając, wydzierając, naklejając i „machając” pędzlem stworzyła wesołe, przykuwające uwagę obrazki, znakomicie oddające antarktyczną scenerię. Walory książeczki to niewątpliwie także duża czcionka, ułatwiająca dziecku samodzielną lekturę, wygodny format - większy od zeszytu oraz, co nie jest bez znaczenia, przystępna cena.
Warto wybrać się z Centkiewiczami do krainy lodu i pingwinów. „Zaczarowana zagroda” to naprawdę sympatyczne, mądre, pełne ciekawostek opowiadanie. Dla starszego pokolenia będzie to podróż sentymentalna, do lektur z dzieciństwa, a dla najmłodszych – nowa, ciekawa przygoda.
Emilia Padoł "Piosenkarki PRL-u. Spotkanie I" (Prószyński i S-ka)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 19, luty 2016 10:38
Dobrze, że na tym ziemskim łez padole jest Emilia Padoł. Któż inny bowiem tak ciekawie, taktownie i przyjemnie opowiadałby nam o damach, dżentelmenach, gwiazdach sceny, estrady i ekranu z minionych lat… Któż tak zgrabnie i profesjonalnie wyłuskiwałby „perły z lamusa”, któż tak delikatnie odkurzałby zapomniane sylwetki, o których dziś dość rzadko się wspomina…
Tym razem dziennikarka postanowiła przypomnieć kilka piosenkarek, które święciły triumfy na estradzie i radiowej antenie w latach 50. i 60. XX w., śpiewały na światowym poziomie, dużo koncertowały, zdobywały serca tłumów. A choć ich kariery miały różne dzieje, to ich przeboje pozostały w większości znane i lubiane aż do dziś. Bohaterkami tej publikacji są artystki, które charakteryzowały się niesamowitym talentem, urokiem, także urodą i temperamentem.
Na kartach książki spotkamy bezkonkurencyjną Martę Mirską o anielskim głosie i niewyparzonym języku, pełną energii swingującą Marię Koterbską, niemal zupełnie dziś zapomnianą Reginę Bielską, roztańczoną Nataszę Zylską, tę od „Kasztanów”, która rychło zamieniła mikrofon na rzeźbiarskie dłuto. Poznamy kulisy „Podwieczorku przy mikrofonie” z popularną Reną Rolską, wywoływaną do tablicy, tragedię fenomenalnej Ludmiły Jakubczak, dramatyczne dzieje życia dobrze znającej język fiński Hanny Rek i na koniec przyjrzymy się Joannie Rawik- zafascynowanej Edith Piaf intelektualistce o rumuńskich korzeniach.
Autorka bardzo rzetelnie przygotowała się do napisania tej książki. Nie tylko zebrała dostępne w archiwach materiały, ale skontaktowała się i spotkała z żyjącymi paniami, a trzeba odnotować, że są one już dobrze po osiemdziesiątce. Dzięki osobistym wrażeniom Emilii Padoł te szkice o piosenkarkach nie są zbiorem suchych faktów, ale zamieniają się w pasjonującą opowieść, pełną emocji i zwykłych, ludzkich spraw.
Dziennikarka zagląda za kulisy sławy dawnych gwiazd, przybliża historię ich przebojów, sytuację na ówczesnym „rynku muzycznym”, gdy nad wszystkim czuwał PAGART, nie do końca pilnujący interesów artystów. Znajdziemy tu wiele anegdot, informacji o twórcach piosenek, orkiestrach, programach. Na przykład dowiemy się, że słynne „ Gdy mi ciebie zabraknie” przypisywane przez większość z nas Ludmile Jakubczak, ta piosenkarka owszem, nagrała na płytę, ale pierwotnie jest to utwór z repertuaru Hanny Rek.
O ile dla starszego pokolenia ta książka to taka podróż sentymentalna, przypominająca okres wczesnego PRL –u wraz z ówczesną muzyką, to dla młodych będzie to inspirująca przygoda, zachęcająca do posłuchania dawnych melodii. Albowiem mijają lata, piosenki zostają….
Szkoda, że do tej publikacji nie dołączono płyty CD z największymi albo tymi mniej dziś znanymi przebojami w wykonaniu opisanych artystek. Na szczęście możemy sobie „wygrzebać” niektóre z nich w otchłani Internetu, a szczęściarze mogą znaleźć nagrania na winylowych płytach w zbiorach dziadków.
Dzięki takim książkom jak „Piosenkarki PRL-u” czytelnicy mogą poczuć klimat retro i wspomnień czar, poszerzyć swą wiedzę dotyczącą historii polskiej muzyki rozrywkowej, poznać fascynujące osobowości. Z ciekawością czekam już na kolejne spotkania z gwiazdami tamtych lat…
Mariusz Niemycki "Oddech smoka" (Wydawnictwo Skrzat)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 18, luty 2016 09:48
Zmienić się w smoka to nic przyjemnego. Te zębiska w paszczy, łuski na grzbiecie, wielkie szpony u łap… Brrr! A może jeszcze siedem zionących ogniem głów? O nie, dziękuję za takie atrakcje! Dzieciom wizja przemiany w straszliwego potwora też chyba nie przypadnie do gustu. Taka przygoda jednak spotkała pewnego chłopca. Okazało się potem, że przyczyna takiego „smoczego” stanu jest całkiem prozaiczna… Jeśli chcecie ją poznać - zapraszam do sięgnięcia po krótką, ale jakże pożyteczną opowiastkę Mariusza Niemyckiego.
„Oddech smoka” należy do cyklu „Pierwsze czytanki” proponowanego przez wydawnictwo Skrzat jako pomoc w nauce samodzielnego czytania. Książeczka ta zalicza się do poziomu drugiego, w którym dziecko samo czyta proste i krótkie zdania, a dorosły - dłuższe partie tekstowe. Tekst umieszczony w kolorowych dymkach to zazwyczaj 2-3 wyrazy, bez dwuznaków, bez zmiękczeń, często są to onomatopeje np. „fru-fru” „ha, ha” ,„psy-puff”. Dodatkowo te krótkie słowa podzielone zostały na sylaby. Moim zdaniem to ułatwienie niekoniecznie będzie dla każdego pomocne. Jeśli dziecko uczy się czytać globalnie, jeśli zna podstawowe litery, to nie powinno mieć już problemu z opanowaniem całego prostego wyrazu. Wolałabym też raczej, by na drodze do płynnego czytania, uczeń obcował z normalnym zapisem. Co innego, gdy mamy w jakimś elementarzu ten sam wyraz zapisany w całości oraz podzielony na sylaby, czy z wyróżnionymi poszczególnymi głoskami. Jak wiadomo jednak metod nauki czytania jest wiele. Najważniejsze, by dobrać odpowiednią do etapu rozwoju i możliwości percepcyjnych danego dziecka.
„Oddech smoka” niezależnie już od tego, że przeznaczono go jako materiał do nauki czytania w ramach specjalnej, kilkuetapowej serii, stanowi bardzo przyjemną w odbiorze, zabawną historyjkę. Autor w sprytny sposób przypomina o tym, jak ważne jest przestrzeganie higieny i codzienna toaleta. Po przeczytaniu tej książeczki, już żadne dziecko chyba nie zapomni o użyciu przyborów higienicznych w łazience.
Bartłomiej Basiura "Waga" (Videograf)
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 13, luty 2016 10:10
„Waga” Bartłomieja Basiury to czwarta książka młodego autora. Idzie śmiało w kierunku kryminału i thrillera, gdzie wielowątkowość stanowi pułapkę na domysły czytelnika, zostawiając go na końcu z finałem, którego na pewno się nie spodziewał.
Wszystko rozpoczyna się od morderstwa. Typowe, jak to w kryminałach bywa. W jednym z krakowskich mieszkań zostają znalezione zwłoki trzech mężczyzn. Pewnie jakieś porachunki, może pseudokibiców, może kogoś innego… Potem okazuje się, że to dopiero początek swego rodzaju wysypu zwłok, którym w dodatku brakuje poszczególnych ogranów. Handel? Szajka medyczna? Nie wiadomo… Miłosz Goczałka, genialny technik kryminalistyki z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego w Krakowie zaczyna badać ślady i to co odkrywa, zaczyna go przerażać. Jego przełożonego także, ale z całkiem innych powodów. Jednocześnie poznajemy młodego studenta, Szymona, spotykającego się z profesorem Drouberem, w celu napisania bografii upartego i mało przyjaznego staruszka. Nie wie nawet, że wejście do dziwnie pachnącego, żeby nie powiedzieć zasmrodzonego mieszkania, otworzy mityczną puszkę Pandory, a potwory zaczną wychodzić nie tylko z szafy. Jego działania w przyszłości połączą się z prowadzonym z ukrycia śledztwem Goczałki i niemałą rolę odegra tutaj także córka śledczego-Dagmara.
Mamy tutaj także drugi wątek, Edyty Kotarskiej, która pełni funkcje zastępcy dyrektora Aresztu Śledczego w Krakowie na Montelupich. W pracy nie jest szanowana, z mężem-pilotem nie układa się tak, jak powinno, jedynie w towarzystwie przyjaciela, Macieja, potrafi się wyluzować i być sobą. Czytając, cały czas zastanawiałam się, w którym momencie wątek Kotarskiej przetnie się z wątkiem głównym i powiem szczerze, że bardzo zaskoczyło mnie rozwiązanie fabularne, jakie zastosował autor. Cała książka Bartłomieja Basiury, to wątki, zagmatwane historie, mnogość bohaterów, zagadki, piętrzące się pytania i wiele niedopowiedzeń. Dopiero na końcu wyjaśnia się wszystko i czytelnik zaczyna wertować książkę, aby znaleźć sygnały, które być może pominął, a były one wskazówką takiego, a nie innego finału.
„Wagę” należy czytać uważnie, właśnie ze względu na ową mnogość wątków i występujących postaci. Ale bez problemu można wszystko ułożyć w głowie i iść tropem bohaterów.
A ten trop jest bardzo mylny, krąży, kluczy, myli ślady i na koniec zaskakuje czytelnika. Takie książki bardzo lubię.
Cieszę się, że to dopiero pierwszy tom trylogii o Goczałce, z chęcią przeczytam kolejne i mam nadzieję, że autor nie poprzestanie w swym fabularnym kluczeniu i zaskakiwaniu czytelnika, bo to sprawia, że książkę czyta się z narastającą przyjemnością i nieznośnym oczekiwaniem na finał. Polecam.